Podróżnicy przemierzający średniowieczną Azję mieli bujną wyobraźnię – lub halucynacje. Bo skąd inąd brali opowieści o leukokrotach i krwiożerczych mantykorach?
W historii byli podróżnicy znani i mniej znani. Nie wszyscy zdobyli taką sławę jak Marco Polo czy Benedykt Polak. Nie wszyscy też wyruszali w drogę dobrowolnie. W XIV wieku po bliższym i dalszym Wschodnie podróżował niejaki Johann Schiltberger Pochodził z Bawarii. Po bitwie z Turkami osmańskimi dostał się do niewoli. Był jeńcem w armii sułtana, a później służył chanom z dynastii Timurydów. I widział w tym czasie wielkie dziwy, m.in. tresowane słonie tak silne, że przenosiły w trąbach armaty. To jednak nic w porównaniu do niezwykłej bitwy, którą dane mu było obserwować. Jak relacjonuje Anthony Bale w książce „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata”:
Podczas oblężenia Samsunu, portu na północnym wybrzeżu Turcji, widział, jak do miasta wpełzło z morza i lasów niezliczone mrowie węży i żmij. Nie rzuciły się one na ludzi ani nawet na bydło, lecz zaczęły ze sobą walczyć. Ta wojna trwała jedenaście dni i w końcu węże leśne pokonały morskie. Zebrano i spalono osiem tysięcy martwych ciał tych gadów. Tę inwazję wzięto za znak od Boga, że niebawem sułtan zapanuje nad morzem, tak jak panował już nad ziemią.
Królem zwierząt wcale nie jest lew
O żyjących w średniowiecznej Azji stworzeniach sporo dowiadujemy się także dzięki Górskiemu Drzeworytnikowi. Był to pseudonim pisarza Ma Huan, towarzysza podróży Zhang He, ważnego eunucha na dworze Mingów. W trakcie swych wojaży napotkali na iście fantastyczne „bestie”. Tańczący koziołek to nic. Podziwiali również dużą czarną małpę, której zawiązywano oczy, a następnie losowa osoba stukała ją w głowę. Zwierzę miało za zadanie wskazać, kto to był. I zawsze trafiało bezbłędnie!
Ale najbardziej fascynującą zaobserwowaną przez Ma Huana istotą był ryś lub karakal, nazywany „latającym nad trawą”. Według miejscowych był stworzeniem łagodnym, nie złym, ale obdarzonym niezwykłą siłą. Ponoć potrafił sprawić, że lwy i lamparty kładły się przed nim na ziemi. Nic więc dziwnego, że Górski Drzeworytnik określił go „królem zwierząt”.
Na początek: klasyka
Z kolei zwierzęta indyjskie potrafiły wzbudzić w obserwatorach przerażenie. Weźmy jednorożca, który w opowieściach sprzed wieków pojawia się dość często. Jednak jego azjatycka wersja mocno odbiegała od europejskich wyobrażeń na temat tego magicznego stwora. Osobliwy opis jednorożca przywołuje Anthony Bale w „Przewodniku średniowiecznego obieżyświata”: „stworzenie o tułowiu konia, głowie jelenia, nogach słonia i świńskim ogonie”. Jego róg miał być „olśniewająco biały” i nieprawdopodobnie wręcz ostry.
Indyjskie jednorożce były dzikie i potrafiły straszliwie ryczeć. Cóż, nie jest to zdecydowanie bajkowy wizerunek, do jakiego przywykliśmy. Lepiej też było nie stawać mu na drodze: groziło to przeszyciem przez róg. Stwora nie dało się schwytać, a nawet jeśli komuś by się to udało, nie miało to najmniejszego sensu – jednorożec prędzej dałby się zabić niż ujarzmić. Albo zabiłby śmiałka, który poważyłby się na niego polować.
W Indiach wszystko było większe. I straszliwsze
Równie groźne i przerażające były inne grasujące w Indiach „bestie”. Wszelakie żyjące tam stworzenia wydawały się wręcz olbrzymami. Przykład? Gigantyczne węże, żywiące się głównie jeleniami. Większe egzemplarze można było spotkać chyba tylko w Etiopii – donoszono, że są tam dziewięćdziesięciometrowe (!) węże, osiągające grubość masztu galeona!
Wróćmy jednak do Indii. Kolejny stwór doczekał się własnej nazwy: leukokrota. Jak informuje nas Anthony Bale w „Przewodniku średniowiecznego obieżyświata”, było to stworzenie „o tułowiu osła, zadzie byka, przodzie i nogach lwa, końskich kopytach, rogach i niemal ludzkiej twarzy”. W porównaniu do niego brunatny byk o sterczącej ohydnie sierści i „ziejącej” paszczy mógł się wydawać całkiem normalnym zwierzęciem – gdyby nie fakt, że jego skóra była tak twarda, że nie dało jej się niczym uszkodzić. O ujarzmieniu takiego byka oczywiście również nie mogło być mowy.
Czytaj też: Czy w średniowieczu ludzie naprawdę wierzyli w smoki?
Krwiożerczy ludojad i wodne olbrzymy
Grozę budziła również mantykora. Biegała szybciej niż latają ptaki, a na sam jej widok można było paść trupem ze strachu. Miała ludzką twarz, ale bynajmniej nie zachowywała się „po ludzku”. Stwór ten żywił się mięsem człowieka. W tym celu dysponował aż trzema rzędami zębów! Oczy bestii wręcz płonęły. Ciało w kolorze krwistej czerwieni przypominało lwa z ogonem niczym żądło skorpiona. Jej obecność zapowiadały przerażające dźwięki: mantykora potrafiła bowiem syczeć jak wąż.
Także nad wodą człowiek nie mógł czuć się bezpieczny. W średniowiecznych Indiach widywano bowiem ponoć kraby o szczypcach długości sześciu łokci, tak potężne, że potrafiły chwycić słonia (!) i wciągnąć go pod wodę. Jeden łokieć maksymalnie wynosił 70–80 cm. A zatem taki gigakrab dysponowałby szczypcami o długości nawet niemal 5 metrów! Na słonia by to wystarczyło.
Kolejnymi „rekordzistami” tego typu były żółwie – na tyle duże, że schwytawszy takiego, można było z jego skorupy zrobić „przestronny” dom. Tylko jak ktokolwiek mógł być w stanie w średniowieczu takiego żółwia upolować? Cóż, doniesienia o „żółwiowych” domostwach można włożyć między bajki. Podobnie jak pozostałe opisane tu opowieści…
Źródło:
Il. otwierająca tekst: domena publiczna
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.