Miłość od pierwszego wejrzenia, przeciwni związkowi rodzice, a w tle wojna – ta historia do złudzenia przypomina „Romea i Julię”. I niestety kończy się równie tragicznie, choć uczucia, które połączyło Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i jego żonę Barbarę Drapczyńską, nie zdołała pokonać nawet śmierć.
Wszędzie pojawiali się w duecie – tam, gdzie ona, musiał być i on. Nie widzieli poza sobą świata, ale też (przynajmniej z początku) nie byli szczególnie zainteresowani szarą, wojenną rzeczywistością. Owocem ich miłości są jedne z najpiękniejszych erotyków w historii polskiej poezji. Krzysztof Kamil Baczyński pisał je dla żony, nie mogąc wyobrazić sobie życia bez niej. Agnieszka Cubała w książce „Miłość ’44” tak charakteryzuje ich relację:
Basia i Krzysztof stanowili dowód na to, że teoria o dwóch połówkach pomarańczy jest prawdziwa. Przyszli na świat po to, by się spotkać. A kiedy już to nastąpiło, żyli tylko dla siebie, we własnym świecie, niespecjalnie zwracając uwagę na to, co myślą inni.
Tymczasem inni przyglądali się im uważnie – bo i było na co patrzeć.
Zwykły on, zwykła ona…
Już na pierwszy rzut oka było widać, że są dobraną parą. On – niewysoki (miał sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu), zdaniem wielu kobiet „zgrabny, foremny, wrażliwy i nad wiek poważny”, a dla niektórych wręcz „swojski”. Ona – szczupła, drobna, z lekko skośnymi oczami, zadartym nosem i brązowymi włosami, skromna „szara myszka”.
Jak podkreśla w książce „Miłość ’44” Agnieszka Cubała: „Krzysztofa zafascynowały przede wszystkim jej inteligencja i żywe usposobienie. A także fakt, że potrafiła dotrzymać mu kroku w dyskusji, zwłaszcza na temat poezji i literatury”. Tymczasem Barbara, wręcz ślepo zapatrzona w poetę, była najwierniejszą fanką jego twórczości.
Poznali się właściwie przypadkiem, 1 grudnia 1941 roku podczas tajnych kompletów. On miał 20 lat, ona dwa tygodnie wcześniej skończyła 19. Kiedy wokół trwała gorąca dyskusja na temat literatury (a może logiki), w nich rodziło się uczucie, które miało okazać się silniejsze niż wojna i śmierć. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Już czwartego dnia znajomości Krzysztof oświadczył się wybrance – a Basia z miejsca się zgodziła. I choć postronny obserwator mógłby uznać ich rozmowę za żart, już wkrótce narzeczeni o swoich planach powiadomili rodziców. Ci – jak można się domyślać – nie byli zachwyceni. Szczególnie matka poety, która krzywym okiem patrzyła na „drukarzównę” (jak pogardliwie określała Barbarę). Młodzi postawili jednak na swoim. Wymusili nawet przesunięcie terminu ceremonii z września na czerwiec 1942 roku. Skąd taki pośpiech? Możliwe wytłumaczenie przedstawia Agnieszka Cubała w książce „Miłość ’44”:
Decyzję o tak szybkim ślubie Krzyś podjął z dwóch powodów. Pierwszym z nich była miłość, drugim – przeczucie śmierci, które nieustannie w sobie nosił. „Mamo, ja muszę bardzo szybko przeżyć moje życie” – powiedział pewnego dnia.
I że cię nie opuszczę
Po zaledwie półrocznej znajomości Barbara Drapczyńska i Krzysztof Kamil Baczyński stanęli na ślubnym kobiercu. W warunkach hitlerowskiej okupacji państwo młodzi nie mogli nawet marzyć o wystawnej ceremonii i hucznym weselu. Ale i tego nie potrzebowali. Wiesław Budzyński relacjonuje:
Ślub odbył się w środę przed Bożym Ciałem, trzeciego czerwca 1942 roku o godzinie dziesiątej, w kościele na Solcu… Był piękny dzień. Basia ubrana była w kremowy kostium, w ręku trzymała bukiet konwalii, Krzyś był w ciemnym garniturze.
Według relacji świadków państwo młodzi wyglądali niemal dziecinnie. Jak wspominał Jarosław Iwaszkiewicz, który na uroczystość przybył z olbrzymim bukietem bzu:
Po ślubie powiedziałem do kogoś: właściwie wyglądało to nie na ślub, ale na pierwszą komunię. Oboje Baczyńscy, bardzo młodzi, wyglądali jeszcze młodziej, a ponieważ oboje byli niewielkiego wzrostu, rzeczywiście wydawało się, że to dwoje dzieci klęczy przed ołtarzem.
Po mszy goście bawili się w domu Drapczyńskich. Żeby zapłacić za przyjęcie, tata Basi podobno sprzedał nawet zegarek! Wśród weselników zabrakło jednak matki pana młodego: Stefania Baczyńska, po tym jak zakochani powiedzieli sobie sakramentalne „tak”, zasłabła. Przez kolejne dni nie chciała nikogo widzieć, nie potrafiła bowiem pogodzić się z wyborem syna.
Niechęć Stefanii do synowej wkrótce zmieniła się w prawdziwą nienawiść. Co gorsza, obie kobiety musiały zamieszkać razem w jednopokojowym mieszkaniu. Podobno próbowały nawet rozdzielić wspólną przestrzeń za pomocą rozwieszonych w pomieszczeniu prześcieradeł, by zapewnić sobie minimum intymności; niewykluczone zresztą, że po prostu nie mogły na siebie patrzeć. Ale i to nie zapobiegło spięciom, które z czasem przerodziły się w awantury.
Zdarzało się, że Basia uciekała przed teściową do rodziców. Żaliła się też koleżankom, w jak trudnej znalazła się swojej sytuacji. Musiało być naprawdę nieciekawie, skoro Stefania, jak konstatował przyjaciel Baczyńskiego Jerzy Andrzejewski: „uważała małżeństwo syna za dopust boży i wielki mezalians”. W końcu postanowiła jednak się wycofać i – być może pod wpływem interwencji Krzysztofa – wyniosła się z mieszkanka. Biograf poety Zbigniew Wasilewski opisuje:
Po wcześniejszych ostrych konfliktach między Stefanią i Barbarą Baczyńską matka Krzysztofa opuściła wspólne mieszkanie i przeniosła się do Anina, gdzie podjęła pracę nauczycielską na tajnych kompletach (…).
Od tego wydarzenia, które do domu młodego małżeństwa wprowadziło pożądany spokój, nieustannym zadaniem Krzysztofa było łagodzenie matczynego poczucia osamotnienia i krzywdy, obdarowywanie jej szczególnymi dowodami miłości i oddania.
Skazani na śmierć
Młodzi w końcu mogli zacząć żyć po swojemu. Niedługo cieszyli się jednak małżeńskim szczęściem. Wkrótce dał o sobie znać niespokojny duch poety, który – jak tylu innych z jego pokolenia – marzył o tym, by zamienić pióro na karabin. Nie przemawiały do niego żadne argumenty przeciw. Jerzy Zagórski po latach wspominał:
Było nas tylu dojrzałych ludzi. Nie umieliśmy samą liczebną przewagą i autorytetami natrzeć wtedy na niego i zmusić i wytłumaczyć, że nie ma czego szukać na tych wojskowych ćwiczeniach podziemia, «manewrach» Armii Krajowej, jakie miał odbyć w następnych tygodniach ten szczupły chłopak dwudziestoletni, wiecznie zagrożony gruźlicą, chory na astmę, z aureolą talentu nad czołem.
Dlaczegośmy tego nie potrafili, choć zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że jakiś jest błąd w tej strategii, która wiosną posyłała tego młodzieńca na wyprawy w bród przez rzeki, na biwakowanie, przebijanie się z zasadzek. Mówiliśmy o tym między sobą, jemuśmy nie umieli dość silnie powiedzieć.
W decyzji o wstąpieniu do konspiracji wspierała Krzysztofa chyba tylko Barbara. Tym, którzy głośno wypowiadali swoje wątpliwości, tłumaczyła: „Przeczytaj uważnie jego wiersze, a zobaczysz, że on nie miał innego wyjścia”. Działalność opozycyjną jej mąż zaczął w słynnym batalionie „Zośka”, później przeszedł do „Parasola”.
Okazał się zdecydowanie lepszym poetą niż żołnierzem. Jego dowódca w 2 kompanii batalionu „Zośka”, podchorąży Andrzej Romocki wprost stwierdził, że Krzysztof jest mało przydatny w warunkach polowych. Podobno kiepsko strzelał, a z uwagi na zły stan zdrowia często brakowało mu sił. Kolega z oddziału Stanisław Sieradzki opowiadał: „Był tak słabowity, że pomagałem mu nosić karabin”. Mimo to w godzinie „W” bez wahania ruszył do walki o wyzwolenie stolicy z rąk hitlerowców. Zginął czwartego dnia Powstania Warszawskiego od kuli niemieckiego snajpera. Koledzy pospiesznie pochowali go na tyłach pałacu Blanka – tam, gdzie zmarł.
Miłość pokonała śmierć
Basia w tym czasie pracowała jako ochotniczka w szpitalu przy ulicy Mariańskiej. Agnieszka Cubała w książce „Miłość ’44” relacjonuje: „Chodziła po domach, zbierając dla rannych żywność i papierosy. Nie miała jednak żadnych wieści od Krzysia, co bardzo ją niepokoiło”.
Zapewne przeczuwała najgorsze, lecz nie traciła nadziei. Nie mogła sobie na to pozwolić, bo – jak twierdziła później jej matka – była w ciąży. Szukała męża, by podzielić się z nim dobrą nowiną i przekonać się, że jest bezpieczny. Nigdy nie dowiedziała się na pewno, że jej poszukiwania nie mają sensu. Nikt nie odważył się przekazać jej tragicznej wiadomości.
Podczas jednego ze swoich „rajdów” pod koniec sierpnia została zraniona w głowę odłamkiem szkła, wyrzuconym w powietrze podczas bombardowania. Tylko kilka kroków dzieliło ją od kamienicy, w której mieszkali jej rodzice. Parę dni później, 1 września 1944 roku zmarła. Podobno w ostatnich chwilach ściskała kurczowo tomik poezji męża i powtarzała w malignie: „Idę do ciebie, już idę”.
Według Feliksy Drapczyńskiej, ukochany towarzyszył Barbarze w tej ostatniej drodze. Agnieszka Cubała opisuje: „W nocy, bezpośrednio przed śmiercią córki, matka miała sen. Do Basi przyszedł w nim Krzysztof. Nakrył ją całą swoim płaszczem, a potem zabrał ją ze sobą”. Ile jest w tym prawdy, a ile życzeniowego myślenia kobiety, która straciła córkę i (prawdopodobnie) wnuka? Trudno powiedzieć.
Śmierć nie zdołała jednak rozłączyć tej niezwykłej pary. Ciało Krzysztofa Kamila Baczyńskiego zostało ekshumowane w styczniu 1947 roku. Ostatecznie tragicznie zmarły poeta spoczął obok swojej żony i nienarodzonego dziecka we wspólnym grobie na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Bibliografia:
- Wiesław Budzyński, Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila. Biografia K. K. Baczyńskiego, Wydawnictwo M 2014.
- Wiesław Budzyński, Taniec z Baczyńskim. Historia miłości Barbary i Krzysztofa Baczyńskich, Prószyński i S-ka 2001.
- Agnieszka Cubała, Miłość ’44. 44 prawdziwe historie powstańczej miłości, Prószyński Media 2019.
- Józef Lewandowski, Wokół biografii Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, [w:] Szkło bolesne, obraz dni… Eseje nieprzedawnione, Ex libris 1991.
- Zbigniew Wasilewski, Kronika życia i twórczości Krzysztofa Baczyńskiego, „Poezja” nr 1/1989.
- Stefan Zabierowski, Krzysztof Kamil Baczyński. Biografia i legenda, Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1990.
- Żołnierz, poeta, czasu kurz… Wspomnienia o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, red. Zbigniew Wasilewski, Wydawnictwo Literackie 1979.
KOMENTARZE (4)
Dziekuje bardzo, bardzo, za artykul…brak mi slow ze wzruszenia…
Piekna, aczkolwiek lzy wyciskajaca historia prawdziwej milosci.
ale jak dowodcy mogli go wyslac do walki. To bylby 4 wieszcz…
Jezu jakie to piekne…popłakałam się, jednak prawdziwa miłość istniała. Nie wiem czy istnieje , ale istniała…