Zabójczo skuteczny i niepokorny Reinhard „Teddy” Suhren był jednym z najbardziej udekorowanych oficerów Kriegsmarine. Tak wspominał służbę w U-Bootwaffe.

Tekst stanowi fragment książki Reinharda „Teddy’ego” Suhrena Mokre liście dębu, Oficyna Wydawnicza Finna 2025.
***
(„Teddy Suhren” był – przyp. red.) „enfant terrible” niemieckiej U-bootwaffe. Potrafił, wracając z patrolu na pokładzie U-boota, krzyknąć przez tubę do oczekujących go na pirsie VIP-ów: „Czy naziści jeszcze są u władzy?”. Gdy wchodził do najpopularniejszego lokalu w Paryżu w czasach wojny – „Szeherezady” – orkiestra przerywała swój występ i grała specjalnie na jego cześć „Je t’aime”. Z Ewą Braun tańczył przy swingu „Submarine”.
Wielcy admirałowie Raeder i Dönitz umawiali się z nim na śniadanie o 14, bo wiedzieli, że o tej porze dopiero je spożywa po pijanej nocy w „Szeherezadzie”. Gdy wszyscy na spotkaniu z Hitlerem pili wódkę małymi łyczkami, on jeden wypijał kieliszek jednym haustem. Odznaczony Krzyżem Rycerskim z Liśćmi Dębu i Skrzyżowanymi Mieczami. Po wojnie, na pierwszym zjeździe U-boociarzy w Hamburgu, w płomiennym przemówieniu bronił admirałów Raedera i Dönitza siedzących w więzieniu. Nigdy nie wstąpił do Bundesmarine na znak protestu przeciw szykanowaniu w Niemczech byłych U-boociarzy i przylepianiu im łatki „morderców”.
Na pokładzie U-48
Mieliśmy na oku duży tankowiec. Znajdował się daleko i płynął szybko. Próba przechwycenia go lub dogonienia była skazana na porażkę, a zatem… Szykować torpedy do strzału! Dowódca miał zastrzeżenia. – Suhren, czy ty poważnie myślisz o strzelaniu? Jest za daleko. Nie wygłupiaj się. – Herr Kaleu – odpowiedziałem – nie traćmy czasu na gadanie, bo jeśli szybko nie odpalimy torpedy, to obejdziemy się smakiem. – Z tej odległości nie masz szans, aby go trafić – odparł.

Reinhard Suhren służył jako 1. oficer wachtowy na U-48, później został dowódcą U-564 (na zdj. załadunek torped G7e na U-Boota).
– To pańska opinia, panie kapitanie. Ja szacuję odległość na 5000 metrów, z czym torpeda ładnie sobie poradzi. Przekazałem dane, które wyliczyłem. Na moment przed odpaleniem, dosłownie w ostatniej chwili, zwiększyłem kąt o 0,6 stopnia. Tak, o 0,6 stopnia! A potem odpaliliśmy torpedę i z prędkością 30 węzłów posłaliśmy nasz mały prezent przeciwnikowi. Nikt nie wierzył w to, że trafimy. Napięcie rosło. Mijały sekundy. Potem minuta, dwie, trzy, cztery minuty. W końcu załoganci odchrząknęli, uśmiechnęli się pod nosem i odwrócili się, każdy w swoją stronę. Zrezygnowany Rösing wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć „A nie mówiłem?”.
A potem, po pięciu minutach, w odległości 4900 metrów nagle dostrzegliśmy gigantyczną kulę ognia i w ślad za nią usłyszeliśmy odgłos eksplozji. Trafienie! Obserwatorzy oniemieli. Drugi oficer wachtowy patrzył na mnie z dołu, oszołomiony. Rösing pokręcił głową, rzucił mi pytające spojrzenie i w milczeniu opuścił pomost kiosku, podczas gdy statek płonął w oddali jak pochodnia. To było niczym z opery „Wolny Strzelec”. Wszyscy musieli teraz odszczekać swoje wątpliwości. Oficer wachtowy powiedział do mechanika: – Założę się, że nigdy tego nie powtórzy. To był fart. – Albo fart, albo ma większe pojęcie o strzelaniu niż my.
Czytaj też: Jak atakował U-Boot?
Przepis na sukces
Później, w kabinie oficerskiej (to tylko taka nazwa; był to po prostu zakątek przy głównym korytarzu), Otto Ites zadał mi szczere pytanie: – Powiedz, dlaczego w ostatniej chwili zwiększyłeś kąt o 0,6 stopnia? Tylko dlatego udało nam się przecież w niego trafić. – Nieprzyjaciel zwiększył prędkość – odpowiedziałem z kamienną twarzą. – I niby mogłeś to stwierdzić z miejsca, w którym się znajdowaliśmy? – zapytał Otto z powątpiewaniem.
– Otto, mój drogi, daj spokój, po prostu mnie posłuchaj. W ostatniej chwili zauważyłem, że kąt 20,4 stopnia nie jest podzielny przez siedem. A ponieważ odkryłem, że trafialiśmy tylko wtedy, gdy używaliśmy liczb podzielnych przez siedem, zaokrągliłem go w górę, co dało 21 stopni. I to właśnie zadziałało przy tej odległości. Możesz wierzyć lub nie. – Chyba ci mózg odjęło – powiedział Otto. – Nie leży w gestii drugiego oficera wachtowego, aby mówić pierwszemu, że jest wariatem – odparłem. – Trafiłem go czy nie? – Fakt, trafiłeś. I na tym chyba zakończymy rozmowę.
Zgadza się, to by było na tyle. Ale odtąd dowódca nigdy więcej nie kwestionował moich osądów.
Sznaps u Hitlera
Tego wieczoru wszyscy zebraliśmy się ponownie na kolacji, w której Hitler również uczestniczył. Jako młody porucznik siedziałem obok feldmarszałka Keitela, szefa Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu, który później został powieszony przez aliantów. Naprzeciwko mnie siedział generał Dietl z oddziałów górskich, jeden z najpopularniejszych generałów czasu wojny. Rogge zasiadł obok Hitlera.
Pod koniec posiłku każdemu nalano sznapsa. Ludzie w kwaterze głównej Führera byli na tyle uprzejmi, że podali marynarskie kieliszki do sznapsa, czyli kieliszki o pojemności od 0,40 do 0,50. Hitler był abstynentem i skinął na Keitela, który zaproponował toast. Wznieśliśmy toast z ręką zgiętą na wysokości drugiego guzika, kłaniając się na wszystkie strony. Zdrowie wszystkich! Wszyscy wzięli przyzwoite małe łyczki, a tylko ja przechyliłem kieliszek w zwykły sposób i wypiłem go jednym haustem. Wywołało to zdumienie obecnych.

Hitler sam był abstynentem, ale z zadowoleniem przyjmował zachowanie Suhrena przy kieliszku.
Hitler uśmiechnął się, spojrzał na adiutanta i dał mu znak ręką, a ten natychmiast podszedł i dostałem drugi kieliszek, pełny po brzegi. Pomyślałem sobie, że jeśli dają tu dobrego sznapsa, to równie dobrze mogę wypić i ten. Nie należę do osób, które dbają o dobre maniery; jestem tylko prostym marynarzem i lepiej, żeby się do tego przyzwyczaili. Sam Hitler zdawał się lubić tego rodzaju spontaniczne gesty, które, jak widział, były wolne od zwyczajowego pochlebstwa i oportunizmu.
Czytaj też: Adolf Hitler. Największy ćpun i lekoman wśród dyktatorów?
Idący na śmierć pozdrawiają cię
Objąłem stanowisko Dowódcy U-bootów stacjonujących w Norwegii. Kapitanowie okrętów podwodnych, jak zawsze, bywali różni. Miałem bardzo dobrych i mniej dobrych. Jesteśmy tylko ludźmi i trudno nam uniknąć wpływu osobistych uczuć, skłonności i podświadomych uprzedzeń. Z jedną osobą dogadujemy się dobrze, z inną gorzej. Kiedy jednak przyjdzie nam dowodzić, musimy pozostać bezstronni i traktować wszystkich tak samo. Nikt nie powinien zauważyć, czy jest ulubieńcem dowódcy, czy wręcz przeciwnie.fot. materiał wydawcy
Charakter jednego z tych kapitanów szczególnie przypadł mi do gustu. Pewnego dnia powiedział do mnie, słowo w słowo: – Panie komandorze, w zasadzie wszyscy jesteśmy skazani na śmierć. Próbowałem wyprowadzić go z ponurego nastroju, tłumacząc: – Po prostu uważaj i myśl z wyprzedzeniem. Nie winię cię za to, iż czujesz, że musisz mi to powiedzieć, ani nie uważam tego za tchórzostwo.
Kiedy jego okręt wychodził w morze i przepływał obok Grille, jego oficerowie stanęli na pomoście i oddali mi honory. Dowódca okrętu w nieskazitelnie białej czapce zawołał do mnie słowami starożytnych gladiatorów: – Idący na śmierć pozdrawiają cię! Bóg mi świadkiem, miał rację… Nigdy nie wrócili. Było mi z tym ciężko.
Czytaj też: Alianci nazywali je „karawanami”. Jak bardzo niebezpieczna była służba na pokładzie U-Boota?
Życie po wojnie – „Torpedo-Spirit”
Początkowo Brytyjczycy osadzili Teddy’ego Suhrena w obozie jenieckim, a następnie w więzieniu. Tam dowiedział się, że jego rodzice i siostry zginęli w Sudetach. To był punkt zwrotny w życiu Teddy’ego. 12 kwietnia 1946 roku został zwolniony. Zatrzymał się na jakiś czas w posiadłości w Bad Schwartau. (…) Nawiązał kontakt ze swoją żoną, córką oficera sztabowego Luftwaffe, którą poślubił w 1943 roku. Odnalazł ją w Allgäu wraz z jej matką. Pracowała jako kelnerka w amerykańskiej mesie oficerskiej, a w międzyczasie poznała tam amerykańskiego przyjaciela. Dla Teddy’ego był to ogromny cios. Wielu z tych, którzy wrócili do domu, doświadczyło podobnych tragedii.

Niemieckie U-Booty w Norwegii.
Rozczarowany, wrócił do Bad Schwartau, gdzie czekały nań kolejne złe wieści. Ponieważ nikt nie sądził, iż powróci, jego ziemia została rozparcelowana. Wyjechał do Kilonii, gdzie w ogrodowej szopie na obrzeżach miasta założył swoją „fabrykę sznapsa”. Destylował tam czarny rum z cukru o mocy 38%. Inny były marynarz sprzedawał przefiltrowany „Torpedo-Spirit”. Ktoś złożył donos na policję, ale przyjaciele w porę ostrzegli Teddy’ego. W 1946 roku sznaps był cenniejszy niż reichsmarki i równie wartościowy jak papierosy i masło. Krótko przed wkroczeniem policji zniszczył swoją wytwórnię i wrócił do posiadłości w Schwartau, gdzie wciąż stała jego przyczepa kempingowa. Często pomagał przy strzyżeniu owiec.
Latem 1947 roku jego brat znalazł dla niego pracę. Teddy za 850 marek kupił od angielskich wojsk okupacyjnych motocykl BMW i ruszył nim do Hamburga. Został tam kierownikiem w firmie zajmującej się handlem olejami. (…) Suhren ożenił się ponownie, mieszkał w Bad Dietzenbach w Hesji oraz w Hamburgu i miał troje dzieci z żoną Hannelore. Odrzucał oferty ponownego wstąpienia do marynarki. Nie chciał służyć państwu, w którym żołnierze byli postrzegani jako mordercy.
Po śmierci, zgodnie z jego życzeniem, jego prochy zostały złożone w morzu w miejscu, gdzie od 1 czerwca 1943 roku jego ludzie z U-564 trzymali wieczną wachtę (na północny wschód od przylądka Ortegal, 10°17’ W 44°17’ N).
Źródło:

Zdj. otwierające tekst: National Museum of the U.S. Navy/domena publiczna; NAC/domena publiczna
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.