Słynął z bezkompromisowości, talentu do wojaczki i okrucieństwa. Książe Wiśniowiecki krwawo tłumił bunt kozacki na Ukrainie. Dla wrogów nie miał litości, nie respektował też zawieszenia broni. Tych, którzy trafili w ręce krwawego magnata, czekał straszny los. Równocześnie ten sam człowiek ocalił setki rodzin przed torturami i śmiercią z rąk Kozaków. Dzięki opiece jego wojska cywilom z Zadnieprza udało się uniknąć niewyobrażalnych cierpień.
Ród Wiśniowieckich pochodził z Litwy, wywodził się od samego Giedymina. Jeremi Michał Wiśniowiecki herbu Korybut urodził się 17 sierpnia 1612 r. w Łubniach na Ukrainie Zadnieprzańskiej. Ojciec księcia Jeremiego miał potężny majątek, ale i skłonność do rozrzutności. Tonął w długach, a kłopoty finansowe starał się nadrobić najazdami na sąsiadów. Za to skazywano go kilkukrotnie na banicję.
To zapewne po ojcu odziedziczył przyszły wojewoda ruski i dowódca wojsk koronnych porywczość, która cechowała go przez całe życie. W dorosłość wchodził z mrożącą krew w żyłach historią rodzinną. Jego ojca otruto. W 1616 roku mołdawski pop (Michał Wiśniowiecki zaangażował się interwencję zbrojną w Mołdawii, by obsadzić na tronie przychylnego Polakom Aleksandra Mohyłę) podał mu eucharystię z trucizną. Morderca został skazany na straszną śmierć – spalono go żywcem.
Trzy lata później zmarła matka księcia, a on sam trafił pod opiekę dalekiego krewnego, Konstantego Wiśniowieckiego, który wychował dziecko w tradycji polskiej i katolickiej. Młody Wiśniowiecki pobierał nauki w kolegium jezuickim, a po uzyskaniu dorosłości oficjalnie przeszedł na katolicyzm, mimo że matka surowo mu tego zabroniła.
Szlify wojskowe zbierał w Niderlandach. Podczas zagranicznej podróży obserwował oblężenie Maastricht. W Rzeczpospolitej Jeremi brał udział w wojnie z Moskwą i prowadził podjazdy na tyłach wroga w głębi państwa moskiewskiego, tłumił też powstania kozackie Pawluka. Dał się poznać jako świetny żołnierz, dowódca i strateg. Zasłynął m.in. w bitwie przeciw Tatarom pod Ochmatowem w 1644 roku. Dwa lata później został wojewodą ruskim. Już wtedy starał się o buławę hetmańską. Nie dostał jej do końca życia.
Książę Jeremi Wiśniowiecki
Wiśniowiecki odziedziczył gigantyczny majątek na Wołyniu i Zadnieprzu. Okazał się dobrym gospodarzem. Za jego czasów zapuszczone Zadnieprze szybko się zaludniało. Rządy księcia Jeremiego Wiśniowieckiego zapewniały opiekę i ochronę przed dewastującymi najazdami tatarskimi. Jerema łożył na dobra kościelne i cerkiew, a także na lokację nowych miast i szkolnictwo.
Tuż przed wybuchem ukraińskiej rebelii wzbogacił się o kolejne ziemie wokół porohów w Dniepru, za którymi mieściła się Sicz Zaporoska. Kto wie, może gdyby Wiśniowiecki miał czas, żeby poprowadzić skuteczną kolonizację, do powstania chmielnickiego w ogóle by nie doszło.
Na przednówku zrywu kozackiego majątek kniazia Wiśniowieckiego obejmował aż 38 tysięcy gospodarstw, w których żyło 230 tys. chłopów. Roczne dochody księcia szacuje się na 600 tys. ówczesnych złotych. Dla porównania – budżet całej Rzeczpospolitej wynosił 12 mln zł, tak więc sam jeden Wiśniowiecki uzyskiwał dochód na poziomie 5 proc. tej sumy. Jarema dysponował własną armią, której liczebność mogła sięgać nawet 6 tysięcy żołnierzy – w jej skład wchodziły chorągwie husarskie, tatarskie, kozackie, wołoskie, jak również przeszkoleni chłopi.
Czytaj też: Prawda o Jeremim Wiśniowieckim. Wybitny strateg czy… złodziej i świętokradca?
Ukraina we krwi
W 1648 roku wybuchło powstanie niezwykle dewastujące Rzeczpospolitą, które znacznie przyczyniło się do ostatecznego upadku państwa. Książe Wiśniowiecki miał konkretny powód, by zaangażować się w tłumienie rebelii. Zahaczała ona o jego ziemię. Od początku był przeciwnikiem jakichkolwiek układów z buntownikami. W czerwcu 1648 roku pisał do wojewody kijowskiego Adama Kisiela:
Aby (…) z nimi [Kozakami] traktament miała Rzeczpospolita pacyfikować, żadnego w tem nie widzę fundamentu (…). Jeżeli tedy Rzeczpospolita tak nadmierne rany od tych zdrajców zadane (…) twardym snem pokryje – nic innego sobie obiecywać nie może, tylko ostateczny upadek i zgubę.
Sytuacja stała się dramatyczna po klęsce Korony pod Korsuniem. Rzeczpospolita straciła w bitwie kilka tysięcy żołnierzy z najlepszego rodzaju wojsk – kwarcianych. Do niewoli kozackiej dostali się hetmani Mikołaj Potocki i polny Marcin Kalinowski. Popularność powstania chmielnickiego rosła. Do powstańców przyłączały się tysiące ochotników z napływającej do Chmielnickiego czerni.
Wtedy Wiśniowiecki – w obliczu znacznej przewagi liczebnej wroga – wyprowadził swoją prywatną armię z Zadnieprza. Zabrał też ze sobą mieszkańców. Dzięki niemu przetrwały rzesze cywilów, przede wszystkim szlachty wraz z rodzinami oraz miejscowych Żydów. Kronikarz żydowski Natan Hannower opisywał kniazia jako wielkiego obrońcę ludności:
niósł ich [uchodźców], jak na skrzydłach orlich, aż ich przeprowadził dokąd chcieli. Gdy im groziło niebezpieczeństwo z tyłu, kazał im iść przed sobą, a gdy im groziło z przodu, wówczas on maszerował przed nimi, jako tarcza i puklerz, a oni za nim kładli się obozem.
Po faktycznym rozbiciu armii Rzeczpospolitej na domiar złego zmarł król Władysław IV. Chmielnicki, zdając sobie sprawę, że jest osłabiony odejściem Tatarów z jasyrem, mógł grać na czas i pozorować chęć układów. Po polskiej stronie pozytywnie na to odpowiedziało mocne stronnictwo „pokojowe”. Kanclerz Ossoliński, szczerze i z wzajemnością nienawidzący księcia Jeremiego, powierzył rozmowy wojewodzie Adamowi Kisielowi. Przy wyborze regimentarzy do nowo formowanej armii pominął świetnych dowódców: Stanisława Rewerę Potockiego, Janusza Radziwiłła, Stanisława Lubomirskiego, wreszcie oczywistego dowódcę, zaprawionego w bojach i dysponującego własną armią – czyli Wiśniowieckiego.
Zamiast tych nazwisk zwyciężyła osławiona „pierzyna”, „łacina” i „dziecina”, czyli w kolejności: Dominik Zasławski, nazwany przez Chmielnickiego (ponoć on wymyślił te przydomki) „pierzyną” ze względu na umiłowanie lenistwa, wygód i uciech cielesnych, Mikołaj Ostroróg, określony per „łacina” z uwagi na skłonność do gadulstwa i dyskusji, oraz Aleksander Koniecpolski, będący „dzieciną” przez młody wiek i brak doświadczenia (miał wówczas 28 lat).
Celne „podsumowanie” regimentarzy niestety znalazło potwierdzenie w haniebnej bitwie pod Piławcami, gdzie przerażone z powodu plotki, że do Kozaków dołączają Tatarzy, uciekło, pozostawiając wszystko w obozie wojskowym. Był tam i Jarema ze swoją armią. Jak twierdził w biografii kniazia Jan Widacki: „Został Wiśniowiecki, który będzie próbował panikę pohamować, zaklinając uciekających, aby zaniechali ucieczki i przy nim się gromadzili”.
Wiśniowiecki nie akceptował układów (reprezentował szlachtę, która straciła w kozackiej rebelii majątki). Być może po prostu widział, że rozmowy nie zatrzymały fali przemocy. Na własną rękę prowadził wojnę podjazdową i partyzancką, Ponad miesiąc przed klęską wojsk koronnych pod Piławcami 28 lipca 1648 roku, dowodząc własnym wojskiem w bitwie pod Konstantynowem, rozbił wielokrotnie silniejszy hufiec kozacki Maksyma Krzywonosa.
Czytaj też: Gdyby hetman Potocki nie uchlał się przed bitwą, pod Korsuniem wygralibyśmy MY! Czy aby na pewno?
Wiśniowiecki palownik
Okrutnie obchodził się z pojmanymi. Typowymi torturami stosowanymi przez ludzi wojewody ruskiego były nabijanie na pal i ścinanie. Pierwsza z kaźni praktykowana była od starożytności, znana i stosowana m.in. przez Hetytów, a w czasach nowożytnych „popularna” i rozpowszechniania na terenach najeżdżanych przez Imperium Osmańskie – m.in. na Bałkanach, ale także na południowo-wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej.
Zaostrzony pal ciągnięty przez konie wbijał się w odbyt lub krocze skazanego. Nie dążono jednak do natychmiastowej śmierci. Następnie pal stawiany był pionowo. Ostrze pod wpływem ciężaru ofiary przebijało kolejne organy. Człowiek nabity krzywo przechodził znacznie boleśniejsze katusze. Kaźń mogła trwać nawet kilka dni. Późniejszy o 80 lat od powstania Chmielnickiego opis palowania hajdamaków na Ukrainie zostawił nam kronikarz Jędrzej Kitowicz:
Komendanci polscy, wielu dostali żywcem hajdamaków, żadnego nie pardonowali, lecz zaraz na placu albo wieszali na gałęziach, albo jeżeli mieli czas, żywcem na pal wbijali; która egzekucja takim szła sposobem: obnażonego hajdamakę położyli na ziemi na brzuch; mistrz albo który chłop sprawny do egzekucji użyty naciął mu toporkiem kupra, zacierany pal ostro z jednego końca wetchnął w tę jamę, którą gnój wychodzi z człowieka, założył do nóg parę wołów w jarzmie i tak z wolna wciągał hajdamakę na pal rychtując go, aby szedł prosto.
Zasadziwszy hajdamaka na pal, a czasem i dwóch na jeden, kiedy było wiele osób do egzekucji, a mało palów, podnosili pal do góry i wkopywali w ziemię. Jeżeli pal wyszedł prosto głową lub karkiem, hajdamak prędko skonał; lecz jeżeli wyszedł ramieniem albo bokiem, żył na palu do dnia trzeciego (…).
Czy jednak „straszny kniaź” był sadystą lubującym się w cierpieniu i zadawał je bez uzasadnienia? A może bliższe prawdzie jest stwierdzenie, że dostosował metody do działania przeciwnika? Od początku wybuchu rebelii Kozacy odznaczali się niebywałym wręcz okrucieństwem. Ofiarami rzezi i tortur padali najczęściej nieprawosławni cywile.
Z jednych zdarto skórę, a ciało rzucano psom na żer, innym obcięto ręce i nogi, a tułów rzucono na drogę […]. Dzieci zarzynano w łonach matek; wiele dzieci pocięto w kawały jak ryby. […] I wieszali niemowlęta na piersiach matek, inne dzieci nabijano na rożen i tak pieczono na ogniu i przynoszono matkom, aby jadły ich mięso […]. Wszystko to czynili, gdziekolwiek dotarli, nie inaczej postępowali z Polakami, a szczególnie z księżmi.
Czy powyższy opis kronikarza żydowskiego Hannowera chociaż trochę nie usprawiedliwia surowość kar stosowanych przez księcia Jeremiego? Zbrodnie w trakcie powstania były codziennością. W swym pierwszym uniwersale z początku 1648 roku sam Chmielnicki apelował do Kozaków: „Tak swoich panów i sług ich, Żydów, wybijajcie, ścinajcie, wytracajcie dla czystości ziemie naszej, którą za błogosławioną być obiecujemy”.
Pod Batohem Kozacy i Tatarzy dokonali masowej egzekucji żołnierzy wojsk koronnych. Zamordowano kilka tysięcy żołnierzy. W Pohrebyszczach Maksym Krzywonos nabijał na pal Żydów i Polaków. W odpowiedzi Wiśniowiecki kazał odcinać ręce i nabijać na pale kolaborujących z buntownikami popów i mieszczan.
Nota bene miasteczko to okrutnie posmakowało goryczy wojennej. Kilka lat później najechał je ze swoimi oddziałami Stefan Czarniecki, krwawo mszcząc się za mord pod Batohem (wśród zabitych był tam i jego brat). Wspomniane Pohrebyszcze nie stanowiły wyjątku w wojennej karierze Czarnieckiego.
Jego ludzie „słynęli” z pacyfikacji, rabunków i zbrodni. Gdzie się pojawiali, zostawiali za sobą zgliszcza – tak było nie tylko na Ukrainie, ale i w Wielkopolsce, na Pomorzu czy choćby w Danii. Sam Czarniecki pałał szczególną żądzą zemsty wobec kozaków. Nie raz, w tym tuż przed śmiercią, wyruszał na krwawe pacyfikacje. Co jednak ciekawe – dziś nie wypomina się mu tego, a traktuje jak bohatera narodowego, a jego nazwisko wymienia się w hymnie – w przeciwieństwie do Wiśniowieckiego, który uchodzi za okrutnika.
Czytaj też: Stefan Czarniecki – bohater narodowy, krwawy dowódca i… pazerny hetman
Okrutnik czy zbawca?
Czy słusznie? Wydaje się, że nie. Sława „strasznego kniazia”, w dużej mierze ma dziś charakter popkulturowy. Tymczasem książę Wiśniowiecki był dzieckiem swoich czasów. Kozacy się go bali, bo jako kresowy magnat, człowiek tutejszy, potrafił się „odwinąć”. Być może zdawano sobie sprawę, że wojewoda ruski może działać szybko, ma doborową prywatną armię i nie zawaha się jej użyć.
Jakkolwiek przerażająco to zabrzmi, nie robił przy tym niczego „nadzwyczajnego” patrząc na standardy XVII wieku. Czy działania wet za wet rzeczywiście były uzasadnione z perspektywy samej kampanii, czy nie należało przyjąć innej polityki – o tym można dyskutować, jednak zawsze oceniając postać historyczną, należy uwzględniać realia epoki, a te były okrutne.
Książę, który surowo karał buntowników, przysłowiowym „ogniem i mieczem”, jednocześnie okazał się zbawcą tysięcy uciekinierów przed kozacko-tatarskimi mordami. Oni właśnie Jaremie zawdzięczali zachowanie życia. To pod opieką wojsk wojewody ruszyli w długi sześciotygodniowy marsz na zachód, przez bagna i lasy, na Czernihów i Polesie. Inaczej czekałyby ich tortury i śmierć w mękach. Pod opieką wojska wojewody uratowało się m.in. 500 rodzin żydowskich. Jak wiemy z opisów kronikarskich, kniaź dostosował tempo marszu do cywilów. Gdy trzeba było, robił postoje i pilnował, by ludzie nie zostawali z tyłu.
Był Wiśniowiecki także zbawcą Rzeczpospolitej. To on zachował głowę i de facto zarządzał obroną Zbaraża, obleganego przez siły szacowane nawet na 200–300 tysięcy ludzi – około 70 tys. Kozaków, 40 tys. Tatarów i potężną liczbę chłopstwa, które przyłączyło się do rebelii. Twierdzy broniło maksymalnie około od 15 do 20 tys. ludzi, z czego samych wojsk koronnych było 9 tys.
Kniaź jako dowódca wojsk koronnych dał osobisty dowód męstwa. Stawał do obrony razem z wojskiem. W trakcie walk został zresztą ranny. Ponoć gdy rozpoczęły się rokowania, Tatarzy nakłaniali Polaków, by do ich obozu na rozmowy udał się sam Wiśniowiecki. Obrońcy jednak dostali informacje, że Jarema nie wyszedłby z tych pertraktacji żywy. Kiedy zaś Polacy za murami przymierali głodem, Wiśniowiecki osobiście rozmawiał z żołnierzami, zachęcał, motywował. Wojsku została puszczona fałszywa plotka, że król z odsieczą już się zbliża. Kronikarz Kasper Niesiecki wspominał:
Zbaraskie oblężenie, jak wielkim sercem, jak nieustraszoną przewagą, mądrym przemysłem wytrzymał [Wiśniowiecki], trudno wypowiedzieć, pierwszy na wszystkie sztychy, jakoż w nogę kulą tam postrzelony, ostatni z pola schodził: wątpliwość jedna została, gdzie więcej pracował, czy dzień i noc, uganiając się z tak licznym nieprzyjacielem, czy polską kawalerią (rycerstwo) w tym oblężeniu zostającą, nie płatną od długiego czasu, kojąc; to pewna, że już powagą, już różnymi podarunkami, przecież wmówił to w nich skutecznie, że do końca samego nieprzerwaną odwagą się bronili.
Wreszcie przyczynił się Wiśniowiecki do wspaniałej wiktorii pod Beresteczkiem. W kryzysowym momencie bitwy, gdy Polacy za daleko zapuścili się w głąb szyków tatarskich i groził im kontratak, Wiśniowiecki wspaniałą szarżą z lewego skrzydła powstrzymał, a następnie rozbił wroga, przyczyniając się do jednego z największych zwycięstw w historii Polski (zarazem w jednej z największych bitew lądowych XVII wieku). Po tej wiktorii Chmielnicki musiał uciekać z pola bitwy. Znalazł się w opłakanej sytuacji, bo Tatarzy już trzymać z nim nie chcieli.
Niestety zaledwie miesiąc po Beresteczku, w wieku 39 lat, kniaź zmarł w obozie wojskowym 20 sierpnia 1651 roku, Do dziś nie jest jasne, co było przyczyną jego śmierci. Nagle dostał biegunki i gorączki. Być może stało za tym zatrucie pokarmowe, a może trucizna? I takie „spiskowe” hipotezy pojawiły się od razu po jego zgonie. By je zweryfikować, przeprowadzono nawet sekcję zwłok, ale nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła domniemanemu morderstwu. Z całą pewnością śmierć kniazia zastopowała pozytywny dla Lachów rozwój wypadków. Rzekomo na wieść o tym Chmielnicki miał zakrzyknąć: „Oto niebo wysłuchało naszych próśb!”.
Czy więc „młot na Kozaków” zasługuje wyłącznie na czarną legendę i pominięcie tej białej? Oczywiście, że nie. Jego ponura sława zbudowana została na wyrost. Dziś można dyskutować, czy miał rację, stosując metodę odwetu, ale nie można mu odmówić zdecydowania i konsekwencji, której brakowało w kryzysowym momencie decydentom w Koronie – nie tylko na polu bitwy, ale i w polityce wobec kresów. Osławionych okrucieństw Jeremiego Wiśniowieckiego nie wolno natomiast rozpatrywać bez kontekstu. Wreszcie nie można zapominać o tym, jak postrzegali kniazia współcześni. A dla nich był wielkim wodzem i bohaterem.
Wojsko wyprawiło 22 sierpnia 1651 dowódcy wojsk koronnych wspaniały pogrzeb. „Ciało prowadzono przez obóz między dwoma szeregami pułków. Przodem postępowali kapłani, a za ciałem ciągnął się długi ogon wojska na ćwierć mili prawie. Trumnę wieziono w karecie szkarłatnym aksamitem przykrytej, z rynsztunkiem nieboszczyka. Konne wojsko we dwa rzędy stało. Poprzedzała kondukt piechota, a koło karety regiment gwardii, wszyscy z bronią pochyloną. Przed ciałem postępowało dwie ułańskich, a za ciałem pięć kozackich chorągwi nieboszczyka. Chorąży podolski niósł znaczek zniżony do ziemi. W bębny bito, a na znak żałoby surmy i trąby grały” – opisywał królowi podkomorzy lwowski Wojciech Miaskowski. Wiśniowiecki został pochowany w sanktuarium na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich.
Albrecht Radziwiłł, kanclerz Wielkiego Księstwa Litewskiego rzekł o zmarłym: „Staturą mały, ale cnotą, odwagą i powagą najwyższym równy”. Postać księcia Jeremiego Wiśniowieckiego uwiecznił w powieści „Ogniem i mieczem” Henryk Sienkiewicz.
Czytaj także: Zniszczymy twoje dzieciństwo. Pora sprawdzić ile prawdy jest w „Potopie” Sienkiewicza
Bibliografia:
- Iwona M. Dacka: Korona Polska Kaspra Niesieckiego: pomnik staropolskiego piśmiennictwa heraldycznego, Warszawa 2004.
- Janusz Kaczmarczyk: Bohdan Chmielnicki. Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1988.
- Jędrzej Kitowicz: Opis obyczajów za panowania Augusta III, Poznań 1840.
- Julian Ursyn Niemcewicz: Zbiór pamiętników historycznych o dawnéy Polszcze z rękopismów, tudzież dzieł w różnych językach o Polszcze wydanych oraz z listami oryginalnemi królów i znakomitych ludzi w kraju naszym. T. 4, Warszawa 1822.
- Władysław Tomkiewicz: Jeremi Wiśniowiecki 1612–1651. Warszawa 1933.
- Jan Widacki: Kniaź Jarema, Katowice: Wydawnictwo „Śląsk” 1988.
- Romuald Romański: Książę Jeremi Wiśniowiecki, Warszawa: Bellona 2009.
- Zbigniew Wójcik: Wojny kozackie w dawnej Polsce. Kraków: Krajowa Agencja Wydawnicza 1989.
- https://ciekawostkihistoryczne.pl/leksykon/jeremi-wisniowiecki-1612-1651/
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.