Walentynę Jewlewą zabrano od córki i uwięziono w łagrze. Pewnego dnia postanowiła się otruć. Cudem została odratowana – tylko po to, by dalej cierpieć.
Nie byłam w stanie kopać nawet pięć minut. W głowie natychmiast rozbrzmiewały mi buntownicze głosy: „Nie wykonuj tej pracy. To praca dla niewolników, a ty nie jesteś niewolnicą. Chcą cię zniewolić, upodlić, zamienić w zwierzę pociągowe, ale nie możesz na to pozwolić. Jesteś wolną kobietą, aktorką, nie możesz dać się zmienić w niewolnicę!”. Brzmiało to jak grecki chór, ten, który widziałam w teatrze w Archangielsku, gdy wystawiano tam Oresteję. Kiedy tylko odłożyłam kilof, natychmiast obok mnie wyrósł strażnik i uderzył mnie w plecy karabinem. – Nie migaj się!
Bliżej do martwych niż żywych
Po kolejnym akcie buntu leżałam w karcerze – w którym było równie zimno, jak na zewnątrz – cała w siniakach i z obolałymi plecami. Umierałam z głodu, bliżej mi było do martwych niż do żywych. Pomyślałam o biednej Ninie, która popełniła samobójstwo. Postanowiłam wtedy zrobić to samo. Na samą myśl zrobiło mi się lżej. Byłam tak zrozpaczona, że nie widziałam innego wyjścia. Nagle poczułam się wolnym człowiekiem – i dodało mi to sił.
Kiedy po dwóch tygodniach wyszłam z karceru, udałam się na plac budowy. Stały tam kubły z wapnem palonym. Wzięłam półlitrowe naczynie, napełniłam je i wypiłam jego zawartość. Poczułam koszmarne pieczenie, jakby ktoś wypruwał mi żołądek. Strasznie chciało mi się wymiotować i paliły mnie wnętrzności. Zabrano mnie do lazaretu, ale pielęgniarka nie wiedziała, co ze mną zrobić. Zwolniła mnie z pracy i położyła na szpitalnej pryczy. Przez kilka tygodni bardzo cierpiałam i chciałam tylko jak najszybciej umrzeć. Przez cały ten czas nie mogłam jeść ani pić. Do mojego żołądka nie trafiała nawet kropelka wody – wszystko natychmiast wychodziło nosem.
Anioł stróż
Pewien kolega, blondyn Losza, po kilku tygodniach dowiedział się, co się ze mną dzieje. Zdobył dla mnie jedzenie, za które sam zapłacił: wołowinę, cukier i śmietanę. Przyniósł mi rosół i podawał, gorący, trzy razy dziennie, potem ciepłą wodę z cukrem, a na koniec śmietanę. Powoli coś zaczęło trafiać do żołądka. Losza siadał na mojej pryczy i mówił: – Będziesz żyć, Walia. Musisz żyć. I uda ci się przeżyć w obozie, tylko jeśli zachowasz zdrowy rozsądek, jeśli będziesz inteligentna, silna, zręczna, sprytna i bezwzględna.
W mękach pokręciłam przecząco głową. Nie miałam sił nawet na to, by myśleć, jak być sprytną i bezwzględną. A Losza szeptał dalej. – Nie widzisz, dziewczyno, że prostoduszni ludzie wokół ciebie padają jak muchy? Skinęłam głową. – A o słabych i starych nie ma nawet co wspominać. Nie jest tak, słoneczko? – Znów przytaknęłam, głównie dlatego, że chciałam, by mówił Jego słodkie słowa sączące się do mojego ucha oraz tkliwość dobrze mi robiły. – Nie możesz być tak otwarta i zawsze mówić prawdę, słonko, to wada. Fatalnie się to dla ciebie skończy. Nadal przytakiwałam.
– Bądź ciągle świadoma swojej niewinności, tego, że jesteś tu niesprawiedliwie, że nic nikomu nie zrobiłaś. Ta świadomość bardzo pomaga. To dlatego umiera tu tylu morderców: ponieważ oni nie mają czystego sumienia. Popatrzyłam na niego pytająco. – Tak, tak jest, ale dlaczego? – wyszeptałam, a raczej wyjęczałam. – Ponieważ ta świadomość zmienia cię w wolnego człowieka. A poczucie wewnętrznej wolności daje ogromną siłę i wznosi cię ponad innych. Przytaknęłam z zamkniętymi oczyma.
(…) – Daj mi rękę na znak, że będziesz tak postępować, Walia. Poruszyłam dłonią, jakbym mu ją podawała, a on chwycił ją między swoje. Skąd wziął się ten anioł stróż, który codziennie siadał na brzegu mojej pryczy i cierpliwie mnie karmił?
Pracuj i zdychaj
Pewnego dnia Losza nie przyszedł. Zina powiedziała mi, że bez zapowiedzi przeniesiono go w inne miejsce, zapewne żeby nie mógł się mną dłużej opiekować. Dzięki aniołowi Loszy przeżyłam. Żołądek miałam jednak całkiem zniszczony. Czy cieszyłam się, że przeżyłam? Nie, nie cieszyłam się. Nie miałam powodów, by żyć dalej. Nie chciałam tak dłużej egzystować.
Nie mieliśmy prawa do szczęścia. Do miłości. Do bycia ludźmi. Byliśmy niewolnikami – pracuj i zdychaj. Nie mogłam wytrzymać nawet tych kilku miesięcy, które pozostały do końca kary. „Jestem wolnym człowiekiem”, mówiłam sobie. „Nie mogę dalej tak żyć”. A kiedy doszłam do zdrowia i wróciłam do pracy z na wpół działającym żołądkiem, postanowiłam uciec. Nie obchodziło mnie, że zimą to praktycznie niemożliwe, że sama daleko nie zajdę, że zamarznę w tundrze. Chciałam opuścić to miejsce nawet za cenę śmierci. Po pracy ubrałam się we wszystkie posiadane ubrania – na sukienki włożyłam robocze spodnie i płaszcz.
W nocy niektórzy więźniowie mieli pozwolenie na wyjście ze strzeżonego obozu do magazynu, w którym za bony można było kupić jedzenie. Udałam, że należę do tej grupy, i dotarłam do magazynu. Podeszłam do ciemnego kąta, gdzie znajdowały się drzwi. Modliłam się, żeby były otwarte. Tak, były! Wydało mi się to dobrą wróżbą i uwierzyłam, że uda mi się uciec. Trzęsłam się ze strachu jak liść i ten lęk mnie paraliżował. Wyszłam i skierowałam się do lasu najbliższą zlodowaciałą ścieżką.
Droga do wolności
Noc była bezksiężycowa. Las pogrążony był w mroku, ale śnieg błyszczał własnym światłem. Obszerne spodnie na każdym kroku strasznie skrzypiały, więc cały czas miałam wrażenie, że strażnicy mnie nakryli i na pewno już mnie ścigają. Musiałam oddalić się od miejsc, w których mogłam wpaść na strażnika, i czasem zapadałam się w śniegu po kolana lub po pas. Mogłam cała ugrzęznąć w zaspach jak w bagnie i nikt by mnie nie wyciągnął. Na innych odcinkach ścieżki były zamarznięte i nie miałam innego wyjścia, jak tylko bardzo uważnie stąpać po lodzie.
Zrobiłam gwałtowny krok i spodnie wydały tak głośny dźwięk, że z pewnością rozniósł się on po całym lesie. Tak, usłyszałam jakiś ruch – to strażnicy na nartach, musieli być tuż za mną! Odwróciłam się, ale nie zobaczyłam nikogo. To był tylko szum lasu. Z drzew często spadały śnieżne czapy i ogromne gałęzie. Przypomniało mi się, jak któregoś razu szłam przez las z Tatianą. Gdzie teraz może być Tatiana? Czy jeszcze kiedyś ją zobaczę? Wtedy świecił księżyc i oświetlał las srebrzystym światłem. Teraz niebo było zachmurzone – zapowiadało się, że spadnie śnieg. Księżyc nie świecił, ale śnieg tak błyszczał, że las było widać jak za dnia.
Szłam żwawym krokiem przez całą noc, ale nie czułam zmęczenia. Panicznie się bałam, ale całą duszą chciałam być wolna. Poczucie wolności dodawało mi skrzydeł. Po dość długiej chwili zatliła się we mnie iskierka radości. I zaczęłam sobie po cichutku podśpiewywać: Ciężkim krokiem przez śnieg muszę brnąć, w sercu lilie wciąż wzbierają w siły. Długa droga mnie czeka przez noc, gwiazdy jak świeca mi ją rozświetliły.
Kolejny uciekinier
Kiedy gęsta ciemność się przerzedziła, zorientowałam się, że nadszedł ranek. Teraz dużo łatwiej im będzie mnie zobaczyć! Przyspieszyłam. Nie wiedziałam, dokąd prowadzi ścieżka, którą idę. „Drut kolczasty!”, krzyknęłam w duszy. „Co robić?” Wtedy jednak brutalnie chwyciło mnie kilku strażników. Zawlekli mnie oni w jakieś miejsce, do jakiegoś obozu. Może nocą zrobiłam kółko i wróciłam do naszego łagru? Nie, to jednak był inny obóz. Strażnicy zaprowadzili mnie do biura. – Kolejny uciekinier – powiedział młodszy do przełożonego.
Niedługo przyszli po mnie strażnicy z naszego obozu. Nie zorientowali się, że uciekłam. Zabrali mnie, skutą w łańcuchy. Czasem na mnie pluli, brutalnie mnie popychali, więc co chwilę upadałam w śnieg. W naszym obozie trafiłam do jakiegoś pomieszczenia i tam pobiło mnie czterech silnych mężczyzn. Byli wściekli, bo wyprowadziłam ich w pole, a oni nie zorientowali się, że uciekłam. Zemdlałam i odzyskałam przytomność dopiero w lazarecie. Ciało miałam spuchnięte i pokryte siniakami. Szczególnie bolały mnie żebra – ból był nie do zniesienia, musiały być połamane. Z lazaretu bez leczenia trafiłam do karceru.
Nie żałowałam próby ucieczki. Udowodniłam sobie, że jestem wolnym człowiekiem. Że się ich nie boję. Że wolę umrzeć, niż się poddać. W końcu nadeszła wolność. Wyszłam z obozu. Kiedy dotarłam do Archangielska, okazało się, że moja matka nie żyje. Udałam się do sierocińca w poszukiwaniu córki, ale Bella mnie nie poznała i musiała interweniować opiekunka: zmusiła ją, żeby poszła z matką.
Tułaczka ekswięźniarki
Zabroniono mi zamieszkać w moim rodzinnym mieście i jakimkolwiek innym – dawni więźniowie musieli osiedlać się minimum sto kilometrów od stolic. W daremnej próbie rozpoczęcia normalnego życia zabrałam Bellę i pojechałam odwiedzić rodziców moich dawnych przyjaciół z łagrów, bo nikogo innego nie miałam. Podróżowałyśmy daleko – na południowy zachód ZSRR, do różnych ukraińskich miejscowości, następnie do Uzbekistanu, a stamtąd skierowałyśmy się prosto na północ, do Salechardu, małego miasteczka nieopodal obozów pracy.
Nigdzie nie znalazłam tego, czego pragnęłam – spokojnego życia dla siebie i Belli. Pracę dawano mi niechętnie i nie na długo, bo każdy bał się zaoferować stałe zatrudnienie byłej więźniarce. W końcu udało mi się znaleźć pracę na czarno jako sprzątaczka w biurze.
Potem wyszłam za mąż, ale szybko odkryłam, że mój mąż lubi wypić. Miałam więcej dzieci, ale prawdziwą satysfakcję czerpałam z czytania. Ziarnko do ziarnka, mój dom wypełniał się setkami, tysiącami książek, które zajęły prawie całą przestrzeń – to książki tak naprawdę zamieszkiwały moje mieszkanie. Nie przestawałam czytać, było to moją rozrywką, pasją i moim pożywieniem. Kiedy czytałam, zapominałam o zmarnowanym życiu, o skomplikowanej tożsamości, o odrzuceniu, z którym się spotykałam, jakbym była zadżumiona. Dzięki lekturom rodziłam się na nowo, mogłam zacząć od zera, przeżywałam wiele żyć.
Czytaj też: Łagry – poradnik przetrwania. Lektura tylko dla ludzi o mocnych nerwach
Życie za szybami
Popołudniowe słońce chyli się ku zachodowi i zapada zmrok, kiedy Walentyna kończy swoją historię. Przez chwilę obie milczymy. Potem kobieta przerywa ciszę i dodaje cicho, refleksyjnym głosem: – Było mi dane poznać najszlachetniejsze dobro, największą życzliwość, troskę, ale także niszczycielskie zło. Doświadczyłam tego wszystkiego w obozie pracy i pozwoliło mi to zrozumieć ludzi oraz mnie samą. Przeżyłam najróżniejsze koszmary, panikę, ale także przygodę. Dzięki temu mogłam dogłębnie poznać życie. (…) Samego siebie można poznać tylko w najcięższych sytuacjach.
W obozie widziałam też niczym nieusprawiedliwione zło – wyrządzane tak po prostu, bez żadnego powodu. Nie jest do tego zdolne żadne zwierzę, tylko człowiek. Człowiek jest też jednak zdolny do zupełnie bezinteresownych dobrych uczynków. A kto nie przeżył przyjaźni w łagrze, nie może sobie nawet wyobrazić, czym jest prawdziwa przyjaźń. Coś takiego nie istnieje w żadnym innym miejscu. Moje życie było pełne piękna i nędzy, nienawiści, a także czułości. Wszystko to mnie ukształtowało, wszystko to zrobiło ze mnie osobę, która przed panią siedzi (…).
W oknach rzędów budynków, które rozciągają się za oknem, zaczynają zapalać się światła – różowe, żółte, kremowe, zielone, a także niebieskie, gdy migocze ekran telewizora. Walentynie na widok tego spektaklu świecą się oczy. – Czasem myślę o moich zmarłych. Co mogło być najważniejsze w ich życiach? Łagry wraz z ich niezniszczalnymi przyjaźniami? Mieli swojego anioła stróża, tak jak ja Loszę? Zadaję sobie te pytania i czuję spokój, gdy wpatruję się w kolorowe okna. Wyobrażam sobie życie za tymi szybami i w ten sposób ja też żyję. To moja nadzieja, moje oczekiwanie, moje codzienne przedstawienie, moje szczęście.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Moniki Zagustovej „Dziewczyny z łagrów” (Znak Horyzont 2024).
KOMENTARZE (2)
Wszystko to jest /skutek jak efekt/:
Marxizm, engelsizm, socyalizm, socdemokracja, komunizm, „walka klas”, „demokracja ludowa”, nowoczesność – postęp – przyszłość, leninizm, stalinizm; rewolucja, bolszewizm, materializm, ateizm, homo sovieticus/homines sovietices, Rosja radziecka, ZSRR, NKWD – KGB – FSB – GRU… czerwona/zielona lewica spod znaku sierpa i młota.
Por.: Chiny, Korea Północna, Kuba…
Real Life and Politik
Debil, zasalutuj swoim prawicowym bogom zwłaszcza temu z Ausstri z wąsikiem!