Wersje na temat tego, jak wyglądały ostatnie chwile Witkacego, były sprzeczne. Ale największy problem pojawił się, gdy po niemal 50 latach otwarto jego trumnę…

Historię „ostatnich 13 dni życia Stanisława Ignacego Witkiewicza” znamy głównie z relacji Czesławy Oknińskiej. Jeżeli artysta miał jakikolwiek plan (…), to nie podzielił się nim z partnerką: „Jechaliśmy, nic prawie nie mówiąc do siebie, tylko mocno trzymał moją rękę – to była jego mowa”.
Pociągiem dotarli do Brześcia, gdzie pisarz próbował zaciągnąć się do wojska, Oknińską polecając na sanitariuszkę. (…) 7 września, po ciężkim niemieckim nalocie, dalej na wschód ruszyli już pieszo. „Tłumy ludzi, płacz dzieci, porzucone walizki, opuszczone furki, zabite konie, uszkodzone samochody, wywrócone autobusy z grającą muzyką taneczną – koszmar” – relacjonowała Oknińska. Stan fizyczny i psychiczny Witkacego szybko się pogarszał – bóle serca, opuchnięte nogi, biegunka, załamanie psychiczne i pierwsze wypowiedziane deklaracje o konieczności skończenia ze sobą (…).
Kryjówka na końcu świata
Z pomocą przychodzi mapa samochodowa Polski z 1939 roku, która nie pozostawia zbyt wiele wyobraźni – jedyna przyzwoita „droga bita” w okolicy prowadziła do Pińska, stolicy Polesia. Dopiero tam musieli skręcić na południe, w głąb największych mokradeł i trzęsawisk Europy. Najpóźniej w tym momencie Witkacy miał już plan – zmierzał do odludnego majątku Walentego Ziemlańskiego, znajomego z czasów służby w armii carskiej. Tam mogli się czuć bezpieczni. Nieprzebyte bagna Polesia od wieków skutecznie odstraszały wodzów i generałów, którzy omijali te dzikie ostępy albo od północy, albo od południa. (…)
W otoczonej wodą i lasami wsi panował niezmącony spokój, mimo że żadnej władzy już tam nie było (…). Ziemlański dysponował za to aparatem radiowym – w tamtych dniach jedynym w Jeziorach. (…) Na tym końcu świata słupy telefoniczne często zapadały się w błotnisty grunt, zrywając łączność (…). Oprócz nasłuchiwania Polskiego Radia kolejne wrześniowe dni znaczyła jakaś upiorna nierealność. (…) Mimo tych pozorów normalności kilkunastoletni syn gospodarza, Włodzimierz, zapamiętał, że tajemniczy gość był „małomówny, bardzo smutny i zdawało się, że patrząc, jakby nic nie widzi i ze swymi myślami jest gdzieś indziej”.
Załamanie nerwowe
Gdy 17 września w południe podano informacje o wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski, Witkacy doznał załamania nerwowego, zaczął palić dokumenty i opowiadać kochance o bestialstwach rewolucji bolszewickiej: „Ty nic nie przeżyłaś, ty nie wiesz, jak to było”. (…) Wieczorem kompletnie zamilkł, a w nocy nie spał, trzymając Czesie mocno za rękę. Obudził ją jeszcze przed świtem, około godziny czwartej, mówiąc jedynie: „To dziś”. Kiedy Oknińska próbowała protestować, uciął to bezwzględnym: „Musimy teraz, póki jeszcze jest Polska”.
Wyszli po cichu z domu. (…) Przez blisko godzinę szukali odpowiedniego miejsca, w końcu Witkacy wybrał piękny, rozłożysty dąb. (…) Gdy Oknińska zaczęła tracić przytomność, ostatnie, co usłyszała, to: „Nie zasypiaj jeszcze, nie zostawiaj mnie samego”. Po jakimś czasie obudziły ją torsje, a także chłód i wilgoć porannej rosy. Obok leżał Witkacy obryzgany krwią, z poderżniętym żyletką gardłem. (…) Około godziny dziewiątej odnaleźli ich okoliczni chłopi (…).

Witkacy jako Napoleon, ok. 1938 roku.
Następnego dnia po południu Witkacy został pochowany na niewielkim miejscowym cmentarzu. Do prostej drewnianej trumny włożono także jego laskę, z którą się nie rozstawał. Czesława Oknińska w pogrzebie nie brała udziału – przez trzy dni leżała praktycznie nieprzytomna. 24 września, po ostatnim pożegnaniu z ukochanym na cmentarzu, wyruszyła w powrotną drogę do Warszawy.
Wiele śmierci Witkacego
Jak skrupulatnie obliczono, Czesława Oknińska przedstawiła jedenaście różnych wariantów ostatnich chwil Stanisława Ignacego Witkiewicza. (…) Ostatnią wersję, spisaną przez samą muzę Witkacego, ogłoszono już po jej śmierci, w 1976 roku. (…) Jej kapryśna i chwiejna postawa była jednym z powodów powstawania plotek co do prawdziwych okoliczności tragedii z 1939 roku. (…)
Z wiekiem Oknińska zaczęła dodawać do swoich opowieści nowe wątki, (…) budząc osłupienie informacją, że słynny prowokator i wolnomyśliciel miałby u progu śmierci prosić o wspólne odmówienie Ojcze nasz, a być może nawet się nawrócić. (…) Analizując wiarygodność wspomnień Oknińskiej, należy pamiętać o przysługującym jej przywileju jedynego świadka ostatnich chwil Witkacego. (…) Z czasem kobieta zaczęła coraz bardziej obsesyjnie utożsamiać się ze swoim kochankiem – podpisywała się „Oknińska-Witkacowa”, zdarzało jej się mówić o sobie w liczbie mnogiej (…).
Czytaj też: Stanisław Szukalski – „polski dziadek” Leonarda DiCaprio
Pochówek pod Tatrami
Wczesną wiosną 1988 roku dyrektor Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza, Andrzej Dziuk, otrzymał telefon, który mógł okazać się pocałunkiem śmierci. Wraz z Muzeum Tatrzańskim i zakopiańskimi urzędnikami miał w ekspresowym tempie przygotować uroczystość pochówku Witkacego pod Tatrami. Próby przekonania partyjnych dygnitarzy, aby całe przedsięwzięcie lepiej przygotować i przenieść na jesień (wrzesień albo listopad) spełzły na niczym. W grę wchodził tylko kwiecień – „miesiąc przyjaźni polsko-radzieckiej”. Ponieważ władze Ukraińskiej SRR obiecały zająć się wszystkim na miejscu, w Warszawie w ogóle nie zaprzątano sobie głowy kwestią samej ekshumacji. Nie uznano też za stosowne, żeby szerzej skonsultować całą operację z naukowcami – witkacologami. (…)
Mikrobus z Warszawy dotarł do samych Jezior 12 kwietnia, zaledwie na czterdzieści osiem godzin przed planowanymi uroczystościami w Zakopanem, leżącym w odległości siedmiuset kilometrów. Na szczęście radzieckie (ukraińskie) władze spisały się na medal i na Polaków czekała już zalutowana i opieczętowana cynowa trumna z ziemskimi pozostałościami Stanisława Ignacego Witkiewicza, wydobytymi spod bazaltowego posągu.

Kochanka Witkacego, Czesława Oknińska, która towarzyszyła mu w ostatnich chwilach, podała później wiele różnych wersji wydarzeń.
Aby liczni oficjele mogli w komfortowych warunkach przemaszerować i przemówić nad dotychczasowym miejscem spoczynku artysty, od bramy wejściowej przez sam środek cmentarza wytyczono buldożerem szeroką alejkę (równając z ziemią inne nagrobki) i wycięto tatrzańskie świerki, które sadzono Witkacemu kilkanaście lat wcześniej. Po uroczystościach nad pustym już grobem w miejscowej szkole zorganizowano uroczysty komunistyczny mityng z udziałem miejscowej ludności i wartą dzieci stojących na baczność przy trumnie – „(…) pionierów w czerwonych chustach, sinych i skostniałych od zimna oraz wiatru, musztrowanych przez komsomołkę”.
Wieczorem tego samego dnia, podczas uroczystej, oczywiście zakrapianej kolacji w hotelu Mir, już w Równem, gospodarze przekazali Maciejowi Witkiewiczowi przedmioty znalezione w grobie oraz zdjęcia wykonane podczas ekshumacji.
Ostatni żart Witkacego
Już rzeczy osobiste zmarłego mogły zastanawiać – obrączka, której Witkacy nigdy nie nosił (do tego metalowa, a nie złota), ciasno zapięty pas (tymczasem artysta w ostatnich latach sporo utył) i szklane guziki niepasujące do męskiego stroju. Nie odnaleziono metalowej laski, która według relacji Oknińskiej trafiła do trumny. Ale największe zdumienie wzbudziły fotografie domniemanych szczątków Witkacego, a dokładniej czaszki ze świetnie zachowanym uzębieniem. Tymczasem z przedwojennych listów artysty jednoznacznie wynikało, że w ostatnich latach nie miał już własnych zębów i korzystał ze sztucznej szczęki. Nie było wątpliwości – to nie były kości Stanisława Ignacego Witkiewicza…
W nocnej naradzie stryjecznego wnuka artysty i Okołowicza uczestniczyła też Alwida Bajor, obywatelka ZSRR, dziennikarka relacjonująca uroczystości dla „Czerwonego Sztandaru”, pisma mniejszości polskiej w Litewskiej SRR. Kobieta radziła interweniować jak najwyżej, telefonować na Kreml, do samego Gorbaczowa. Tylko jak to zrobić? Pojawił się inny szalony pomysł, aby wraz z pracownikami firmy BONGO, odpowiedzialnymi za transport zwłok, wrócić dwieście kilometrów do Jezior, zakopać kości na cmentarzu, a trumnę wypełnić symbolicznie tamtejszą błotnistą ziemią. Narada skończyła się nad ranem, bez konstruktywnych wniosków.

Po wejściu do Polski Armii Czerwonej Witkacy odebrał sobie życie. To, co później stało się z jego ciałem badacze określili jego ostatnim żartem.
Przy śniadaniu Maciej Witkiewicz poinformował wiceministra kultury Ukraińskiej SRR, że osoba w trumnie, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, nie jest jego stryjecznym dziadkiem. Radzieccy notable byli zdumieni, powtarzali, że to niemożliwe, przecież identyfikacji szkieletu dokonał wybitny specjalista od medycyny sądowej.
Inicjatywę szybko przejęli jednak liderzy polskiej delegacji. Wiceminister oraz główny konserwator zabytków zaprosili jedynego członka rodziny na przesłuchanie za zamkniętymi drzwiami, które i tak nie tłumiły krzyków kłótni. Maciej Witkiewicz został brutalnie uświadomiony, że jeśli chce wywołać międzynarodowy skandal zagrażający odwiecznej przyjaźni polsko-radzieckiej, to wyłącznie na własny rachunek. Niedwuznacznie zagrożono mu, że w takim wypadku jego międzynarodowa kariera śpiewaka operowego może się błyskawicznie zakończyć. Sytuację próbował załagodzić prezes ZLP Wojciech Żukrowski, podkreślając, że najważniejszy jest symboliczny, nie realny wymiar powtórnego pochówku, a wszystko należałoby potraktować jako ostatni żart Witkacego.
Czytaj też: Konflikt wawelski, czyli nocne wędrówki trumny Józefa Piłsudskiego
Spektakularna mistyfikacja
Jeszcze inna sprawa, że pogrzeb był zaplanowany na kolejny dzień, i tak nie było więc czasu na podjęcie jakichkolwiek działań, innych niż odwołanie całej uroczystości, co partyjnym aparatczykom nie mieściło się w głowach. Zdjęcia skonfiskowano (Okołowicz nie przyznał się, że zdążył je wcześniej sfotografować), a polska delegacja w minorowych nastrojach ruszyła w stronę granicy. O sprawie wiedziało już kilkanaście osób, w tym towarzyszący wyprawie dziennikarze z Polskiej Agencji Prasowej i TVP. Wbrew pragnieniu wiceministra Molka dochowanie tajemnicy nie było w takim przypadku możliwe.
O wszystkim poinformowany został minister kultury i sztuki, ceniony historyk Aleksander Krawczuk, który w międzyczasie dojechał do Zakopanego. I to zapewne on zdecydował, aby zgodnie z planem kontynuować pod Tatrami już nie ponowny pogrzeb, lecz spektakularną mistyfikację. (…)
Po kilkunastu miesiącach na grób, bez żadnego słowa wyjaśnienia, wróciła poprzednia płyta, poświęcona zarówno Marii Witkiewiczowej, jak i Witkacemu, znowu „pochowanemu w Jeziorach na Polesiu”. Ale na tym koniec – Ministerstwo Kultury i Sztuki wciąż nie zamierzało oficjalnie przyznać, że doszło do tragicznej pomyłki. Patowa sytuacja trwała kolejnych kilka lat.
Udało się ją przełamać głównie dzięki staraniom niezmordowanego Włodzimierza Ziemlańskiego, który słał kolejne listy otwarte lub protestacyjne do kogo tylko się dało. Kluczowe było pozyskanie dla sprawy rzeszowskiego posła Sojuszu Lewicy Demokratycznej Stanisława Rusznicy, który w lutym i w sierpniu 1994 roku złożył w Sejmie dwie kolejne interpelacje poselskie do ministra kultury i sztuki, oczekując wyjaśnień. Reprezentujący koalicyjne Polskie Stronnictwo Ludowe Kazimierz Dejmek początkowo szedł w zaparte, broniąc swoich poprzedników na ministerialnym stołku, ale w końcu skapitulował i obiecał powołanie specjalnej komisji, której zadaniem miało być „definitywne orzeczenie, na podstawie przesłanek naukowych, czy sprowadzone do Zakopanego szczątki są prochami Stanisława Ignacego Witkiewicza”.
Druga ekshumacja
Komisja szybko ustaliła, że wbrew temu, co twierdzili urzędnicy ministerstwa, nie było żadnego zastrzeżenia z Moskwy, że w ekshumacji w Jeziorach nie mogą brać udziału polscy antropolodzy. Było wręcz przeciwnie – to strona radziecka ze zdziwieniem przyjęła brak zainteresowania Warszawy kwestią identyfikacji zwłok.
26 listopada 1994 roku na zakopiańskim Cmentarzu Zasłużonych dokonano kolejnej ekshumacji domniemanych szczątków Stanisława Ignacego Witkiewicza. Szerokim echem w kraju odbiły się obrazki funkcjonariuszy straży miejskiej wypychających z nekropolii dziennikarzy, których coraz częściej obwiniano o całe zamieszanie. Trumnę pośpiesznie przewieziono do zakopiańskiego prosektorium, gdzie jeden z lokalnych dziennikarzy, przebrany dla niepoznaki w biały kitel, szybko zauważył górną szczękę z kompletem uzębienia i wyniósł taką informację na zewnątrz.

Symboliczny grób Stanisława Ignacego Witkiewicza na Cmentarzu na Pęksowym Brzyzku.
Wkrótce ekshumacyjną pomyłkę potwierdził członek komisji, wybitny polski paleopatolog, profesor Tadeusz Dzierżykray-Rogalski, przynosząc zarazem nowe rewelacje. Osobą pochowaną w grobie wraz z Marią Witkiewiczową nie był żaden chłop z Polesia, tylko kobieta, najprawdopodobniej zmarła w trakcie porodu. W jaki sposób doświadczony radziecki antropolog mógł w 1988 roku pomylić szczątki młodej dziewczyny ze szkieletem starszego mężczyzny – tego nikt nie potrafił wyjaśnić.
Oczywiście pojawiło się pytanie, co dalej. Zarówno rodzina Witkacego, jak i ministerialna komisja zgodziły się, że dalsze poszukiwania szkieletu artysty na cmentarzu w Jeziorach wiązałyby się z dalszym „pogwałceniem praw boskich i ludzkich”, jednym słowem – z kolejną profanacją. Postanowiono też uszanować kuriozalny wyrok historii (czy może raczej ludzkiej bezmyślności) i pozostawić we wspólnym zakopiańskim grobie Marię Witkiewiczową i bezimienną chłopkę z Polesia.
Źródło:

Zdj. otwierające tekst:
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.