Ciekawostki Historyczne
Zimna wojna

Przemytnicy i złomiarze. Co PRL-owscy muzycy naprawdę robili za granicą?

b>Paszport wybłagany, wiza załatwiona, a Polska Agencja Artystyczna (Pagart) przyklepała zgodę. Pakujemy instrumenty, ekipę i dobre nastawienie do pojazdu i w drogę. Byle przekroczyć granicę. Dalej już tylko… handel, szmugiel, pijaństwo i afery. I tylko muzyka jakoś na ostatnim miej

Wszystko zależy od tego, w którą stronę się wybieramy. Albo do bratnich narodów wschodu, albo na przesiąknięty zgniłym kapitalizmem Zachód. Załóżmy, że tym razem wesoły autobus mknie za Odrę.

Skoro już mowa o autobusie, to przecież jest to nieograniczona przestrzeń do przewozu dóbr niezbędnych! Niemal wszystkie wyjazdy rozpoczynały się na parkingu Teatru Wielkiego. Zwykle w ostatniej chwili trzeba było odbierać jakieś dokumenty lub pozwolenia z pobliskiego Pagartu, ewentualnie „nieistotny drobiazg” w rodzaju paszportu, bądź wizy. Jak piszą Marek Karewicz i Marcin Jacobson, autorzy książki „Big-beat”, prawdopodobnie krył się za tym ukryty motyw.

Wycieraczki ze złomowiska

Za każdym razem pojawiał się jakiś pracownik agencji z prośbą nieznoszącą odmowy: Panie Marku, niech mi pan przywiezie ze szrotu wycieraczki do Volkswagena, lampę do Opla albo gaźnik do Taunusa. Nie zawsze w ślad za zamówieniem pojawiał się zwitek dewiz na jego zakup. Zarówno muzycy, jak i pracownicy agencji, doskonale rozumieli to, że tego rodzaju przysługi to inwestycja na przyszłość.

Przecież to właściciele owych opli, czy volkswagenów decydowali  o ich przyszłym zagranicznym być albo nie być. Wychodziło na to, że obok wielkich i mniejszych estrad żelaznym (dosłownie) punktem na mapie tras koncertowych polskich muzyków były… złomowiska.

"Żelazny" punkt każdego wyjazdu polskich artystów na Zachód - złomowisko, zwane potocznie szrotem. (zdjęcie autorstwa haak78, lic. CCA 3.0).

„Żelazny” punkt każdego wyjazdu polskich artystów na Zachód – złomowisko, zwane potocznie szrotem. (zdjęcie autorstwa haak78, lic. CCA 3.0).

Zresztą, muzycy przywozili zachodnie „skarby” także dla siebie. Przykładem może tu być bodaj najsłynniejszy polski wokalista tamtych czasów – Czesław Niemen. Był on repatriantem zza Buga i z rodzinnego domu wyniósł szacunek do pieniędzy, którego nie wyzbył się nawet kiedy został wielką gwiazdą.

Rod Stewart poczeka, promocja na opony nie! Niemen wolał promocję.

Rod Stewart poczeka, promocja na opony nie! Niemen wolał promocję.

Dobre opony ważniejsze od dobrych kontaktów

Doprowadzało to czasem do absurdalnych sytuacji. Przykładowo kiedy Niemen wyjechał do Londynu, gdzie nagrywał swój pierwszy „zachodni” album, opiekujący się nim przedstawiciel wytwórni próbował go wkręcić do towarzystwa tamtejszej śmietanki artystycznej. Udało mu się nawet z dużym wysiłkiem zdobyć zaproszenie na bankiet u samego Roda Stewarta. Taka szansa! A Czesław Niemen się nie pojawił.

Okazało się, że w tym samym czasie artysta podjął małą wyprawę po „dobra zachodu”. Niemen wyszperał gdzieś w gazecie informację o jakiejś super promocji na… opony samochodowe. Oferta była ponoć na tyle kusząca, że tłukł się po nie na zabite dechami przedmieścia Londynu.

Opony kupił, na super ważny bankiet nie zdążył i nie widział w tym niczego złego.

Po sławę, ruble i złoto!

A jak było na wschodnich wojażach? Polskie zespoły wyjeżdżające do ZSRR grały tam długie trasy koncertowe. I, co tu dużo mówić, pięknie się na tym dorabiały. Jak piszą autorzy książki „Big-beat”:

Na tym przeogromnym rynku grało się wielomiesięczne trasy i zarabiało w rublach transferowych, będących walutą wymienialną.

Dodatkowym bonusem był fakt, że nadwiślańska skarbówka nie ostrzyła sobie zębów na zagraniczne honoraria, wolne od polskiego opodatkowania. A jeśli to było za mało, zawsze można były coś dorobić na lewo.

Artykuł powstał w oparciu o książkę "Big-beat" Marka Karewicza i Marcina Jacobsona (Wydawnictwo SQN 2014).

Artykuł powstał w oparciu o książkę „Big-beat” Marka Karewicza i Marcina Jacobsona (Wydawnictwo SQN 2014).

Kto spośród muzyków miał smykałkę do interesu, po koncercie w Moskwie i po pstryknięciu fotografii na Placu Czerwonym, szedł kupować towar na handel.

Z rosyjskich wojaży przywoził złoto, brylanty i ikony i odsprzedawał w Polsce ze znacznym zyskiem. Naturalnie było to absolutnie nielegalne. Kiedy na granicy przedsiębiorczy artysta trafiał na dokładnego celnika, który dokopał się do jego skarbów i chciał go za szmugiel ukarać, w najlepszym wypadku na kilkanaście miesięcy wypadał z obiegu.

Przemytnicy i celnicy

W paszporcie takiego delikwenta pojawiała się adnotacja o jego karierze „międzynarodowego przemytnika” i mógł się pożegnać z zagranicznymi występami, co było komplikacją dla zespołu i prawdziwą finansową tragedią dla niego.

Bardziej doświadczone w zagranicznych wojażach grupy znalazły na to sposób – na wyprawy zabierały jednego „muzyka” ekstra. Jak piszą autorzy książki „Big-beat”, ta podstawiona osoba miała w przypadku wpadki wziąć na siebie całą kontrabandę i za odpowiednie honorarium od pozostałych odsiedzieć wyrok.

Wnikliwa kontrola graniczna mogła się źle skończyć dla niejednej gwiazdy. Wystarczyło, by celnik był dokładny...

Wnikliwa kontrola graniczna mogła się źle skończyć dla niejednej gwiazdy. Wystarczyło, by celnik był dokładny…

Na tych wyjazdach można się było dorobić całkiem sporej fortuny (jak na warunki PRL). Majątek udało się zgromadzić Tadeuszowi Nalepie i Mirze Kubasińskiej, muzykom z zespołu Breakout, prywatnie małżeństwu. Za zarobione pieniądze kupili sobie najprawdziwszą posiadłość, co jak na ówczesne warunki nieco kłuło w oczy.

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Wybierz poniżej kolejną, by czytać dalej.

Uwaga! Nie jesteś na pierwszej stronie artykułu. Jeśli chcesz czytać od początku kliknij tutaj.

W Józefowie posiadali wielki dom, spory kawałek ziemi, las i hodowali konie. Do swojej rezydencji spraszali znajomych i organizowali przyjęcia pod chmurką. High life trwał aż do czasu przygaśnięcia gwiazdy Breakoutu i rozpadu małżeństwa Miry i Tadeusza.

Artykuł powstał w oparciu o książkę "Big-beat" Marka Karewicza i Marcina Jacobsona (Wydawnictwo SQN 2014).

Artykuł powstał w oparciu o książkę „Big-beat” Marka Karewicza i Marcina Jacobsona (Wydawnictwo SQN 2014).

Z Elvisem i Jezusem w wariatkowie

W pewnym momencie jedna z największych gwiazd polskiej sceny niemal zaprzestała grania nad Wisłą. Skaldom, bo o nich mowa, bardziej opłacało się koncertować za wschodnią granicą, gdzie ich gwiazda świeciła jasno. Wielkie wojaże nie dla wszystkich członków zespołu były pasmem samych sukcesów. Cierpiały zwłaszcza ich wątroby.

Cytując znów autorów książki „Big-beat”, podczas wielomiesięcznych tras po ZSRR jedyną rzeczą, jaką można robić po pracy, jest picie wódki. I jeden ze Skaldów tak zapamiętał się w tym zab(p)ijaniu wolnego czasu, że aż zasnął na ławce w parku i w dodatku zgubił perukę, którą przykrywał na co dzień wstydliwy problem łysienia.

Kiedy zgarnęli go dzielni stróże prawa spod znaku czerwonej gwiazdy, próbował się tłumaczyć, że jest cudzoziemcem, muzykiem, ba! – gwiazdą z niezwykle popularnego w ZSRR zespołu Skaldowie. Nie pomogło.

Milicjanci doskonale znali Skaldów ze zdjęć i wiedzieli, że nie ma wśród nich łysego, a delikwent miał zdecydowany deficyt włosów.

Młodzi i piękni. Ciekawe, który z nich miał w swojej karierze epizod w radzieckiej "psychuszce"?

Młodzi i piękni. Ciekawe, który z nich miał w swojej karierze epizod w radzieckiej „psychuszce”?

Pijany, nierozpoznawalny bez zaginionej peruki i dokumentów – już samo to wydawało się podejrzane. Kiedy w dodatku nadal uparcie twierdził, że jest jednym ze Skaldów, zawieźli go do wariatkowa. Tam siedział sobie spokojnie razem z Napoleonem, Jezusem i kolegą po fachu Elvisem, a raczej z chorymi, którzy uważali, że nimi są.

Kiedy inni członkowie zespołu zorientowali się, że brakuje im kolegi, zrobiło się nieprzyjemnie. Menedżer Skaldów, Ryszard Kozicz, poruszał niebo i ziemię żeby znaleźć zgubę.

Przeczesał stacje pogotowia, posterunki milicji, sprawdził areszty, szpitale i nic. Kilka razy nawet jeździł do kostnic upewnić się, czy bezimienne zwłoki nie są przypadkiem jego zaginionym podopiecznym.

Wszystko bezskutecznie. Wreszcie, zapewne z bezsilności, ktoś rzucił propozycję, żeby przeszukać zakłady psychiatryczne. Na szczęście dla zespołu i dla zaginionego, już pierwsza próba zaowocowała sukcesem.  Skald się znalazł, jednak przed grupą wypiętrzyły się nowe przeszkody.

Posiadłość, konie, bakiety, high life. Tego dorobił się Breakout na zagranicznych wojażach...

Posiadłość, konie, bakiety, high life. Tego dorobił się Breakout na zagranicznych wojażach…

Władze zakładu dla obłąkanych nie chciały wypuścić pensjonariusza na podstawie jego dowodu osobistego, bo na zdjęciu w dokumencie miał ową nieszczęsną perukę. Serc lekarzy nie dało się zmiękczyć ani prośbą, ani groźbą, ani łapówką. Menedżer musiał polecieć z prowincji do Moskwy i stamtąd pociągnąć za odpowiednie sznurki. Skalda udało się szczęśliwie wydostać ze szpitala, jednak po tej aferze zespół na pewien czas zawiesił działalność. Trudno chyba im się dziwić!

Artykuł powstał w oparciu o książkę "Big-beat" Marka Karewicza i Marcina Jacobsona (Wydawnictwo SQN 2014).

Artykuł powstał w oparciu o książkę „Big-beat” Marka Karewicza i Marcina Jacobsona (Wydawnictwo SQN 2014).

 Źródło:

Artykuł powstał na podstawie książki Marka Karewicza i Marcina Jacobsona pt. „Big-beat” (Wydawnictwo SQN, Kraków 2014). Możecie kupić ją w księgarni LaBotiga za 50,90 zł.

Zobacz też:

  1. Rock’n’roll w PRL-u. Muzyka białych murzynów walczących z kapitalizmem!
  2. Mistrzowie PRL-u. Jak za komuny wychowywano wybitnych sportowców?
  3. Jak się żyło za komuny? Wycieczka po mieszkaniu z lat sześćdziesiątych
  4. Praca w zamkniętej gazecie? Absurd rodem z PRL-u
  5. Cenzura, bezpieka i pseudonimy. Niezależnie dziennikarstwo w PRL-u

KOMENTARZE (12)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piotr Woźniak

Nic was nie kosztuje skwitowanie artystów: cwaniaczek, kombinator, prawda? I nic was nie kosztuje zamieszczenie zdjęcia Niemena obok, no nie?

    Nasz publicysta | Kamil Janicki

    Drogi Piotrze, dziękujemy za Twój komentarz. Obawiam się, że błędnie zinterpretowałeś ton artykułu. Życie za komuny wymagało umiejętności radzenia sobie, niemalże survivalu. Jeśli więc o kimś mówi się, że „kombinował” to trudno odczytywać to inaczej niż jako komplement.

    Sami muzycy także nie wstydzili się najwidoczniej tych opowieści, jeśli sami je powtarzali i jeśli ostatecznie trafiły do książki napisanej – a jakże – przez muzyka. Dla nas historia polowania na opony w wykonaniu Niemena rzuca ciekawe (i pozytywne!) światło na zaradność i osobowość tego artysty. Szkoda, że Ty uważasz inaczej.

    Co do fotografii – wykorzystaliśmy ją za zgodą wydawcy za co raz jeszcze dziękujemy wydawnictwu SQN.

      Piotr Woźniak

      Drogi Kamilu, wyobraź sobie, że masz do czynienia z człowiekiem na tyle posuniętym w latach, żeby pamiętać realia PRL. Poza tym z pierwszej ręki znam wiele opowieści, które zapewne wzbogaciłyby materiał powyższy. We wstępie stawiacie tezę. Dość podłą. Sugerujecie, że muzykom wyjeżdżającym wtedy za granicę chodziło WYŁĄCZNIE o to, żeby się nachlać i przywieźć fanty. No i jeszcze zrobić jakąś aferę. A muzyka cóż, ewentualnie. Dodatkowo opatrujecie materiał zdjęciem faceta najbardziej może w branży wielkodusznego i bezinteresownego. Nie o fakty chodzi. Chodzi o prymitywną ich interpretację, która wpisuje się zresztą w dzisiejszy pogląd na temat artystów: że mianowicie pazerni jedynie na pieniądze nie mają nic do zaoferowania. Wiem, że dzisiejsze materiały para-dziennikarskie potrzebują mocnych sformułowań. Szkoda, że nie widzicie, jeden z drugim , że wozicie się na ludziach nieporównywalnie większego formatu niż wy. Piotr Woźniak.

    Nasz publicysta | Autor publikacji | Aleksandra Zaprutko-Janicka

    Panie Piotrze, mimo, że dość ostro mnie Pan atakuje, pozwolę sobie odpowiedzieć spokojnie. Zacznę od tego, że na muzyce wszystkich wymienionych w artykule osób się wychowałam i to chociaż jestem od Pana sporo młodsza. Szanuję ich, jako artystów, którzy na zawsze zmienili polską scenę muzyczną i nigdzie, powtarzam, NIGDZIE w artykule nie umniejszam znaczenia ich artystycznych dokonań.
    Może Pan twierdzić, że „wozimy się na ludziach nieporównywalnie większego formatu niż my”, pana prawo. Ja tymczasem uważam, że pokazujemy zwyczajną, ludzką twarz pomnikowych osób. Oczywiście można odlać ich z brązu i postawić w mauzoleum, twierdząc, że od przebudzenia, do zaśnięcia pochłaniała ich tylko muzyka.
    W czasach PRLu każdy kombinował, jak mógł, byle przeżyć. Artyści, dzięki swojej sławie, mieli nieco większe pole manewru. Czy to zbrodnia o tym pisać?

      Grzesiu

      Panie Piotrze, przy całym szacunku do osiągnieć ludzi Pańskiej epoki, aż przykro czyta się takie słowa. Zupełnie jakby chciał Pan powiedzieć, że jeśli ktoś nie żył w Pańskich czasach, to powinien trzymać gębę na kłódkę. Właśnie taka postawa sprawia, że dzisiaj ludzie nie doceniają ówczesnych muzyków, artystów czy wszelkiej maści bohaterów…. Szkoda.

      Anna Strzelec

      Aleksandra Zaprutko-Janicka: Pytanie tylko w jakim celu to pisanie? Jeśli darzy Pani ich, Artystów tak wielkim szacunkiem???

        Nasz publicysta | Autor publikacji | Aleksandra Zaprutko-Janicka

        Na co dzień traktuje się artystów tamtych lat jako postaci-pomniki, ikony, rajskie ptaki siermiężnego socjalizmu. Zapomina się o drobnym szczególe – oni byli tylko ludźmi, którzy podobnie jak wielu innych, robili co mogli by poprawić swój byt. Czy przypominanie, że mieli także tą inną twarz to oznaka braku szacunku? Nie wydaje mi się.

Nasz publicysta | Rafał Kuzak

Komentarz do art. z naszego profilu z Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne

Jarosław S.: Każdy Polak jadąc za każdą granicę starał się aby koszt przynajmniej się zwrócił Oczywiście artyści, dyplomaci i sportowcy najłatwiej zdobywali możliwość by w ten sposób podnieść standard życia. Były też spektakularne wpadki jak np przy wyjeździe Legii na półfinałowy mecz mistrzów z Feyenordem. Trauma po wpadce przyniosła porażkę. BOLAŁO .

Anonim

Krzysztof P.:Na początku lat 70-tych na koniec pobytu w CCCP radzieccy celnicy nie zezwalali na zatrzymanie zaoszczędzonych rubli na nastepny wyjazd i konfiskowali je bezprawnie . Na lotnisku Szeremietiewo możliwy był jedynie zakup wódki jako pamiątki po pobycie w ich ojczyźnie.. :

Ciekawy

w pełni zgadzam się z Panem Piotrem Niemen swoje oberwał od SB i tajnych współpracowników pokroju Marka Piwowskiego (słynny „Sukces”) takie celowe lub nie przyłączenie się do nagonki SB zza grobu świadczy o kompletnej ignorancji albo złej woli

bols

Szkoda, że reklamy skutecznie uniemożliwiają czytanie artykułu…

Wojciech

Skaldowie. Perukę zgubił najpewniej gitarzysta Jerzy Tarsiński. Na wczesnych zdjęciach Skaldów ma dość wysokie czoło i o wiele rzadsze włosy od reszty kolegów, zaczesane w taki sposób , jakby chciał ukryć początki łysienia, a na przełomie lat 60 i 70 jego fryzura jest wyraźnie bardziej bujna.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.