Renesansowe traktaty medyczne opisują liczne zastosowania odchodów zwierzęcych i ludzkich. Trudno uwierzyć, że pacjenci świadomie godzili się na takie terapie…
Fiksacja na punkcie kału i moczu jest tak stara, jak sama medycyna. Urynoterapię chętnie stosowano już w starożytnych Chinach. Galen – ceniony, rzymski lekarz – zalecał picie chłopięcego moczu. Wiele na temat specyficznych metod leczenia odchodami dowiadujemy się też z renesansowych traktatów medycznych. Co ciekawe, były to dzieła wykorzystywane nie tylko przez lekarzy. Oprócz zaleceń zdrowotnych zdarzały się w nich porady dotyczące innych, codziennych tematów. W tej samej księdze można więc natknąć się zarówno na sposoby zabezpieczenia przed kradzieżą, jak i… zachętę do zjedzenia świńskiego gnoju.
Oczywiście nie jako urozmaicenie codziennej diety, a rodzaj lekarstwa. Różnego rodzaju ekskrementy uważano za dobre do użytku zewnętrznego i wewnętrznego. Jedne można było stosować „na gorąco”, inne wymagały ziołowych dodatków czy nawet skomplikowanej obróbki. W najlepszej sytuacji byli mieszkańcy wsi i wszyscy, którzy posiadali zwierzęta gospodarcze. Mieli oni zapewniony niewyczerpany dostęp do świeżych odchodów.
W razie choroby zajrzyj do chlewu
Zastosowanie odchodów z powodzeniem można podzielić na gatunki zwierząt. Daje to do myślenia, jeśli chodzi o skalę zjawiska. Mocz świni polecano na ból nerek, a ich kał – na krwawienie z nosa. Po wymieszaniu wina z gnojem, otrzymywało się środek rzekomo powstrzymujący biegunkę. Kto natomiast miał osła i żył w miejscach, w których występują skorpiony – nie musiał obawiać się ich jadowitego kolca. Dlaczego? Stefan Falimirz, XVI-wieczny botanik, doradzał: (…) suchy gnój z winem dobry jest na ranę; I mocz jego szalejącym pomaga; Gnój też ośli żył zranionych krew zastanawia [powstrzymuje – przyp. red.], jako woda wyciśniona.
Również krowy poprawiały stan zdrowia mieszkańców gospodarstwa. Kto żył kiedykolwiek na wsi, widział pewnie nie raz zaschnięte „krowie placki” leżące na łąkach i podwórkach. Według zaleceń, które można znaleźć w opracowaniach z XVI wieku, warto takie znaleziska zbierać i chować w domowej apteczce. Pomagają one na wrzody i opuchliznę, a po sproszkowaniu i wciągnięciu do nosa – powstrzymują krwawienie. Wysuszone krowie łajno polecano kobietom, które nie mogły doczekać się potomstwa.
Jeśli chodzi o leczenie bezpłodności – również w tym temacie można znaleźć wiele obrzydliwych porad. Wśród nich, wydana przez innego botanika i tłumacza – Marcina Siennika, nazywanego też Pelczmanem: Chceszli poczęcie płodu pośpieszyć, masz bobków zajęczych z miodem czystym rozmieszać i uczynić jako gęste ciasto, z którego uczyniwszy gałeczkę jako orzech włoski, masz to sobie na noc włożyć aż do macicy. I chociaż z dzisiejszą wiedzą na temat higieny nie wyobrażamy sobie nawet podobnych rozwiązań – tonący brzytwy się chwyta.
Marnotrawstwo cennych zasobów
Dawni entuzjaści leczenia za pomocą fekaliów załamaliby zapewne ręce nad współczesną rozrzutnością. Szczególnie przez wynaleziony w XIX wieku klozet spłuczkowy, który wyparł nocniki i zmienił na zawsze oblicze naszych toalet. Dlaczego naturalne dla nas spuszczenie wody mogło być uznane za marnotrawstwo?
Jak się okazuje, nie tylko zwierzęce odchody znajdowały zastosowanie w medycynie. Ludzkie równie dobrze nadawały się do leczenia niektórych przypadłości. Zwolennicy urynoterapii do dziś opowiadają się za prozdrowotnymi właściwościami własnego moczu. Natomiast renesansowa sztuka medyczna szła o krok (albo i dwa) dalej. Wszystko, co człowiek wydalał, dało się przetworzyć na substancję „leczniczą”.
Warunkiem było jedynie zebranie cennych materiałów, do czego idealnie nadawały się wiadra i właśnie nocniki. A pierwsze modele toalet, wyposażone w wymienne zbiorniki, mogły ułatwić lekarzom pozyskiwanie ekskrementów. Te nie mogły być oczywiście pobierane od byle kogo. Całkiem inne było bowiem zastosowanie odchodów dzieci i dorosłych. Płeć również miała ogromne znaczenie.
Świeże czy wędzone?
Patrząc na przeróżne przepisy, najcenniejsze wydają się odchody dzieci i niemowląt. Olejek destylowany wytworzony z zawartości pieluch traktowano w wielu krajach jako skuteczne lekarstwo na łupież. A Francuzi twierdzili wręcz, że ten sam olejek należy spożywać, by pozbyć się wielu ciężkich dolegliwości. Równie cenny był mocz dwunastoletnich chłopców, pozostawiony na kilka miesięcy do fermentacji. Należało go wymieszać z ziołami, a później pić w razie potrzeby. Warto było też zachować sobie zapas stęchłego, nieświeżego złotego płynu. Po co? Na wypadek, gdyby ktoś z domowników zachorował na zapalenie opłucnej.
To, co człowiek wydalał, można było wędzić, suszyć, fermentować i destylować. Nie brakowało maści i napojów na bazie ludzkich odchodów. Proszki wdmuchiwane do oczu miały nawet leczyć ślepotę. Zapach po podobnych „terapiach” musiał być z kolei powalający, zwłaszcza jeśli pomyślimy o ówczesnym poziomie higieny. Odór uryny niezbyt skutecznie maskowały perfumy i woreczki wypełnione suszonymi kwiatami.
Polecane video: Ogień świętego Antoniego – od tej choroby nogi gniły i odpadały.
I choć dzisiaj wiemy, że podobne metody mogą być niebezpieczne – w średniowieczu i renesansie uchodziły za zaskakująco skuteczne. Medycy podkreślali, że chorzy rzadko wracają do nich po kolejne dawki specyfików. Cóż, trudno im się dziwić.
Źródła:
- Grążawski K., Życie codzienne w czasach Mikołaja Kopernika. Higiena i lecznictwo – wybrane aspekty, [w:] “Komunikaty Mazursko-Warmińskie” 4(286), 2014.
- Luto-Kamińska A., W szesnastowiecznym świecie medykamentów i technologii dla leczenia chorób wszelakich, [w:] “Kultura Współczesna” 3(102), 2018.
- Moore J., Przerażające choroby i zabójcze terapie, czyli historia medycyny, jakiej nie znałeś, Kraków 2020.
- Youngston R., Schott I., Bad Medicine: True Stories of Weird Medicine and Dangerous Doctors, Philadelphia 2013.
KOMENTARZE (1)
Uryna – mocz głównie pomaga zmieniając bez negatywnych skutków ubocznych, odczyn na alkaliczny – zasadowy… Stąd kiedyś był też głównym „medium” w uzyskiwaniu barwników.
A kał?
G. Wyborcza: „Leczenie kałem – niesamowita moc naszych bakterii. Ta terapia działa cuda… Kał pomaga tam, gdzie nie działają leki.” – dalej nim zatem leczymy w naszym oświeconym XXI w., i to nawet, a właściwie zwłaszcza w najlepszych klinikach.
Jeśli więc droga autorko coś chcemy przedstawić w nieco, powiedzmy „mdłym” świetle – że użyję eufemizmu ;) to…