Nie w Nowym Jorku ani w Chicago, tylko w naszym małym Paryżu północy, w Warszawie, usadowiła się mafja terrorystyczna – alarmował w styczniu 1932 roku „Tajny Detektyw”. Oczywiście cała ta mafia była jaka była. Ot, na polskie możliwości...
„Tajny Detektyw” specjalizował się w szukaniu tanich sensacji, wyolbrzymianiu spraw i sianiu paniki. Tym razem redakcja przeszła jednak samą siebie. Ogłosiła, że całą północną Warszawę trzyma za twarz… związek tragarzy. Dobrze czytacie. Nie żaden Al Capone, nie Nucky Thompson, ale tragarze!
Ta osobliwa mafia stanowiła ponoć prawdziwe utrapienie i postrach kupców, ale też zwyczajnych mieszkańców miasta. Należeli do niej przeważnie osobnicy o atletycznej sile, [którzy] rekrutują się (…) z pośród mętów społecznych. Każdy członek był wysyłany przez szefostwo na określoną „stację” obejmującą kilka ulic. W zamian płacił „górze” kilkaset dolarów. Praca mafijnego tragarza wyglądała następująco:
Kiedy do jakiegoś kupca przynosi się towar, choćby najlżejszą i najmniejszą paczkę, nie wolno nikomu znieść tej paczki, nawet właścicielowi, furmanowi, lub subjektowi. Może to znieść tylko tragarz z danego obcinka, lub jego pomocnik, któremu kupiec zmuszony jest w ten sposób opłacić haracz.
Trzeba przyznać, pomysłowe rozwiązanie. W Ameryce gangsterzy zarabiali na zapewnianiu „ochrony” i szmuglowaniu gorzały. W Polsce nie musieli w ogóle naruszać prawa: po prostu nosili paczki. Albo nie nosili, bo często całe to ich tragarstwo miało wartość czysto symboliczną: Jeżeli tragarz jest w danej chwili bardzo zajęty, podbiega do paczki i dotyka ją ręką. Oznacza to, że paczkę może znieść kto inny, ale on jako członek organizacji tragarskiej musi otrzymać stosowną taksę.
Podobno taksa ta nie tylko była bardzo wysoka, ale też wymuszano ją krwawym terrorem. Kupcy zapewniali rzekomo, iż obniżą swoje ceny nawet o 30%, jeśli ktoś uwolni ich od tragarskiego skarania. Zresztą, na wszechwładzę związku narzekali także ludzie w ogóle nie trudniący się handlem: Gdy ktoś sprowadza sobie węgiel, czy meble, musi płacić haracz członkom organizacji (…), choćby nie skorzystał z ich usług.
Tragarska gangsterka
Według „Tajnego Detektywa” tragarz ustawiony na dobrej „stacji” mógł uzbierać nawet 3000 złotych miesięcznie z okładem. Podobne kwoty zarabiali najwyżej postawieni urzędnicy w państwie! W przeliczeniu na dzisiejsze złote, byłoby to 30 000. Naprawdę ładna pensyjka za noszenie skrzyń.
No dobrze, ale jaki właściwie los czekał niepokornych? „Tajny Detektyw” opisał jeden przypadek egzekucji długu. I prawdę mówiąc ta nasza polska mafia wypadła bardzo, ale to bardzo blado…
Szczególnie zawziętym przeciwnikiem płacenia haraczów był niejaki Aron Halbzajd – właściciel hurtowni ryb. Aby wybić mu opór z głowy, tragarze zorganizowali napad na jego mieszanie przy ulicy Elektoralnej 49. Przygotowali się do akcji całkiem profesjonalnie (wielogodzinna obserwacja budynku), a nawet zaczerpnęli pewne inspiracje „wizerunkowe” od gangsterów zza oceanu. W końcu, około godziny dziewiątej wieczorem – kiedy w mieszkaniu znajdowały się wyłącznie dwie służące Halbzajda – zapukali do drzwi kuchennych:
Kiedy służąca otworzyła (…) do mieszkania wtargnęło 4-ch osobników z rewolwerami w rękach. Bandyci byli zamaskowani w niezwykły sposób, na głowy i twarze mieli naciągnięte różnokolorowe jedwabne pończochy damskie, przymocowane jedwabnemi podwiązkami.
– Ręce do góry i ani słowa! – padł rozkaz herszta, którego przystrzyżona broda wyzierała z pod nasuniętej na twarz pończochy.
Rabusie zaprowadzili wystraszone kobiety do pokoju i tam związali. Herszt próbował jeszcze wyciągnąć z nich jakieś informacje (A teraz gadać, gdzie forsa i brylanty państwa?!), ale wobec braku składnej odpowiedzi kazał zakneblować służące. Intruzi zaczęli przeszukiwać mieszkanie, aż tu nagle… rozległ się dzwonek do drzwi. Od fryzjera wróciła 17-letnia córka Halbzajda, Pola: Panienka, nie przeczuwając nic złego, przestąpiła próg. W tej samej chwili zatrzaśnięto za nią drzwi i do skroni przystawiono jej rewolwer.
Szkoda niszczyć rączki powrozami
Bandyci autentycznie wczuli się w swoje role. Zgrywali istnych dżentelmenów. Jeden stwierdził, że tak piękne rączki szkoda niszczyć powrozami, inny znalazł czystą i miłą w dotyku chusteczkę do zatkania ust dziewczynie. Na to wszystko „dżentelmeni” zmarnowali tak wiele czasu, że znowu ktoś zadzwonił do drzwi. Z wizytą przyszedł narzeczony jednej ze służących! Na widok uzbrojonych mężczyzn wybiegł na podwórze i zaczął wzywać pomocy. Postawił chyba na nogi całą dzielnicę. Spłoszeni bandyci uciekli bez żadnego łupu. Szybko wykryto, że byli to tragarze, choć pończochy zrobiły swoje i policja nie była w stanie ustalić konkretnych sprawców.
W każdym razie cały napad trudno nazwać udanym. Halbzajd – usłyszawszy o próbie utemperowania go, w której nie stracił ani złotówki – chyba tylko utwierdził się w swojej opinii na temat haraczów.
Butny kupiec musiał jednak mieć na uwadze także pozostałe warszawskie gangi! Zdaniem dziennikarzy „Tajnego Detektywa” organizacja tragarzy wcale nie była jedyną mafią w stolicy. Inne działały ponoć pod przykrywką związków zawodowych. Ich członkowie przez cały dzień obserwowali kupców, notowali wszystkie transakcje, a pod wieczór zgłaszali się do handlarzy:
po haracz od obrotu i klienta. Kupcy są bezradni, a biada temu, który próbowałby stawiać jakiś opór. Ma do czynienia z nieuchwytną i potężną, świetne zorganizowaną mafją, która nietylko zrujnuje i zniszczy go materjalnie; nietylko urządzi blokadę sklepu, nie dopuszczając klientów – ale często również pozbawi życia, lub w najlepszym razie okaleczy nożami.
Szef wszystkich szefów
To wszystko ładne interesy, ale gdzie wpływy polityczne? Gdzie władza i nietykalność? Gdzie mafijni bonzowie, niczym z „Ojca chrzestnego”? Takich też mieliśmy. Albo raczej: mieliśmy jednego. W dokumentach miał wpisane Łukasz Siemiątkowski, ale cała Warszawa znała go jako „Tasiemkę”. W młodości działał w PPS-ie, walczył o niepodległość, nie szczędząc środków i nie bojąc się ubrudzenia rączek. Po 1918 roku nie poszedł jednak śladem innych socjalistów − nie ucywilizował się ani nie wysiadł z czerwonego tramwaju. Zaczął natomiast robić karierę na zupełnie innym polu. Kierowana przez niego banda wymuszała haracze od kupców handlujących na najpopularniejszym, a jednocześnie najpodlejszym targowisku Warszawy: „Kercelaku”. Osiłki pracujące dla Siemiątkowskiego biły opornych, groziły bronią. Sam „Tasiemka” stał z boku, tak by z niczym nie można go było powiązać. Nawet minister spraw wewnętrznych, Felicjan Sławoj-Składkowski przyznał w swoich wspomnieniach: Spokój, porządek i bezpieczeństwo straganów Kercelaka, spoczywa na dyskretnych chłopcach „Tasiemki”.
Wpływy gangu Siemiątkowskiego sięgały daleko, a wielu polityków ochoczo korzystało z jego „dotacji”. Nawet „Tasiemce” powinęła się jednak w końcu noga. Po długim procesie − w którym wielu świadków w zagadkowy sposób zmieniało swoje zeznania lub lądowało w szpitalach z objawami ciężkiego pobicia − Siemiątkowski został skazany na dwa lata więzienia. Cóż jednak z tego, jeśli nigdy nie zobaczył wnętrza celi? Prezydent Ignacy Mościcki natychmiast go ułaskawił.
Źródła:
- „Tajny Detektyw”, 1932
- Felicjan Sławoj Składkowski, Kwiatuszki administracyjne i inne, 1959.
- Stanisław Milewski, Ciemne sprawy międzywojnia, Warszawa 2001.
KOMENTARZE (5)
Ilustracją artykułu jest numer Tajnego Detektywa z zajawką Sprawy Gorgonowej – jednej z najgłośniejszych spraw kryminalnych okresu międzywojennego :D
Dokładnie tak. Chociaż przez to dosyć mocno „oklepany”.
proszę, używajcie prawidłowego zwrotu „powinęła się noga”, a nie „podwinęła”, to tyle krytyki :)
przez ostatnie trzy dni nie mogę się oderwać od waszej strony :)
Dziękujemy za zwrócenie uwagi na ten błąd. Już poprawione.
Bardzo nas cieszy, że lektura naszych artykułów tak bardzo Cię wciągnęła :)
Tak wyglądała Warszawa po puczu Piłsudskiego i jego bandy z POW i 1 Brygady Legionów w 1926. Sensacyjna holota chciała się tylko dorwać do władzy i dzielić frykasami przy korycie.