Alianci zbliżali się do Berlina, a siły niemieckie zdolne bronić stolicy były na wyczerpaniu. Trzeba było sięgnąć po wszelkie zasoby – także dzieci i starców.

Potrzebni byli wszyscy mogący obsługiwać broń. A i to nie zawsze było warunkiem koniecznym. Uzupełnianie w ten sposób armii niemieckiej zaczęto zresztą już wcześniej. Tak powstały oddziały tzw. Volkssturmu, do których powoływano praktycznie każdego, kto nie trafił dotąd w szeregi Wehrmachtu, a znajdował się w przedziale wiekowym od 16 do 60 lat. Ba, podczas fanatyczniej obrony Berlina wiosną 1945 roku zdarzało się, że do walki wzywano nawet starszych.
Na pewnym etapie za funkcjonowanie Volkssturmu w stolicy oraz wszelkie działania dotyczące ludności cywilnej w mieście odpowiadał pełniący funkcję komisarza obrony Rzeszy Joseph Goebbels. Chociaż mówiono o nim, że w sprawach wojskowych i komunalnych jest po prostu ignorantem, to jako propagandysta sprawdzał się świetnie. Na łamach organu prasowego partii nazistowskiej „Völkischer Beobachter” nawoływał, że: „każdy sowiecki czołg zniszczony przez grenadiera, volksszturmistę czy dzielnego chłopca z Hitlerjugend ma dziś większe znaczenie niż w jakimkolwiek okresie tej wojny” i wzywał berlińczyków do zaciskania zębów.
Brak wyposażenia. Brak wyszkolenia. Brak wszystkiego
W rzeczywistości jednak służba w oddziałach Volkssturmu nie miała w sobie nic chwalebnego. Jak pisze w książce „Ostatnia bitwa” Cornelius Ryan:
W hierarchii wojsk Volkssturm znajdował się na samym dnie. Wprawdzie w krytycznej sytuacji volksszturmiści mieli walczyć obok Wehrmachtu, ale nie uważano ich za część armii. Podlegali, jak Hitlerjugend, lokalnym funkcjonariuszom partyjnym (…). Nawet wyposażenie Volkssturmu leżało w gestii partii. Volksszturmiści nie mieli pojazdów, kuchni polowych czy własnych środków łączności.
Oddziały te organizowali gauleiterzy. Co do zaopatrzenia: wyróżniano Volkssturm I dysponujący bronią oraz Volkssturm II, który był jej pozbawiony. Zasadniczo volksszturmiści pozbawieni byli nawet racji żywnościowych – pozostawali na utrzymaniu rodzin. Problemem było również uzbrojenie. Aż 30% członków formacji nie było uzbrojonych w ogóle. Inni – tylko teoretycznie. Dysponowali zbieraniną broni niemieckiej, sojuszniczej i zdobytej na wrogach: włoskiej, angielskiej, holenderskiej, belgijskiej, czechosłowackiej, a nawet greckiej. Dopasowanie do niej amunicji graniczyło z cudem. „Przeciętnie tego pierwszego dnia natarcia Rosjan wyposażony w karabin volksszturmista miał do niego około pięciu naboi”.

Żołnierze Volkssturmu w ubraniach cywilnych, uzbrojeni w panzerfausty.
Nie najlepiej przedstawiała się również sprawa przygotowania żołnierzy Volkssturmu. Idealnie obrazuje to sytuacja opisana przez Ryana:
Reymann nie mógł zapomnieć rozmowy, jaką miał na jednym z odcinków z pewnym „żołnierzem” Volkssturmu. – Co by pan zrobił – zapytał Reymann – gdyby nagle zobaczył w oddali rosyjskie czołgi? Jak by pan nas o tym zawiadomił? Załóżmy, że ich czołgi właśnie jadą w tym kierunku. Proszę mi pokazać, co pan zrobi. Ku zdziwieniu Reymanna człowiek ten odwrócił się raptownie i pobiegł do wsi znajdującej się tuż za stanowiskami. Po kilku minutach wrócił zdyszany i przygnębiony. – Nie mogłem się dostać do telefonu – wyjaśnił nieśmiało. – Zapomniałem, że między pierwszą a drugą urząd pocztowy jest zamknięty.
Za starzy do walki
Słabość formacji uwidoczniła się w trakcie walk o Berlin. Do obrony stolicy Rzeszy według ostrożnych szacunków potrzeba było ok. 200 000 żołnierzy. Główny ciężar walk mieli wziąć na siebie volksszturmiści w liczbie 60 000 ludzi. Do tego dochodziło przynajmniej 20 000 nastolatków oraz dzieci z Hitlerjugend.
Od członków Volkssturmu oczekiwano walki do końca – do ostatniego człowieka. W praktyce wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Część z nich w momencie wejścia Armii Czerwonej spaliła swoje opaski i z radością powitała… wyzwolicieli. Byli to niemieccy komuniści.
W trakcie walk panował chaos kompetencyjny: spora część oddziałów nie wiedziała nawet, czyim rozkazom podlega. Nierzadko przymusowi żołnierze otrzymywali sprzeczne rozkazy. Bywało też tak, jak opisuje Cornelius Ryan w „Ostatniej bitwie”: „Wszędzie było pełno Rosjan. W miarę jak spychali szczupłe siły niemieckie, padała dzielnica po dzielnicy. Tu i ówdzie słabo uzbrojony pododdział Volkssturmu robił po prostu w tył zwrot i uciekał”. I trudno się dziwić. Oddziały, które próbowały stawić opór pod ratuszem dzielnicy Zehlendorf, zostały po prostu „zmiecione”.
Czytaj też: Operacja berlińska, czyli jak Stalin wyrolował Eisenhowera, a Żukow z Koniewem pokonał Niemców w 14 dni
Śmierć dla Hitlera
Zupełnie inne było nastawienie nastolatków z Hitlerjugend, fanatycznie zapatrzonych w Hitlera. W jednym z krytycznych momentów walk, kiedy sytuacja LVI Korpusu stawała się dramatyczna, 32-letni przywódca Hitlerjugend Artur Axmann oświadczył ministrowi spraw zagranicznych, że młodzież jest gotowa obsadzić tyły. Spotkał się ze stanowczym sprzeciwem: nie można poświęcać dzieci dla przegranej sprawy. Axmann miał zapewnić ministra, że rozkaz odwoła, ale czy rzeczywiście tak się stało? Setki nastoletnich chłopców pozostało na stanowiskach. W ciągu kolejnych 48 godzin „Rosjanie przeszli po nich jak walec parowy”.

16-letni żołnierz Hitlerjugend Willi Hübner dekorowany Krzyżem Żelaznym, marzec 1945 roku.
Opór i obrona stolicy stawały się bezcelowe. W efekcie na ulicach zamiast ciał zalegać zaczęły porzucone mundury i opaski Volkssturmu. Jak pisze Cornelius Ryan: „na Stadionie Olimpijskim, po ciężkich walkach dowódca batalionu Volkssturmu Karl Ritter von Halt zrobił zbiórkę ocalałych i powiedział im, by poszli do domu”. Wielu z tych „żołnierzy” nie potrzebowało zresztą oficjalnej zachęty. Kiedy kończyła im się amunicja lub zwyczajnie czuli się już zmęczeni, wracali do swoich rodzin. Niektórzy nawet nie zgłaszali się na wyznaczone im posterunki.
Nie można jednak powiedzieć, że w ogóle nie podejmowali walki. Niemal fanatycznie bronili przed wojskami sprzymierzonych kanału Teltow. Niejednokrotnie udawało im się też zaskakiwać radzieckich zwiadowców na ulicach Berlina.
Ilu nastolatków oraz 50-, 60- i 70-latków zginęło podczas operacji berlińskiej? Trudno o wiarygodne dane. W odniesieniu do całego frontu wschodniego Czerwony Krzyż naliczył ponad 30 000 zaginionych w akcji. Według ostrożnych szacunków w przypadku Volkssturmu 35% członków formacji zginęło lub zostało rannych, a 20% zaginęło. Wszystko w imię przegranej sprawy. Nawet niemieckie dowództwo zdawało sobie z tego sprawę – oprócz pewnego szaleńca, który za nieudaną wojnę chciał ukarać całe Niemcy…
Źródło:

Literatura uzupełniająca
- A. Beevor, The Fall of Berlin 1945, Penguin Group, New York 2002.
- B. Carruthers, Götterdämmerung. The last days of the Wehrmacht in the East, Pen & Sword Books Limited, Barnsley 2012.
- D. K. Yelton, Hitler’s Volkssturm, University Press of Kansas, Kansas 2002.
Zdj. otwierające tekst: Bundesarchiv, Bild 146-1971-033-15 / CC-BY-SA 3.0; Bundesarchiv, Bild 146-1987-058-34 / Wauer / CC-BY-SA 3.0, koloryzacja: Ruffneck’88 /CC BY-SA 4.0
KOMENTARZE (1)
Pięknie jest to przedstawione w niemieckim filmie „Upadek” (der Untergang). Polecam.