Rankiem 28 czerwca 1956 roku w Zakładach im. Józefa Stalina Poznań wybuchł pierwszy w PRL strajk generalny. Do stłumienia buntu władza wysłała wojsko i milicję. Według dzisiejszej wiedzy w wielogodzinnych walkach zginęło 58 osób, w tym 50 cywili, 4 żołnierzy, 3 funkcjonariuszy UB i 1 milicjant.
Liczba ta chyba nie powinna ulec znaczącym zmianom, skoro nie potwierdziła się powracająca uporczywie opowieść o rozstrzelaniu w Biedrusku 20 podchorążych czy żołnierzy, którzy odmówili udziału w pacyfikacji miasta.
Bilans strat
Rany odniosły co najmniej 573 osoby, z czego ponad 523 stanowili cywile, co jest bez wątpienia liczbą znacznie zaniżoną, w obawie przed represjami starano się bowiem ukrywać, że ktoś został ranny, mogłoby to być przecież uznane za dowód na udział w walkach.
Według zebranych przez UB fragmentarycznych danych 83% rannych wywodziło się ze środowisk robotniczych, a po ok. 8% z drobnomieszczańskich i inteligenckich, 60% z nich mieściło się w przedziale wiekowym do 30. roku życia, 87,5% zamieszkiwało w Poznaniu.
W trakcie pacyfikacji miasta wystrzelono ponad 180 tysięcy sztuk amunicji i użyto ponad 12 500 żołnierzy i milicjantów. W akcji brało udział 430 pancernych wozów bojowych, cztery razy więcej, niż miał do dyspozycji jedenaście lat wcześniej gen. Wasilij Czujkow w walkach o Poznań. Dziewięć czołgów spłonęło, ponad 20 zostało uszkodzonych.
Zawsze porządny, nigdy nie potulny
Wszystko to obrazowało skalę poznańskiego wybuchu, nieoczekiwanego, wręcz szokującego w swej nieprzejednanej gwałtowności. Do dziś niekiedy wyraża się zdziwienie, że doszło do tego właśnie w porządnym, „legalistycznie” nastawionym Poznaniu. Ten krzywdzący stereotyp – „legalistycznego”, to znaczy podporządkowującego się każdej władzy poznaniaka – utrwaliła po wojnie komunistyczna władza, zdziwiona po przybyciu tu w 1945 r., że w stolicy Wielkopolski nikt do niej nie strzela.
Fotografia poznanskich ulic w czerwcu 1956 wykonana potajemnie z auta przez obywatela Niemiec Petera Schaeffera – przemysłowca z Düsseldorfu, przekazana Kronice Miasta Poznania 16.08.2017 info Piotr GrzelakDo dziś powtarza się zresztą „dowcip”, iż w Poznaniu nie było w czasie wojny ruchu oporu, bo Niemcy tego zabronili, co brzmi jak okrutna drwina w zestawieniu z setkami ofiar, jakie poniosła poznańska konspiracja.
Tymczasem poznaniak był zawsze porządny, ale nigdy nie potulny, bojownicy atakujący gmach UB przy Kochanowskiego i rzucający koktajle Mołotowa na czołgi byli przecież potomkami powstańców wielkopolskich tłumiących seriami z kulomiotów niemiecki opór w mieście, byli następcami pułków dziesiątkujących rebeliantów Piłsudskiego w 1926 r. i synami uczestników gwałtownych politycznych i socjalnych zamieszek lat 20. i 30.
W 1945 r. ich starsi bracia tak jak stali, poszli zdobywać ziejące ogniem bunkry cytadeli. To nigdy nie było pokorne miasto, 28 czerwca tylko objawił się na nowo jego bojowy duch.
„Chleba i wolności”
Do dziś trwają dyskusje, czym było w istocie to, co stało się na poznańskich ulicach 28 czerwca 1956 r. Edmund Makowski, autor klasycznej monografii tych wydarzeń, określił je mianem „pierwszego buntu społeczeństwa w PRL”, po którym przyjść miały następne: studencki marzec 1968 r., grudzień 1970 r. na Wybrzeżu, czerwiec 1976 r. w Ursusie i Radomiu, wreszcie – zryw Solidarności lat 1980–1981, prowadzący już wprost do przełomu 1989 r.
Nie sposób tego zakwestionować, choć ma Poznań cechy swoiste istotnie różniące go od wszystkich późniejszych wystąpień. Przede wszystkim tylko tu doszło do regularnej walki z organami władzy „ludowej”, tylko na poznańskich ulicach wystąpiono przeciw niej zbrojnie.
Rebelia 28 czerwca trwała zbyt krótko, by wykrystalizować jakikolwiek program polityczny, jednak z zachowań jej uczestników wyłania się dość wyrazisty obraz jej ducha. To prawda, silny był tu nurt socjalny, demonstranci krzyczeli „Chleba”, dodając jednak jednym tchem „I wolności”. Nie było natomiast jakichkolwiek nawiązań do wtłaczanej przez dziesięć lat marksistowskiej ideologii, nikt nie intonował Międzynarodówki, lecz Mazurka Dąbrowskiego i My chcemy Boga!, czerwone sztandary niszczono, podobnie jak portrety Marksa i Lenina oraz komunistycznych przywódców.
Szokująca dla partyjnych aparatczyków była gwałtowna erupcja powszechnych antysowieckich emocji, wyrażających się w prostym, powtarzanym na różne sposoby haśle „Precz z Ruskimi”. Były one nieodłączne od poczucia obcości komunistycznej władzy i tęsknoty za przeciwstawieniem się jej wszystkich Polaków.
Z tego przecież wyrosła owa legenda o Sowietach przebranych w polskie mundury, a także początkowe fetowanie milicjantów i żołnierzy jako „swoich”, uważano bowiem, że jako Polacy muszą stanąć po stronie zbuntowanego narodu.
Powstanie czerwcowe
Już wówczas przywodziło to na myśl powstańcze zrywy. Trudno więc uciec od określenia Poznańskiego Czerwca ’56 mianem powstania, nawet jeśli trwało ono jedynie półtora dnia i nie miało jednego ośrodka decyzyjnego, bo w tak krótkim czasie nie zdołało go wytworzyć.
Byłoby więc poznańskie wystąpienie z jednej strony owym pierwszym buntem społecznym w PRL-u, ale zarazem powstańczym zrywem niosącym z sobą wyraźną „przedwojenną” tęsknotę za wolną Polską, której wprawdzie młodzi bojownicy nie mogli pamiętać, ale w cieniu której wzrastali.
W tle tliły się jeszcze nadzieje na odwrócenie kierunku narzuconego Polsce zaledwie jedenaście lat wcześniej, a rząd na emigracji nie był wyłącznie symboliczną konstrukcją podtrzymywaną przy życiu przez odsuniętych na boczny tor politycznych emerytów. Wznoszono więc hasło „Żądamy wolnych wyborów pod nadzorem ONZ” i – dość okazjonalnie – „Niech żyje Mikołajczyk”, spodziewano się interwencji Zachodu i armii gen. Andersa, krążyły pogłoski, że zostanie sformowany rząd koalicyjny ze Stanisławem Catem-Mackiewiczem, wybitnym konserwatywnym publicystą i byłym premierem rządu emigracyjnego w Londynie, który kilkanaście dni wcześniej wrócił do kraju.
W tym wszystkim był Poznański Czerwiec wielkim znakiem odrzucenia komunistycznej władzy, dramatycznym NIE wykrzyczanym niczym nie ograniczonemu wyzyskowi, kłamliwej i upokarzającej propagandzie, niszczeniu ludzkiej godności, narzuconej ideologii, czerwonej elicie i sowieckiemu zniewoleniu.
Był w końcu wielką klęską komunistycznej „pieriekowki” dusz polskiego społeczeństwa i głęboką kompromitacją systemu, której reperkusje sięgnęły daleko poza granice PRL-u.
Solidarność z buntownikami
Robotnicze powstanie sprawiło bowiem, że na Poznań zwróciła się uwaga całego świata. Informacje o wydarzeniach w mieście jako pierwsze podało już 28 czerwca o godz. 22.00 Radio Londyn, godzinę później – Radio Wolna Europa, w następnych dniach informacje o tym, co się tu stało, nie schodziły z łam gazet i nie znikały z radiowych komentarzy.
Już 29 czerwca oświadczenie zawierające wyrazy współczucia dla rodzin ofiar i przypomnienie praw narodów środkowej Europy do samostanowienia wydał amerykański Departament Stanu, solidarność z poznaniakami wyrażała europejska i amerykańska opinia publiczna, związki zawodowe, środowiska prawnicze.
11 lipca odbył się w Paryżu wielki wiec poparcia, na którym poruszającą mowę wygłosił Albert Camus. Nazwa zbuntowanego miasta stała się synonimem ludowej rebelii przeciw komunizmowi i polskiego dążenia do wolności. „Małym Poznaniem” nazwano np. na Węgrzech spotkanie skupiającego krytyków systemu Klubu Petöfiego w Budapeszcie, które odbyło się akurat 27 czerwca.
„Zrobimy wam tu Poznań”
Także w Polsce przez następne kilkanaście lat koszmarna wizja „drugiego Poznania” miała spędzać sen z oczu partyjnej władzy. Latem 1956 r. groźbę „zrobimy wam tu Poznań” rzucano w twarz partyjnym aparatczykom, w trakcie rozmaitych napięć, do których dochodziło w całej Polsce.
Bo też cała Polska już w czwartek 28 czerwca dowiedziała się, że coś się w Poznaniu dzieje, wiadomości rozchodziły się najróżniejszymi kanałami, prywatnymi, partyjnymi czy wojskowymi. O godz. 19.30 nadano w radiu pierwszy komunikat PAP, informujący o „wypadkach w Poznaniu” mających charakter „szeroko zakrojonej i starannie przygotowanej akcji prowokacyjno-dywersyjnej”, za którą stała „agentura imperialistyczna” oraz „reakcyjne podziemie”.
Następnego dnia wieczorem wysłuchano – jak wiemy – poznańskiego wystąpienia Cyrankiewicza, który podał obwiązującą wykładnię tego, co się stało. Mówił on, że zdrowy, robotniczy protest, na który władza odpowiedziała, podejmując decyzje spełniające formułowane postulaty, został wykorzystany przez imperialistycznych agentów i „przyjezdnych organizatorów”.
W tej jednak sytuacji „ogromna większość klasy robotniczej” odcięła się od „ponurych popisów agentów i prowokatorów”, którzy ustawiwszy na dachach karabiny maszynowe, razili z nich zarówno „strażników porządku”, jak i spokojną ludność. Stawili im czoło „bohaterscy żołnierze, milicjanci i pracownicy bezpieczeństwa” wsparci przez robotników Poznania.
Ta obłudna mowa była jak policzek wymierzony w twarz obezwładnionego miasta, ale stanowiła zarazem ostrzeżenie dla całej Polski, by nikomu nie przyszło do głowy iść w ślady poznaniaków. I sygnał dla przerażonych członków partii, że ich władza panuje nad sytuacją.
Polacy korygowali sens oficjalnych wypowiedzi, słuchając Wolnej Europy, jednak właściwy rządom komunistycznym język oskarżeń połączony z eufemizmami i niedopowiedzeniami sprzyjał pojawianiu się plotek i legend wyolbrzymiających liczbę strat czy oskarżających armię sowiecką o stłumienie buntu. Wszędzie pojawiały się napisy na murach czy setki pisanych najczęściej ręcznie ulotek w różnej formie wyrażających proste hasło „Cześć Bohaterom Poznania, precz z komunizmem”, co stawiało na baczność lokalne służby bezpieczeństwa.
Poznań zmienił Polskę, wzbudził emocje i nadzieje, bez jakich niemożliwe jest zrozumienie zmian, do których dojść miało za niespełna cztery miesiące.
Źródło:
Tekst stanowi fragment czterotomowej publikacji Przemysława Matusika „Historia Poznania”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Miejskiego Posnania.
KOMENTARZE (1)
Podobno ze Lwowa i okolic założyli szkoły wyższe we Wrocławiu. Zatrudnili się w Wojsku Polskim w Poznaniu.