„Nie wiem, czy ojczyzna nasza, czy świat cały widział po grunwaldzkiej bitwie coś podobnego” – pisał jeden z uczestników bitwy pod Beresteczkiem.
Beresteczko pozostaje w cieniu Grunwaldu, chociaż i historycy, i pisarze zrobili, co mogli, by wydobyć je na światło dzienne. Być może zapominamy o tym starciu, bo doszło do niego w toku swoistej wojny domowej. Przeciwko polskiej armii stanęli mieszkańcy Rzeczpospolitej – Kozacy na czele z atamanem Bohdanem Chmielnickim. Jednak stawka bitwy pod Beresteczkiem była o wiele większa niż tylko próba utopienia we krwi kolejnej rebelii.
Prawie jak krucjata
10 kwietnia 1651 roku król Jan Kazimierz opuścił Warszawę, by na czele armii stawić czoła połączonym siłom Kozaków i Tatarów. Papieski nuncjusz Giovanni de Tores przekazał mu papieskie błogosławieństwo, poświęcony miecz, szyszak i kopię obrazu Najświętszej Marii z Faenzy. Jan Kazimierz mógł przeczytać w liście od Ojca Świętego, że jest „obrońcą wiary katolickiej”.
Jednak nie o wiarę katolicką chodziło w wyprawie, lecz o los Rzeczpospolitej. Wprawdzie ruszano zmierzyć się w boju z Kozakami i Tatarami, ale inni wrogowie już czekali w blokach startowych. Klęska Polaków byłaby dla nich sygnałem do ataku. Turecki sułtan zapewniał Chmielnickiego, że wesprze go 100 tysiącami żołnierzy. Książę siedmiogrodzki Jerzy Rakoczy, korespondujący ze zbuntowanym hetmanem, powoli gotował się do wyprawy na Kraków. Moskwa była chętna przyjąć Kozaków „pod wysoką rękę carską”. Do Szwecji zmierzało poselstwo tatarskie, oferujące przymierze…
Jan Kazimierz z Warszawy udał się do Sokala, gdzie koncentrowały się polskie wojska. Łącznie zebrało się tam 70–80 tysięcy żołnierzy (30–40 tysięcy pospolitego ruszenia, 28–30 tysięcy zaciężnych, tj. zawodowych żołnierzy, kilka tysięcy z prywatnych armii magnatów).
Czytaj także: Jeremi Wiśniowiecki – młot na Kozaków. Czarna legenda kniazia Wiśniowieckiego
„…karczemne słowa z ust królewskich wypuszczając i od matki lżąc…”
15 czerwca 1651 roku polska armia ruszyła z Sokala w kierunku Beresteczka, gdzie zamierzano czekać na nadejście Kozaków i Tatarów. Po pięciu dniach marszu, 19 czerwca rozbito obóz między Beresteczkiem a wsią Strumielec (Strzemilcze). I tym razem ustawiono się tyłem do rzeki, jak niemal zawsze czynili polscy dowódcy.
Dużym problemem był brak pewnych wieści o poczynaniach Kozaków i Tatarów. Do Polaków dotarły pogłoski o tym, że Chmielnicki wycofuje się na wschód. Dano im wiarę, dlatego 26 czerwca padł rozkaz zwinięcia obozu. Liczono na to, że uda się dopaść hetmana, nim połączy się z Tatarami.
Następnego dnia pierwsze wozy ruszyły w kierunku Dubna. Zaraz jednak król musiał wydawać rozkazy, by zawracać. Posłańcy, tym razem wiarygodni, potwierdzili bowiem, że Chmielnicki i Tatarzy kierują się na Beresteczko.
Dzień pierwszy
Rankiem 28 czerwca postanowiono sprawdzić, jak liczny jest przeciwnik. Rekonesansu miał dokonać książę Bogusław Radziwiłł, ale zanim zdążył wyruszyć z obozu, ujrzano kilkunastotysięczny oddział tatarskiej konnicy.
W odpowiedzi król Jan Kazimierz wyprowadził jazdę, część dragonii, artylerii i pospolitego ruszenia, które zajęły pozycje między wałami obozu a polowymi szańcami. Trochę naczekano się na Tatarów, bo ci wpierw zajęli okoliczne wzgórza i lasy, by dopiero koło południa małymi grupkami lub nawet pojedynczo zbliżać się do polskich oddziałów. Wyzywali na harce. „Tchórz was obleciał, boicie się!” – wołali.
Żołnierze Rzeczpospolitej nie odpowiadali, jednak nie ze strachu, ale rozsądnie przewidując, że zostaną wciągnięci w zasadzkę. Dopiero po południu stało się jasne, że wrogich oddziałów nie przybywa, zatem przystąpiono do potyczek. Polacy potwierdzili, że w tej materii są bezkonkurencyjni.
Kiedy jednak pewien stary mazowiecki szlachcic zabił znaczniejszego Tatara, wściekli rodacy poległego rzucili się całą chmarą na polskich harcowników. W odpowiedzi kontruderzenie przeprowadziły pułki chorążego koronnego Aleksandra Koniecpolskiego i marszałka wielkiego koronnego Jerzego Lubomirskiego. Później do boju wkroczyli jeszcze książę Jeremi Wiśniowiecki na czele sześciu chorągwi kozackich i Stefan Czarniecki, przewodzący chorągwi husarskiej hetmana Potockiego; wreszcie pospolite ruszenie szlachty krakowskiej, sandomierskiej, łęczyckiej i ruskiej.
Tatarzy dotrzymywali pola przez godzinę, a następnie rzucili się do ucieczki. Pierwszy dzień bitwy pod Beresteczkiem był szczęśliwy dla Polaków. Ponieśli niewielkie straty. „Żadnego prawie nie stracili towarzysza” – pisał pamiętnikarz Stanisław Oświęcim. Z kolei wśród Tatarów było około 100 poległych, dalszych 20 dostało się do niewoli.
Od jeńców dowiedziano się, że starli się z kilkunastotysięcznym oddziałem, który udał się bardziej na rekonesans niż na bitwę. Prawdziwe starcie dopiero miało się odbyć.
Czytaj także: Stefan Czarniecki – bohater narodowy, krwawy dowódca i… pazerny hetman
Dzień drugi
Armia Chmielnickiego – jak szacują historycy – liczyła od 90 do 100 tysięcy ludzi, w tym 40 tysięcy Kozaków. Resztę stanowiła „czerń”, miejscowe chłopstwo, którego wartość bojowa pozostawiała sporo do życzenia. Hetman używał wszystkich środków, by ich zatrzymać. Chan krymski Islam Gerej III przyszedł w sukurs na czele armii złożonej z 25–30 tysięcy wojowników.
Drugiego dnia bitwy, 29 czerwca, wrogowie przystąpili do działania. Szybko opanowali przeprawę przez znajdującą się na drodze do polskiego obozu rzekę Plaszówkę pilnowaną przez chorągiew dragońską z ledwie kilkoma armatkami polowymi. Następnie konnica tatarska i kozacka ruszyły w kierunku polskiego obozu.
W tym czasie Polacy wyprowadzili w pole jazdę pod wodzą hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Potockiego. Najpierw starli się z tatarskimi harcownikami idącymi w awangardzie, których udało się przegonić ze wzgórza znajdującego się naprzeciw obozu. Radość z sukcesu nie trwała długo, bo niebawem nadciągnęła cała wroga konnica i – rozpoczęła się bitwa, którą Romuald Romański określa jako „największą bitwę kawaleryjską ówczesnego świata”.
Bitwa była niezwykle chaotyczna, Potocki zdecydowanie nie wywiązał się z roli głównodowodzącego. Wszystko odbywało się bez ładu i składu, każdy polski dowódca robił, co chciał. Walczył na własną rękę, a w razie możliwości, wspierał kolegów.
Nieprzyjaciel najpierw zaatakował polskie lewe skrzydło dowodzone przez hetmana polnego Kalinowskiego, który musiał się wycofać aż do okopów. Tatarzy, zasypując Polaków tysiącem strzał, próbowali wejść na tyły tego zgrupowania, ale szarża pułku wojewody podolskiego Stanisława Potockiego wybiła im ten pomysł z głowy. Później wróg uderzył na centrum, skąd wyparto go dzięki kontratakowi księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, a wreszcie na prawe skrzydło.
Wreszcie po południu odrzucono wroga, a jazda wróciła do obozu. Jak na największe starcie kawaleryjskie epoki liczba poległych nie była dramatycznie wysoka – po stronie polskiej około 300 żołnierzy, po przeciwnej ponad tysiąc, w tym słynny bej perekopski Tuhaj-bej.
Jednak nastroje w polskiej armii dalekie były od optymizmu. Zmierzono się jedynie z kawalerią wroga, a przecież zbliżała się kozacka piechota z taborem! Hetmani Potocki i Kalinowski optowali, by zamknąć się w obozie. Innego zdania był Jan Kazimierz. Król proponował przejść do ofensywy, wyprowadzić całe wojsko z obozu i rozstrzygnąć sprawę w walnej bitwie.
Czytaj także: Mątwy 1666, czyli rzeź polsko-polska
Dzień trzeci
O świcie 30 czerwca 1651 roku polskie wojska opuściły obóz. Ustawiono je – za radą generała Krzysztofa Houwaldta – w szachownicę, mieszając oddziały jazdy i piechoty. Prawym skrzydłem dowodził wojewoda bracławski Stanisław Lanckoroński, lewym – formalnie hetman Kalinowski, a faktycznie Jeremi Wiśniowiecki. W centrum znalazła się dywizja królewska złożona z dragonii, piechoty, rajtarii i arkebuzerów, wzmocniona chorągwiami husarii.
Nikt nie kwapił się do rozpoczęcia bitwy. Mijały minuty, godziny – aż nadeszła piętnasta. Niektórzy już myśleli, że do starcia nie dojdzie. Król Jan Kazimierz się wahał. Jego wątpliwości rozwiało przybycie starosty bydgoskiego Zygmunta Denhoffa, wysłanego przez księcia Wiśniowieckiego, proszącego o zgodę na atak. Monarcha „rzetelny, przy błogosławieństwie swoim pańskim, dał do potkania ordynans”.
Zadęto w trąby, uderzono w bębny – i kilkanaście chorągwi pod wodzą kniazia Jeremiego ruszyło na stanowisko kozackie.
„Pół nogi mu od kostki sczerniało”
Wiśniowiecki pędził na czele, bez zbroi i hełmu, za to z szablą w ręce. Rychło tumany kurzu zasłoniły walczących. Kozakom w sukurs przyszła część Tatarów pod wodzą nuradyna (czyli trzeciej, po chanie i kałdze, osobie w Chanacie Krymskim) Gazi Gereja. Jan Kazimierz zaraz puścił w bój kilka oddziałów, które wprawdzie zostały otoczone przez przeważających liczebnie Tatarów, ale dały żołnierzom Wiśniowieckiego chwilę wytchnienia.
Później monarcha kazał włączyć się do boju jednostkom stanowiącym centrum polskich sił. „Albo razem z wami zwycięzcą z pola powrócę, albo razem z wami zginę!” – wrzeszczał i zagrzewał do boju. Nie były to czcze zapewnienia. Król naraził się na duże niebezpieczeństwo, bo nieprzyjaciel, może wiedząc, gdzie stał monarcha, wymierzył od strony lasu, gdzie byli Tatarzy, dwa działa na podniesioną chorągiew królewską. W kierunku monarchy bito tak, że „pół nogi mu od kostki sczerniało”. On jednak trwał dzielnie na posterunku.
Niedługo potem Aleksander Otwinowski, który posłował i do Turcji, i do Tatarów, zwrócił uwagę na buńczuk chański i wielką chorągiew na wzgórzu. Wyjaśnił, że tam musi się znajdować sam Islam Gerej. Wycelowano armatę i wystrzelono. Pocisk zmiótł chorążego obok chana, a jego samego „okurzono”. Był to przełomowy moment bitwy. Przerażony Islam Gerej rzucił się do panicznej ucieczki – a za nim podążyli tatarscy wojownicy.
Za Tatarami pognał sam Chmielnicki w niewielkiej obstawie, by zatrzymać chana i odwrócić losy bitwy. Islam Gerej nie miał na to ochoty. Kazał związać wodza Kozaków i zabrał go ze sobą. Tymczasem na placu boju został już tylko tabor z kozacką piechotą i czernią.
„Zaraz pewnie by ich byli za Bożą pomocą w taborze pokonali, gdyby nie wieczorny, gwałtowny deszcz […], który wespół i z nocą marsowej przeszkodzili robocie” – pisał Mikołaj Jemiołowski, jeden z uczestników bitwy.
Po oblężeniu przerywanym negocjacjami tabor kozacki zdobyto 10 lipca 1651 roku. Dla salwujących się ucieczką Kozaków i chłopstwa nie było litości.
„Zmarnowaliśmy Beresteczko…”
Beresteczko było wspaniałą wiktorią. Triumf otworzył Polakom drogę na Ukrainę. Hetman polny litewski Janusz Radziwiłł 4 sierpnia wkroczył do Kijowa. To mógł być koniec kozackiej rebelii. Jednak nie zdołano postawić po beresteckim zwycięstwie kropki nad i. Szlachta z pospolitego ruszenia, która suto się obłowiła, wróciła do domów. Zawodowych żołnierzy było zbyt mało, aby ostatecznie zgnieść wroga. 28 września w Białej Cerkwi zawarto pokój, który nie przetrwał nawet roku.
„Zmarnowaliśmy Beresteczko bardziej niż Grunwald” – utyskiwał z zupełną słusznością wybitny XIX-wieczny historyk Stanisław Smolka.
Dowiedz się więcej:
- Kubala L., Szkice historyczne. Seria pierwsza, nakładem księgarni Gubrynowicza i Schmidta, Lwów 1880.
- Nowak T.M., Wimmer J., Historia oręża polskiego 963–1795, Wiedza Powszechna, Warszawa 1981.
- Podhorodecki L., Chanat Krymski i jego stosunki z Polską w XV-XVIII w., Książka i Wiedza, Warszawa 1987.
- Romański R., Beresteczko 1651, Bellona, Warszawa 1994.
- Serczyk W.A., Na płonącej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny 1648–1651, Książka i Wiedza, Warszawa 1999.
- Wójcik Z., Dzikie Pola w ogniu. O Kozaczyźnie w dawnej Rzeczypospolitej, Wiedza Powszechna, Warszawa 1971.
KOMENTARZE (6)
Na poglądy XIX-wiecznych naszych antenatów trzeba patrzeć przez pryzmat ich dążności do szukania za wszelką cenę w dość nawet dalekiej przeszłości, przyczyn rozbiorów, zamiast się we własne piersi uderzyć, że nie potrafili niepodległości odzyskać.
Tymczasem po Beresteczku Chmielnicki ciągle był w defensywie aż do unii hadziackiej – stracił nieomal wszystko co wcześniej osiągnął. Ukraina stała się zaraz po jego śmierci niestety Ruiną (tzw. okres ruiny). Na podobny wysiłek co Rzeczpospolitą ówczesną stać było dopiero Katarzynę Wielką u szczytu potęgi i to po wcześniejszym zwycięstwie nad Turcją.
Szlachta zaś odeszła głównie po to, aby tłumić bunty chłopskie wywołane w Koronie przez agentów Chmielnickiego i nie wzmacniać nonsensownie dążącego jednak do absolutyzacji swej władzy, Jana Kazimierza.
Wobec tego, że wiek XVII był dla całej Europy zachodniej okresem biedy w wyniku trwania drugiego minimum tzw. Małej Epoki Lodowcowej, monarchowie zachodni w tym i Szwedzi „opłacali” swe wojska zatem nieomal wyłącznie z łupów wojennych. Np. w czasie wojny 30-letniej: „Pojęcie wojny, która żywi się sama, ukuł Albrecht von Wallenstein, jeden z wodzów cesarskiej armii”.
Praktycznie jedynie Polskę i Litwę i niektóre bogate republiki włoskie, stać było na płacenie choć z opóźnieniem i nie całego, ale jednak żołdu wojsku zaciężnemu, kondotierom. Płacono go po to aby zmniejszyć skalę zniszczeń wojennych (ze zgrozą patrzyła np. nasza szlachta na ten ogrom spustoszeń powstały w czasie wojny trzydziestoletniej).
Stać nas też było na duży udział konnicy w składzie armii. Wzrost udziału piechoty w armiach europejskich wynikał bowiem nie z tego, że to – piechota, był lepszy, nowocześniejszy rodzaj wojsk, jak nas przekonują ciągle w podręcznikach o poglądach właśnie niezmiennie XIX wiecznych, nasi historycy, ale, że był on – piechota, o wiele tańszy od jazdy (patrz w: Wojny w XVII-wiecznej Europie, P. Sz. Skworoda).
A nie było husarii np. francuskiej czy hiszpańskiej, bo nie było tych nacji po prostu stać (szlachta ichnia z reguły nic nie chciała płacić na wojsko) na taki drogi rodzaj wojska, aczkolwiek za to bardzo skuteczny właśnie wobec rzeczonej zachodniej piechoty (kopie husarskie były dłuższe niż piechocińskie piki, a ich pancerze były praktycznie odporne na ogień muszkietów).
Polsce i Litwie XVII wiecznej ówczesny ustrój (owszem mógłby być jeszcze wydajniejszy, gdyby dokończono reformy) nie przeszkadzał jednak w odnoszeniu nawet tak wielkich zwycięstw jak Beresteczko czy Cudnów…
Żmudzini w 1569 roku pozbyli się województw Ruskich – Kijowskiego, Bracławskiego i Wołynia. A magnaci z Korony, byli tak pazerni że dali sobie wcisnąć to całe dziadostwo. Gdyby chociaż utworzono w 1569 roku zamiast RON, – RTN z trzecim obok Korony i WKL, księstwem Ruskim jak to chciano zrobić 89 lat za późno w 1658 roku to cała historia potoczyły by się inaczej. A tak zamiast toczyć wojny z wrogami zewnętrznymi, walczono w wojnie domowej, jak pod Beresteczkiem w 1651 roku, czy pod Mątwami w 1666 roku. Tymczasem potop Ruski-Moskiewski trwał w latach 1654-1667. Natomiast potop Szwedzki to lata 1655-1660. Korona i WKL wyszły z tych wojen potężnie osłabione, kraj był zdewastowany, zamki zdobyte, miasta i wsie obrabowanie i spalone. Te wojny domowe były RON potrzebne jak piąte koło u wozu. A Korona od roku 1569 po raz pierwszy w historii zaczęła graniczyć z Moskwą oraz Tatarami i Turkami. WKL przedłużyło w 1569 roku swoją agonie, wciągając w wojny na wschodzie Koronę. Zamiast na zachodzie odzyskać Śląsk i Pomorze, to Korona wszystkie siły marnowała na wschodzie, jak się okazało bezskutecznie. Ostatnie ziemie na zachodzie i północy przyłączono w latach 1454-1466, oraz 1454-1457 i 1456-1494.
A pogdybajmy zwolenniku Smolki i jego w znacznej części na dzisiaj skompromitowanej, wręcz pseudonaukowej „szkoły krakowskiej”!
Gdybyśmy zgodnie z Pacta Conventa nakazujących każdemu królowi elekcyjnemu odzyskać tzw. ziemie utracone (gdzie wymieniano właśnie m. in. Śląsk w tym Dolny i Pomorze) ruszyli na zachód, to byśmy co najwyżej wylądowali na pomorskich i brandenburskich „piaskownicach” – piaskach – ziemiach biednych totalnie i o do 70%-towych nawet zniszczeniach wojny 30 letniej. Z Goleniowa, Stargardu i Szczecina szwedzka zmilitaryzowana szlachta wywoziła nawet ozdobne cegły, kafle piecowe i dachówki, aby zamienić swe biedne drewniane dwory na choć nieco przypominające te niemieckie czy polskie… Śląsk wojska cesarskie zrujnowały być może jeszcze bardziej.
Co prawda niektórzy twierdzą ze wojna polsko-szwedzka (1626–1629) była częścią szeroko pojętej wojny 30-letniej, ale toczyła się ona na ziemiach de facto obcych, nie rdzennie polskich, trudno wiec mówić tutaj o jakimś istotnym zrujnowaniu naszych ziem…
A sukces potopu nie wynikał z jakiejś szczególnej słabości Rzeczypospolitej lecz z chęci zmiany przez szlachtę swego suwerena z jednego Wazy na drugiego. Szlachta opuściła swego króla, totalnie zresztą nią gardzącego, i… wpadła z deszczu pod rynnę. Karol Gustaw ani myślał bowiem być kolejnym „królem malowanym” czyli elekcyjnym – jeszcze bardziej niż Jan Kazimierz polską szlachtą gardził, a…
A ta w związku z tym dość szybko pokazała dumnemu „lwu północy”, gdzie jego miejsce, choć co się narabował on i jego armia…
Natomiast rozejm andruszowski właściwie sankcjonował klęskę „potopu” ze strony Moskwy na długie lata.
Gdybyśmy wtedy zdobyli się na choćby tylko jeszcze jedną ale skuteczną ofensywę, na wyniszczoną jeszcze bardziej niż Ron, wręcz totalnie Moskwę…
A co zyskała Korona-Polska na unii Lubelskiej, poza granicą z Moskwą pierwszy raz w historii, oraz granicami z Tatarami i Turkami ? Litwini pozbyli się województw ukraińskich, razem z wrogami w 1569 roku. Więc powiedzmy krótko, korzyści z ukrainy odniosło tylko kilku magnatów z Korony, oto cała korzyść z ziem na wschodzie. Zresztą to były tylko pola niszczone najazdami Tatarów, Turków i Moskali, nie mówiąc już o buntach chłopów i wolnych kozaków. Miast było tam niewiele i do tego były słabe gospodarczo. Co innego Prusy, Pomorze i Śląsk, pozostawienie tych ziem w rękach Niemców z Prus, Brandemburgi i Austrii, doprowadziło do rozbiorów Korony-Polski przez Prusy i Austrię w latach 1772-1793-1795. Bo Moskwa w czasie tych rozbiorów żadnej Polskiej ziemi nie zajęła. Natomiast ziemie polskie ( obwód Białostocki ) trafiły do Moskwy dopiero w 1807 roku. A dopiero w 1815 – Moskwa i Prusy podzieliły się terytorium Księstwa Warszawskiego, z którego utworzono Królestwo Polskie, połączone unią personalna z Moskwą. Dla Polski zawsze wrogiem numer jeden będą Niemcy, a dopiero numerem dwa będzie Rosja. Zresztą historia pokazała że zarówno Ukraina jak i Litwa nie są naszymi sojusznikami tylko przeciwnikami, podczas kiedy dla Polski to tylko bariery oddzielące nas od Rosji.
Owszem ma Pan sporo racji lecz głównie takiej „pozornej”, a… A tematów poruszył Pan tak wiele przy tej okazji…, i chyba słusznie, że niestety mój konieczny komentarz…
I. Np. pominął Pan liczne i szybko rozwijające się miasta i (głównie) miasteczka ukraińskie pod polską władzą będące (szczególnie w słynnym z doskonałej organizacji i silnej gospodarki, „państwie” J. Wiśniowieckiego), które co ciekawe miały w sporej (?) części, np. Czehryń, patrycjat pochodzenia niemieckiego i to taki przybyły z wielu krajów niemieckich uważanych za bogate, np. królestwa Bawarii, szczególnie Szwabii (to zapewne m. in. stąd Niemiec w Polsce nazywany jest dzisiaj pogardliwie Szwabem) i…
Dopiero okres Ruiny „datowany od śmierci Bohdana Chmielnickiego w 1657 do wyboru hetmana Iwana Mazepy w 1687”, spowodował, że np. „rosyjski” wówczas Kijów miał 3 razy mniejszą liczbę mieszkańców niż za polskich rządów.
II. A szansa odzyskania Pomorza Zachodniego rozwiała się wraz ze śmiercią Krzywoustego, Dolnego Śląska ze śmiercią Probusa i Głogowczyka – była ceną sukcesu Łokietka. Od czasu Kazimierza Wielkiego, który musiałby już np. walczyć o Śląsk z samym cesarzem (!), te ziemie o których Pan mówi, były dla nas realnie niedostępne. Niektórzy historycy co prawda twierdzą, że Zygmunt Stary rzekomo, jako książę głogowski, miał jeszcze jakieś iluzoryczne szanse…
O odzyskaniu Głogowa, Wrocławia (ale już nie np. Legnicy) coś tam także roił Zygmunt August, tyle że w oparciu o uzyskanie korony właśnie cesarskiej (stąd te cesarskiej proweniencji imię Zygmunt u ostatnich Jagiellonów).
Czy jednak liczna, bogata mniejszość niemiecka i zniemczona, tak pomorska jak i śląska, byłaby lepsza, lepszym rozwiązaniem, niż spokrewniona z nami rusińska?, lepsza niż i ta litewska – zawarta z nią Unia Lubelska, fakt nieco (wyraźnie?) „spieprzona” przez ludzi Augusta, ale jednak niezwykle trwała?
III. I to jednak Ruś, później Rosja, a nie Niemcy była zawsze naszym głównym przeciwnikiem, wręcz od czasów Mieszka, gdyśmy jeszcze nawet grodów czerwieńskich najprawdopodobniej nawet nie mieli.
A Litwa praktycznie nie zdobywała księstw ruskich. To ich ruscy „obywatele” w obawie przed „tatarską”, okrutnie sprawującą władzę Moskwą, oddawali się sami pod opiekę litewską. …I gdybyśmy je zostawili Litwinom, to de facto oddalibyśmy je w krótkim czasie – te ziemie, Moskwie („Trwająca od 1558 wojna litewsko-rosyjska ukazała słabość państwa litewskiego, które z trudem znosiło kolejne ciosy wojsk moskiewskich.” – Wiki), i to w ten właśnie sposób o ponad 200 lat wcześniej mielibyśmy, „załatwilibyśmy sobie”, na granicy wielkie azjatyckie mocarstwo chcące bezwarunkowo dokonać naszej trwałej aneksji lub rozbiorów…
IV. Wielki Elektor w swym testamencie pisał, że dla istnienia Prus, Polska jako sprzymierzeniec i „bufor” jest niezbędna…
Markiz Girolamo Lucchesini poseł pruski w RON w dobie II rozbioru, był właśnie zwolennikiem takiej racjonalnej propolskiej opcji (doprowadził nawet do zawarcia przymierza) bowiem:
„Polska przez swą przestrzeń, zaludnienie i żyzność przewyższa Prusy. [ponadto] Ustanowiła sobie teraz [po uchwaleniu konstytucji 3 maja] doskonały rząd (une constitution exellente [!]), a przez to utrwaliła byt pewny i stały. (…)”
„Także i sejm działa jakoś sprawniej, patrjoci decydują sprawy na zebraniach poufnych, a potem w sejmie uchwalają w szybkiem tempie, nie ma [nawet] czasu przeszkodzić“.
…zatem, konstatował ten dyplomata – pruski Italczyk: „Polska otrzymała rząd trwalszy i lepiej zorganizowany niż [nawet!] Anglja […!!!], stanie się przeto [jako przeciwnik, a nie sprzymierzeniec] niebezpieczną dla Prus…”
……………………
…I TO WŁAŚNIE ZWYCIĘSTWO M. IN. POD BERESTECZKIEM (a może i głównie ono!!!) DAŁO NAM TE BLISKO PÓŁTOREJ WIEKU ISTNIENIA – CZAS NIEZBĘDNY BYŚMY DOJRZELI DO ZMIAN (co prawda niektórzy mówią, że obok tegoż, również i rzekomo złudne poczucie wielkości i bezpieczeństwa, ale… przecież np. Rakoczy już wtedy w czasie potopu, planował nasze rozbiory…).
V. Dlaczego więc ta Polska, która utworzyła sobie taki nad podziw „doskonały rząd” upadła?
„Szkoła warszawska” się tutaj kłania.
„…istniała ścisła łączność między wypadkami we Francji i w Polsce, poparcie reform w Rzplitej łączyło się według opinji polityków berlińskich z wyzyskaniem przeciw Rosji sojuszu z Nową Francją… Decyzja wystąpienia przeciw Francji [wymuszona przez Anglię], przesądzała ustosunkowanie się Prus…”, ponieważ to…
„Tylko Rosja i Anglia zdolne były sterować polityką międzynarodową, gromadzić wokół siebie te czy inne państwa europejskie. [stąd] Sojusz wymierzony w Rosję i oba mocarstwa niemieckie rację bytu mógł mieć jedynie w oparciu o Zjednoczone Królestwo…”
„Ostatecznie decyzja Anglji [tylko] powstrzymuje zbrojną interwencję [Rosji]. [a zatem] Wiadomość o wycofaniu się Anglji, wywołała przyśpieszenie reformy rządu w Polsce [która rozumiała dobrze tą zależność].”
W wyniku tworzenia przez Anglię I koalicji anty-jakobińskiej – antyfrancuskiej: „Porozumienia prusko – austrjackie zwrócone bezpośrednio przeciw rewolucyjnej Francji, obracały się automatycznie […!] na korzyść Rosji, ODWRACAJĄC UWAGĘ SPRZYMIERZONYCH DWORÓW OD SPRAW POLSKICH.” (…)
Stąd też: „Lucchesini dotychczasowy promotor polskiego kursu w polityce pruskiej doradza obecnie wycofać się [z sojuszu z RON] całkowicie […].”, bo w tej sytuacji…
„Lepiej będzie dla Prus dozwolić do powrotu wpływów rosyjskich [w Polsce]…“ i niestety…
„W [chwiejnym] Berlinie przyznano markizowi rację.”
(cytaty z prac prof.: J. Dutkiewicza (1936.) i T. Cegielskiego (1979.)
…………………………….
Powstanie zatem jakobińskiej Francji i projakobińskiej RON – wieszającej swoich senatorów i hetmanów (na co „Brytole” patrzyli ze szczególnym przerażeniem), a nie błędy naszych antenatów szlacheckich, było zatem główną, jeśli nie jedyną istotną, przyczyną rozbiorów.
Decydowała bowiem o tym (praktycznie wyłącznie?) Wielka Brytania (Rosja była zbyt wycieńczona wojnami np. z Turcją, ale i RON, by pełnić w danej chwili funkcje „pierwszego” rzędu mocarstwa) – Anglia, główny bankier bankrutującej pod koniec XVIII wieku „wielkiej pruskiej piaskownicy” (to stąd, efektem tego „bankructwa”, były te bezprzykładne w dziejach nie tylko Prus, początkowe klęski w wojnie z Napoleonem).
……………………………………
„…7 lutego 1800 r. Pitt w Izbie Gmin wyraźnie określił zasadnicze cele rządu angielskiego i jego sprzymierzeńców: „[…] Zniszczenie jakobinizmu, uwolnienie Europy z klęsk z nim związanych”. [gdy więc] Polacy modlili się o wojnę z zaborcami, Brytania chciała [zaś głównie] sojuszu zaborców do walki z Napoleonem […]. W DĄŻENIACH „DO WYBICIA SIĘ NA NIEPODLEGŁOŚĆ” BYLIŚMY PO PROSTU PO PRZECIWNEJ NIŻ ANGLIA [!] STRONIE BARYKADY.”
(cyt. za Z. Taźbierski, 2004.)
A i warto by jeszcze poprawić podpis pod ryciną z Chmielnickim: „Pod Berestecki Chmielnicki…” na albo: „Pod berestecki zamek Chmielnicki…” (zamek niestety już nie istniejący), lub: „Pod Beresteczko Chmielnicki…”
P.S. Choć Ukraińcy używają też nazw miejscowości Berestecko i Berestecka: np znalazłem zdanie na polskojęzycznej stronie ukraińskiej: że „Bitwa pod Berestecką 1651, to jedna z najbardziej tragicznych kart w historii Ukrainy.”