Gdy padły słowa „Houston, mamy problem”, załodze misji Apollo 13 nie było do śmiechu. Ten problem mógł kosztować ich życie. A jeszcze te wszechobecne 13...
Misja Apollo 13 stała się problematyczna, jeszcze zanim w ogóle na dobre się rozpoczęła. 5 kwietnia członka rezerwowej załogi Charlesa Duke’a dopadła różyczka. Czyli choroba zakaźna. A że członkowie załóg mieli ze sobą kontakt… Niezbędne stało się zbadanie astronautów tworzących podstawową załogę. Okazało się, że dwóch jej członków jest odpornych, ale trzeci – Thomas Mattingly – niestety nie. Co prawda czuł się wtedy dobrze, ale szacując czas inkubacji choroby, osoby odpowiedzialne za misję stwierdziły, że gdyby jednak zachorował, stałoby się to dokładnie w kluczowym momencie, w którym odpowiadałby za statek, a jego towarzysze znajdowaliby się na Księżycu.
Ryzyko było zbyt duże. Powstało pytanie: co robić? Opóźnić start? Kolejne okno startowe otwierało się dopiero za miesiąc. Wymienić załogę? Całej się nie da – z wiadomych przyczyn. Trzeba było zatem znaleźć osobę z rezerwowej załogi, która również byłaby odporna na różyczkę. Wybór padł na Johna Swigerta, którego należało w ekspresowym tempie przygotować do misji.
Nie dotarli na Księżyc, ale go… zbombardowali
W kosmos wyruszyli zatem dowódca James Lovell, pilot modułu dowodzenia John Swigert oraz pilot modułu księżycowego Fred Haise. Start nastąpił 11 kwietnia 1970 roku. 3000 ton rakiety Saturn V o godzinie 01:13 PM (czyli 13:13) oderwało się od Ziemi. Na początku wszystko szło dobrze. Pierwszy człon rakiety odpadł o czasie. Z drobnymi problemami z kolejnym członem również łatwo sobie poradzono. A po 2 godzinach 41 minutach od startu statek kierował się już w stronę Księżyca.
Ostatnim członem rakiety wykonano pewną specyficzną misję, która miała okazać się jedynym przeprowadzonym w trakcie całego lotu „eksperymentem”. Otóż został on skierowany bezpośrednio w stronę Księżyca, tak aby się z nim zderzyć. Uderzył w jego powierzchnię 15 kwietnia o 02:09:46 czasu środkowoeuropejskiego, 175 km od krateru Fra Mauro. Wstrząs miał siłę porównywalną do eksplozji 10 000 kg dynamitu i miał zostać zarejestrowany przez sejsmometr pozostawiony tam przez ekipę Apollo 12.
Nie chwal dnia przed zachodem. Ani misji przed jej końcem
Po upływie 27 godzin od startu załoga znajdowała się już w połowie drogi. W tym dniu astronauci połączyli się nawet z Ziemią, by pokazać, jak wygląda nasz satelita z tej perspektywy. Jedyne poważne zadanie, jakie czekało załogę, polegało na dokonaniu korekty kursu, ponieważ w przeciwnym razie ich statek minąłby Księżyc. W tym celu trzeba było jedynie na 6 sekund dodać gazu silnikiem z modułu serwisowego i wejść na trajektorię hybrydową. Kolejny dzień to kolejna transmisja, którą zignorowały amerykańskie stacje telewizyjne.
Pewien drobny problem dotyczył jedynie zbiorników z ciekłym tlenem. Przechowywano go pod ciśnieniem 50 atmosfer. Był kluczowy nie tylko ze względu na oddychanie, ale i zasilanie ogniw paliwowych. Wydawało się, że odczyt zwartości zbiorników jest nieprawidłowy, lecz spodziewano się tego z uwagi na nierównomierne podgrzewanie. Zaradzić temu miały wirniki mieszające. Wciąż wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem, gdy…
Czytaj też: Czy Amerykanie naprawdę wylądowali na Księżycu 20 lipca 1969 roku? Teorie spiskowe na temat misji Apollo 11
Boom!
W momencie, kiedy John Swigert włączył wirniki, w zbiornikach z ciekłym tlenem i wodorem doszło do eksplozji. To właśnie wtedy padły legendarne słowa: Houston, we’ve had a problem here. Lampka zaczęła sygnalizować problemy z zasilaniem. Jednak na tym etapie nie sądzono jeszcze, że przyczyną problemów był wybuch (konkretnie eksplodował kriogeniczny zbiornik na tlen). Uznano, że w statek uderzył jakiś obiekt kosmiczny. Był 13 kwietnia, a statek kosmiczny znajdował się w odległości 333 400 km od Ziemi i około 100 000 km od Księżyca.
Zaczęło działać prawo Murphy’ego: jeżeli coś może pójść źle, to pójdzie. Wcześniej tego dnia pracownik NASA narzekał, że obsługa naziemna umiera z nudów. Tymczasem teraz co chwila pojawiały się nowe problemy. Najpierw wskaźnik zawartości tlenu w zbiornikach zaczął pokazywać coraz niższe wartości. Potem wskaźnik napięcia na jednej z linii osiągnął zero. Pracę przerwały 2 z 3 ogniw paliwowych. I co najgorsze: w pewnym momencie – po 13 minutach od eksplozji – załoga zauważyła przez okno strugę gazu! Ze zbiorników uciekał tlen, co potwierdzały także wskazania przyrządów. A bez tlenu… Sytuacja stawała się krytyczna. Jeden ze zbiorników był już pusty. W kolejnym mogło go wystarczyć na maksymalnie 2 godziny.
Czytaj też: Jurij Gagarin. Pierwszy człowiek w kosmosie
Miał posłużyć do lądowania na Księżycu…
Trzeba było działać. I to szybko. W nazywanym Odyseją module dowodzenia nie mogło zabraknąć tlenu i prądu, bo zachowanie jego sprawności było niezbędne dla bezpiecznego wylądowania na Ziemi. Nikt już nie myślał o kontynuowaniu misji. Trzeba było ratować załogę. W tym celu postanowiono wykorzystać zasoby modułu, którym planowano wylądować na Księżycu. Póki co najistotniejsze było jednak powyłączanie wszystkiego, co nie jest absolutnie niezbędne dla przetrwania. Od momentu awarii potężnym wyzwaniem dla astronautów stała się temperatura, która spadła do 0ºC, co zmusiło ich do założenia skafandrów. Kłopotliwe stało się także zaopatrzenie w wodę. Załoga powróciła z tej misji znacząco odwodniona.
Konieczne stało się uruchomienie lądownika księżycowego (nazwanego przez załogę Aquarius). Na szczęście się udało. W module dowodzenia prądu pozostało na zaledwie 15 minut. Na domiar złego statek wszedł już na trajektorię hybrydową. Trzeba było zatem ponownie ją zmienić – i wejść na prawidłowy kurs powrotny na Ziemię. Konieczne było użycie silnika modułu księżycowego, bo z oczywistych względów z „podstawowego” silnika nie można było skorzystać. Korekty kursu były niezbędne. W przeciwnym razie statek zwyczajnie minąłby Ziemię.
Czytaj też: Najbardziej makabryczne śmierci astronautów w wyniku kosmicznych eksperymentów
Astronautów uratowała taśma klejąca
Pierwszy taki manewr został wykonany 5,5 godziny po eksplozji. Włączenie silnika na 34 sekundy pozwoliło na odpowiednie zmodyfikowanie trajektorii lotu. Pozwoliło to astronautom okrążyć Księżyc i skierować się z powrotem ku Ziemi. W momencie wykonywania tego manewru misja Apollo 13 ustanowiła pewien rekord, którego zapewne nikt nie pobije przez bardzo długi czas. Członkowie załogi znaleźli się ponad 400 000 km od Ziemi. Jest to największa odległość, w jakiej kiedykolwiek ludzie znaleźli się od naszej planety. Kolejny manewr wymagał odpalenia silnika na znacznie dłużej, bo aż 4 minuty i 24 sekundy. Ale skracał czas przebywania załogi w kosmosie o całe 10 godzin. Operacja ta została wykonana już po wyjściu przez statek z cienia Księżyca.
Pamiętajmy jednak jeszcze o jednej istotnej kwestii: w założeniu moduł księżycowy miał posłużyć dwóm osobom przez 2 dni. Teraz miały to być 3 osoby, które musiały z niego korzystać aż przez 4 doby. Kluczowe zatem stało się wykorzystanie specjalnych kanistrów, które służyły do usuwania dwutlenku węgla. I tu pojawił się kolejny problem. Kanistry te po prostu nie pasowały do lądownika. Trzeba było improwizować. Obsługa naziemna wymyśliła sposób, którego nie powstydziłby się MacGyver.
Astronauci wykorzystali w tym celu plastikowe torby, tekturę i taśmę klejącą. Udało się! Można było trochę odpocząć. Kolejny dzień lotu to opuszczenie strefy dominacji pola grawitacyjnego Księżyca i przygotowania modułu dowodzenia. Niezbędna była niewielka korekta trajektorii. Zrobiono to ręcznie i dosłownie „na oko”. Ponieważ użycie komputera pokładowego zużyłoby zbyt dużą ilość energii, astronauci orientowali się na podstawie pozycji względem Ziemi i Słońca.
Czytaj też: Zmarł Mirosław Hermaszewski – jedyny Polak, który odbył lot w kosmos
Z powrotem na Ziemi
Ostatniego dnia (17 kwietnia) przy pomocy lądownika naładowano baterie modułu dowodzenia. Na 6,5 godziny przed zaplanowanym powrotem na Ziemię ponownie uruchomiono jego systemy. Odrzucono też moduł serwisowy, co pozwoliło astronautom przekonać się naocznie, jak duże zniszczenia spowodowała wcześniejsza eksplozja. Okazało się m.in., że jedna z jego sekcji w ogóle zniknęła. Mniej niż 2,5 godziny przed lądowaniem odłączony został także i lądownik, który uratował załodze życie. Już po godzinie statek zaczął wchodzić w ziemską atmosferę.
Na tym etapie przeciążenia, jakie dotykały załogę, sięgały 5,2 G. Stopniowo otwierano spadochrony: hamujące na wysokości 7 km, natomiast 3 główne – 3 km. Zgodnie z wyliczeniami statek o 12:07 wylądował bezpiecznie w wodach Oceanu Spokojnego. Cały lot trwał 142 godziny, 54 minuty i 41 sekund. Astronauci zostali zabrani przez helikopter i już 40 minut później wszyscy znaleźli się na pokładzie oczekującego na nich lotniskowca Iwo Jima. Misja nazywana „udaną porażką” została zakończona. Może to rzeczywiście wina tych 13?
Bibliografia
- Apollo 13, asa.gov, dostęp: 20.01.2023.
- Apollo 13 „Houston,we’ve got a problem.”, nssdc.gsfc.nasa.gov, dostęp: 20.01.2023.
- Grabiański, Houston, mamy problem. Przebieg misji Apollo 13 (część 2), urania.edu.pl, dostęp: 14.01.2023.
- Grabiański, Udana porażka. Przebieg misji Apollo 13 (część 1), urania.edu.pl, dostęp: 14.01.2023.
- Grabiański, Załoga bezpiecznie na Ziemi. Przebieg misji Apollo 13 (część 3), www.urania.edu.pl, dostęp: 14.01.2023.
- L. Hasday, The Apollo 13 Mission, Chelsea House Publishers, New York 2001.
- Marks, Wyprawa Apollo 13 o krok od katastrofy, „Urania”, nr 7-8/1970.
KOMENTARZE (1)
Coś mi tu nie pasuje? Astronauci okrążali Księżyc i byli w kosmosie kilka dni. Powrócili i żyli jeszcze długo w dobrym zdrowiu. To dlaczego robi się testy skafandrów pod względem promieniowania kosmicznego??? Użyjcie tych w których byli w kosmosie kosmonauci w 1969 i później. I dziwicie się skąd biorą się teorie spiskowe. A o testach skafandrów ….CISZA???