Uczciwy, sprawiedliwy, skłonny do wybaczenia i pomocy uciśnionym, walczący fair i nieatakujący bezbronnych – taki był Winnetou, syn wodza indiańskiego plemienia Apaczów i główny bohater serii książek Karola Maya. To właśnie ten pisarz w dużym stopniu odpowiada za upowszechnienie w masowej wyobraźni wyidealizowanego obrazu rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Rzeczywistość wyglądała jednak zgoła inaczej...

Biali kolonizatorzy kontynentu amerykańskiego znacznie surowiej oceniali Indian. Powszechnie się ich bano. Okrucieństwo, rytuały i sposób bycia plemion zniesmaczały i przerażały Europejczyków. Indianami straszono dzieci, a opowieści o ich bestialstwach jeżyły włos na głowie.
Czyste zło
„Oderwali mojego biednego synka od mojej piersi […]. Wzięli nasze małe dzieci, nadziali je na rożna, przytrzymali nad ogniem i upiekli na naszych oczach” – to jedno ze wspomnień na temat Irokezów, słynących z agresji i zamiłowania do wojny. Podobnych relacji pionierów, którzy w XVII i XVIII wieku zasiedlali Nowy Świat, jest znacznie więcej:
z obu Francuzów zdarli ubrania […] pomalowali ich twarze na tubylczą modłę. Potem wróg [mieszkańcy wioski] przygotował się do powitania – co oznaczało zmuszenie jeńców do przejścia między dwoma rzędami [„gospodarzy”], z których każdy oferował im cios kijem […] przeprowadzono ich do centralnej części wioski, gdzie kazano wspiąć się na specjalnie przygotowane rusztowanie. Tam jeden z Irokezów chwycił za kij i uderzył René’go siedem czy osiem razy, po czym wyrwał mu paznokcie.
Brutalne znęcanie się nad jeńcami w wykonaniu wszystkich mieszkańców wioski było typowym sposobem działania Irokezów. Nieszczęśnicy stawali się „główną atrakcją” wyrafinowanego spektaklu. Schwytanym wrogom od razu wyłamywano palce, a następnie zabierano do osady. Wcześniej docierali do niej posłańcy, którzy informowali o liczbie pojmanych. Mieszkańcy, by ich „powitać”, ustawiali się w dwóch rzędach z kijami w rękach. Każdy więzień musiał przejść przez taki korytarz. W tym czasie był niemiłosiernie okładany. Później zdzierano z niego ubranie i prowadzono do centrum wioski – na scenę, gdzie rozgrywało się „przedstawienie”.

fot.domena publiczna Koloniści z Europy straszyli dzieci opowieściami o okrucieństwie Indian
Jeśli wyprawa wojenna miała charakter odwetowy za śmierć Irokezów, matrony z rodów, które poniosły stratę, wybierały tych jeńców, którzy mieli zostać asymilowani i (dosłownie) zastąpić zabitych. Wierzono, że duchy zmarłych wstąpią w niewolników – w ten sposób plemię wyrównywało stan osobowy.
Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia, ginęli w mękach. Przy dźwiękach bębnów, zawodzeniu szamanów, tańcach i palonych ziołach zdzierano im paznokcie, przypalano rozgrzanymi głowniami, łamano kości i zęby, wyrywano płaty ciała, odcinano części twarzy. Tortury mogły trwać godzinami. Chodziło o to, by zadać ofierze jak najwięcej bólu. Przed śmiercią nieszczęśnikowi ściągano skalp. Krwawiącą otwartą czaszkę posypywano popiołem albo piaskiem. Gdy wróg wreszcie skonał, oddzielono jego mięso od kości, następie je gotowano i zjadano podczas rytualnych uczt. Czy w obliczu takich opisów ciężko się dziwić, że Europejczycy widzieli w Indianach czyste zło?
Większą szansę na przeżycie miały kobiety. Często były wielokrotnie gwałcone, ale rzadziej zabijane. Mogły zostać niewolnicami w obozie Indian lub pojąć za męża któregoś z wojowników. Oszczędzano też dzieci, które przysposabiano do życia w indiańskim świecie. Ci niewolnicy, którzy nie zginęli podczas tortur i nie zostali zasymilowani, mogli wrócić do białych – o ile ktoś ich wykupił.
„[Komancze] zbierają się na rynku i oferują jeńców na sprzedaż. Jeśli jeńcem jest kobieta to jest ona najpierw gwałcona przez jej właściciela na oczach wszystkich. Potem wojownik mówi do kupującego: teraz możesz ja wziąć, teraz ona jest dobra” – wspominał Fray Andres Varo, jeden z misjonarzy w Ameryce Północnej.
Czytaj też: Wężowi ludzie, mistrzowie oszustwa – Indianie na drodze Lewisa i Clarka
Skrytobójcy i rozbójnicy
Karol May odmalował postać Winnetou nasiąkniętego nieomal rycerskim ideałem konfrontacji na równych zasadach – bez ciosów w plecy, oszustw i skrytobójstwa, twarzą w twarz na polu bitwy. W oczach Europejczyków okrutni Indianie nie byli jednak jak Winnetou. Uważano ich za oszustów i rozbójników, którzy nie walczą uczciwie.
Wiele plemion uwielbiało zasadzki i ataki z zaskoczenia. Mimo kultywowania etosu wojownika, którego celem było wykazanie się męstwem w walce i dzielne znoszenie bólu, rdzenni Amerykanie nie szli do boju, gdy im się to nie opłacało lub gdy realna była klęska. Bardzo uważnie kalkulowali swoje szanse, zanim ruszyli do walki. Bartosz Hlebowicz, autor opracowania „Okrutniejsi od tygrysów. Sztuka wojenna, tortury, sny i mity Irokezów”, pisze:
Nie cenili też, jak biali, „śmierci na polu chwały” – w obliczu przewagi wroga albo nawet źle wróżących powodzeniu wyprawy wydarzeń woleli wycofać się oraz negocjować nawet niekorzystne warunki rozejmu niż zginąć. Od otwartych bitew woleli „prowadzić wojnę skrycie”, mogli na przykład przed dwa lub trzy dni czaić się za pniami drzew, lub w wykopanych w ziemi dołach, nie mając nic do jedzenia, czekając na sposobność zaskoczenia wroga. Pochwyciwszy kilku jeńców, wycofywali się, uznając wyprawę za sukces.
Europejczycy uważali autochtonów za kunktatorów, którzy unikają uczciwej konfrontacji, chyba że mają wyraźną przewagę liczebną – lub wśród wrogów nie brak starców, kobiet i dzieci. Wspomnienia kolonistów pełne są brutalnych opisów najazdów Indian na zwykłych ludzi, farmerów, żyjących w spokoju w swoich domach.

Wśród Indian nie brakowało żądnych krwi wojowników (na zdj. Geronimo i jego kompani)
W 1860 roku kilkuset Indian z plemienia Kiowa i Komanczów ruszyło na rzeź mieszkańców Teksasu. Tubylcy włamywali się do domów, wywlekali z nich całe rodziny, okrutnie torturowali i zabijali. Taki los spotkał m.in. najbliższych osadnika o nazwisku Sherman. Zostali napadnięci podczas obiadu. Nie mieli żadnych szans wobec przeważających liczebnie oprawców. Wywleczono ich na zewnątrz. Żonę Shermana zgwałcili na oczach syna. Następnie jeden z Indian próbował jej zdjąć skalp z głowy. Gdy to się nie udało, przywiązał jej włosy do końskiego ogona i zaczął ciągnąć za sobą, aż oderwał jej płat skóry z czaszki. Kobieta zginęła w męczarniach, dodatkowo poraniona strzałami z łuków.
Również Apacze, z których przecież wywodził się bohaterski Winnetou, słynęli z wyrafinowanego okrucieństwa. Jedną z „zabaw” z udziałem jeńców, było pozorne puszczanie ich wolno, tyle że ze skrępowanymi rękami. Następnie organizowano „polowania”, a brały w nich udział kobiety. Uciekinier nie miał szansy się bronić. Jeśli nie zdołał umknąć, był zarzynany pikami, tomahawkami i pałkami przez żądne krwi Indianki. Czasem skalpowano go żywcem, odcinano mu genitalia i pastwiono się nad nim na różne inne sposoby.
Europejczyków szokowała też niezwykle częsta u Indian praktyka bezczeszczenia zwłok. Przykładem może być najazd Komanczów na hiszpańską misję San Saba w Teksasie w 1758 roku. Po rzezi mieszkańców najeźdźcy sprofanowali miejscowy kościół, m.in. odcięli głowę statuetce świętego Franciszka. Następnie „zajęli się” ciałami zabitych. Zdejmowali z nich ubrania, skalpowali i wyłupywali oczy. Na odchodne zburzyli i podpalili zabudowania. Pozostawili po sobie też trupy zwierząt na polach. Bydło wystrzelali dla zabawy.
Indianin, czyli złodziej?
Kradzież to jeden z występków szczególnie napiętnowanych w kulturze europejskiej. Przybysz ze Starego Kontynentu, który nie był świadom uwarunkowań kulturowych u rdzennych Indian, widział w nich po prostu złodziei. Czerwonoskórzy specjalizowali się bowiem w uprowadzeniu trzody bladych twarzy. Porywanie bydła i koni było prawdziwą plagą, z którą zmagali się kolonizatorzy Wielkich Równin. Przodowali w tym szczególnie Komancze, których nie bez powodu nazywano diabłami. Matki straszyły nimi płaczące dzieci…
Kradzież bydła w oczach Indian nie stanowiła jednak ujmy, a powód do dumy – była potwierdzeniem sprawności i sprytu wojownika. Stanowiła też element odwiecznej rywalizacji między plemionami. Bartosz Hlebowicz pisze:
Jak oblicza historyk Irokezów José António Brandão, pomiędzy 1603 a 1701 rokiem Irokezi byli atakowani przez przynajmniej dwadzieścia różnych plemion czy konfederacji indiańskich, a sami najeżdżali pięćdziesiąt jeden różnych społeczności tubylczych. W tym okresie wzięli udział w przynajmniej czterystu sześćdziesięciu pięciu starciach, a w trzystu pięćdziesięciu czterech z nich byli agresorami.
W takim świecie okrucieństwo było normą. Choć szokowało ono ówczesnych i szokuje do dziś, nie zrozumiemy brutalnej rzeczywistości Indian, bez odwołania się do ich światopoglądu i wierzeń, w których walka i cierpienie stanowiły bardzo istotny element. Hlebowicz komentuje:
Być może do zrozumienia istoty okrucieństwa u Irokezów zbliży nas uświadomienie sobie zdumiewającego faktu: otóż w pewnych sytuacjach Irokezi gotowi byli niemal takie samo okrucieństwo zadawać sami sobie. O torturach zadawanych współplemieńcom, które mogły zakończyć się nawet śmiercią, decydowały interpretacje wizji sennych.
Czytaj też: Kim byli pierwsi Amerykanie? Pionierzy w niebezpiecznej podróży
Taniec ducha
Dziś antropolodzy kultury i etnolodzy, którzy przyglądają się indiańskim obyczajom, potrafią „odkodować” sens brutalnych tortur. Pełniły one funkcję umacniającą jedność i spoistość plemienia. W czasach kolonizacji Ameryki mało kto jednak potrafił spojrzeć szerzej i spróbować zrozumieć świat rdzennych mieszkańców kontynentu. Okrucieństwo Indian, przemoc, najazdy, tortury, gwałty, bezczeszczenie zwłok – wszystko to służyło za usprawiedliwienie dla coraz większych szykan, coraz częstszych aktów przemocy, ludobójstwa, oszustw i wywłaszczania lokalnej ludności z jej własnej ziemi przez białych kolonizatorów i państwo amerykańskie.
Ci, którzy widzieli w tubylcach jedynie krwiożerczych, okrutnych dzikusów, ci, którzy często na ustach mieli miłość bliźniego, sami w ostateczności okazywali się krwiożerczymi bestiami. 29 listopada 1864 roku 700 żołnierzy pułkownika Johna Chivingtona z Kolorado otworzyło ogień do 200 Czejenów i Arapahów z obozowiska nad jeziorem Sand Creek, głównie starców, kobiet i dzieci. Interwencja zmieniła się w rzeź. Żołdacy ściągali skalpy z głów Indian, rozpruwali brzuchy ciężarnym kobietom, odcinali ofiarom nosy, uszy, wyłupywali oczy. Urządzili sobie też polowanie na najmłodszych chłopców. Celem w zawodach strzeleckich było trzyletnie dziecko.

Nie sposób pojąć okrucieństwa Indian, nie uwzględniając ich światopoglądu i wierzeń
Zdziesiątkowani przez choroby i wojny, głód i rozpad naturalnych struktur plemiennych spowodowany wybiciem stad bizonów, zamknięci w rezerwatach rdzenni mieszkańcy Ameryki szukali nadziei – jedni w wódce, inni w obietnicach szamanów. Pod koniec XIX wieku ci z rezerwatów w Dakocie zaczęli propagować wiarę w nadchodzącą apokalipsę białych, która pozwoli Indianom odzyskać ziemię i godność. W tym celu oddawali się mrocznemu „tańcowi ducha”, rodzajowi modlitwy mającej z powrotem sprowadzić bizony i wygnać przybyszów zza oceanu.
29 grudnia 1890 roku w wiosce Lakotów nad potokiem Wounded Knee wojsko próbowało wyegzekwować zakaz odprawiania owych tańców. Sytuacja wymknęła się jednak spod kontroli. Armia zaczęła strzelać do bezbronnych mieszkańców rezerwatu. Zamordowano kilkuset Indian, w tym wiele kobiet i dzieci, a także wodza Wielką Stopę. Dowodzący wojskiem, które dokonało tej rzezi pułkownik James Forsyth, mimo że postawiony w stan oskarżenia, uniknął odpowiedzialności. Opinia publiczna była zresztą po jego stronie, wyrażając mniej lub bardziej otwarcie pogląd, że Indianie „zasłużyli” na to, co ich spotkało.
Niektórzy wprost nawoływali do „ostatecznego rozwiązania” kwestii indiańskiej. Wśród domagających się bezwzględnej rozprawy z tubylcami był m.in. L. Frank Baum, późniejszy autor Czarnoksiężnika z krainy Oz. W felietonach dla prasy wyrażał apel o: „całkowite unicestwienie nielicznych pozostałych Indian oraz starcie tych nieopanowanych i niedających się poskromić stworzeń z powierzchni ziemi”.
Również państwo amerykańskie nie kwapiło się, by powetować Lakotom straty, mimo że do końca życia zabiegał o to generał Nelson Miles. Nie znalazł jednak posłuchu w szeregach armii i w kongresie. Masakra nad Sand Creek zamyka okres wojen białych kolonizatorów z rdzennymi mieszkańcami. Ci drudzy przegrali starcie cywilizacji. Ci pierwsi, choć odżegnywali się od przemocy i okrucieństwa, ostatecznie zgotowali okrutny los dla milionów tubylców. Odebrali im ziemię i godność. Zniszczyli cały ich świat.
Bibliografia:
- Anna Czyż; Przekroczyć tabu. Przypadki kanibalizmu w Nowej Francji, „Tawacin”, R. 62 (2003), nr 2, s. 13–21.
- Anna Czyż; Relacje jezuitów jako podstawa kształtowania się wizerunku Indianina w świadomości europejskiej XVII i XVIII wieku, „Tawacin”, R. 53 (2001), nr 1.
- Rene Girard; Sacrum i przemoc, przeł. M. i J. Plecińscy, Brama – Książnica Włóczęgów i Uczonych, Poznań 1994.
- B. Hlebowicz, Okrutniejsi od tygrysów. Sztuka wojenna, tortury, sny i mity Irokezów, „Laboratorium Kultury” 4 (2015), s. 263–316.
- Leszek Michalik; Encyklopedia plemion Ameryki Północnej, Wydawnictwo Miniatura 2009.
- Jarosław Wojtczak; Apacze. Tygrysy rasy ludzkiej, Wydawnictwo Napoleon V 2019.
- Jarosław Wojtczak; Indianie i blade twarze. Starcie cywilizacji, Bellona 2017.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.