Choć Polacy odegrali niebagatelną rolę w czasie Bitwy o Anglię, to wyspiarska historia o nich zapomniała. Nawet w Polsce słynny Dywizjon 303 kojarzymy głównie dzięki lekturze w szkole średniej...
Kilka lat temu jedna z brytyjskich partii politycznych umieściła na swoich ulotkach sławny Supermarine Spitfire, ważną i wzbudzającą wielkie uczucia ikonę historii Wielkiej Brytanii, niezrównanego obrońcę jej niepodległości oraz idealny symbol niezłomności narodu. Wizerunek ten miał reprezentować rdzennie brytyjskie tradycje i wartości, odwołując się do narodowej dumy Brytyjczyków, lecz przede wszystkim obrazować nieprzejednaną politykę wspomnianej partii (której nazwy nie wymienię wyłącznie dlatego, że jej członkowie mają całkowite prawo do odmiennych poglądów i opinii) w odniesieniu do imigrantów z niektórych krajów, w tym Polski. Ktoś jednak nie przyłożył się do zadania.
Spitfire – brytyjski czy polski?
Samolotem o numerze RF-D, przedstawionym na błyszczącym papierze, latał zazwyczaj major Jan Zumbach, dowódca polskiego Dywizjonu 303. Na gładkim, zgrabnym nosie maszyny wyraźnie widoczny był charakterystyczny i niemożliwy do pomylenia biało-czerwony znak Polskich Sił Powietrznych. Oczywiście można by powiedzieć: ci cudzoziemcy korzystali z naszych wspaniałych samolotów, których uprzejmie zgodziliśmy się im użyczyć, aby mogli walczyć nie tylko za naszą wolność, lecz również o wyzwolenie własnej ojczyzny. Wygląda więc na to, że nie ma problemu: to nasi dłużnicy. Ale czy naprawdę?
Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, który zaczynał być dla gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee nie tyle niewygodny, co wręcz kłopotliwy, otrzymał rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów. Suma ta miała stanowić pokrycie wszelkich wydatków związanych z działalnością Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Krótko mówiąc, Polacy powinni zapłacić za każdą bombę zrzuconą na niemieckie cele, każdy pocisk wystrzelony we wspólnego wroga; każdy przywdziany mundur i każdy przyszyty na tymże mundurze guzik, każdą spożytą kromkę chleba i każdy opatrunek dla rannych.
Czy zatem ten Spitfire był bardziej brytyjski czy polski? Co zadziwiające, kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, zabrakło na nim emblematów polskich dywizjonów 302 i 303, uwzględnionych w oryginalnym projekcie. Jednak, jak na ironię, w wyniku późniejszej naprawy owego błędu odznaki te zyskały na monumencie honorowe centralne i w pełni zasłużone miejsce. Nie sposób ich przeoczyć.
Po długich rozważaniach postanowiłem przybliżyć czytelnikom podobne, cokolwiek kontrowersyjne przypadki, nie po to, by wkładać kij w mrowisko, lecz aby pokazać, jak wiele trzeba wciąż jeszcze zrobić dla uniknięcia w przyszłości takich krzywd wyrządzonych rozmyślnie lub z ignorancji. Gwoli sprawiedliwości, wina leży na równi po obu stronach.
Pomyłki i kontrowersje
W 2005 roku Polska Organizacja Turystyczna w Londynie promowała swoją kampanię zatytułowaną „Londoners, we are with you again!” (Londyńczycy, ponownie jesteśmy z wami!) plakatem przedstawiającym pilota stojącego obok samolotu Hawker Hurricane, na którym domalowano znak PSP w postaci biało-czerwonej szachownicy.
I znów ktoś nie odrobił pracy domowej. Niefortunnie przeoczono istotną informację o pilocie, który zamiast Polakiem okazał się kapitanem Johnem Kentem, kanadyjskim asem myśliwskim służącym w RAF-ie, a później w polskim dywizjonie.
Kolejny przykład? W popularnej polskiej piosence To my – Dywizjon 303, napisanej po wojnie, znajdują się słowa „na skrzydłach naszych błyszczą polskie znaki” ( To my – Dywizjon 303. Marsz lotników Dywizjonu 303, słowa Czesław Kałkusiński, muzyka Henryk Fajt. Piosenkę napisano w 1944 r. – źródło: Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki; przyp. tłum.). Całkowicie zignorowano fakt, że Polskie Siły Powietrzne wykorzystywały samoloty brytyjskie z kokardami RAF-u na obu płatach. W rzeczywistości nie dysponujemy w tej chwili dowodami na obecność polskich znaków na maszynach Dywizjonu 303 w okresie bitwy o Anglię.
Wiele należy jeszcze na tym polu poprawić, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. Niestety pół wieku istnienia żelaznej kurtyny, która przedzieliła Europę, budując wizerunek ubogich wschodnioeuropejskich sąsiadów, skutecznie spełniło swoje zadanie. Wobec braku dokładniejszych informacji przeciętny Brytyjczyk niewiele wie o Polakach wykonujących loty bojowe z Wielkiej Brytanii, pływających u boku Royal Navy na własnych okrętach albo walczących wraz z Armią Brytyjską w Afryce, we Włoszech czy w Europie Zachodniej.
Wciąż wydaje się dziwne, że podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i kobiet z Polskich Sił Powietrznych, dla których Zjednoczone Królestwo było tymczasowym i jedynym domem. Z drugiej strony większość Kowalskich i Nowaków żyjących ponad półtora tysiąca kilometrów stąd, w Polsce, najczęściej nie ma pojęcia o skali polskiego zaangażowania w alianckie siły na Zachodzie. Jest to efekt komunistycznej cenzury.
Polskie zasługi w Anglii
Polacy, jeśli znają wybrane podstawowe informacje na temat Dywizjonu 303, zawdzięczają to jedynie napisanej w 1942 roku powieści Arkadego Fiedlera Dywizjon 303, która jest w polskich szkołach lekturą obowiązkową. Ludzie ci, obecne dorosłe pokolenie wolnej Polski, a co jeszcze bardziej niepokojące, także i młodzież, nie mają pojęcia o jakimkolwiek większym udziale i osiągnięciach Polaków podczas wojny. Być może mówi im coś sformułowanie „bitwa o Anglię”, lecz ze względu na nazwę zawierającą odniesienie geograficzne kojarzy się ono ze wszelkimi operacjami prowadzonymi przez Polskie Siły Powietrzne z baz w Wielkiej Brytanii w latach 1940–1945, nie zaś z tym jednym konkretnym rozdziałem wojny, który miał tak brzemienny wpływ na historię.
Skrajnym optymizmem byłoby oczekiwać od brytyjskiej opinii publicznej znajomości zaangażowania Polaków w programy odszyfrowywania Enigma i Ultra czy dzielności żołnierzy polskiego II Korpusu, którzy we Włoszech w 1944 roku przypuścili rozstrzygający szturm na Monte Cassino.
Kto wie, że wykrywacz min opracowali dwaj polscy oficerowie lub że polska Armia Krajowa zdobyła rakietę dalekiego zasięgu V2 i przewiozła jej elementy do Wielkiej Brytanii? Jaki jest stan naszej wiedzy na temat działań polskiej Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich podczas obrony Tobruku w 1941 roku lub 1 (polskiej) Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która ocaliła brytyjskich spadochroniarzy generała Roberta Urquharta, otoczonych w Oosterbeek podczas tragicznej operacji „Market Garden” we wrześniu 1944 roku?
Czy zdajemy sobie sprawę, że istniał ktoś taki jak Roman Czerniawski? Ten polski lotnik jako podwójny agent, „Brutus” i „Armand”, odegrał kluczową rolę we wprowadzeniu Niemców w błąd co do miejsca lądowania aliantów we Francji w 1944 roku. Ile powiedziano o polskich dywizjonach, które odniosły najwięcej zwycięstw podczas katastrofalnego rajdu na Dieppe w 1942 roku?
Po konferencjach w Teheranie, Jałcie i w końcu w Poczdamie, gdzie przypieczętowano los najwierniejszego sojusznika Wielkiej Brytanii, niesławne usunięcie Polski z mapy powojennego świata bardzo utrudniło ludziom dochowanie wierności prawdzie; dlatego też wszystkie wymienione powyżej dokonania zostały nieomal z kretesem pogrzebane w niepamięci. Prawdą jest, że latem 1940 roku, w obliczu ciężkich strat, Fighter Command, dowództwo jednostek myśliwskich, oraz stojący na jego czele generał Hugh Dowding zmagali się z problemem znalezienia wykwalifikowanego personelu latającego zdolnego stawić czoło obezwładniającej potędze niemieckiej Luftwaffe.
Polscy piloci w akcji
Kiedy wykorzystano już wszelkie zasoby, a nawet obsadzono samoloty myśliwskie pilotami bombowców, RAF rozpaczliwie potrzebował doświadczonych i zaprawionych w bojach lotników. I z Polski przybyli tacy właśnie ludzie, mający na swoim koncie dwie kampanie: pierwszą w ojczyźnie, w 1939 roku; drugą we Francji w 1940 roku.
Doświadczywszy straszliwych tragedii na ojczystym niebie, polscy piloci pragnęli znów stanąć do walki. Wbrew niektórym źródłom, błędnie głoszącym, że wojna w Polsce została przegrana w ciągu kilku dni lub nawet godzin od niemieckiej napaści, Polacy walczyli o swój kraj wystarczająco długo i zaciekle, aby w pełni zapoznać się ze stosowaną przez przeciwnika taktyką. Niemcy dobrze poznali umiejętności i determinację polskich pilotów, ponosząc stosunkowo poważne straty. Polacy ci stanowili cenny i doskonale wyszkolony personel wojskowy. Nabyli doświadczenie w zakresie zaawansowanej taktyki walki w Polsce, w tym słynnej i praktycznej formacji czterech palców, często błędnie przypisywanej jedynie Niemcom.
Większość z nich miała również okazję pilotować nowoczesne myśliwce podczas służby we Francji przed jej kapitulacją. Jedynymi przeszkodami trapiącymi Polaków były bariera językowa oraz specyfika obsługi brytyjskich maszyn. Ogólnie rzecz biorąc, układ kokpitu był całkowicie odmienny od tego, do którego przywykli w Polsce, a następnie we Francji. Nie byli również zaznajomieni z imperialnymi jednostkami miary; nie znali galonów, cali, stóp, jardów i mil, bardzo często musieli więc uczyć się rozpoznawać różnice na własnych błędach, niekiedy wręcz za cenę twardego lądowania.
Nienawidzili ponadto brytyjskiej taktyki latania w szyku klucza (vic), który uważali za zbyt ryzykowny. Opisać codzienność polskich dywizjonów podczas bitwy o Anglię na podstawie oczywistych źródeł jest łatwo, nawet jeśli nie będzie to opis zadowalający. O wiele trudniej jednak o większą dokładność. Stosunkowo prosto da się na przykład prześledzić historię Dywizjonu 303, choćby ze względu na jego sławę, rosnącą popularność i niemal kultowy status, jakim cieszy się w polskiej, a nawet brytyjskiej kulturze oraz literaturze.
Poza dziennikiem operacyjnym, Operations Record Book, comiesięcznymi sprawozdaniami z działań czy meldunkami posiadamy doskonale znany dziennik zapoczątkowany przez osobiste zapiski Mirosława Fericia, które później płynnie przekształciły się w oficjalny dokument. Bez wątpienia ważną rolę odegrały również niezliczone spisane wspomnienia, książki historyczne, a często i nieznane szerzej opowieści, przekazywane przez ojców i dziadków następnym pokoleniom. Także dokumentacja fotograficzna działań Dywizjonu 303 podczas bitwy o Anglię jest dzięki jego szybko zdobytej popularności znacznie bogatsza niż ta poświęcona drugiemu polskiemu dywizjonowi czy pojedynczym pilotom z owego okresu.
W przypadku Dywizjonu 302 stan wiedzy dalece odbiega od ideału, ponieważ brakuje znacznej części danych operacyjnych. Zachowało się niewiele fotografii przedstawiających pilotów lub maszyny jednostki w tym szczególnym rozdziale wojny. Dzięki fragmentarycznym relacjom z udziału Dywizjonu 302 w bitwie o Anglię, opublikowanym przez jego pilotów, między innymi Juliana Kowalskiego, Wacława Króla czy Jana Malińskiego, wiemy dużo więcej nie tylko o ich obowiązkach jako zespołu, ale też o osobistych emocjach i sprzeczkach pomiędzy poszczególnymi osobami.
Tego rodzaju materiały pozwalają autorom i badaczom dokładniej prześledzić historię obu jednostek. Polakom, którzy latali w dywizjonach brytyjskich, jeśli nie zestrzelili wroga lub sami nie zostali strąceni, urzędnicy RAF-u poświęcali mniej uwagi. Zmagali się z zapisem ich obcych nazwisk, bardzo często błędnie je notując w dzienniku operacyjnym dywizjonu. Możemy ustalić, jak często podrywali się z lotnisk lub uczestniczyli w patrolach albo potyczkach z wrogiem. Mniej natomiast wiemy o tym, gdzie przebywali na co dzień i z czym się borykali.
Tych, którzy pozostawili po sobie świadectwa w postaci książek lub pojedynczych luźnych spostrzeżeń, z różnych względów było niewielu. Więcej o ich uczuciach, problemach z językiem i doświadczeniach bojowych na firmamencie Albionu dowiadujemy się od ich brytyjskich towarzyszy broni, którzy uprzejmie raczyli wspomnieć w swoich pamiętnikach tych dziwnych awanturników o słowiańskich nazwiskach.
Historyków i badaczy brytyjskiego i polskiego lotnictwa oraz wiedzionych zwykłą ciekawością amatorów wciąż czeka wiele pracy. Bezpośrednim badaniom i poszukiwaniom oddają się tylko nieliczni specjaliści, czule zwani „maniakami”. Póki mogą liczyć na zachęty i wsparcie ze strony rządów, rozmaitych organizacji i pojedynczych osób, póty na końcu tunelu wciąż będzie majaczyć światełko. W mojej pracy, nie tylko nad tą książką, lecz również w ramach ogólnych badań, miałem szczęście otrzymać wsparcie wielu osób; dzięki Bogu nie było ich „niewielu”.
Źródło:
- Artykuł stanowi fragment książki Piotra Sikory Tych niewielu. Polscy lotnicy w Bitwie o Anglię, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Rebis
KOMENTARZE (18)
No przecież nasze Wojsko w Anglii nie za darmo latało na tych maszynach , po pierwsze broniliśmy wolności Anglików , a swój pobyt w Anglii zapłaciliśmy krwią naszych Pilotów , i złotem i srebrem ze skarbca Polskiego jaki został ewakuowany do Anglii przez Rumunie .
To prawda, że w różnych krajach różnie pamięta się udział niewłasnych wojsk w jakichś istotnych kampaniach. Ale Wy również radośnie podkreśliliście moment zdobycia Monte Cassino, słowem nie wspominając, że to walki afrykańskich żołnierzy we francuskich oddziałach (nawiasem mówiąc morderczo brutalnych dla miejscowych cywilów) wymusiły wycofanie się Niemców ze szczytu. Zasługi polskiego wojska są niebłahe i krwawo okupione, ale zdobycie ruin klasztoru wyglądało by zupełnie inaczej gdyby nie owi żołnierze we francuskich mundurach.
Powiedzmy sobie szczerze – Polacy wkroczyli do opuszczonych przez niemieckich spadochroniarzy ruin klasztoru. a były opuszczone z powodu który podałeś powyżej. Gdyby nie to, to (nic nie ujmując bohaterstwu Polaków) jest duże prawdopodobieństwo, że skończyłoby się tak jak poprzednie szturmy.
W ogóle „bicie głową w mur” czyli szturmowanie umocnionego Monte Cassino było głupotą. Ale nie Polaków tylko ich przełożonych którzy robili to z uporem maniaka posyłali kolejne nacje na rzeź, zamiast poszukać słabszego punktu)
„zamiast poszukac slabszego punktu” i tym cytatem skomentuje kretynski wpis mojego poprzednika.
Ale się popisałeś dopiero kretyńskim wpisem. Amerykanie przełamali obronę w innym miejscu i Niemcy sami wycofali się.
Problemem ze zdobywaniem Monte Cassino był najgłupszy z głupich plan ataku pod górę ,który realizował Anders. NW gen. Sosnkowskiego proponował markowany atak pod górę i obejście Niemieckich pozycji ,co ostatecznie wykonali Arabi którzy udawali Francuskie Wojsko – Francuzami byli tam tylko oficerowie. Trzeba przyznać że kolorowi Francuzi zamiast odciąć Niemcom odwrót woleli gwałciciel Włoskie kobiety ,a nawet mężczyzn ,bo Francja już wtedy propagowala IDEOLOGIĘ – LGBT. Żabojady zamiast walczyć woleli zabawę w Sodomickie gwałty. Podobną sytuacją spotkała pancerniakow gen. Maczka ,tam też Francuzi ,gdzieś się zapodziali i Polacy musieli walczyć sami.
„Arabowie” tłumanie, nie „Arabi”. LGBT? Ty masz nierówno pod sufitem???
@Piotr Sikora – w przeciwieństwie do pana ja uważam, że „przykrości”, które spotykały Polaków w UK były dziełem sowieckiej agentury. To właśnie w czasie wojny sympatie prosowieckie na wielu brytyjskich uczelniach osiągały apogeum. Absolwenci tych uczelni obejmowali wysokie stanowiska zwłaszcza w Partii Pracy, która była totalnie zinfiltrowana agenturą. To właśnie wtedy „Złota Piątka z Cambridge” notuje szczyt swojej działalności. W brytyjskiej prasie ukazywały się artykuły o „polskich faszystach” i tylko dzięki niezwykłej waleczności i męstwu polskich pilotów na krótki wojenny czas wrogie reakcje były stonowane. Po wojnie wybuchły z całą bezwzględnością a szczytem było cofnięcie uznania Rządowi Londyńskiemu (05.07.1945).
Trzeba pamiętać że w Anglii Polscy Piloci latali nie tylko w Dywizjonach Myśliwskich ale również w Dywizjonach Bombowych np na samolotach Vickers-Wellington takich jak Dywizjon 300 oraz Dywizjon 301, które między innymi Stacjonowały w Bazie Swinerby pod Dowództwem gen. bryg. Pilota Bolesława Stachonia, zasłużonego polskiego dowódcy, awiatora i dyplomaty. Oficera który pierwszy przybył do Wielkiej Brytanii i rejestrował przybywających żołnierzy polskich. Ze względu na swój wieku był zwolniony z lotów bojowych, ale własną prośbę oblatał bombowiec Vickers-Wellington i brał udział w misjach bojowych siadając za sterami podległych dywizjonów 300 i 301. Oddał życie podczas bojowego lotu, nie trzymając sterów ale uwalniając tylnego strzelca, jako jedyny z załogi nie przeżył ataku niemieckiego myśliwca. Spoczywa na Cmentarzu w Bredzie w Holandii gdzie poległ, ostatecznie pochowany na „Trójkącie”dla zasłużonych polskich żołnierzy – „Breda, Ettensebaan – Pools Militair Ereveld (Polski Cmentarz Wojskowy)”
Również należy zaznaczyć że Nasi żołnierze w Angii to również Dywizjony już całkiem mało znane takie jak: bombowe: 304,305,
oraz i kolejne mniej znane myśliwskie jak 306,307,308, 309, 315, 316)
chyba autor pomylił rakiety niiemieckie V1 i V2
W dniu 20 maja 1944 roku, w okolicach Sarnak, żołnierze A.K. zdobyli niemiecką rakietę V2. W dokumentalno-teatralnym cyklu widowisk (za PRL! – 197?, 198?), przekazano z niesamowitymi wręcz szczegółami całą tę historię, tj. jak „…polska Armia Krajowa zdobyła rakietę dalekiego zasięgu V2 i przewiozła jej elementy do Wielkiej Brytanii”. Np. była tam podana dokładna lista nazwisk związanych nie tylko z przejęciem V-2 ale z całym procesem dochodzenia wywiadu AK do ustalenia tego gdzie ona jest wytwarzana. Pieczołowicie starano się odtworzyć rolę nawet najmniej ważną, poszczególnych osób w tej niesamowitej akcji wywiadowczej – no bo miano do dyspozycji żyjących jeszcze świadków!
(niestety nie udało mi się natrafić w necie na jakikolwiek ślad po tych programach).
Lata 80. i dalsze były o tyle ciekawe, że autorzy dokumentów bardzo zaangażowani w proces odkrywania prawdziwego przebiegu zdarzeń, często całkiem „urywali się” czasami wręcz bezradnej cenzurze…
Polscy murzyni w Anglii zrobili swoje ,więc murzyni w 1945 mogli odejść. Tylko przedtem musieli zapłacić za to że bronili Anglii zamiast Polski i to słono. Szkoda że Polska nie miała żadnej kolonii ,chociaż wyspy gdzie Polacy mogli by przeczekać lata 1939-1945. Zamiast ginąć za Angielskich Bufonow którzy sprzedali Polskę ,Stalinowi.
Polacy zajęli Monte Cassino a nie zdobyli.
A kto przez dekady peerelu w rocznicę zdobycia Monte Cassino składał kwiaty na cmentarzu polskim oprócz weteranów z Wolnego Świata? Weterani dywizji spadochronowej Grüne Teufel, którzy klasztoru bronili. Bo jak już wiedzieli że nie ma szans na utrzymanie i wycofali się pozostawiając najciężej rannych i ci dowiedzieli się że idą Polacy, to spodziewali się masakry, a dostali zamiast tego przyzwoitą pomoc medyczną. I Zielone Diabły nie zapomniały…
Jeszcze Skalski, tyle, że w Afryce, ktorego SBecja skazała potem na śmierć.
„Jest to efekt komunistycznej cenzury.” „Kto wie, że… …polska Armia Krajowa zdobyła rakietę dalekiego zasięgu V2 i przewiozła jej elementy do Wielkiej Brytanii?”
Skąd wiem, ba! już dawno, wiele lat temu o tym wiedziałem, a patrz wyżej.
Otóż najprawdopodobniej pod koniec lat 70. lub po 1983 r., gdy spacyfikowani podczas IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR partyjni „reformatorzy” zaczęli podnosić głowy, postanowiono po raz kolejny coś dać załamanemu, zdołowanemu narodowi by poprawić „kondycję” jego „ducha”. Tym czymś być miała i była, chlubna karta wojsk polskich na zachodzie, tym bardziej że można było tych żołnierzy polskich przedstawić jako ofiary wojny, no bo ich przecież sojusznicy zachodni „nie całkiem” by nie powiedzieć wcale – czasami – nie docenili…
Owszem nie o wszystkim można było mówić, np. nie o tym, że powracających z zachodu bohaterów Państwo Ludowe wsadzało do kacetów i bez sądu mordowało…
Dokładnie pamiętam programy dokumentalne, artykuły, książki…, będące efektem iście benedyktyńskiej pracy historyków zawodowych i amatorów, opisujące udział polskich lotników nie tylko myśliwskich ale i bombowych, i nie tylko w bitwie o Anglię ale we wszystkich kampaniach na zachodzie!
I to opracowania z końca lat 60.!, i to często znacznie dokładniejsze i lepsze niż dzisiaj, bo zawierające wywiady z polskimi lotnikami.
A do tego w setkach kopi z wielką kampanią reklamową – jak na tamte czasy, rozpowszechniano w Polsce film „Bitwa o Anglię” z 1969 w reżyserii Guya Hamiltona….
Drogi Panie autorze i wy droga redakcjo!
PRL to jedna z najciemniejszych kart naszej historii ale nawet i tu historyk powinien oddać co cesarskie…
– i po drugie: nie mijać się dla wygody z faktami – bo to jedna z oznak „autocenzury” wynikającej z najgorszego rodzaju konformizmu i oportunizmu.
Marcel Proust: „Dopóki ludzie mogą swobodnie zastanawiać się nad swoimi powinnościami, mówić to co myślą i myśleć to co chcą, dopóty wolność nie zginie a nauka nie upadnie”.
John Stuart Mill, angielski filozof, politolog, ekonomista: „Ten, kto zna tylko swoje własne stanowisko w jakiejś sprawie, nie zna tej sprawy dokładnie”.
I to tyle droga redakcjo, to jest mój na wielkie szczęście już ostatni u Państwa komentarz, no bo jeśli moderacja zmienia się, jak u Państwa, w niczym nieuzasadnioną quasi cenzurę…
A tej ja musiałem aż nadto w moim życiu doświadczyć. Stąd…
…nie dziwcie się, że wolę moje „heremum”.
A.P.
W Angielskich muzeach trzeba się naszukać wzmianek o Polakach walczących o Anglię … Także w londyńskim muzeum RAF w Londynie [ https://drogowskaz.info/muzeum-raf-londyn ] trzeba się sporo naszukać, ale na jednej ze ścian muzeum znajdują się kawałki z malowaniami z polskich samolotów uczestniczących w bitwie o Brytanię oraz tablica pamiątkowa z nazwiskami m.in. polskich pilotów.