Bitwa pod Grunwaldem do dziś rozbudza naszą wyobraźnię. Czy jednak wiemy o niej wszystko? Na pewno nie! Czy była to bitwa z Niemcami, dlaczego ją wygraliśmy oraz czy... Jagielle na pewno zależało? Oto fakty, które mogą Was zaskoczyć.
Wojska przyprowadzone przez zakon miały „twarde jądro” – wyćwiczoną własną ciężką konnicę. Do tego „gości” oraz zaciężnych, nie tylko licznych, ale i chyba wprawionych w boju, bo zakonni eksperci zbyt dobrze się znali na wojnach, aby kapitanowie najemnych wojsk mogli ich łatwo oszwabić. Jak pamiętamy, wojsk zakonnych było natomiast raczej mniej niż polskich, a jeszcze doliczyć trzeba spore wojska litewskie.
O wyniku bitwy decyduje wiele czynników, nie tylko jakość i liczebność wojsk, jednak nie wynika z dostępnych źródeł, aby w jakimkolwiek momencie bitwy wydarzyło się cokolwiek zupełnie niespodzianego, co zachwiałoby krzyżackim wojskiem czy wywołałoby na przykład panikę. (Chociaż… Długosz opisał dziwny obłok, w którym ukazał się patron Polski, św. Stanisław, ale posłużył się bezpiecznymi konstrukcjami: „widzieli niektóry…”, „mniemano, że…”. Zatem – efektowny literacki ozdobnik. trochę szkoda).
Dlaczego wygraliśmy?
W psychologiczno-taktyczno-historycznych rozważaniach snutych na podstawie niepełnych źródeł łatwo o wspaniałe hipotezy. Trudno się je potwierdza, ale i trudno obala! Nie tracąc z oczu tegoż zastrzeżenia, połączmy ze sobą dwa fakty: wojska koalicji krzyżackiej były mniej liczne niż koalicji polskiej, a mimo to właśnie one przez dłuższy czas utrzymywały inicjatywę.
Zaatakowane przez wrogie oddziały cofnęły się na początku bitwy, aby niebawem w ładzie odeprzeć napastnika. Wielkiemu mistrzowi plan bitwy poniekąd sam się ułożył – wypchnąć z pola boju liczne, ale słabiej uzbrojone skrzydło (krzyżackie lewe, „nasze” – prawe, z Litwinami i tatarami). Innymi siłami związać centrum, a następnie wspólnymi siłami centrum i uwolnionego od Litwinów rycerstwa lewego skrzydła zyskać przewagę w centralnym polu bitwy. I, jak napisał Henryk Sienkiewicz, nie w Krzyżakach zresztą, lecz w Trylogii – dorżnąć watahy.
Wielki mistrz zdaje się w tej bitwie postępować tak, jakby spieszył się z osiągnięciem przewagi w centrum. To jest możliwe wyjaśnienie trzech prób „przebicia się”, o których informował autor pruskiej Kontynuacji… – trzy uderzenia nawracającymi chorągwiami w środek królewskich wojsk. Być może von Jungingen kalkulował rozumnie, że doborowymi, ale mniej licznymi siłami musi rozstrzygnąć bitwę szybko, by zneutralizować Litwinów, zdobyć taktyczną przewagę w centrum, rozbić je i – niejako na deser – rozgromić drugie skrzydło.
Taki plan tłumaczyłby zostawienie sporej liczby rycerzy w odwodzie – zmęczone centrum skupiłoby na sobie naturalny kontratak polskiego lewego skrzydła, a wtedy krzyżacki odwód zmiótłby Polaków z powierzchni ziemi. W decyzji wielkiego mistrza widać (to znaczy widać, jak chce się zobaczyć, bo każda rekonstrukcja przemyśleń XV-wiecznego bohatera tkana jest z mgły) przecenienie pozytywnych skutków uderzenia na chorągwie litewskie. W istocie bowiem, jak się okazało, znaczna część jego wojsk wypadła z gry wskutek pogoni za Litwą, a Litwini dość szybko wrócili do boju. A przy tym Jungingen po prostu nie docenił odporności rycerstwa polskiego na ataki krzyżackiej, wspaniałej zresztą, jazdy. Przewaga liczebna Polaków i Litwinów (oraz Rusinów i tatarów) miała spore znaczenie dla przebiegu bitwy. Na nic by się zapewne nie zdała, gdyby nie wykazana wytrwałość i dzielność.
Przyczyna krzyżackiej klęski jawi się zatem jasno. Zbyt wielu rycerzy pomknęło za Litwinami i zbyt wielu czekało u boku wielkiego mistrza na swoje pięć minut. W efekcie polskie główne siły atakowane były zbyt szczupłymi siłami krzyżackimi. Przełomowy moment bitwy to ten, w którym rycerstwo Jagiełły zdominowało centrum, a von Jungingen nie zareagował na zmianę sytuacji w odpowiednim momencie. Jego odwód dotarł na pole bitwy zbyt późno, w rezultacie starł się z Polakami już panującymi na placu boju. Nie przeważył szali, bo szala już była przechylona na polską stronę.
Wyszkoleni
Nikogo chyba nie zdziwi pogląd, że największe zagrożenie dla rycerza stanowiły bieda i ciało migdałowate. Bieda uniemożliwiała zakup ekwipunku i konia bojowego oraz opłacenie pachołków (dzisiaj określenie „pachołek” brzmi jak wyzwisko, a w średniowieczu oznaczało „asystenta dyrektora” – atrakcyjną posadę). Ciało migdałowate natomiast, niewielki kranik w naszym mózgu, w momencie działania bardzo silnego impulsu – takiego jak strach – wywołuje błyskawiczną reakcję. Na przykład: uciekaj! Albo: rzuć się z zębami!
Kiedy mózg zarejestruje nagłe niebezpieczeństwo (albo nagłą złość), ciałko migdałowate błyskawicznie się uaktywnia i praktycznie wyłącza myślenie, a wszystkie działania człowieka koncentrują się na jednym: reaguj! Ewolucja bezwzględnie rozprawiła się z praludźmi, u których ten ośrodek mózgowy reagował zbyt wolno. Jednak bitwa to coś więcej niż indywidualna ucieczka albo pogoń.
Wymaga chociażby minimalnego współdziałania wojowników, a zatem umiejętności opanowania przez nich nerwowych reakcji. Dopiero we właściwym momencie rycerz miał postradać rozum i wywijać ciężkim młotem bądź ciężkim mieczem (a i to nie na oślep, bo trzeba odróżnić wroga od kolegi). Także ewentualna ucieczka mogła się odbyć dopiero na komendę. Elektryzujące bodźce ciała migdałowatego musiały być kontrolowane.
Rycerstwo nieraz było idealizowane. Doszukujemy się u reprezentantów tej grupy szlachetnych pobudek, romantycznych podniet, myślenia w zgodzie z określonym systemem wartości. I prawości. Ponieważ wszystko się na świecie może zdarzać, mieliśmy zatem idealnego Zawiszę Czarnego, mamy (jeszcze!) białe nosorożce północne.
Trzeba spojrzeć na to realnie i uznać, że dominował jednak rycerz prawdziwy, który miał po prostu słuchać się dowódców, mordować na zimno i nie dać się zbyt łatwo zabić – bo był cenny. Niestety, chociaż wiemy trochę o szkoleniu młodych (chociaż starożytnych) Greków i sporo o szkoleniu rzymskich legionistów, to o szkoleniu zwycięzców spod Grunwaldu – nic. Gdzie polski rycerz uczył się swojego rzemiosła, jak stawał się rycerzem skutecznym, a nie martwym?
Niejeden polski naukowiec starał się o odpowiedź na to pytanie, by szybko dojść do smutnego wniosku, że brak jest źródeł, by takiej odpowiedzi udzielić. Nic dziwnego – kto miałby udzielić takich informacji? Skoro nie było szkół dla wojów, nie przeczytamy sobie rejestrów uczniów, zestawu pomocy naukowych i świadectw (dobijanie sztyletem – celująco).
„Największą rolę w indywidualnym wyszkoleniu naszych żołnierzy odgrywało […] szkolenie domowe” – pisał wspomniany już kilkukrotnie Nadolski, jeden z najważniejszych naukowców zajmujących się Grunwaldem. Cóż, w XIV lub XV wieku nie prowadzono zapisków na temat ważnych wydarzeń rodzinnych ani nie pisano do siebie listów, w których rodzice chwaliliby się postępami synów w trakcie takich szkoleń. Pozostaje się trzeźwo domyślać, że indywidualne umiejętności szlifowano podczas bójek, drobnych wypadów zbrojnych w okolicy oraz konfliktów sąsiedzkich, a w nadgranicznych rejonach królestwa taką możliwość dawało przeciwdziałanie niebezpieczeństwu z zewnątrz.
Tyle o wyszkoleniu „domowym”, indywidualnym. Bardziej frapuje wyszkolenie wojska jako całości. Nic nie zastąpi w tej sprawie solidnej wojny.
Kiedy na tron polski wstąpił Jagiełło (1386), napięcie polityczne wzrosło. Część, dość szczupła, rycerstwa bywała mobilizowana do działań, zwłaszcza wobec ciągle brykającego konkurenta Jagiełły, Władysława Opolczyka, z którym sojusze zawierali między innymi Krzyżacy. Ci ostatni również napadali i podejmowali wyprawy, ale ich cel stanowiła przede wszystkim Litwa. Rycerstwo z Polski angażowało się w walki na Litwie w ograniczonym stopniu. Przez długi czas państwa polskiego nie trawiła ani prawdziwa wojna domowa, ani zewnętrzna – aż do 1409 roku.
Większość spośród spozierających na wojska zakonu na polach Grunwaldu stanowili ludzie uczestniczący w tego typu wydarzeniu po raz pierwszy w życiu, zmobilizowani w ramach „wyprawy powszechnej” – expeditio generalis. Podlegali jej wszyscy samodzielni posiadacze dóbr ziemskich. to rycerze – nobile(szlachetni), wójtowie, mieszczanie mający dobra ziemskie, sołtysi wsi lokowanych (założonych) na tzw. prawie niemieckim, gwarantującym wsi autonomię, a sołtysowi liczne uprawnienia, tyle że w zamian obarczano go dotkliwym obowiązkiem wojskowym.
A przecież wojsko zmierzające po grunwaldzką chwałę przynajmniej kilkukrotnie wykazało się niemałymi umiejętnościami działania zbiorowego i poukładanego. Jagiełło przeprowadził 6 lipca 1410 roku ćwiczenia (próbny alarm) i wszystko dobrze się powiodło. Zaraz potem wojsko zostało przećwiczone w warunkach bojowych, zmuszone przez króla do energicznego marszu (42 kilometry) ku Krzyżakom, podczas którego zmieniono kierunek o sto osiemdziesiąt stopni. Wiemy ze źródeł o dwóch porannych pobudkach, dzień po dniu, sprawnie przeprowadzonych, wiemy także – a kiedy nie wiemy, tego się domyślamy – że dyscyplina wojsk na polach grunwaldzkich i w noc poprzedzającą bitwę była na dobrym poziomie, nawet w kryzysowych momentach bitwy nie doszło do wybuchu paniki.
Natura niemiecka
Wojna wymaga tożsamości. Własnej, szlachetnej (i najlepiej pokrzywdzonej) oraz wrażej – podłej i krzywdzicielskiej. Pamiętać trzeba, że naprawdę dzisiejszemu „Polakowi” i „Niemcowi” daleko do tych średniowiecznych (co tu daleko szukać, królem Polski był Litwin, a tron dostał dzięki małżeństwu z Jadwigą, Węgierką). Dlatego też uprawnione wydaje się przypuszczenie, że „Niemcy” w polskich głowach istnieli. Niemieckość w Polsce reprezentowali nie Krzyżacy, lecz niemieccy mieszczanie, liczne niemieckie chłopstwo (warto dodać, że dość szybko uległo asymilacji, ale, rzecz jasna, na początku tego procesu nie jawił się on jako oczywisty rozwój wydarzeń), niemieccy franciszkanie na Śląsku oraz niemieckie rycerstwo – i to raczej „drugiego sortu”, niemające co ze sobą zrobić u siebie w domu. Na przełomie XIII i XIV wieku kolonizacja niemiecka – wspierana przez lokalnych władców, bo ekonomicznie zyskowna – była najważniejszym chyba wydarzeniem w tej części Europy, dynamizującym rozwój gospodarczy i kulturalny. Wywoływała również negatywne emocje.
Kiedy na początku XIV stulecia niemiecki patrycjat Krakowa opierał się powrotowi Piastów (a dokładnie księcia Łokietka) i doszło do buntu, polski (no raczej) autor średniowiecznego poematu opisał smutne losy przywódcy buntu, Alberta:
Biada mi, ponieważ nim [polskim księciem] wzgardziłem, pragnąc być żołnierzem Szwaba i oddając mu kraj. Wtedy zaczęło się moje nieszczęście, gdy Fortuna mnie oszukała w mym zamiarze; Bóg pomścił go na mnie, ponieważ byłem winowajcą, i uczynił to słusznie. Do tego przywiodła mnie natura, to jest zabieganie Niemców o to, że dokądkolwiek przybędą, zawsze chcą być pierwsi i w ogóle nikomu nie chcą podlegać. (tłum. Henryk Kowalewicz)
Ten dosłowny przekład (z łaciny oczywiście) w XIX-wiecznym literackim tłumaczeniu zyskuje bardziej oczywisty ton:
Natura niemiecka do tego mnie wiodła. Niemiec gdziekolwiek stąpi swoją nogą, trzyma się stale zawsze tego godła: Wszystkich poniżyć, nie słuchać nikogo. Żaden natury swej zmienić nie zdoła.
Gdy zdejmiemy XIX-wieczne binokle, dostrzeżemy konflikty społeczne, podszyte problemami etnicznymi, a nie konflikty czysto narodowe. Pierwszym (o ile wiemy) Polakiem, który zwalczał niemieckość, był arcybiskup Jakub Świnka. Jego zdaniem napływ obcych kolonistów pragnących własnych księży mógł stanowić zagrożenie kulturowe, ale i materialne dla lokalnego Kościoła. Mamy ślady niechęci rycerstwa lokalnego wobec rycerstwa niemieckiego. to bardzo ciekawy trop – niemieckie rycerstwo, jeszcze słabo zasymilowane, opierało się na lokalnych książętach, książęta zatem wykorzystywali „nowych” w sporach ze „starymi”.
Dalekosiężnym skutkom tamtych konfliktów poświęcił sporo uwagi wybitny mediewista, Benedykt Zientara:
Od instynktownej niechęci do człowieka używającego obcego języka i przynoszącego ze sobą obce zwyczaje, poprzez wrogość w stosunku do obcego intruza, zajmującego miejsca i zagarniającego dochody […], aż do uświadomienia wspólnoty ludzi mówiących tym samym językiem i broniących się przed napływem obcych – taką drogą przeszedł rozwój świadomości Polaków i Czechów.
Pojęcie patriotyzmu, oznaczające w średniowieczu powierzchowny związek z władcami państwa, zostało rozbudowane o świadomość wspólnej kultury, wyrażanej we wspólnym, zagrożonym niemczyzną języku.
Jednak wrogość względem obcych nie musi rosnąć w nieskończoność. Asymilacja językowa przybyszów oraz odnalezienie swojego miejsca w społeczeństwie „nowego kraju” przez tych wiernych własnemu językowi sprawiły, że uczucie zagrożenia zaczęło tracić na sile. Patriotyzm językowy, umocniony wspólną wrogością do napływających obcych: „[…] zaczął zwolna ustępować patriotyzmowi państwowemu”. Trudno wszakże przypuścić, aby negatywny stereotyp, w początkach wieku XV znacznie mniej żywotny niż w początkach wieku XIV, nie odzyskiwał wigoru w obliczu wojny. Gdyby król rozpoczął wojnę z biskupami, ożywiłyby się zapewne stereotypy antykościelne, a w przypadku buntu chłopstwa – antychłopskie. Więź narodowa miała pewne znaczenie. Zdarzało się, że to ona decydowała o podziale „my” – „oni”. Pod Grunwaldem patriotyzm „państwowy” i „językowy” polskich rycerzy z reguły się uzupełniały, po stronie krzyżackiej takiej reguły nie było. Czy stające po stronie Krzyżaków rycerstwo ich państwa kierowało się pobudkami patriotycznymi?
Prawdę mówiąc, nie ma powodu, by w to wątpić, pomijając dzisiejsze stereotypy (jak to, polski rycerz po stronie hitlerowców?). Nie jest natomiast przesądzone, że serdeczne patriotyczne emocje wobec kraju dotyczyły także władającego państwem zakonu. Po klęsce krzyżackiej niejeden rycerz i mieszczanin spróbuje przejść na stronę zwycięskiego króla. Nieco łatwiej przychodziło to polskim poddanym zakonu niż niemieckim. Trudno jednak rozstrzygnąć, czy buntownicy chcieli „do Polski”, czy tylko „do polskiego króla”, który dałby mieszkańcom więcej wolności niż uprzykrzeni Krzyżacy – i normalny system, w którym państwem włada królewska dynastia, nie korporacja.
Podstawowym czynnikiem mającym w tym pamiętnym dniu niebagatelny wpływ na emocje samych Krzyżaków mogła być wściekłość, że Polacy psuli zakonowi robotę „ewangelizacji” Litwy (czytaj: podboju), podstępnie zawierając z Litwą unię. Krzyżacy postrzegali Litwinów jako wielokrotnych zdrajców, łamiących liczne traktaty, a na dodatek chytrych pogan, którzy udali przejście na chrześcijaństwo, byle tylko pogodzić się z Polską i stawiać opór zakonowi. Czy taka antypolska motywacja była upowszechniona wśród pozostałych rycerzy wojsk krzyżackich, naprawdę trudno wyrokować.
Do starcia patriotyzmu etnicznego z patriotyzmem państwowym mogło dojść… u polskiego rycerstwa z państwa zakonnego. Karnie stawiło się na wezwanie Krzyżaków. W chwili bitwy zachowało się lojalnie i patriotycznie, czyli biło się pod sztandarem zakonu krzyżackiego.
,,Gość” pod kluczem
Grunwaldzcy jeńcy to rycerze, bardzo często „goście” – z zagranicy. Wiemy o nich wiele, ponieważ późniejsze usiłowania ich wykupienia z rąk polskich obfitowały w korespondencję. Nie jesteśmy za to pewni, ilu z jeńców pojmanych zostało podczas późniejszej wrześniowej bitwy pod Koronowem (ale na pewno mniejszość). Jaki był los jeźdźców z pocztów rycerskich? Też byli w niewoli razem z kopijnikiem? Zostali wypuszczeni, bo na okup za nich nie można było liczyć? Nie wiemy.
Rycerze jeńcy to niemal pewna lokata kapitału, chociaż często była to inwestycja długoterminowa, bo w XV wieku zgromadzenie gotówki kosztowało nieco czasu i wysiłku. Łupy zebrane podczas rabowania taborów oraz na polu bitwy, po jej zakończeniu, były za to bardziej konkretne. Z wyczuwalnym przekąsem (i chyba przesadą) pisze Długosz, że „w ćwierć godziny” polskie rycerstwo rozdrapało „wielkie bogactwa” skrywane w taborach, „tak że po nich najmniejszego nie zostało śladu”. Z pewnością poszukiwania na polu bitwy prowadzono bardziej starannie, jeszcze przez dwa dni szukano żywych i umarłych, a w obu przypadkach preferowano bogatych. to właśnie podczas takich poszukiwań natknięto się na zwłoki Ulryka von Jungingena, o czym pospiesznie doniesiono Władysławowi Jagielle.
Los chciał, aby wśród żywych i uwięzionych pozostali dwaj książęta, których przed bitwą Ulryk von Jungingen wysłał do Jagiełły, aby sprowokowali Polaków i Litwinów do walki. W niewoli mieli sporo czasu, aby rozważać sens rzymskiej sentencji, że fortuna kołem się toczy. Nie minie wiele czasu, a gorzki smak tego aforyzmu poczuje również sam Jagiełło.
Wojna
Pozamiatane… Polsko-litewskiej stronie zostały po wiktorii trzy problemy: polegli, jeńcy i Malbork. Pierwszy rozwiązano dobrze. Drugi wręcz szlachetnie – sześciuset (może więcej) „gości” uwolniono, a okup za nich miał zapłacić wielki mistrz. Do tego czasu mieli oni przebywać w Krakowie i tam biernie spędzać czas. Łaskawość polskiego króla budowała wizerunek chrześcijańskiego władcy, jakże różny od kreowanego przez Krzyżaków obrazu pogańskiego potwora z bagien. Trzeci, związany ze zdobyciem stolicy wroga, rozwiązano natomiast źle, ze szkodą dla wizerunku Polaków, Litwinów i Jagiełły.
Czy Malbork naprawdę był w pierwszych dniach po Grunwaldzie w stanie chaosu i rozpaczliwej bezradności? Nasze drugie źródło (Jan von Posilge), pruskie, wskazuje, jak już wspomniano, że „zamek był nieobsadzony i niezaopatrzony w żywność”, z czego nie wynika, by panował chaos. Scenka z tamtych chwil: biskup kujawski, dowiedziawszy się o wyniku bitwy, wysłał gońca… do Jagiełły. Posłaniec ten został ujęty przez patrol krzyżacki. Co znamienne, dowódca patrolu wysłał pojmanego gońca na zamek w Malborku, a zatem, jak można wnioskować, nie stracił przekonania, że zamek funkcjonuje (a cały incydent miał miejsce jeszcze przed przybyciem von Plauena). Malborscy bracia zakonni przesłuchali jeńca, a zatem działali jak zwykle, a nie w panice pakowali walizki.
Notabene, jeniec zeznał, że biskup kujawski (niezbyt lojalny wobec zakonu, a w oczach krzyżackich zdrajca) chciał powiadomić króla o kiepskim przygotowaniu zamku malborskiego do obrony. Krzysztof Kwiatkowski uważa to stwierdzenie za symptomatyczne – zamek, owszem, nieprzygotowany (bo przecież przed Grunwaldem nikt nie spodziewał się oblężenia przez Polaków), ale nie w histerii. Badacz tak ocenia ten fragment kroniki Długosza:
Kronikarska narracja krakowskiego kanonika, mająca za cel stylizację tekstu w kierunku jego udramatyzowania i budowania narracyjnego napięcia, jest mocno ubarwiona w opisie sytuacji w Malborku w najbliższych dniach po bitwie […] panująca tam atmosfera nie była wcale tak katastroficzna.
Co zresztą o tyle nie umniejsza wagi działań von Plauena, że to on wziął na siebie ciężar przygotowania zamku do walki.
Współczesnemu czytelnikowi może się wydać dziwne, że w tych bardzo trudnych chwilach pojawiła się w Malborku spora grupa zwolnionych przez Jagiełłę rycerzy zaciężnych. Oficjalnie byli jeńcami króla polskiego, w drodze do Krakowa. Zdążyli jednak podjechać do stolicy państwa zakonnego, ponieważ chcieli otrzymać zaległy żołd. Jeszcze bardziej zaskakujące wydaje się, że von Plauen starał się, jak mógł, aby przynajmniej część zaległości jak najszybciej uregulować. Niektórzy z ważnych „królewskich jeńców” pozostali w Malborku przez pewien czas, otrzymywali od zakonu „strawne” (coś jak dzisiejsza dieta) i czekali na rozwój wydarzeń, inni błąkali się po Prusach, odwlekając moment podróży do Krakowa. Byli, warto przypomnieć, nieprzydatni Krzyżakom, gdyż zobowiązali się słowem honoru nie podejmować żadnych działań przeciwko Jagielle.
Komtur von Plauen dał obrońcom żywność i ducha. Wystraszonych karał, skołowanym wydał jasne rozkazy, dzięki którym Malbork, kiedy przybyli wreszcie Polacy i Litwini, nie przypominał kurnika w panice, lecz przygotowaną do obrony twierdzę. Działaniom Plauena towarzyszyło zatem to, czego zabraknąć miało królowi polskiemu. Pośpiech.
Jagielle nie zależało?
Inna sprawa, czy Jagiełło objął politycznym umysłem, co się właściwie stało. Trzeba mu przyznać, że latem 1410 prowadził dynamiczną politykę zmuszenia wielkiego mistrza do przyjęcia bitwy i pokonania go. Kiedy to się jednak wydarzyło, mógł zadziałać powszechny mechanizm: „Uszczypnij mnie! Nie wierzę, że to prawda”. Wojska polsko-litewskie nie wyruszyły na wojnę z planem rozgromienia Krzyżaków, zajęcia ich stolicy (sławnej twierdzy, dodajmy) i zbudowania nowego państwa na gruzach starego. Horyzont był znacznie węższy – złamać w otwartym boju potęgę, która od dekad stanowiła niebezpieczeństwo. 15 lipca rano tylko optymista postawiłby poważne pieniądze na to, że Krzyżacy zostaną pokonani. 15 lipca wieczorem tylko geniusz albo ktoś o cechach porywczego nałogowca czułby głód nowego, szybkiego i jeszcze większego zwycięstwa koalicji polsko-litewskiej. „Normalny” zwycięzca smakowałby wiktorię – tak jak zrobili to Litwini i Polacy.
Inaczej uważa Piotr Niwiński, naukowiec zajmujący się co prawda żołnierzami wyklętymi, a nie średniowiecznymi. W rozmowie z dziennikarzem charakteryzował działania Jagiełły:
Oblegał bez skutku Malbork. Wielu historyków się zastanawia, dlaczego robił to jednak tak niemrawo. Czy był nieudolnym wodzem? A może jednak niezbyt mu po prostu zależało?
Oczywiście każdy czytelnik powyższych słów musi zadać pytanie: a niby czemu miałoby Jagielle nie zależeć? Czy nie jest to raczej próba wróżenia z fusów – skoro król zrobił tak, a nie inaczej, to zapewne wynikło to z jego planu…? Ale przecież czasem coś idzie po prostu inaczej – błąd to błąd, a nie przemyślany manewr niezrozumiany przez potomnych. Niwiński pozostaje jednak pod wrażeniem dalekowzroczności polskiego króla:
Jako politolog widzę to tak: Jagiełło myślał w perspektywie szerokiej. On – świeżo nawrócony poganin, który wszedł bardzo niedawno do Europy i który w tej Europie był przyjmowany z wielką nieufnością – ośmielił się wydać wojnę i pokonać koalicję wojsk całego rycerstwa europejskiego! Pamiętajmy, że zakon zwrócił się do rycerzy z całej Europy o obronę przyczółka chrześcijaństwa na wschodzie przed poganami. Co by więc było, gdyby Jagiełło posunął się jeszcze dalej? Zdobycie Malborka i rozbicie państwa zakonnego wywołałoby wielki lament i krucjatę europejską przeciwko powtórnie pogańskiemu Jagielle. Dlatego król, widząc i tak niezwykle osłabiony zakon, powstrzymał się przed tym krokiem.
Wywiad prasowy nie wymaga dowodzenia prawdziwości własnych wniosków. Niwiński nie musiał się zatem tłumaczyć z tej pewności, z którą odtwarza myśli polityka żyjącego sześćset lat temu. (Nawiasem mówiąc, Niwiński mówił też o nieortodoksyjnym i skutecznym użyciu piechoty pod Grunwaldem, podczas gdy w tej sprawie panuje właściwie powszechna zgoda wśród historyków – piechota nie odegrała podczas bitwy żadnej roli).
Faktem pozostaje, że wojska królewskie nie wyruszyły spod Grunwaldu od razu i niezbyt spiesznie zbliżały się do krzyżackiej stolicy. Dotarcie do Malborka mogły opóźniać zgłaszające się do przemierzającego państwo zakonne króla delegacje przeklinające Krzyżaków i oddające miasta w ręce łaskawego władcy oraz zajmowanie mniejszych krzyżackich zamków. Zwykle bez walki. W Dzierzgoniu zamek zdobyto tuż po ucieczce gospodarzy – na kuchni stały ciepłe jeszcze garnki z jadłem. O panice wśród załóg niektórych przynajmniej krzyżackich grodów pisze pruski autor (kontynuator Posilgego). Panikę Jagiełło sam prowokował. Zaraz po bitwie grunwaldzkiej król podpisał list do Rady Starego Miasta Torunia z prostym przekazem – hołd albo wojna, zachowanie praw i wolności albo ich utrata.
Zabiegi Jagiełły o podporządkowanie lenników i miast państwa zakonnego kłócą się z wizją władcy dbającego o to, by nie denerwować zagranicy zbyt wielkimi sukcesami… Z listu Jagiełły wysłanego do rajców miasta Torunia i innych miast chełmińskich 16 lipca wynika, że król miał zamiar przejąć ziemię chełmińską, „a pomysł ten narodził się już nazajutrz po bitwie grunwaldzkiej” (Grzegorz Białuński).
KOMENTARZE (20)
Panie Janie, nie przekonał mnie pan swoim artykułem. Cytowanie artykułu Niwińskiego mógł sobie pan darować. Zastanawia mnie jedno zdanie cyt:”społeczeństwie „nowego kraju” przez tych wiernych własnemu językowi sprawiły, że uczucie zagrożenia zaczęło tracić na sile. Patriotyzm językowy, umocniony wspólną wrogością do napływających obcych: „[…] zaczął zwolna ustępować patriotyzmowi państwowemu”. Patriotyzm państwowy to pojęcie w roku 1410 raczej nieobecne. Możemy się tutaj przerzucać pojęciami patriotyzmu narodowego, patriotyzmu państwowego, patriotyzmu cywilizacyjnego czy patriotyzmu duchowo-religijnego, żadne jednak z tych pojęć czy też raczej zjawisk nie określa właściwie rozumowani i postępowania ludzi średniowiecza. Możemy tylko ekstrapolować swoje wyobrażenia i przemyślenia na ówczesną epokę. Jestem zupełnie nieprzekonanym i skłonnym do konfrontacji z pańskimi tezami czytelnikiem pańskiego artykułu.
No, nie popisał się pan tym artykułem. „a jeszcze doliczyć spore wojska litewskie”. HIstoryk powinien wiedzieć, że Wojsk krzyżackich i sił polsko-litewskich i innych, było niemal po równo, z lekką przewagą wojsk polskich, z czego jednak 40% , to nie były wojska pełnowartościowe. To wojska litewskie dawały tą przewagę W polu. Siły litewskie, były o wiele bardziej doświadczone w walce. Armia litewska od wielu lat praktycznie non stop brała udział w wojnach. Polacy byli lepiej wyposażeni, ale doświadczenia im brakowało. Dlatego Litwini wzięli na siebie najtrudniejsze zadania. Pomijanie roli Litwinów jest zwykłą niegodziwością i grzechem polskich historyków.
Ha!, rocznica nie „okrągła”, a dyskusja nieco choć „zażarta” jednak być musi…
(…a ja brałem już w niejednej udział, więc…).
No i mamy, że niby to Litwini bitwę pod Grunwaldem wygrali…
Media też „papugują” pogląd, że Litwinie dokonali celowego odwrotu, aby wciągnąć Krzyżaków w pułapkę i jak (za)wrócili to widząc cofające się rycerstwo polskie, dopiero dali im krzyżakom „łupnia”…
Nawet S. Ekdahl, szwedzki mediewista twierdzi, że Litwinie dokonali manewru odwrotowego na wzór tatarski, a „Opowieść Jana Długosza okazuje się wysoce myląca, fałszywa i poniżająca Litwinów.”
Rzeczywiście? Naprawdę?
Bo pytanie jednak jest takie czy, i w jakiej liczbie rzeczeni Litwini rzeczywiście wrócili.
Problem bowiem po pierwsze w tym, z tym, że taktykę litewską Krzyżacy MUSIELI „na dzień” bitwy, znać „na wylot”, „od podszewki” drogi J.Z. i szwedzki, zacny choć nas rzekomo fałszujących historię, pouczający profesorze – i co ważniejsze coraz lepiej oni Krzyżacy, sobie z tą ich Litwinów tatarską taktyką, już zaczęli radzić.
Po zwycięstwach przeplatanych z porażkami wojny 1344-1347, „Coroczne zbrojne wyprawy Zakonu, tzw. rejzy, urządzane zimą… …z udziałem zachodniego rycerstwa z Francji, czy Anglii, docierały nie tylko na Żmudź, lecz do stołecznego Wilna i DALEJ [!!!].”, jak kategorycznie stwierdził to profesor Marian Biskup.
Litwini zaczęli zatem przegrywać absolutnie wszystkie większe i mniejsze starcia, jedynie coraz solidniejsze budowle obronne chroniły resztki ich suwerenności…
Rzekomo Długosz mści się na Litwinach, „nie lubi” ich za odmowę udziału w kolejnej wielkiej wojnie między Polską a Zakonem, i stąd ich oszczerczo oskarża. Zdaniem Ekdahla: „Zdaniem Długosza, z wojsk litewskich jedynie Wielki Książę Witold i trzy chorągwie smoleńskie zasłużyły na pochwałę za odwagę. Po godzinie walki Litwini uciekli z pola, nie powstrzymały ich ani wezwania, ani nawet miecz samego Witolda. Większość zbiegów dotarła w ucieczce do swej ojczyzny, gdzie rozprzestrzeniali fałszywą wiadomość o klęsce armii polsko-litewskiej oraz śmierci Władysława Jagiełły i Witolda.”
……………………………….
Problem w tym, że Długosz wręcz nie znosił Witolda – dlaczego miałby go więc wychwalać – gloryfikować? Wydaje się więc, że Długosz relacjonuje tutaj nie swoje poglądy, a zdanie większości – nie ma po prostu wyjścia, mówi to co musiał powiedzieć, by go powszechnie nie uznano za kłamcę..
Ponadto fałszywe wieści o rzekomej klęsce rzeczywiście dotarły na Litwę – to jest niepodważalny fakt, najprawdopodobniej właśnie z uciekinierami z pod Grunwaldu. Trudno się zresztą Litwinom dziwić, po tylu klęskach lat poprzedzających Grunwald…
„Tak więc groźba podboju Litwy przez Krzyżaków stała się jednym z głównych powodów zawarcia w 1385 r. unii Polski z Litwą (ściślej: początkowo jej WŁĄCZENIA [słynne „applicare”] do Korony Polskiej)…” konstatuje prof. Biskup.
Cyli Litwini byli więc aż tak „zdesperowani”!
Chyba jednak tak, no bo i na drugim naddnieprzańskim „froncie” zaczęli, po serii początkowych sukcesów, notorycznie przegrywać i to często z kretesem…
Ja bym został tutaj co najwyżej przy opisie prof. M. Kopczyńskiego: „Jako pierwsze do szarży ruszyło prawe, litewskie, skrzydło. Trudno orzec czy był to efekt porywczości Witolda, czy też siła obyczaju, nakazującego rozpoczynać bitwę od ataku prawego skrzydła.” „Coraz więcej rycerzy litewsko-ruskich uchodziło z pola bitwy, aż wreszcie szyk załamał się i runął w tył. Do dziś trwa spór historyków, czy ucieczka Litwinów była spontaniczna, czy może zaplanowana, by wzorem mongolskim, wciągnąć przeciwnika w pościg, w którym załamie się jego szyk bojowy, co umożliwi eliminowanie pojedynczych wrogów. Wraz z Litwinami uchodzili też niektórzy rycerze polscy z chorągwi uszykowanych w bezpośrednim sąsiedztwie litewskim. Tyły podali nawet czescy najemnicy, skupieni pod chorągwią św. Jerzego, która cofnęła się aż po polski obóz, gdzie zbeształ ich za niegodną postawę podkanclerzy królestwa, ksiądz Mikołaj Trąba.”
Ciągle dla wielu (w tym i dla mnie) mistrz – mentor prof. Józef Szujski, niewątpliwe też i wybitny znawca problematyki wojen z Krzyżakami, pisze tak: „Tymczasem nie brak i Polsce epoki świetnej, jaką jest wiek XV i schyłek XVI. Nie brak w otoczeniu jej, u Niemców, trwogi przed jej potęgą. Polska ma Grunwald, jak Czechy mają Niemieckie brody. Nie każdy lud słowiański może się poszczycić Grunwaldem.” (1882 rok !!!).
A my tymczasem chcemy, tutaj i teraz, naszym przodkom „ukraść”, zabrać i wręcz nam współczesnym „zohydzić” te wiekopomne POLSKIE zwycięstwo, mimo że żadna, choćby nie wiem jak chciała, pozycja zachodniej literatury opisująca bitwy średniowieczne, „nie śmie” o niej nie wspomnieć, jako o jeśli nie największej, to jednej z największych zwycięskich „dla Polaków” bitew!
Dlaczego zatem jeszcze tą bitwę wygraliśmy, tj. o czym nie wspomniano w powyższym dla mnie „mimo wszystko”, „świetnym” skądinąd artykule (mam nadzieje, że cała książka będzie taka :)), który tutaj komentujemy?
W latach 50. prof. H. Łowmiański napisał: „Ostatnio F. H. G e n t z e n słusznie się wyraził, że „Zakon Krzyżacki był przytułkiem dla młodszych wyłączonych od dziedziczenia synów niemieckich panów feudalnych, gołoty rycerskiej i na skutek tego właśnie miał szczególnie grabieżczy i agresywny charakter.“.” To samo możemy powiedzieć i o „gościach” z zachodnioeuropejskich krajów. Byli po prostu „gorszego sortu”, „na dorobku” (widać to najlepiej – przewagę wartości bojowej naszych rycerzy w bitwie koronowskiej). Głównie liczyli oni – „goście” zachodni – na łupy, a jedynie przy okazji na zbawienie…
Tymczasem polscy znakomici rycerze to efekt dla Polski „epoki świetnej, jaką jest wiek XV” – dla Korony konkretnie, wówczas wręcz republiki miejskiej z której niewyobrażalnego nawet na skalę zachodnioeuropejską bogactwa, korzystała szlachta i magnateria oraz jej klientela. Owszem polski rycerz uczył się fechtunku i sztuki wojennej do lat „nastych” „w domu”, pytanie jednak kluczowe jak długo i od kogo?
Otóż od zaprawionych w bojach głównie z prawdziwymi i tzw. „Turkami”, ojców, wujków, stryjów, kuzynów… Krewnych biorących także jakże często, udział w tych „tureckich” wojnach po stronie monarchów europejskich.
Czyli po prostu stać ich było na to!
Nie tylko Zawisza Czarny wygrywał w turniejach na najświetniejszych europejskich dworach! Być może (po hiszpańskich), nasi rycerze stali się z czasem, byli najlepsi w Europie!!!
Ponadto przyswoili sobie doskonale „turecki” sposób prowadzenia wojny (wódz na wzgórzu – wszystko widzi, nie w bitwie, rycerze tworzą zdyscyplinowane, całkowicie podporządkowane taktycznie i strategicznie władcy, odziały).
Wniosek (jedynie słuszny chyba): Krzyżacy już przed bitwą z tego tytułu wyszkolenia wojennego, stali na z góry straconej pozycji, różnice w liczebności miały tutaj kompletnie drugorzędne znaczenie…
Sumując, naprawdę to dukaty, floreny, talary, grosze etc., o niebo liczniejsze w polskich niż krzyżackich kiesach, wygrały tę bitwę i…
I do tego doszedł…
…fakt, że jak dowodzi prof. Biskup: „Kształtowało się nowe, stanowe społeczeństwo tzw. Prusaków, związanych, bez względu na pochodzenie, ze swoim „krajem”, a zaczynające pomału traktować rycerzy krzyżackich jako obcych przybyszy.”, a więc nawet gdy byli w wojsku krzyżackim, niechętnie „umierających” za zakonnych braci – i…
I to właśnie za ich – stanów pruskich z kolei pieniądze, „zdobyliśmy” (kupiliśmy) jednak w końcu ten „pieprzony” Malbork, który tak nonsensownie wytyka się Jagielle…
Nie napisałem, że artykuł jest zły. Tylko nie zgadzam się z tezami w nim prezentowanymi:-)
„Pomijanie roli Litwinów” ,jakich Litwinów ? W 1410 Żmudzini czyli dzisiejsi Litwini byli poddanymi Krzyżakow. Witold odzyskał Żmudz dopiero po bitwie pod Grunwaldem. Prawdziwi historyczni Litwini to Białorusini ,a w skład wojsk Litewskich wchodzili nawet Rosjanie ze Smoleńska i Tatarzy. Uderzenie ciazkozbrojnej jazdy Krzyżakow ,wytrzymały tylko wojska Korony czyli Polskie i trzy pułki Smoleńskie. Oddziały Bialoruskie ,Żmudzinskie i Tatarskie wszystkie lekkozbrojne musiały po prostu ustąpić przed uderzeniem ciężkiej jazdy. O ile u Tatarów odwrót był stałym elementem taktyki ,to Białorusini i Żmudzini zostali przez Krzyżakow rozbici i przepedzeni z pola walki. Owszem później oddziały te wróciły i włączyły się do walki ,ale gdyby nie postawa wojsk Polskich i pułków Smoleńskich bitwa była by przegrana. Zresztą pułki Smoleńskie zapłacily straszna cenę za utrzymanie swoich pozycji z 3 pułków 2 przestały istnieć ,a 3 zdołał się uratować tylko dlatego że walczył na skrzydle ciezkozbrojnych wojsk Polskich. „Polacy byli lepiej wyposażeni ,ale doswiadczenia im brakowało”. Co za bełkot. Najlepsi Polscy rycerze na czele z Zawisza Czarnym walczyli cały czas na służbie Luksemburczyka ,podczas wojen z Turkami i bronili Grodów Czerwienskich przed Tatarami. Tylko wojska Korony były uzbrojone i wyszkolony tak samo jak Krzyżacy. Nikt nigdy nie odbierał chwały pułkom Smoleńskim ,czy wojskom Białoruskim lub Tatarom ,ale oddziały Żmudzinow pod Grunwaldem niczym szczególnym ,poza ucieczki się nie popisały.
„…przepraszam za literówki, winien brak czasu na kolejne sczytanie ;)
Kilka uwag Atanazy, w pewnym momencie bitwy król Jagiełło, znalazł się w niebezpieczeństwie. Wyzwano go na pojedynek, ale przyboczny króla zatłukł wyzywającego, a inny trzymał cugle konia króla. Po bitwie to król stracił głos na trzy dni i nie mógł mówić tylko chrypiał i szeptał. Wynika z tego, że to on dowodził w bitwie. To polskie chorągwie oparły się atakowi krzyżaków i ich sojuszników jak napisał Kloss. I to one ponosiły ciężar walki do czasu powrotu Żmudzinów. Panie/Pani „JZ” proszę nie wpisywać się w nowoczesną narrację historyczną w sprawie naszych sojuszników.
Pełna (nie tylko moja ale najwybitniejszych znawców przedmiotu, najnowszych naukowych opracowań) zgoda z uwagami Alchemika.
Panie Hans Kloss
„„Pomijanie roli Litwinów” ,jakich Litwinów ? W 1410 Żmudzini czyli dzisiejsi Litwini byli poddanymi Krzyżakow.”
Zapomina Pan, że Wilno nie leżało na Białorusi i nie mieszkali tam Białorusini, ale Litwini. Czy może Pan twierdzi, że tam mieszkali już przed 1387 rokiem Polacy i może jeszcze Jagiełło był Polakiem?
„Najlepsi Polscy rycerze na czele z Zawisza Czarnym walczyli cały czas na służbie Luksemburczyka ,podczas wojen z Turkami i bronili Grodów Czerwienskich przed Tatarami”
Od kiedy? Bo chyba nie pisze Pan o Nikopolis…rycerstwo polskie wprawiało się w boje na Litwie – walcząc z Krzyżakami, Tatarami czy wyprawiając się na księstwa ruskie. Wprawiali się podczas walk z Opolczykiem czy Jagiełły z Witoldem. Takie doświadczenie zdobywali.
Co do uwag Alchemika nie wypowiem się, podczas procesu o Pomorze za Łokietka składający na nim zeznania wykazywali się patriotyzmem państwowym – pytanie jednak, czy tak czuli, czy zostali poinstruowani, aby tak mówić? Sprawa wymagała stworzenia poczucia jedności państwowej czy narodowej. Na ile było to poczucie powszechne, nie dowiemy się.
Natomiast pełna zgoda z wpisem pana Atanazego. Chociaż nie bagatelizowałabym doświadczenia krzyżackiego. Oni również korzystali z najemników, poza tym w ich szeregach byli również doświadczeni rycerze. Najwyraźniej doświadczenie walk z Litwinami nie wystarczyło, aby pokonać rycerstwo polskie. Pozdrawiam.
Droga kobieto. Na czas bitwy pod Grunwaldem zaciąg prowadzono na terenie całej Europy, był prowadzony przez obie strony. Odbyło się na przykład poselstwo polskie do króla Anglii aby nie angażował się w ten konflikt. Po stronie polskiej walczyli Szwajcarzy, Francuzi, Czesi, Rosjanie. Po stronie krzyżaków Niemcy, Anglicy, Francuzi, Włosi, Czesi. Odnosząc się do twojego komentarza sądzę, że poczucie bycia członkiem narodu czy też Polakiem już istniało w XIII, XIV wieku. Natomiast przynależność do państwa to rzecz trudna do jasnego sprecyzowania w średniowieczu moim zdaniem. Rycerstwo polskie wprawiało się w boju podczas walk, także na Śląsku, Czechach, Węgrzech i turniejach w Niemczech i Włoszech (tak tak mało kto o tym wie ale nasi tam jeździli).
Dobra Kobieto
„Zapomina Pan ,że Wilno nie leżało na Białorusi i nie mieszkali tam Białorusini ,ale Litwini. Czy może Pan twierdzi ,że tam mieszkali już przed 1387 rokiem Polacy i może jeszcze Jagiełło był Polakiem”. Jagiełło co prawda nie był Polakiem ,ale na pewno był królem Korony Królestwa Polskiego. Natomiast jego żona Sonka na pewno była Rusinką. Do czasu Unii Lubelskiej 1569 r. ,do Wielkiego Księstwa Litewskiego ,poza Kownem i Wilnem należały też takie miasta jak – Dryssa ,Mińsk ,Witebsk ,Smoleńsk ,Wiaźma ,Briańsk ,Kursk ,Czernichów ,Kijów ,Czarnobyl ,Żytomierz ,Braclaw ,Łucka ,Pińsk ,Brześć ,Połock. Czy według Pani to oznacza że wszystkie te wymienione miasta zamieszkiwali przed 1569 r. Litwini ? Wystarczy spojrzeć na mapę ,żeby zauważyć że pojęcie Wielkiego Księstwa Litewskiego obejmuje ziemię których trzonem jest Białoruś ,a także Ukraina ,Łotwa a nawet Rosja i Polska. Współczesna Litwa została wymyślona przez Niemców pod koniec 19 i na początku 20 wieku i ogranicza się do historycznej Żmudzi do której dołączono później ziemie historycznej Litwy ,zamieszkane przez Białorusinów ,którzy się z czasem spolonizowali. Natomiast Żmudzini byli w Wilnie i na Wilenszczyznie mniejszością. Po 1569 i przyłączeniu do Korony – Podlasia ,Wołynia i Ukrainy ,pojęcie Litwy zawęża się do Białorusi i Żmudzi nazywanych wspólnie Litwą i znowu w tym układzie to Żmudzini są mniejszością we wspólnym państwie z Białorusinami.
Deogi Panie Hans Kloss – nie zapominam, że spora część WKL to były ziemie obecnej Białorusi, Ukrainy i Rosji. Jednak w Wilnie nie mieszkali Białorusini, a Litwini i proszę przyjąć to na trwałe do swojej świadomości. Samo Wilno również na Białorusi nie leży, tylko w Auksztocie, jednym z rejonów Litwy. Litwini się zruszczali, a potem polonizowali – i wie to każdy średnio rozgarnięty amator historii. Żona Jagiełły Sonka była Litwinką z krwi i kości. Trwają spory co do pochodzenia jej matki – mogła być Rusinką, natomiast co niektórzy historycy uważają ją za córkę Dymitra Olgierdowicza, a więc Litwina. To, że Sonka była prawosławna przed poślubieniem Jagiełły, nie oznacza, że była Rusinką. Tylko proszę nie insynuować tutaj, że Giedymin pochodził z Białorusi…
Drogi Alchemiku: sądzę, że poczucie przynależności państwowej było akurat silniejsze niż poczucie przynależności narodowej. Dlatego niemieccy mieszczanie krakowscy byli wiernymi poddanymi Litwinów na tronie polskim, i dlatego Zawisza Czarny porzucił swoje dobra węgierskie i ruszył pod Grunwald mimo tego, że najwyraźniej (sądząc po słowach Długosza) przed 1410 mieszkał głównie w Węgrzech. Czy kierowała nim lojalność wobec państwa polskiego, czy wobec narodu polskiego – nie wiem i nie zamierzam tego rozstrzygać. Mieszczanie gdańscy byli głównie Niemcami i mimo to od 1466 byli najwierniejsi wobec Korony Królestwa Polskiego (pomimo paru zgrzytów podczas panowania Batorego) i do ostatka bronili się przed zaborem pruskim, chociaż Polska ich opuściła.
Artykuł pana Wróbla to powtarzanie poglądów prof. Andrzeja Nadolskiego. Główną przyczyną porażki Krzyżaków pod Grunwaldem była kapitulacja chorągwi św. Jerzego przed Przedpełkiem Kopydłowskim herbu Dryja, czyli prawdopodobnie przed chorągwią ziemi kaliskiej, co nastąpiło w momencie wykonywania manewru oskrzydlającego przez wielkiego mistrza, i spowodowało załamanie się wojsk krzyżackich, które w nieładzie cofnęły się pod swój tabor. Ucieczka wojsk Witolda nie mogła przyczynić się do zwycięstwa gdyż większa część Krzyżaków szybciej powróciła na główny plac boju niż ludzie Witolda, o czym pan Wróbel zapomniał. Ponadto skrzydło litewskie zostało wzmocnione po natarciu wstępnym kilkoma chorągwiami polskimi, które również znalazły się poza głównym placem boju. Musimy do tego dodać jeszcze kilka chorągwi polskich które król musiał skierować na tyły armii aby je oczyścić z wrogich wojsk. Dla każdego rozgarniętego historyka wniosek jest jeden: rzekomy manewr Litwinów nie tylko nie przyczynił się do zwycięstwa ale poważnie osłabił wojska królewskie na głównym placu boju. Zwycięstwo zawdzięczamy chorągwiom wielkopolskim i mazowieckim walczącym pod Łodwigowem gdyż szybciej złamały opór wojsk krzyżackich niż Jungingen zdołał wyprowadzić rozstrzygające uderzenie. Oczywiście szczególnie zasłużyły się również chorągwie smoleńskie (błędnie nazywane pułkami – wymysł historyków rosyjskich, bezmyślnie powtarzany) oraz chorągiew nadworna której znakomity czyn bojowy miał pójść w zapomnienie. Nie wiem dlaczego Anastazy twierdzi że Długosz nienawidził Witolda? Fakty są takie że Długosz nie tylko zataił fakt ucieczki Witolda z pola bitwy ale jeszcze bezczelnie wykreował go do wodza bitwy, kosztem króla którego nienawidził za sprzyjanie husytom.
Panie Witoldzie, rzeczywiście zapomniałem o wkładzie chorągwi nadwornej. Z tego co pamiętam król wysłał chorągwie do oczyszczenia tyłów armii polskiej w środkowej części bitwy?
Uważam że chorągiew nadworna ubezpieczyła polskie prawe skrzydło gdy Krzyżacy powracający z pościgu za Litwinami zaczęli w nie uderzać. Szerzej omówiłem to zagadnienie w artykule ” Wpływ autora Kroniki Konfliktu na relację Jana Długosza o bitwie pod Grunwaldem” w periodyku naukowym Kultura i Historia nr31 , ogólnie dostępnym w internecie.
pozdrawiam serdecznie
W. Mikołajczak
Dzięki już przeczytałem.
„Długosz nie tylko zataił fakt ucieczki Witolda z pola bitwy…”
Nonsens.
Najzwyczajniej pomyliły się Panu bitwy, Witold uciekł z pola ale tego bitwy nad Worsklą – i Długosz nie zataił tego, tylko skrytykował: „…większa chwała spotkała poległego Spytkę niż uratowanego Witolda…”
Długosz nienawidził Witolda?
Przecież napisał: „Jest władcą najlepszym jakiego Litwini mieli, a lepszego mieć już nie będą.” „…„uznawano za pewnik ogólnie przyjęte mniemanie, ze żadnego współczesnego księcia nie można porównywać z Witoldem, że żaden nie przewyższa go ani hojnością, ani zdolnością działania…”
„Swoista gloryfikacja Witolda nie przesądza jednak odpowiedzi na pytanie, czy zdaniem Jana Długosza wielki książę Witold byłby lepszym niż Władysław Jagiełło królem Polski.” Dalej… „W opisie kolejnych etapów kampanii 1410 r. opinia Długosza o księciu Witoldzie ulega radykalnej zmianie, która miała wynikać ze zmiany polityki księcia wobec Polski i Zakonu Krzyżackiego.”
No bo Witold „Z zagorzałego sojusznika i dowódcy bitwy pod Grunwaldem przeistacza się w polityka zainteresowanego wyłącznie dobrem Litwy, nieszczerego wobec Polski lub wręcz spiskującego z Krzyżakami przeciwko Polsce.”
…i to dlatego tego wręcz idealnego władcy, dotknęła i bezwzględna, właśnie wręcz nienawistna, krytyka Długosza, głównie za – dla: „…niezwykłej życzliwości okazywanej [po Grunwaldzie] przez Witolda Krzyżakom, współpracę z nimi i wspólne najazdy na Litwę…”, następnie za jego starania o władzę królewską, za to że był „zaślepiony żądzą zdobycia korony królewskiej…”, czy też za to, że nie był „…on jednak w stanie ani krzykiem, ani biczem powstrzymać ucieczki wojsk litewskich…” pod Grunwaldem.
Długosz zarzuca zatem – też, księciu Witoldowi, że zmarnował on okazję do zdobycia Malborka i oskarża właśnie głównie jego, co powtarza za Długoszem bezkrytycznie Jasienica, że zrobił to – tj. przekonał do swego zdania Jagiełłę, po to aby strona polska nie zdominowała do reszty litewskiej…
I tego Długosz Witoldowi już nie mógł wybaczyć…
…
(cyt. za: M. Žydrūnas (2015) Książę Witold Wielki w kampanii letniej 1410 r. w ocenie Jana Długosza; J. Skomiał, Polski portret litewskiego władcy. Witold Kiejstutowicz w świetle Annales Jana Długosza)
P.S. Dla mnie „malborski zarzut” w różnych wersjach występujący, nie ma najmniejszego sensu. Jagieło bowiem wyłącznie dlatego nie zdobył Malborka, że nie miał po temu ani sił ani środków, a nie że rzekomo brak mu było chęci lub dobrych powodów do tegoż, czy też bał się reakcji chrześcijańskiego świata! Skoro nie bał się z tego „chrześcijańskiego powodu” wyrżnąć rzeczonych Krzyżaków na polu bitwy, to dlaczego miałby się bać zdobyć ich stolicę?
Pan Wróbel powtarza poglądy prof. Nadolskiego z wszystkimi błedami tego uczonego.
Na portalu kulturalno – historycznym ziemi szamotulskiej znajdzie pan mój artykuł „Udział rycerstwa ziemi szamotulskiej w bitwie pod Grunwaldem”. Zamieszczono tam mapki do bitwy które pozwolą panu łatwiej zrozumieć problematykę bitwy. Na mapce przedstawiającej położenie operacyjne obu wrogich armii 14 lipca zapomniałem umieścić placówkę i czujki we wsi Wierzbica i Marwałd, o czym wspomina kronikarz toruński, a co natchnęło prof. Ekdahla by tam umieścić obóz polsko-litewsk
W moim artykule Udział rycerstwa ziemi szamotulskiej w bitwie pod Grunwaldem, znajdzie pan mapki do problematyki grunwaldzkiej. pozdrawia, W. Mikołajczak