Brak podstawowych produktów, brud i choroby weneryczne. Polscy żołnierze wysłani z aliantami do Włoch zobaczyli nędzę gorszą niż w najbiedniejszej polskiej wsi.
Kilkudniowy pobyt w Molfetcie dał także Polakom możliwość zapoznać się nieco z miejscowymi realiami. To, co zobaczyli, wywarło niezbyt korzystne wrażenia. Przyzwyczajeni do brytyjskiego dostatku, zobaczyli straszliwą nędzę, dodatkowo spotęgowaną zniszczeniami wojennymi, która była większa niż w najbiedniejszej polskiej wsi. Porucznik Zajączkowski pisał:
Na środku brudnej ulicy bawią się obdarte, umorusane dzieci. Są głodne, biedne – skołtunione głowy odrażają brudem niemytych nigdy włosów. Przez uchylone drzwi widać wnętrze zakopconego, niechlujnego mieszkania, swym ubóstwem przypominającego raczej arabską lepiankę niż europejski dom. […] Dzieci bawią się – krzyczą głośno, biegają – gdy przypatrzymy się bliżej, widzimy radość w ich oczach – śmieją się dziwną beztroską, pomimo biedy i nędzy, jaka ich otacza.
Takie obrazki były powszechne na terenach zajętych przez aliantów, tym bardziej że południowa część włoskiego buta była znacznie uboższa od pozostałych regionów kraju, największa zaś bieda panowała w prowincjach Kampania, Kalabria i Apulia. Kraj był tam górzysty, skaliste, jałowe stoki rodziły tylko winną latorośl i oliwki.
Blokada wojenna Włoch
We Włoszech ograniczenia wojenne związane z zaspokajaniem podstawowych potrzeb egzystencjalnych ludności miały miejsce już w 1939 roku i z biegiem czasu stawały się coraz większe. Na skutek blokady wojennej zaczęło brakować żywności i surowców. Spadała produkcja rolna i przemysłowa, do czego przyczyniły się też alianckie bomby, a w 1943 roku wzrost cen doszedł do astronomicznego poziomu 273% w porównaniu z momentem wybuchu wojny, przy spadku płac realnych.
Reglamentacja podstawowych produktów żywnościowych, która w żaden sposób nie pokrywała zapotrzebowania społeczeństwa , spowodowała rozwinięcie się czarnego rynku. Szczególnie poszukiwanym dobrem, wręcz rarytasem, było zwykłe mydło. Wyłącznie na czarnym rynku można było kupić sól. Dotkliwy niedobór mięsa starano się uzupełniać niektórymi domowymi zwierzakami. Złośliwi mawiali, że tak jak w czasach antycznych Rzym uratowały gęsi , tak w czasie obecnej wojny – koty.
Żywność na wagę złota
Po lądowaniu aliantów sytuacja aprowizacyjna włoskiej ludności wcale się nie poprawiła. Nie dość, że Niemcy wcześniej skonfiskowali skromne zapasy żywności na rzecz swoich wojsk, to władze alianckie traktowały Włochy jako kraj pokonany i nie zapewniły niezbędnego zaopatrzenia. Co prawda na czarnym rynku dostępne były różne dobra, wykradzione przez przedstawicieli miejscowego półświatka w portach i magazynach z alianckich transportów wojskowych, często przy pomocy ochraniających je żołnierzy, ale do ich zakupu niezbędna była odpowiednia ilość „porządnych” pieniędzy, najlepiej amerykańskich dolarów, a nie emitowanych przez sprzymierzonych okupacyjnych włoskich lirów.
W restauracjach, które serwowały dania z tych produktów, ceny były horrendalne. Dlatego nawet najmniejszy okrawek potencjalnego pożywienia był na wagę złota i jak wspominał pewien brytyjski żołnierz:
[…] nie marnuje się nic, dosłownie nic, z czym ludzki układ trawienny potrafi się skutecznie uporać. Rzeźnicy, którzy otworzyli swoje sklepy, nie sprzedają niczego, co dałoby się zaklasyfikować jako mięso, ale witryny z nędznymi skrawkami podrobów są zaaranżowane z prawdziwym artyzmem i cieszą się dużym zainteresowaniem: kurze głowy ze starannie odpiłowanymi dziobami kosztują pięć lirów sztuka; szara kupka kurzych jelit na wyglancowanym spodku – pięć lirów; kurzy żołądek – trzy liry; racice cielaka – dwa liry sztuka; duży kawałek tchawicy – siedem lirów. Po takie delikatesy ustawiają się kolejki.
Z kolei pewien polski żołnierz, nawiązując do wielkiej liczby wizerunków Mussoliniego widocznych w każdej prawie miejscowości, określił w rozmowie z kolegą tragiczną sytuację włoskich cywili w słowach bardziej dosadnych: „Wiesz, dlaczego Włosi nie obrzucili gównem podobizn tego swojego Duce? Bo nie mają czym srać. Głód, bracie, jak jasna cholera! W gruncie rzeczy żal mi tych makaroniarzy. Nawet dadzą się lubić”.
Czytaj też: Awanturnicy i bohaterowie. Polscy komandosi pod Monte Cassino
Ślady wojny
Głód był okropny i przeżycie z dnia na dzień w takich warunkach stało się dramatycznym wyzwaniem. Kto mógł, starał się zaczepić w pracy przy obsłudze alianckich baz i lotnisk wojskowych, najlepiej w kuchniach lub magazynach. Widok ludzi zbierających tam resztki posiłków, aby móc później zanieść je wygłodzonym rodzinom, nikogo nie szokował. Okolice większych miast, zwłaszcza Neapolu, zostały dosłownie ogołocone z wszelkich dziko rosnących roślin jadalnych, a plaże na wybrzeżu ze zdatnych do spożycia skorupiaków.
Typową scenerię wyzwolonych włoskich miast tamtego wojennego okresu świetnie przedstawił w artykule na przykładzie Tarentu korespondent „Parady”, ilustrowanego dwutygodnika Armii Polskiej na Wschodzie, dowodzonej przez generała dywizji Władysława Andersa. Według notki redakcyjnej był to jeden z polskich komandosów, choć jego nazwiska próżno szukać na liście żołnierzy kompanii. Być może jest to więc pseudonim:
(…) W sklepach pustawo, w rozległych witrynach resztki towaru, przeważnie gatunki, które nie mają popytu. Stan ten jest po części zasługą byłego sprzymierzeńca. Wymowny jest wygląd piękności taranckich w eleganckich futerkach… sandałkach i cerowanych pończochach. Dużą ma podaż wino, pomarańcze, ciastka. W YMCA i NAAFI Włoszki sprzedają herbatę i sandwiche. W kioskach dużo tanich wydawnictw aktualnych. Sytuacja nader pokojowa.
Głębsze ślady wyryła wojna w dzielnicy portowej. Tu i ówdzie widoczne są skutki bombardowania: kupy gruzów, poskręcane belki, żelazne ramy okienne bez szyb. Co murek – napis „Duce a noi!” zamalowany obecnie farbą, niektóre napisy pozostały, zdezaktualizowały je wydarzenia, nikt nie raczy ich dostrzec. Na ich miejsce przyszły barwne portrety Roosevelta i Churchilla oraz antyniemieckie odezwy i plakaty.
Rozpowszechniana jest karykatura, przedstawiająca niemieckiego oficera, w którego monoklu odbija się zarys szubienicy. Napis „Ecco il nemico” – to jest wróg! Włosi niechętnie mówią o najbliższej przeszłości i o upadłym reżimie faszystowskim, ich antygermańskiego nastawienia nie umniejszyło kilkuletnie „braterstwo” broni.
Wszy i epidemie chorób zakaźnych
Po ulicach miast i miasteczek wałęsały się całe czeredy przeraźliwe wychudzonych, bosych, obdartych dzieci, czepiających się rękawów mundurów i żebrzących o byle co, skwapliwie zbierających przeżute, wyplute kawałki gumy i niedopałki papierosów. Brak środków czystości powodował wśród lokalnej ludności prawdziwą plagę wszy, śmiertelne żniwo zbierał też tyfus.
Szerzyła się także prostytucja, która pozwalała włoskim gospodyniom, nieraz statecznym matronom, podreperować skromny budżet domowy, ponadto wiele kobiet, często wdów po włoskich żołnierzach, stało się utrzymankami alianckich liberatori. Usługi seksualne były śmiesznie tanie i młodziutką, nastoletnią signorinę można było mieć za puszkę corned beef, czekoladę, pończochy lub paczkę papierosów czy gum do żucia. Stręczycielami byli często najbliżsi: bracia lub narzeczeni, a nawet matki i ojcowie, zaczepiający żołnierzy i zachwalający swój „towar” łamaną angielszczyzną.
Z kolei przed miejscowymi bordello ustawiały się całe kolejki chętnych do odbycia stosunku płciowego. Nie było żadnej świętości, jeśli chodziło o świadczenie usług seksualnych, przykładowo do alianckiego dowództwa w Neapolu dochodziły sygnały, że jednym z miejsc, gdzie szczególnie chętnie oddawano się miłosnym uciechom, jest miejscowy cmentarz.
W takich okolicznościach szybko pojawiła się trudna do opanowania epidemia chorób wenerycznych, na które w pewnym momencie cierpiał co dziesiąty żołnierz aliancki, co eliminowało go z walki równie skutecznie jak niemieckie kule. Żadne zakazy i starania organów wojska nie były w stanie odseparować żołnierzy od prostytutek. Filmy czy wykłady edukacyjne nie robiły na młodych ludziach żadnego wrażenia. Popęd płciowy dodatkowo wzmacniała perspektywa chwalebnej, choć bliskiej śmierci na froncie. Innymi słowy, żołnierz pragnął „zaliczyć” kobietę, zanim polegnie za ojczyznę.
Źródło:
Zdjęcie otwierające tekst: Signal Corps Archive/domena publiczna
KOMENTARZE (1)
Co do zwierzaków domowych i ich spożywania w okresie głodu. Mam rodzinę w Rzymie i wielokrotnie widziałem koty spacerujące i paskudzące po zabytkach, nawet tych najpopularniejszych. Nikt ich nie przeganiał, nawet jeśli opiekunowie zabytków mieli ich na oku w trakcie niecnych czynności ;) Przychodzili, wycierali odchody i uśmiechali się do zwierzaków. Jak mi wytłumaczono: Włosi dozgonnie szanują m.in: koty, bo ich mięso ratowało ich przodków przed głodem i śmiercią. Dzięki temu zwierzaki mogą właściwie robić co chcą, a przegonienie lub, broń Boże, uderzenie ich jest postrzegane gorzej niż złe traktowanie człowieka.