Choć krążyły o nim różne zabawne anegdoty, był marzeniem wielu Polaków. Mijając go na ulicach i widując na parkingach, można było odnieść wrażenie, że jest częścią krajobrazu – aż niepostrzeżenie kultowy maluch stał się muzealnym zabytkiem. Jak wyglądały podróże popularnym „kaszlakiem” i czy można było objechać nim świat?
Przejeżdżający po drodze kultowy fiat 126p w każdym z nas wzbudza jakieś reakcje, przywołuje wspomnienia, rodzi sentyment. Któż nie zna malucha, jak go pieszczotliwie nazywano, auta, które bez żadnego castingu, niepostrzeżenie wdarło się do popkultury, a także do życia polskich rodzin.
I choć miał to być samochód dla wszystkich, bardzo szybko okazało się, że zaporowa cena 69 tysięcy ówczesnych złotych jest praktycznie nie do przeskoczenia dla zwykłego Kowalskiego. Maluch bardzo szybko stał się marzeniem wielu, a dowody na to możemy znaleźć choćby w tekstach piosenek, np. zespołu Perfect („Telewizor, meble, mały fiat,/ Oto marzeń szczyt”) lub Izabeli Trojanowskiej („za osiem lat/ Adres w bloku i mały fiat,/ Nie łam głowy, jak ty na to uzbierasz”).
To nie zatrzymało jednak apetytu Polaków na własne cztery kółka, a jeszcze go zaostrzyło. I tak oto 6 czerwca 1973 roku pierwszy fiat 126 p zjechał z taśmy i ruszył podbijać polskie serca, stając się na długie lata najbardziej rozpoznawalnym pojazdem w naszym kraju. Posiadaczy malucha przybywało, a wraz z nimi – anegdot i coraz to bardziej wymyślnych określeń.
Za sprawą charakterystycznej pracy silnika, która również doczekała się swojego uznania wśród pomysłowych rodaków, maluch został nazywany również „kaszlakiem”. W książce „Maluchem do Raju” autorzy przytoczyli kilka żartów, które krążyły po peerelowskiej Polsce:
Kiedy towarzysz Gierek zawołał do rodaków: pomożecie? To wydarzenie na wiecu w Stoczni Gdańskiej starannie odnotowały wszystkie kroniki, łącznie z Polską Kroniką Filmową. To był pierwszy raz, a drugi? Wydarzył się, gdy pierwszy sekretarz, mężczyzna słusznej postury, nie mógł sam wysiąść z malucha.
Dlaczego malucha nigdy nie należy malować na czerwono? Aby nie pomylić go ze skrzynką pocztową.
Czemu jest to najcichszy samochód na świecie? Bo kierowca ma tyle miejsca, że zawsze zasłania sobie uszy kolanami.
Po co zainstalowano w tym aucie pasy bezpieczeństwa? Żeby bez trudu zamienić go w plecak.
Te i inne żarty, które do dziś wzbudzają uśmiech na twarzach, nie odstraszyły nikogo od kupna tego małego auta. Wręcz przeciwnie – sprzedaż rosła. Być może było to spowodowane doświadczeniem Polaków w podróżowaniu przed laty m.in. zatłoczonym „ogórkiem”. Przemieszczanie się własnymi czterema kółkami było zdecydowanie dużo lepszą perspektywą.
Czytaj też: Fatalne polskie drogi? 70 lat temu dramatycznie brakowało nie tylko szos, ale i samochodów!
Podróże małe i duże
Powojenna rzeczywistość komunistycznej Polski nie dawała wielkich możliwości podróżowania. Przemieszczanie się po Polsce sprowadzało się do wyjazdów z zakładu pracy na przykład… na grzybobranie:
Wyglądało to tak, że zakład w ramach akcji socjalnej użyczał bezpłatnie środka lokomocji – początkowo najczęściej ciężarówki z prowizorycznie zamontowanymi ławkami, potem autokarów – i o niedzielnym przedświcie „zapisani” wcześniej pracownicy, często z rodzinami (w ramach polityki prorodzinnej zgłoszone familie dopisywano niejako automatycznie), wyjeżdżali w upatrzone miejsce do lasu. Na grzybobranie lub zbieranie jagód.
Z upływem czasu zwiększał się dystans różnego rodzaju wycieczek. Odbywało się to jednak w wagonach przeciążonej i mało komfortowej kolei lub w zatłoczonych autokarach. Oprócz tego w grę wchodziły problemy natury finansowej. Wiele osób wybierało więc wędrówkę pieszą w zorganizowanych grupach lub jazdę „autostopem”, która była bardzo popularna w czasach PRL.
Nic zatem dziwnego, że marzenia o własnych czterech kółkach były dla większości Polaków priorytetowe. Co prawda były na rynku inne samochody, np. syreny, jednak nie cieszyły się one uznaniem – przede wszystkim z powodu dużej awaryjności.
Po pojawieniu się na rynku fiata 126p posiadaczy syren wyśmiewano, że jeżdżą „śmierdzącymi dwusuwami” lub „skarpetami”. W ramach rewanżu ci z kolei sceptycznie podchodzili do „kaszlaka”, podważając komfort podróżowania tak małym autem. Pomimo rozmiarów oraz problemów fiat 126p nie narzekał jednak na brak zainteresowania. Jego gabaryty można było obronić stwierdzeniem: „ciasne, ale własne”.
Z biegiem lat maluch stał się samochodem dla całej rodziny. Był potrzebny do przemieszczania się. „Kaszlak”, chociaż mały i ciasny, nadrabiał niedrogą eksploatacją i naprawą. To sprawiło, że stał się idealnym kompanem do różnego rodzaju podróży w najdalsze zakamarki Polski i nie tylko. W książce „Maluchem do raju” czytamy:
Na przykład w sierpniu 1976 roku z krakowskiego rynku w dwóch fiatach 126p, nazwanych „pieskiem” i „biedronką”, wyruszyło w podróż dookoła świata trzech przyjaciół: Janusz Chmiel, Andrzej Mokrzycki i Włodzimierz Wolak.
W ciągu 14 miesięcy przemierzyli trzy kontynenty – Europę, Azję i Amerykę, drogę wodną pokonując na polskich statkach handlowych. Dziś Andrzej Mokrzycki na Facebooku w Poradniku zmotoryzowanego turysty podpowiada fanom fiatowskiego oldtimera, jak rozlokować w nim bagaże na długie wojaże.
Na co dzień jednak ładowność malucha i umiejętność rozlokowania bagaży sprawdzała również przeciętna polska rodzina, wybierając się np. na święta Bożego Narodzenia do odległej rodziny. Z pewnością ułożenie wszystkiego wymagało wyobraźni i przypominało to grę w znanego wszystkim „Tetrisa”. Tak wspomina podróże małym fiatem Maciej Gajewski:
Moja rodzina pochodzi z Warszawy, ale pewna jej część wyprowadziła się na Mazury. Nic więc dziwnego, że Wielkanoc czy Boże Narodzenie chcieliśmy spędzić razem […] Do malucha wchodziło bez problemu: kilkuletni ja, moja babcia, moi rodzice i spory pies myśliwski. Bagaże nas wszystkich. I liczne gary pełne jedzenia.
Perypetie z podróżowania „kaszlakiem” opisało też małżeństwo Iwony i Stanisława Pyrków. Ich relację można przeczytać w książce „Maluchem do raju”:
Nam z kilku-, a potem kilkunastoletnim synem było bez wątpienia łatwiej niż rodzinie czteroosobowej, a często takie również spotykaliśmy – wspominała Iwona. – Ale i tak należało wykorzystać w samochodzie każdą wolną przestrzeń, każdy zakamarek.
Na bagażnik dachowy wędrowały stolik i krzesełka campingowe, namiot, torba z pościelą, przekładane materacami, śpiworami i ręcznikami, w foliowym nieprzemakalnym opakowaniu. Wszystko możliwie płasko przytroczone, bo maluch za mały, żeby go wypiętrzać. Do zaledwie stulitrowego bagażnika samochodowego pakowałam żywność […].
Do wnętrza auta szła reszta, w miękkich torbach upychana przeróżnie: letnie i plażowe ciuchy, ale i dresy na chłodniejsze dni i noce, koce, zastawa stołowa i sztućce, aparat fotograficzny, a później i kamera, leki na zaziębienie i kłopoty z brzuchem itd. Dobrze umocowana musiała być gazowa butla i kuchenka oraz skrzynka z częściami zapasowymi i narzędziami męża, który jako inżynier potrafił wiele przy maluchu sam zrobić.
Historia kołem się toczy
Sposoby, jakimi przyszło podróżować naszym rodakom w czasach PRL, niewątpliwie zasługują na uznanie. Wachlarz możliwości, jaki był do wyboru dla przeciętnych Polek i Polaków można by sprowadzić do stwierdzenia: „jak daleko nogi poniosą”.
Rozwój motoryzacji dawał nadzieję na zmianę stanu rzeczy. Na polskich drogach zauważalny był duży wzrost pojawiających się jednośladów, które stawały się dużym ułatwieniem, ale nadal nie zaspokajały oczekiwań związanych z rodzinnym podróżowaniem.
Fani czterech kółek mieli do wyboru warszawy lub syreny. Te auta, które dzisiaj również budzą nasz sentyment, nie były jednak spełnieniem marzeń dla przeciętnego Kowalskiego, który swoje pragnienia ulokował w silnikach małolitrażowych.
Później na polskie drogi wyjechał fiat 125 p. Był on jednak cenowo nieosiągalny dla zwykłego zjadacza chleba. Nic więc dziwnego, że kultowy maluch (który również nie należał do najtańszych i z początku nie był autem „dla wszystkich”) z czasem zmotoryzował Polskę. Fiat 126p wpisał się w krajobraz naszej codzienności. Dla wielu osób był pierwszym autem po zdaniu prawa jazdy. I choć był obiektem wielu kpin i żartów, pozostawił po sobie niezapomniane ślady w popkulturze.
To właśnie ten niewielki samochód zbliżał do siebie rodziny i otwierał przed Polakami szansę poznawania własnego kraju oraz podróżowania za granicę. Przez 27 lat popularny maluch brylował na polskich drogach, aż – niezauważony – zniknął i stał się muzealnym zabytkiem. Ostatniego malucha wyprodukowano 22 września 2000 roku.
Bibliografia
- T. Grabowski, 45 lat Fiata 126p: redaktorzy naszego serwisu wspominają „Malucha”, Autoblog by Spidersweb (dostęp: 16.11.2020).
- K. Kunicki, M. Ławecki, Maluchem do raju, wyd. Bellona, Warszawa 2020.
KOMENTARZE (8)
Błąd Fiat 125 p był wcześniej niż 126 p. Pierwsze egzemplarze polskiego fiata 125 p zjechały z taśm FSO już w 1969 roku, podczas gdy malucha w Tychach dopiero w 1973 roku….
Autorowi nie chodziło o to, że „maluch” poprzedzał „dużego fiata”. Po prostu źle skonstruował ten fragment: miało być w nim, że najpierw były Warszawy i Syreny, później na polskie drogi wyjechał fiat 125 p, wreszcie kultowy 126p :-)
za promowanie tego g udającego samochód co najmniej 30 lat karceru
Ale jaja, I nawet na takie gowno nie bylo mnie stac w kochanej komunie.
Pan „profesor” kulturą nie grzeszy.
na zdjęciu maluch na węgierskiej rejestracji , przy fiordach Norwegii także. Już widzę jak Węgrzy którym udało się wyjechać na zachód z raju Kadara wracali nad Balaton. inna sprawa że w tym kraju więcej było aut z NRD , kupowanych przez WRL w rozliczeniu za sprzedawane do NRD ikarusy
Na ostatnim zdjęciu maluchy z Poznania. Czarne tablice poznańskie to PO, PN, PZ i PW.
A ulica wygląda mi na Mostową. Były na niej takie lampy na kablach. Być może też na innych ulicach, ale ja znam tylko Mostową.
Maluch był konstrukcją ruchomą , by pasażer miał nogi wyprostowane wyciągało się przedni fotel . Śmieszny samochód , teraz mam VW Up , przypomina dawne czasy , pojemny , ekonomiczny i sprytny do parkowania , zajmuje mało miejsca , wszystkie drogi są dla niego ze względu na wymiary , to samochód ludu , takie podstawy powinny być w promocyjnych cenach.