Badania nad antydepresantami zaczęły się w latach 50. To nie znaczy, że depresji nie leczono wcześniej. Niektóre formy terapii były gorsze od choroby...
Jest jednym z najczęściej występujących zaburzeń psychicznych, a w swoich najcięższych formach może doprowadzić nawet do śmierci. Z tego powodu depresję od lat próbowano leczyć – z lepszym lub (przeważnie) gorszym skutkiem…
Drgawki na poprawę zdrowia
Słowo „elektrowstrząsy” wywołuje nieprzyjemne dreszcze. Kojarzy się przede wszystkim z brutalnym, odbierającym osobowość rażeniem prądem. Gorszą sławę w historii psychiatrii ma chyba tylko zabieg lobotomii. Jednak w przypadku elektrowstrząsów makabryczne skojarzenia nie są do końca zasłużone. Bardziej pasują one do metod stosowanych całe dekady temu niż obecnie. Leczenie z użyciem impulsów elektrycznych jest do dziś stosowane w psychiatrii, choć nie przypomina już swojej pierwotnej formy.
Bo ta była brutalna. Pierwszy szeroko omawiany zabieg został przeprowadzony 15 kwietnia 1938 roku. Włoscy lekarze, Ugo Cerletti i Lucio Bin, prowadzili wówczas eksperymentalną terapię schizofrenii. Z czasem okazało się, że elektrowstrząsy pomagają pacjentom zmagającym się z ciężką depresją. Prawdopodobnie cała procedura jest jeszcze starsza. Wileński doktor, Klemens Maleszewski, zastosował prąd w leczeniu już w XIX wieku, jednak opis jego zabiegu nie został opublikowany przez ponad 100 lat.
Założenie jest proste. Przez mózg pacjenta, przy użyciu elektrod, płynie prąd. Ma on wywołać napad drgawkowy, a to z kolei – doprowadzić do zwiększenia poziomu neuroprzekaźników. Wyższa ilość substancji powiązanych z depresją (m.in. serotoniny, noradrenaliny i dopaminy) łagodzi przebieg choroby i powoduje jej remisję. W większości przypadków stan pacjentów poprawia się znacznie lub częściowo. Gdzie w takim razie tkwi problem? Przede wszystkim we wspomnianych drgawkach. Początkowo osoby poddane elektrowstrząsom przez cały czas pozostawały świadome. Pacjentów co prawda unieruchamiano, jednak przez silne napięcie mięśni dochodziło nieraz do przegryzienia języka, urazów żuchwy i kręgosłupa, a czasem nawet złamania kości.
Możliwe skutki uboczne i zła sława zabiegu sprawiły, że w latach 50. wiele szpitali odeszło od elektrowstrząsów, a w niektórych krajach zostały one zakazane. Obecnie osoby poddawane tej formie terapii otrzymują leki usypiające i zwiotczające, a nad całą procedurą czuwa nie tylko psychiatra, ale też anestezjolog.
Czytaj też: August Bier: geniusz czy szalony naukowiec?
Na haju, ale tylko pod nadzorem
Lata 50. i 60. w psychiatrii to okres zainteresowania psychodelikami. Wśród pionierów w tej dziedzinie warto wymienić Alberta Hoffmanna i Stanisława Grofa. Ten drugi stosował technikę, którą określał mianem „turbopsychoanalizy”. Podawał swoim pacjentom LSD-25 (wyizolowany w 1938 roku przez Hoffmanna psychodelik), a następnie prowadził sesję psychoanalityczną. Zdaniem Grofa jego pacjenci dzięki „wspomaganiu” w ciągu kilku sesji osiągali postępy, jakie w normalnych warunkach wymagałyby lat pracy.
Badania trwały niemal dwie dekady. Grof skrupulatnie opisał setki sesji z pacjentami. W swoich książkach zamieszczał nawet rysunki, które powstawały w ramach terapii połączonej z zażywaniem psychodelików. Zdaniem większości lekarzy badających tę metodę najlepiej działała ona w przypadku ciężkiej depresji i zespołu stresu pourazowego. W latach 40. LSD trafiło na rynek pod nazwą handlową Delysid. Stosowano go do 1965 roku, później substancja została uznana za narkotyk i zakazana.
Użycie psychodelików w terapii budzi sporo kontrowersji. Mogą one wywoływać i nasilać objawy niektórych zaburzeń. Problemem mogą też być choroby serca. W okresie największego zainteresowania tą formą leczenia pozostawała też kwestia… zgody pacjentów. Grofowi zarzucano, że część uczestników terapii nie wiedziała, na co się pisze. Dyskusyjne były też dawki LSD stosowane przez badacza. W latach 50. pacjenci przyjmowali najczęściej doustnie od 100 do 200 mikrogramów substancji. Rekordzista opisany przez Grofa otrzymywał aż 1500 mikrogramów domięśniowo. Według lekarza taka ilość LSD pomogła mężczyźnie dotrzeć do traumatycznych wspomnień z dzieciństwa. Należy jednak pamiętać, że wraz z dawką rośnie ryzyko nieprzyjemnych narkotycznych wizji.
Niemniej efekty stosowania LSD pod nadzorem lekarskim były obiecujące. Dziesiątki badań wykazały bardzo dużą skuteczność tej metody w przypadku depresji. skutki uboczne pojawiały się stosunkowo rzadko. Obecnie psychodeliki znów goszczą w laboratoriach i na terapiach eksperymentalnych.
Tabletka szczęścia
Zaczęło się właściwie przypadkiem. Krakowski profesor Janusz Supniewski opracował pod koniec lat 40. metodę produkcji syntetycznego izoniazydu, dzięki czemu Polska uniknęła epidemii gruźlicy. W 1952 roku grupa badaczy zauważyła, że pochodna tej substancji, iproniazyd, łagodzi objawy depresji. Takie działanie było widoczne dopiero po 2–3 tygodniach przyjmowania leku.
Koncern farmaceutyczny Hoffmann-La Roche rozpoczął produkcję Marsylidu (nazwa handlowa iproniazydu). Głównym środkiem wykorzystywanym w tym celu była substancja używana jako… paliwo rakietowe. Niezależnie od pochodzenia, nie dało się zaprzeczyć, że Marsylid skutecznie zbija gorączkę i ułatwia chorym oddychanie. A poza tym ma jedną ciekawą właściwość. Ku zaskoczeniu wszystkich, nowojorski szpital Sea View, który testował nowy lek, stał się nagle niezwykle radosnym miejscem. Początkowo personel zauważył poprawę nastroju u gruźlików będących w trakcie eksperymentalnej terapii. Wkrótce zaczęto notować wzrost apetytu. Po dłuższym czasie niemal cały szpital popadł w euforię.
Dr Nathan Kline, nowojorski psychiatra, podjął się badań pacjentów stosujących Marsylid. Z kolei szwajcarski chemik, Albert Zeller, zajął się samą substancją. Doszedł do wniosku, że lek hamuje działanie enzymu nazywanego monoaminooksydazą (w skrócie MAO), co powoduje poprawę humoru. Reguła ta stała się podstawą działania pierwszej generacji antydepresantów. Kline natomiast zaczął stosować nowy lek w swojej klinice krótko po pierwszych testach w Sea View. Gorzej, że żeby przyspieszyć działanie, podawał swoim pacjentom również amfetaminę.
Od Marsylidu niedaleko już do substancji powszechnie dziś stosowanych. Dalszy rozwój farmakoterapii pozwolił na wprowadzenie bardziej skutecznych leków, które jednocześnie wchodzą w zdecydowanie mniejszą ilość interakcji. Kolejne generacje antydepresantów to m.in. selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny, znane lepiej pod skrótem SSRI. Jeden z najpopularniejszych leków z tej grupy został wprowadzony na rynek w latach 80. pod nazwą handlową Prozac. Media wkrótce okrzyknęły go “pigułką szczęścia”. Obecnie, mimo mieszanych opinii odnośnie skuteczności, wciąż znajduje się on na listach najczęściej przepisywanych leków w Stanach Zjednoczonych.
Źródła:
- Grof S. Obszary nieświadomości: raport z badań nad LSD, Kraków 2000.
- Hillhouse T. M., Porter J. H., A brief history of the development of antidepressant drugs: From monoamines to glutamate [w:] “Exp Clin Psychopharmacol.” 23(1), 2015.
- Peselow E. D., Malvade K., Lowe R. S., Glick I., Historyczne oraz alternatywne metody leczenia w psychiatrii [w:] “Psychiatria po Dyplomie” 6(3), 2009.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.