„Kalif zbiegł z podkulonym ogonem, jego wojownicy ginęli tuzinami”. Po tej bitwie Arabowie wycofali się z Hiszpanii. Ale mało brakowało, by krzyżowcy przegrali.

Tekst stanowi fragment książki Raymonda Ibrahima Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny pomiędzy islamem a Zachodem, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2025.
***
Między 13 a 20 maja [1212 roku – przyp. red.] „wierni Chrystusowi ściągnęli do Toledo ze wszystkich stron świata […], aby stoczyć bitwę w obronie chrześcijaństwa w Hiszpanii”. 16 maja mężczyźni i kobiety odbyli boso procesję wokół bazyliki laterańskiej w Rzymie. Modlili się, „aby Bóg sprzyjał tym, którzy biorą udział w bitwie”. Podobnie „we Francji ofiarowywano litanie i modlitwy za chrześcijan, którzy mieli walczyć w Hiszpanii”.
Koniec krucjaty
Alfons VIII gościł w Toledo imponującą liczbę krzyżowców. Ze swoimi ludźmi przybyli Piotr II z Aragonii i Sancho VII z Nawarry, zwany Mocnym. Nie pojawił się król Leónu, ale przybyło wielu jego poddanych. Zewsząd ściągały tysiące frankijskich rycerzy, katalońskich wojowników, wolnych chrześcijan i duchownych. Zakony wojskowe rwały się do walki. Aby utrzymać tak ogromne siły – w tym dwa tysiące rycerzy i ich giermków, dziesięć tysięcy kawalerzystów i do pięćdziesięciu tysięcy piechurów – Alfons opróżnił skarbiec, wydawał „złoto jak wodę” i nakazał hiszpańskiemu Kościołowi przeznaczyć połowę zasobów na działania wojenne.

Alfons VIII był zdeterminowany, by pokonać Saracenów (Arabów) lub zginąć.
20 czerwca „Alfons – oby go Bóg przeklął – opuścił Toledo z ogromną armią i dotarł do Kalatrawy, którą oblegał” – pisze ówczesny muzułmański kronikarz Al-Marrakuszi:
Zamek był w rękach muzułmanów od czasu, gdy Al-Mansur Abu Jusuf zdobył go po wielkim zwycięstwie [pod Alarcos]. Muzułmanie poddali go Alfonsowi w zamian za list żelazny. Wówczas duża liczba chrześcijan [Franków] porzuciła Alfonsa (oby go Bóg przeklął!), gdy powstrzymał ich przed zabiciem muzułmanów, którzy byli w zamku. Rzekli: „Przyprowadziliście nas tylko po to, abyśmy pomogli wam podbić kraj, a zabroniliście nam plądrować i zabijać muzułmanów”.
Arcybiskup Rodrigo z Toledo potwierdza, że „tylko Hiszpanie i nieliczni mieszkańcy północy” doczekali końca krucjaty.
Krajobraz przed bitwą
Do 6 lipca armia krzyżowców zajęła kilka innych muzułmańskich twierdz i znajdowała się teraz głęboko na wrogim i nieznanym terytorium, cierpiąc z pragnienia. Tajemniczy pasterz poprowadził ich „stosunkowo łatwym przejściem” do Las Navas de Tolosa, ponad sto sześćdziesiąt kilometrów na południe od Toledo – dokładnie tam, gdzie przebywał kalif Muhammad an-Nasir, który wyszedł z Sewilli na spotkanie z chrześcijanami dwa dni po opuszczeniu przez nich Toledo.
Armia, którą prowadził, „była wielka i heterogeniczna, składała się z Berberów, twardych czarnych niewolniczych wojowników («imesebelen», skutych łańcuchami jako niezłomna gwardia broniąca namiotu kalifa Almohadów), Arabów, tureckich konnych łuczników, andaluzyjskich sług muzułmańskich, […] mudżahedinów (ochotników – dżihadystów – z całego świata islamskiego), a nawet chrześcijańskich najemników i dezerterów”.

Armia kalifa była wielka i heterogeniczna.
„Gdy armia Saracenów zorientowała się”, że zbliżają się chrześcijańscy wojownicy, „wysunęła się naprzód, aby zapobiec założeniu obozu” – napisał Alfons w dzienniku. „Nasi ludzie, choć nieliczni, bronili się dzielnie”. Pamiętając o braku rozwagi pod Alarcos, on i jego ludzie „czekali, w pełni uzbrojeni […], na szczycie góry, aż cała armia Pana bezpiecznie” przybyła w sobotę 14 lipca. „O świcie następnego dnia, w niedzielę, nadciągnęli Saraceni ze swoją ogromną armią ustawioną w szyku bojowym”.
Obie strony różniły się od siebie wyglądem: większość z około dwunastu tysięcy Hiszpanów była ciężko opancerzona, a rycerze nosili dwustronne, niemal metrowej długości miecze. Dla odmiany większość afrykańskich muzułmanów walczyła niemal nago, a ich tarcze wykonane były ze skór hipopotamów. Nadrabiali jednak liczbą – trzydzieści tysięcy – i nieokiełznaną dzikością.
Przygotowania do walki
Resztę niedzieli chrześcijanie poświęcili na odpoczynek i przygotowania, także duchowe. Zapłakani mężczyźni, klęcząc, bili się w piersi i błagali Boga o siłę. Uczestniczący w walkach duchowni – usilnie pragnący „odzyskać ziemię, którą muzułmanie dzierżyli ze szkodą dla imienia Chrystusa” – przemierzali obóz, udzielali Eucharystii, słuchali spowiedzi i zagrzewali krzyżowców do walki. Około północy „chrześcijańskie namioty rozbrzmiały głosami spowiedzi i uniesienia, a herold wezwał wszystkich, aby gotowali oręż do bitwy Pańskiej”. Z relacji jednego z współczesnych:
Po uroczystych mszach i odnowie przez życiodajny sakrament Ciała i Krwi naszego Boga Jezusa Chrystusa umocnili się znakiem krzyża. Prędko chwycili za broń i z radością rzucili się do walki, jakby otrzymali zaproszenie na ucztę. Nie powstrzymały ich ani kamieniste pola, ani głębokie doliny, ani stromizny górskie. Rzucili się na wroga gotowi umrzeć lub zwyciężyć.
Szczególną determinację wykazał król Alfons. Przez prawie dwadzieścia lat ubolewał nad katastrofalną porażką pod Alarcos. Pragnął zginąć w bitwie, lecz odmówiono mu tego zaszczytu. Teraz, w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat, stojąc na czele potężnych zastępów, szukał pomsty lub śmierci. W przeddzień bitwy oczy wszystkich były zwrócone na niego. Kaznodzieja przepowiedział królowi, że hańba i niesława, jaką okrył się pod Alarcos, „zostanie zmazana w tym dniu [bitwy] mocą naszego Pana Jezusa Chrystusa i Jego zwycięskiego krzyża, przeciwko któremu król Maroka bluźnił swymi plugawymi ustami”.

Zamek w Alarcos. Niemal dwie dekady przed starciem w 1212 roku siły Alfonsa VIII odniosły tu dotkliwą porażkę.
Mimo to król wydawał się pesymistą; powiedział do Rodriga: „Arcybiskupie, i ty, i ja umrzemy tutaj”. Duchowny, sam w ciężkiej zbroi, odrzekł: „Nigdy, albowiem tutaj pokonasz swoich wrogów”. Po dyskusjach na temat strategii wojskowej Alfons, spoglądając na hordy wroga, ponownie uderzył w ponure tony: „Arcybiskupie, umrzemy tutaj” – chociaż „śmierć w takich okolicznościach nie jest niegodna”. „Jeśli tak spodoba się Bogu – rzucił Rodrigo – niech to nie będzie śmierć, lecz laur zwycięstwa; ale jeśli Bóg zrządzi inaczej, wszyscy gotowi jesteśmy umrzeć u twego boku”.
Decydujące starcie
Bitwa rozpoczęła się o świcie 16 lipca [1212 roku]. Król Piotr dowodził lewym skrzydłem chrześcijan, król Sancho prawym. W centrum stały zaprawione w bojach zakony wojskowe i Kastylijczycy, Alfons kierował bitwą z tyłów. Pierwszy szereg muzułmanów składał się ze zwykłej lekkiej kawalerii; za nią znajdowała się reszta sił, zróżnicowanych i ustawionych według przynależności plemiennej. Na samych tyłach znajdował się namiot kalifa Muhammada, otoczony przez gwardię czarnych niewolników połączonych łańcuchami.
Wydawało się, że Almohadzi dobrze wykorzystali ukształtowanie terenu: „Wróg zajął wzniesienia, bardzo strome i trudne do zdobycia z powodu dzielących nas od nich lasów, a także przez wzgląd na bardzo głębokie wąwozy wydrążone przez strumienie. Wszystko to stanowiło dla nas poważną przeszkodę i było wielką pomocą dla nieprzyjaciół” – zauważył Alfons.
Przez długi czas bitwa pozostawała nierozstrzygnięta: „Ci z pierwszych szeregów odkryli, że Maurowie są gotowi do bitwy – relacjonował jeden ze współczesnych. – Zaatakowali razem lancami, mieczami i toporami bojowymi; dla łuczników zabrakło miejsca. Chrześcijanie naciskali, Maurowie ich odpierali, wokół niósł się huk i zgiełk broni. Rozgorzała bitwa, lecz żadna ze stron nie ustąpiła pola, choć raz odpychali wroga, innym zaś razem sami byli przezeń odrzucani”.
Pragnące przebić się przez muzułmańskie zastępy „nasze przednie szeregi – pisał Alfons – i niektóre pośrodku […], wycięły licznych wrogów zajmujących niższe wzniesienia. Gdy nasi ludzie dotarli do ostatniej z ich linii, składającej się z ogromnej liczby wojowników, wśród których był król Kartaginy [Muhammad], rozpoczęła się rozpaczliwa walka między kawalerzystami, piechotą i łucznikami. Nasi ludzie znaleźli się w strasznym niebezpieczeństwie i ledwo byli w stanie dłużej się opierać”.
Cud pod Las Navadas de Tolosa
Za każdy szereg przełamany przez chrześcijan muzułmanie natychmiast formowali kolejne – tak wielkie były zastępy islamu. „W pewnym momencie nieszczęśnicy chrześcijańscy, którzy wycofywali się w rozsypce, poczęli wołać, że chrześcijanie zostali pokonani”. Gdy tylko król Alfons, „który był gotów raczej umrzeć niż zostać [ponownie] pobitym, usłyszał ten okrzyk śmierci”, wespół ze swymi rycerzami „pospieszył szybko na wzgórze, gdzie znajdowały się główne walczące siły”. „Wówczas to – kontynuuje Alfons – zdawszy sobie sprawę, że oni [wycofujący się Hiszpanie] nie mogą prowadzić walki, przystąpiliśmy do szarży, niosąc przed [sobą] krzyż Pański, pod sztandarem wizerunkiem Najświętszej Marii Panny i jej Syna”. Walczyli dzielnie, lecz Afrykanie nadal ich podchodzili.

Alfons VIII prowadzi rycerstwo pod Las Navas de Tolosa.
Wtedy wydarzył się cud: „Skoro już wcześniej ślubowaliśmy oddać życie za wiarę chrystusową, gdy tylko ujrzeliśmy […] Saracenów” atakujących krzyż i ikony za pomocą „kamieni i strzał”, „przełamaliśmy ich szeregi ogromną liczbą ludzi, mimo że dzielnie bronili się w bitwie i stali niewzruszenie wokół swojego pana”. Chrześcijanie na tyłach ujrzeli, jak krzyż pojawia się w cudowny sposób i pozostaje wzniesiony za liniami wroga. Natchnieni nową nadzieją nieodrodni synowie Hiszpanii przedarli się przez muzułmańskie centrum, zabijając „wielką ich rzeszę mieczem krzyża”. Sancho, olbrzymiego wzrostu władca Nawarry, a za nim jego ludzie, jako pierwsi przebili się przez afrykańskich niewolników przykutych wokół namiotu kalifa.
Natychmiast dosiadłszy konia, kalif Muhammad „zbiegł z podkulonym ogonem. Jego wojownicy ginęli całymi tuzinami, a obozowisko i namioty Maurów stały się grobowcami poległych. Ci, którzy umknęli z bitwy, błąkali się rozproszeni po górach jak owce pozbawione pasterza”, choć niedługo: „Kontynuowaliśmy pościg aż do zmroku i zabiliśmy więcej podczas ucieczki niż w bitwie”. „W ten sposób bitwa Pańska została triumfalnie wygrana przez samego Boga i z jego pomocą” – zakończył niegdyś pobity, teraz zaś triumfujący władca.
Źródło:


KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.