Głodni, przemarznięci, dręczeni przez dezynterię, na wpół martwi – żołnierze Napoleona wycofujący się spod Moskwy w 1812 roku przeżyli horror. O ile przeżyli.
Relacja Dumonceau, 6 grudnia: „Jeszcze przed świtem znów maszerowaliśmy w świetle pięknej zimowej zorzy na rozgwieżdżonym niebie. Atmosfera była spokojna i czysta, ale mróz jeszcze bardziej srogi niż zwykle. Mówiono, że sięgał nawet –30º Réaumura [–37,5ºC]. Zamarzało nawet powietrze; leciutkie płatki przejrzystego lodu migotały w przestrzeni. Wtedy zobaczyliśmy, jak horyzont powoli rozświetla się płomienną czerwienią i promieniste słońce przebija się przez lekką mgłę rozpaloną jego ogniem. Cała zaśnieżona równina zabarwiła się cudowną purpurą i skrzyła, jakby rozsiano na niej rubiny”.
„Umieram. Uratuj mi życie”
Mówi Tascher: „Straszny ziąb. Bardzo wielu ludzi pada trupem na drodze, czasem zostają odarci z ubrania jeszcze przed śmiercią i żywi pozostawieni nago na śniegu. Biwakuję z Armią Włoch, dwie i pół ligi za kwaterą główną”. W tym zapierającym dech w piersiach mrozie Lejeune, tak jak wszyscy inni, widzi:
drogę usianą trupami. Koła pojazdów, obracające się z trudem, zahaczały o te pokryte lodem zwłoki i ciągnęły je za sobą, ślizgając się. Haxo i ja maszerowaliśmy pod ramię, by podtrzymywać się nawzajem na lodzie. Jakiś żołnierz i oficer szli obok nas. Ów żołnierz wyciągnął z kieszeni kawał czarnego rosyjskiego chleba, trochę większy od pięści, i chciwie się w niego wgryzł. Oficer, zdziwiony widokiem chleba, zaproponował za niego grenadierowi pięciofrankową monetę.
–Nie – odparł żołnierz, gryząc żarłocznie swój kawał twardego chleba, jak lew zazdrosny o swą zdobycz. – Błagam cię, sprzedaj mi ten chleb. Masz tu dziesięć franków. – Nie, nie i nie! – Połowy chleba już nie było. – Umieram. Uratuj mi życie. Masz dwadzieścia franków. Wtedy grenadier wbił zęby w chleb, odgryzł dziko jeszcze jeden ogromny kęs, po czym wziął dwadzieścia franków i oddał, co pozostało z chleba, ubolewając nad całą transakcją.
Marsz żywych trupów
„Byliśmy całkowicie oblodzeni” – ciągnie Lejune. „Oddech wydobywający się z ust był gęsty jak dym i przyczepiał się w postaci sopli do naszych włosów, brwi, bród czy wąsów. Sopli tych było tak dużo, że utrudniały nam oddychanie i ograniczały widoczność. Generał Haxo pomógł mi odłamać te, które najbardziej mi przeszkadzały. Widząc, że moja twarz i nos są bezbarwne i jak z wosku, stwierdził, że są odmrożone. W istocie nie czułem nic. Musiałem szybko rozetrzeć je śniegiem. Po minucie albo dwóch krew znowu zaczęła krążyć, ale zmarznięta ręka, którą to robiłem zareagowała na ciepło, sprawiając mi ogromny ból; potrzebowałem wielkiej siły woli by to znieść. Chwilę później pułkownik inżynier Emi miał z tego samego powodu podobne bóle. Rzucił się na ziemię i tarzał z rozpaczy. Nie chcąc go pozostawić, musieliśmy mocno go uderzyć, żeby zmusić go do powstania na nogi”.
Constant, opuszczony lokaj Cesarza, widzi, jak „artylerzyści trzymają ręce pod nozdrzami swych koni, próbując odzyskać trochę ciepła z silnego oddechu tych zwierząt”. Kolumnę wykańcza także dezynteria – a przynajmniej biegunka:
Jej ofiary obnosiły się ze swoimi straszliwymi szkieletami pokrytymi wysuszoną i siną skórą. Nagość tych nieszczęśników, którzy musieli zatrzymywać się co krok, była najbardziej przerażającym obrazem, jaki mogła nam ukazać śmierć. Inni, prawie sami kawalerzyści, zgubiwszy lub spaliwszy przy ogniskach buty, szli teraz z gołymi nogami. Zamarznięta skóra i obumarłe mięśnie złuszczały się, jak kolejne warstwy wosku. Kości były odsłonięte, a tymczasowy brak wrażliwości na jakikolwiek ból podtrzymywał w nich płonne nadzieje na ponowne zobaczenie domu rodzinnego.
Czytaj też: „Tam, gdzie skończył się nasz podbój świata”. Bitwa o Małojarosławiec
Część krajobrazu
W drodze do Smorgoni Le Roy widzi „kilku żołnierzy i oficerów niezdolnych do zapięcia spodni. Ja sam pomogłem jednemu z tych nieszczęśników włożyć je z powrotem jego i zapiąć guziki. Płakał jak dziecko. Na własne oczy widziałem, jak pewien major zrobił dziurę w siedzeniu spodni, żeby nie musiał się rozbierać, by sobie ulżyć. Nie był on zresztą jedynym, który zastosował tak odrażające środki ostrożności”.
Do tej pory żony pułkownika Dubois z 2. Pułku Liniowego oraz intendenta-komisarza z dywizji Pina, które dołączyły do mężów w Moskwie, podróżowały saniami, dobrze opatulone futrami i słomą. Tego dnia opuściły Smorgonie i jak zwykle ruszyły naprzód. Teraz jednak okazało się, że –24º na termometrze Réaumura (–30ºC) to dla nich zbyt wiele. Obie już nie żyją, kiedy ich mężowie doganiają sanie w Zaprajach. Zlodowaciałe ciała są tu po prostu częścią krajobrazu.
KOMENTARZE (6)
Ten płacz Francuzów robi się już nudny. Jeśli wybierasz się do kraju w którym panują w zimie niskie temperatury to weź ze sobą ciepłe ubrania, albo skończ kampanie wojenną jesienią. I nie zabieraj na taką wojnę ludzi z południa którzy nie są wytrzymali na niskie temperatury. A także zacznij odwrót już wtedy kiedy masz jeszcze żywność na drogę powrotną. Zamiast zdobyć stolice Rosji którą był wtedy Petersburg to Napoleon zaczął marsz w głąb Rosji do prowincjonalnej wtedy Moskwy. Nawet agenci cara nie zrobili by lepszego sabotażu jak zrobił …Napoleon który nie zadbał o ciepłą odzież dla wojska i magazyny z żywnością oraz bronią, bo te zdobyli później …Rosjanie. Kto nie panuje nad zaopatrzeniem dla swojego wojska ten przegrywa wojnę. No i najważniejsze zanim Napoleon zaczął wojnę z Rosja powinien zawrzeć pokój z Hiszpanią, bo walka na dwa fronty prowadzi zawsze do podziału sił oraz osłabienia atakującego, dziwne że ten podobno „bóg wojny” Napoleon o tym nie wiedział.
Wszystko prawda. Choć uczciwie należy dodać, że ocena a perspektywy XXI wieku jest łatwiejsza.
Tak i o Putinie będą kiedyś pisać, za 100 lat, albo dwieście: źleś to chłopie wymyślił, pocóżeś na sąsiada napadł, zamiast z nim współpracować w tych nie łatwych czasach?
Dobrze im tak. Niech nie łażą na niedźwiedzia. Niema sensu. Dostali za swoje. Najeżdcy, żabojady.
Śmierdzisz onucami ruski trollu.
Ruski chce zarobić. Być może dzięki takim wpisom otrzyma darmową szklankę samogonu i plasterek słoniny. :)