Każda wojna, każda bitwa niosą za sobą ofiary. Współcześnie nie są one już bezimienne i jesteśmy w stanie stwierdzić, kto i gdzie zginął, a nawet kto był sprawcą. W przeszłości sprawa wyglądała zgoła inaczej. Kroniki najczęściej donoszą o poległych, z których uszła szlachetna krew. Czasami też wspominają tych, którzy im tej krwi utoczyli. Reszta anonimowych ofiar na zawsze pozostała elementem matematycznych sporów historyków – czy straty stron walczących były „ciężkie”, czy też może zginęli wszyscy.
Nie inaczej jawi nam się średniowiecze ze swoimi bataliami. Należy jednak podkreślić, że wbrew obiegowej opinii bitwy w wiekach średnich nie były zjawiskiem częstym. Wyekwipowanie i utrzymanie armii było niezwykle kosztowne, zatem bardziej opłacało się unikać walnych konfrontacji. Swoista zapobiegliwość ówczesnych strategów nakazywała prowadzenie wojny na wyczerpanie gospodarcze. Chodziło o jak najszybsze zyski przy minimalnych kosztach własnych.
Kiedy jednak repertuar marszów, plądrowań, grabieży i uników się wyczerpywał, wówczas często brutalność ówczesnego pola bitwy daleka była od wzniosłych haseł etosu rycerskiego.
Średniowieczy etos rycerski
W historii znane są nawet konkretne przypadki batalii, w których rycerze nie oszczędzali nie tylko nisko urodzonych (co było normą), lecz także nie dawali pardonu nawet najwybitniejszym dostojnikom strony przeciwnej. Co więcej – bywało, że jeszcze zanim skrzyżowano oręż, już planowano zgładzenie konkretnej osoby. Tak było w 1214 roku pod Bouvines, gdzie sam cesarz Otton IV i jego sprzymierzeńcy zaprzysięgli zabicie w walce francuskiego króla Filipa II Augusta – co im się ostatecznie nie udało. W bitwie pod Durnkrüt w 1278 roku strąconego z konia króla czeskiego Przemysła II Ottokara wbrew rycerskiej etyce bezlitośnie zabiło kilku niemieckich rycerzy.
Ciekawym przypadkiem był inny z czeskich władców – Jan Luksemburski. Ten, będąc ślepcem, na własne życzenie nakazał się poprowadzić w bój pod Crécy w 1346 roku. Rzecz jasna nie wyszedł z tej awantury żywy. Z kolei w wojnie Dwóch Róż walczące stronnictwa, odłożywszy na bok szczytne ideały, zapamiętale wybijały wzajemnie swoich dowódców. Sam król Ryszard III odszedł z tego świata w bitwie pod Bosworth w 1485 roku aż z dwunastoma ranami od mieczy lub toporów. Nawet z założenia rycerskie bitwy prowadzone początkowo w iście turniejowym stylu, jak choćby ta pod Koronowem w 1410 roku, potrafiły zmienić się w prawdziwą jatkę z hekatombą dostojnych ofiar.
Kto zabił Wielkiego Mistrza?
Nie inaczej było pod Grunwaldem, gdzie głowę położyła większość dostojników zakonnych (203 z 250 biorących udział w bitwie). O zażartości boju świadczy już fakt, że nikt ze starszyzny Zakonu nie poddał się żadnemu z Jagiełłowych rycerzy. Dostojnicy, z wyjątkiem nielicznych zbiegłych, padli na polu walki. Wśród nich był wielki mistrz Ulryk von Jungingen. Sam fakt jego śmierci w świetle wspomnianych przykładów bitew bezlitosnych dla znamienitych głów nie wydaje się niczym szczególnym, ale od dawna w dyskusjach historyków pojawia się pytanie – kto zabił wielkiego mistrza?
Brak w grunwaldzkich przekazach takiej informacji nie powinien nikogo dziwić, gdyż z reguły w ówczesnych kronikach zdaje się to ogólnie przyjętym zwyczajem. A nawet gdy znano personalia sprawcy śmierci jakiegoś dostojnika, to albo pojawiało się kilka wersji imion (jak w przypadku Petera Basilimiego alias Johna Sabroza alias Bertrana de Gurduna, który zabił Ryszarda Lwie Serce), albo jak Miloš Obilić – zabójca sułtana Murada I na Kosowym Polu – okazuje się postacią półlegendarną.
Jeśli chodzi o Grunwald, to wiadome jest, że w krytycznym momencie bitwy Ulryk poprowadził do boju 16 odwodowych chorągwi, które ruszając przeciw królowi, natknęły się na naszą [Polską] wielką chorągiew i wzajem mężnie zderzyły się z nią włóczniami. I w pierwszym starciu mistrz, marszałek, komturzy całego Zakonu Krzyżackiego zostali zabici. W dawnej historiografii powielanej zresztą przez literaturę piękną i film zabicie mistrza przypisywano plebejskim piechurom. W świetle późniejszych badań ten pogląd został całkowicie odrzucony, gdyż w żadnych źródłach nie ma dowodów na użycie piechoty w tej bitwie.
Zasługę zabicia wielkiego mistrza przypisywano również jakiemuś drabowi, czyli prostemu żołnierzowi, np. giermkowi lub pocztowemu z otoczenia któregoś z walczących rycerzy. Jednak dążenie do spersonalizowania bohatera bitwy grunwaldzkiej nakazywało szukać dalej. Nikt się jednak nie spodziewał, że poszukiwania spróbuje definitywnie zakończyć… ambasador Rosji przy NATO Dmitrij Rogozin. Rosjanin stwierdził, że to jego przodek Stefan Mitkiewicz z pułków smoleńskich zabił Ulryka. Ponieważ jednak nie przedstawił na to żadnych dowodów, nikt z poszukiwaczy nie potraktował jego opowieści poważnie.
Mszczuj ze Skrzyńska
Obecnie najczęściej przyjmowana hipoteza mówi, że von Jungingen zginął z ręki Mszczuja ze Skrzyńska. Za jego kandydaturą przemawia wiele przesłanek. To właśnie jego giermek Jurga, obdzierając trupy na pobojowisku, zerwał z szyi jednego z nich drogocenny relikwiarz i przekazał go swemu panu. Ten poznawszy, do kogo należał pektorał, oddał go królowi jako dowód na śmierć wielkiego mistrza. Co ciekawe jednak – Mszczuj poinformował jedynie o śmierci Ulryka, ale nie stwierdził wprost, że to jego dzieło.
Owszem, jako przedchorągiewny chorągwi nadwornej, która walczyła z odwodami krzyżackimi, mógł zwycięsko skrzyżować oręż z wielkim mistrzem, ale jednoznacznego dowodu brak. Wątpliwości jednak zdają się mnożyć. Kiedy bowiem Jagiełło nakazał zidentyfikowanie ciała swojego adwersarza, zadania tego nie powierzył ani Mszczujowi, ani jego giermkowi, ale… wziętemu do niewoli pokojowcowi wielkiego mistrza Stanisławowi z Bolemina.
Być może król nie dowierzał swojemu rycerzowi (!), a może Mszczuj nawet nie wiedział, kogo i gdzie pokonał. I nie jest to wcale mało prawdopodobne. Zamęt bitewny i walka w ciasnym szyku kolumnowym, w jakim prowadzona była batalia grunwaldzka, sprzyjały takiemu obrotowi sprawy. Brak miejsca i czasu na stoczenie zwyczajowego pojedynku z wyzwaniem przeciwnika może tylko potwierdzać anonimowość zwycięscy wielkiego mistrza.
Za sprawstwem rycerza ze Skrzyńska ma jednak przemawiać fakt, że oprócz relikwiarza stał się on posiadaczem białego wappenrocka z charakterystycznym krzyżem i koronowanym orłem Rzeszy Niemieckiej, okrywającego zbroję Ulryka. Długosz, opisując zdobyte pod Grunwaldem chorągwie krzyżackie, podaje, że wykonany z tego płaszcza ornat znalazł się w posiadaniu kościoła w Kijach. W owych czasach uważano, że Kije i tamtejsza świątynia związane były z rodem Łabędziów, z którego wywodził się Mszczuj. Mógł on zatem przekazać szatę w darze, gdyż była jego własnością zgodnie z panującą wówczas zasadą, według której zwycięzcy w bezpośredniej walce przypadał w udziale ekwipunek pokonanego.
Nierespektowanie tej zasady miało poważne konsekwencje i nierzadko było rozstrzygane na udeptanej ziemi. Jeśli więc Mszczuj ze Skrzyńska dysponował strojem von Jungingena, to może oznaczać, że właśnie z jego ręki zginął wielki mistrz.
No właśnie – może oznaczać – a przecież Mszczuj mógł zwyczajnie się pochwalić pokonaniem wodza wrogiej armii i nie byłoby problemu. Nie zrobił tego ani on, ani żaden inny uczestnik bitwy. Dlaczego? Wśród historyków utrwala się pogląd, że zwyczajnie nie było czym, a raczej nie należało się tym chwalić. To, że na polach Grunwaldu pod Jagiełłowymi mieczami padła większość starszyzny krzyżackiej, miało być dla opinii europejskiej faktem niezwykle bulwersującym – tym bardziej że króla Polski w dalszym ciągu wielu ówczesnych uważało za poganina.
Zatem naszej dyplomacji być może zależało na nierozgłaszaniu wszem i wobec o sprawcach rzezi zakonników Chrystusowych. A przemilczające ten fakt przekazy kronikarskie zdają się tylko ów domysł potwierdzać. Jak było naprawdę? Dociekania trwają…
Bibliografia:
1. Andrzej Nadolski, Grunwald. Problemy wybrane, Wodzisław Śląski 2010.
2. Dariusz Piwowarczyk, Mszczuj ze Skrzyńska – pogromca wielkiego mistrza?, „Mówią Wieki”, nr 1/2001.
3. Grunwald 1410. Materiały z sesji popularnonaukowej z okazji obchodów 600-lecia bitwy pod Grunwaldem, red. Jerzy Augustyniak, Olgierd Ławrynowicz, Sulejów 2010.
4. Jacek Kowalski, Średniowiecze. Obalanie mitów, Warszawa 2019.
5. Jan Wróbel, Grunwald 1410, Warszawa 2020.
6. Jana Długosza Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 10 i ks. 11 (1406–1412), red. Józef Garbacik, Krystyna Pieradzka, Warszawa 1982.
7. Kronika konfliktu Władysława króla polskiego z Krzyżakami w roku pańskim 1410, tłum. Jolanta Dankowa, Andrzej Nadolski, Olsztyn 1984.
8. Maciej Stryjkowski, O początkach, wywodach, dzielnościach, sprawach rycerskich i domowych sławnego narodu litewskiego, żemojdz-kiego i ruskiego…, oprac. Julia Radziszewska, Warszawa 1978.
9. Sławomir Jóźwiak, Adam Szweda, Sobiesław Szybkowski, Krzysztof Kwiatkowski, Wojna Polski i Litwy z Zakonem Krzyżackim w latach 1409–1411, Malbork 2010.
10. Stefan Maria Kuczyński, O miejscu zgonu wielkiego mistrza i kilku sprawach innych, „Komunikaty Mazursko-Warmińskie”, nr 3/1997.
11. Stefan Maria Kuczyński, Wielka Wojna z Zakonem Krzyżackim w la-tach 1409–1411, Warszawa 1966.
KOMENTARZE (16)
za mojego nikt tego nie dowiedzie
Skąd pomysł że giermek tego Mszczuja okradał tylko zwłoki zabitych przez swojego szefa? Przecież w takiej bitwie, konnej, dynamicznej, z tysiącami walczących w kłębach kurzu, ci faceci ledwo się wzajemnie widzieli. nie łatwo było rozpoznać swoich od obcych. Raczej po bitwie pachołek latał po polu i zbierał wszystko co mu wpadło w łapy, nie dając się zatłuc innym pachołkom, zobaczył jakieś bogatsze ciuchy i pochwalili się królowi. To nie nic wspólnego z tym, kto zabił mistrza, skoro ten atakował w szpicy klina, to pewnie zginął od przypadkowego trafienia.
S.M. Kuczyński jednak uważa, że polska i litewska piechota musiała brać udział w bitwie – mimo braku nawet najmniejszego wspomnienia o niej w źródłach (wbrew pozorom jednak ubogich). Mogli bowiem być to jak zwykle w takim przypadku, tzw. ludzie służebni.
Rycerze polscy byli już zbyt głęboko tkwiącymi w kulturze rycerskiej zachodu aby dokonać bezlitosnej rzezi – wybić cała starszyznę zakonu. Wielka rzekomo ich nienawiść wobec krzyżackiego zakonu, to wymysł XIX/XX. wiecznych „pokrzepiaczy serc”, następnie chętnie podchwycony przez propagandystów PRL.
Najprawdopodobniej wobec przewagi uzbrojenia i umiejętności rycerskich trzonu polskich sił (bo najzwyklej w świecie byli to ludzie bardzo bogaci, przez to i mający możliwość brania udziału w wielu bitwach na terenie całej Europy), rozbili oni bardzo szybko siły wielkiego mistrza Braci zakonnych było tam bowiem bardzo mało, jak i w całym wojsku krzyżackim. „Większość armii krzyżackiej stanowili niestety nie rycerze zakonni, tylko pospolite ruszenie zwane knechtami…” – jak to konstatuje jeden z autorów „netowego” opisu bitwy.
Często byli to zatem zwykli urzędnicy, rzadko biorący udział w wyprawach zbrojnych, ponadto raczej specjaliści od obrony zamków niż działań w polu. Po za tym zwykle nie byli to Niemcy, a pruscy autochtoni.
Polscy służebni widząc stosunkowo szybką klęskę natarcia krzyżackiego, mogli nie wytrzymać i ruszyć by zdobyć łupy… Znamienne dlatego typu „spontanicznych akcji” jest, że giną jak i tutaj miało to miejsce, zginęli właśnie najbogatsi, „najlepiej ubrani” i wyposażeni, tj. starszyzna zakonu – nieomal przecież w całości…
Ponadto późniejsze co prawda źródła wg. m. in. Kuczyńskiego, ale mogące się opierać na wcześniejszych relacjach, mówią też, że ciało wielkiego mistrza było silnie poranione, ze WSZYSTKICH STRON. Być może więc scena z filmu o wbiciu włóczni przez takiego służebnego plebejusza w plecy wielkiego mistrza, jest jednak bliska prawdy…
Trudno bowiem twierdzić kategorycznie, że w tak wielkiej bitwie, choćby tylko w końcowej jej fazie, nie brali udziału piesi, np. nie tylko służebni ale i ci którzy zbudowali słynny most pontonowy lub tzw. ciury obozowe.
Owszem rycerskim obyczajem – obowiązkiem, było powstrzymać ich od rabunku i zabijania, czy dobijania szlachetnie urodzonych. Pamiętajmy, jednak że był naprawdę wielki upał, bitwa trwała jak na średniowieczne zwyczaje wyjątkowo długo, no bo i obie armie były jak na tamte czasy bardzo liczne…
Trudno więc w ogóle mówić o jakimkolwiek haniebnym czy „nieucywilizowanym” – niższym cywilizacyjnie, postępowaniu polskiego rycerstwa…
Zgadzam się Atanazy z całym Twoim komentarzem.
a ja się nie zgadzam. Jeśli mitrz zginął w pierwszym uderzeniu, to nie mógł zostać zatłuczony przez hordę ciurów obozowych.
Prawdopodobnie wbił się, na czele klina, w głąb szyku polaków i go zarąbali bijąc ze wszystkich stron. Stąd prawdopodobni nie ma chętnego, bo za zatłuczono jak mietka na wiejskiej zabawie.
Co nie wyklucza, że dostał powyżej nerek od „niższego stanu”. Trudno zresztą w tłoku i upale patrzeć kogo się leje:-)
Atak odwodowych 16 chorągwi krzyżackich był jak najbardziej jednym z końcowych etapów bitwy. Służebni, pachołkowie, ciury… Już wtedy wszyscy oni zapewne tylko „przebierali nogami”. Wiedzieli bowiem, że w takiej nietypowej wielkiej, istnej masie pospólstwa, nikt ich nie zatrzyma. I na pewno nie zapamięta kto i kogo i za co „dziabnął”, czy „zdzielił”, i że dlatego też kompletnie nie będzie wiadomo kogo ukarać…
Ponadto jak jeden pędzący rycerz miał siekać takiego drugiego pędzącego z naprzeciwka w szpicy – w drugą jak najbardziej stronę rycerza, po przysłowiowych nerach i plecach???
Toż to sprzeczne z prawami fizyki – litości drogi Robercie!!!
Gdyby się nawet zdążył taki rycerski desperat odwrócić – a idiotą chyba nie był, więc na pewno by nawet tego nie próbował; to by tylko kurz, a nie plecy do „dźgnięcia” oglądał i to już kilku, ale nie tylko pierwszego Wielkiego Mistrza, którego chciałby w desperacji „dziabnąć” – z racji splendoru nawet nie honorowo od tyłu, lecz nawet innych zakonnych rycerzy drugiego szeregu, pędzących za tymże wielkim mistrzem, pleców a nawet „podpleczy” by nie zobaczył, a co dopiero mieczem je „zamacał” :)
Atanazy, ponieważ nie mam opcji odpowiedzi na twojego posta, piszę tutaj.
Atak odwodów nie był końcem bitwy tylko jej przełomowym momentem. A przełom polegał na tym, że w pierwszym uderzeniu zginął mistrz, komtur i kilku dostojników, którzy tymi wojskami dowodzili. Na polu bitwy nadal było kilkanaście tysięcy uzbrojonych, walczących żołnierzy zakonnych, tylko nie było nikogo kto by pokierował całością sił. Bitwa trwała jeszcze wiele godzin i zakończyła się wieczorem. Źródła mówią że atak szesnastu chorągwi był prowadzony na tyle ślamazarnie, że wojska polskie, które powinny dostać cios w bok, zdążył odwrócić się frontem do atakujących i klin wbił się w masę jazdy i tam ugrzązł.
W artykule powyżej wyraźnie jest napisane, że mistrz zginął w samym początku, a więc w pierwszym uderzeniu kolumny w zbitą masę wojsk Jagiełły. Jeżeli nie rozumiesz tego, jak to mogło wyglądać, poczytaj o śmierci Władysława Warneńczyka który też szykiem kolumnowo-klinowym wpakował się w zbitą masę wojsk przeciwnika.
Ponadto, w tej fazie bitwy siły były wyrównane, obie strony miały równe szanse, i Ulryk postanowił uderzeniem oskrzydlającym dokonać przełomu i przełamać impas. Pechowo dla niego , zginął od razu, co przypieczętowało los jego armii.
I nie może być mowy o udziale piechoty i tej fazie bitwy, ponieważ, gdy na wielkim polu gnały w galopie tysiące opancerzonych jeźdźców, jakakolwiek grupa pieszych została by natychmiast rozdeptana. Ciury obozowe mogły brać potem udział w ataku na obóz krzyżacki, ale nie a kluczowej , najcięższej fazie bitwy.
„Atak odwodów nie był końcem bitwy tylko jej przełomowym momentem.”
„…mistrz zginął w samym początku…”
W obu przypadkach drogi Robercie najprawdopodobniej jednak, i to na dodatek chyba kompletnie, mijasz się z prawdą.
Oddajmy głos wybitnym znawcom tematu: Długoszowi, prof. M. Biskupowi i…
…byłemu gospodarzowi tego bloga, a raczej cytowanemu przez niego głównemu adwersarzowi prof. Nadolskiego, dr hab. Kwiatkowskiemu, współautorowi monumentalnego kompendium: Wojna Polski i Litwy z Zakonem Krzyżackim w latach 1409-1411.
Przepraszam, że cytaty będą nieco długie:
„W tej właśnie fazie bitwy, późnym popołudniem nastąpił powrót oddziałów Zakonu z pogoni za wojskami litewsko-ruskimi. Zaskoczyła ich sytuacja na polu bitwy, GDZIE ODDZIAŁY POLSKIE WYRAŹNIE JUŻ GÓROWAŁY nad krzyżackimi. Ocalałe z pogromu oddziały krzyżackie przesuwały się na północny zachód, zmierzając schronić się do obozu. W tym SCHYŁKOWYM już okresie wielkiej bitwy Ulryk von Jungingen zdecydował się bowiem na użycie 16 chorągwi…” „Doszło wówczas do PRZEDOSTATNIEJ, najkrwawszej fazy bitwy, JUŻ POD WIECZÓR…” Długosz: „Następnie mąż nacierał na męża, kruszyły się zbroje pod naciskiem zbroi a miecze godziły w TWARZE…” – bo to było po rycersku, w twarze co najwyżej piersi ale nie w plecy! „W starciu tym bowiem, stawiając opór aż DO OSTATNIEJ CHWILI, polegli wielki mistrz…” Zapewne do końca wspierany przez swych przybocznych, giermków i służebnych, „bodyguardów” bez których nigdzie się nie ruszał. Dopiero gdy oni zginęli, znakomity, świetny rycerz jakim przedstawiany był w źródłach Jungingen, gdy jednak był już totalnie zmęczony, zapewne walcząc wtedy pieszo…
A więc wielki mistrz „liczył na drapane” – jak się mówiło za moich młodych lat; czyli, licząc że wbrew wszystkiemu jakoś mu się uda… Powinien zatem czym prędzej rejterować i ratować co jeszcze się dało od totalnej klęski, a nie kontratakować w samobójczej wręcz szarży!
„Rycerze polscy, mając przewagę w tej fazie bitwy, nie dawali pardonu przeciwnikowi, nie zwracając uwagi na jego rangę czy wielkość okupu.” – prof. Biskup w ten, nie tylko dla mnie karkołomny, wręcz szalony sposób, próbuje usprawiedliwić naszych, ponieważ: „Jak tłumaczył już Andrzej Nadolski, po nim zaś Krzysztof Kwiatkowski, „fakt zabicia na polu bitwy, a nie wzięcia do niewoli znacznej części starszyzny zakonnej miał być dla opinii chrześcijańskiej [i był!] na tyle bulwersujący, że imion sprawców [zbrodni] nie należało rozgłaszać”. Polacy, głodni odwetu za wszystkie zbrodnie i łajdactwa, nie okazywali litości nawet poddającym się rycerzom wroga.” – konstatuje Janicki… Oczywiście powtarzając w ten sposób nonsensy za choćby Sienkiewiczem, który z kolei dał wiarę naszym, fakt genialnym, „manipulatorom” reprezentującym nas przez sądami papieskim i w innych sporach toczących się z Zakonem.
Prawda na początku XV w. była jednak już całkiem inna – współpraca przygraniczna kwitła! Polscy rycerze (zwłaszcza mazowieccy!) stanowili sporą część uczestników rejz krzyżackich na Litwę i Żmudź! Kto więc nienawidził krzyżaków i za co w „Polszcze” ówczesnej; i parł do wojny?
Ano najbardziej pazerni i agresywni ze wszystkich, wielmoże małopolscy! Dalej z nieco mniejszym zapałem wielkopolscy…
Dlaczego?
Krzyżacy po podpisaniu układów z książętami zachodniopomorskimi, mieli zamiar w całości kontrolować polski eksport, zwłaszcza zboża „małopolskiego”. Nie doceniany przez historyków nasz eksport przez Szczecin nagle mógł zostać, tak jak ten przez Gdańsk został, obłożony ogromnymi cłami… Zajęcie polskich statków było więc jawną demonstracją siły – i ostrzeżeniem co nas czeka jeśli się nie ugniemy, dokonaną przez notorycznie przegrywający w kilku ostatnich dekadach na polu ekonomicznym z Polską, zakon.
I to była główna przyczyna wojny – ekonomia!!!
…a nie „wszystkie zbrodnie i łajdactwa” (z polskiej strony przecież był one nie mniejsze – no bo to było typowe dla średniowiecza!), i…
I to trzeba pisać i wykładać drodzy moi doktorzy i profesorowie historii, a nie tylko „przepisywać” swoich starszych kolegów…
I to wy powinniście skonstatować i opublikować, a nie co prawda „zakochany w historii” ale jednak laik – amator taki jak ja…
A Kwiatkowski „zjechał” totalnie i wręcz „zgnoił” Nadolskiego za jego bezsensownie wymyślonego zabójcę wielkiego mistrza, Mszczuja!
No i miał rację, bo jak można było na tak nielicznych przesłankach zbudować tak rozległą hipotezę!!!
Wątpię więc szczerze, kompletnie nie wierzę, że to „Rycerze polscy [w tym Mszczuj]… …nie dawali pardonu przeciwnikowi, nie zwracając uwagi na jego rangę…”
Swoich często „kumpli”, koleżeństwo z turniejów, rejz, np. mazowieccy, by mordowali, pozarzynali niczym wieprzki?
Z kim by mieli zatem łupić biednych Żmudzinów?
„Ostatni etap bitwy nie rozegrał się jednak na dalekich przedpolach Stębarka i Grunwaldu, lecz właśnie w jego pobliżu – w obozie krzyżackim.” „Obóz ten… …został otoczony przez oddziały armii Jagiełły, BYĆ MOŻE także piesze, tj. chłopskie…” – słusznie nie tylko moim zdaniem dywaguje prof. Biskup.
Dlaczego zatem te piesze oddziały nie wzięły – nie mogły wziąć udziału w „SCHYŁKOWYM już okresie wielkiej bitwy” mordując i łupiąc najbogatszych dostojników zakonu…?
A w przeciwieństwie do mazowieckich rycerze małopolscy ale i mający bliżej do portu szczecińskiego, co zrozumiałe bardziej związani z nim ekonomicznie – także i ci wielkopolscy nie mający związków „koleżeńskich” z zakonem, wściekli byli na możliwość zamknięcia dla nich i tego wielkiego portu ówczesnej Europy dla handlu bezcłowego. Stanowiąc główne, zwłaszcza małopolscy, bo najlepiej wyćwiczone i uzbrojone, najlepsze siły naszej armii, mogli po prostu „pozwolić” tłuszczy – czerni, na tą rzeź, skoro sami jako rycerze nie mogli, nie chcieli tego zrobić (?) i do tego byli „ledwo żywi”…
A kosztowało nas to – ta barbarzyńska rzeź – bardzo dużo. Nagle przestano nas zapraszać, tych „polskich rzeźników” z pod Grunwaldu i Koronowa, na turnieje – co byłoby nawet do zniesienia, ale… Gorsze było jednak odwrócenie się wielu życzliwych nam europejskich oburzonych tym „pogromem” potęg – z papiestwem włącznie podzielonym co prawda ale w tej sprawie jednym głosem…; gdzie wyzywano naszych rycerzy od „pół-pogan”, „barbarzyńców” udających tylko chrześcijan i…
Propagandowo zwycięstwo pod Grunwaldem przegraliśmy z kretesem, a niewątpliwie swoją wielką militarną klęskę, na tym PR-owskim polu całkowicie i w wielkim stylu wygrał zakon!
Mam wątpliwości co do „rzezi” obozu krzyżackiego, skoro piszą o tym wszyscy ci zacni historycy, że tabor został otoczony przez wojska polskie. To jak widzisz Atanazy pozwoleństwo i bezczynność na grabież przez chamów, dobra które się panom rycerskim należało? Co do papiestwa to zawsze sypało nam piasek w tryby (do tej pory) kraju i narodu. Co do reakcji na zwycięstwo Polaków pod Grunwaldem Europy to przez długi czas nie mogła ta „cywilizowana” Europa uwierzyć, że sprosna dzicz pokonała Krzyżaków. Nie doceniasz strachu który zapanował wśród niemieckojęzycznych sąsiadów Polski. Nawet planowane wcześniej rozbiory odeszły w niepamięć. Habsburgowie też zaczęli swoją grę, przejmowali przecież wówczas władzę, także w Czechach. Tak zwany „foch” przeszedł dość szybko Europie kiedy Żiżka im parę krucjat rozbił. Wiem wiem, ze to później ale historycznie nie tak daleko.
Dodaj do tego olbrzymi okup jaki zakon zapłacił za rycerzy z Europy Zachodniej przebywających w niewoli. Słabnące wpływy Krzyżaków popatrz na niedawny los Templariuszy (1307 stosik- 1312 zawieszenie zakonu bullą papieską). Wracając do taboru krzyżackiego przecież na rozkaz króla Władysława rozbito beczki z winem nikt się temu nie opierał.
Atanazy Pustelnik…
„Prawda na początku XV w. była jednak już całkiem inna – współpraca przygraniczna kwitła! Polscy rycerze (zwłaszcza mazowieccy!) stanowili sporą część uczestników rejz krzyżackich na Litwę i Żmudź! Kto więc nienawidził krzyżaków i za co w „Polszcze” ówczesnej; i parł do wojny?”
Chciałam zauważyć, że wspólne rejzy mazowiecko-krzyżackie na Żmudź skończyły się w 1386 roku, natomiast za to od 1386 rycerze polscy i mzaowieccy gęsto ginęli w obronie tychże Żmudzinów i Litwinów. Obydwie żony książąt mazowieckich były Litwinkami (więc i jacyś Litwini byli na dworze ich mężów), zaś sami Krzyżacy parę razy porwali z ziemi mazowieckiej księcia Janusza, więc Mazowszanie (szczególnie ci z Warszawy) powodów do kochania Krzyżaków nie mieli. Co do ran wielkiego mistrza – jedyne źródła odnośnie bitwy pod Grunwaldem to Długosz i „Kronika konfliktu”, więc rana wielkiego mistrza w plecy to jakaś antycypacja autora piszącego o tym. Ranę w plecach to miał Ludwik II Jagiellończyk po Mohaczu. Poza tym tak na logikę – z wielkiego mistrza musiała zostać miazga po tym, jak wpadł pod kopyta końskie. Co do zapraszania polskich rycerzy po Grunwaldzie – Zawisza Czarny największą karierę rycerską rozwinął właśnie po Grunwaldzie, jeśli czymś podpadliśmy Zachodowi – to obroną Husa, kiedy polscy rycerze wtargnęli do rezydencji papieskiej. To po Grunwaldzie Wenecjanie i Węgrzy prosili nas, abyśmy powstrzymali ataki tureckie na ziemie tych państw. Pozdrawiam :)
„Kronika konfliktu” – jedyne źródła, które dotrwały do naszych czasów sporządzone przez współczesnych wydarzeniu ale nie jedyne jako takie. Bitwę opisywano i później głównie opierając się na Kronice ale… Wielki mistrz „wg źródeł” miał mieć rzekomo tylko dwie rany z przodu (czoło, pierś). Bano się wykazania ran z tyłu? Dlaczego, bo ich nie było, czy może jednak byłoby to niewygodne?
Na polu grunwaldzkim znaleziono niewiele szczątków ludzkich w dobrym stanie. Jedynie czaszki jako tako się zachowały i dają pewien pogląd o zadanych ranach. Badaczy zaskoczyła wielość ran ciętych na znalezionych czaszkach, cięć zadanych z różnych stron… Dlaczego zaskoczyła? Na obrazach z epoki bitew średniowiecznych, rycerze głównie zabijają się kopiami. Głowa jako najlepiej chroniona, rzadko była dla nich celem. W tym też kontekście stwierdzenie Długosza: „I w pierwszym starciu mistrz, marszałek, komturzy całego Zakonu Krzyżackiego zostali zabici” jest po prostu „zasłoną dymną”, chęcią zatajenia tego co się stało, czyli haniebnego z punktu dotrzymania kodeksu rycerskiego, zachowania polskich rycerzy.
Wielki Mistrz wg Długosza szybko zginął, no i po kłopocie.
Tylko, że Wielki Mistrz we wcześniejszej fazie bitwy dwukrotnie prowadził szarże krzyżackich chorągwi, świetnie sobie radząc jako rycerz – wyszedł z nich bez szwanku. I nagle miałby zginąć „szybciutko” już na początku III szarży w otoczeniu jeszcze bardziej doborowych swoich rycerzy?
Jak pisze jeden z portali: „Zastanawiające, że źródła nie odnotowały żadnej imiennej walki miedzy polskimi rycerzami i krzyżackimi dostojnikami. Może spowodowała to anonimowość walki w zwartym chorągiewnym szyku, a może chęć przemilczenia faktu, że polscy rycerze byli bezlitośni wobec rycerzy zakonnych…”
Co do Mazowsza to było podzielone w tamtym czasie na prokrzyżackie zachodnie i propolskie wschodnie. Na przełomie XIV i XV w. Siemowit IV, najpotężniejszy w historii piast mazowiecki, władca zachodniego Mazowsza wykorzystując bezkrólewie chce zdobyć koronę. Ściśle współpracuje zatem z zakonem. Zastawia nawet część Mazowsza Krzyżakom aby pozyskać także ich wsparcie finansowe. Czy to nie jest kwitnąca współpraca?
Twierdzisz że pościg za Litwinami, wrócił późnym popołudniem? A kiedy wrócili Litwini? Coś ci się tutaj chronologia nie zgadza. Skoro powracający Litwini byli jako młot, a Polacy jako kowadło, to by oznaczało że atak Litwy na skrzydło szczepionych w naszymi krzyżaków, był przyczyn ą decyzji mistrza o uderzeniu w drugie skrzydło polaków.
Poza tym, Mazowsze nie było częścią polski jeszcze długo po grunwaldzie, i to jakie ono miało stosunki z zakonem, nijak nie wpływał na nastawienie polaków do zakonników.
W wojskach sprzymierzonych było kilkanaście tysięcy Litwinów, których krzyżacy gnoili latami, więc chociażby oni mieli powody żeby ich wybijać do nogi. Cały twój wpis jest raczej rozpaczliwą próbą obrony dobrego imienia rycerstwa polskiego, nawet wbrew logice.
Myślę że pod względem cywilizacyjnym bliżej nam do ówczesnych krzyżaków i niż ówczesnych poddanych Jagieły, który sam był Litwinem, ochrzczonym jako dorosły mężczyzna, niewiele mającym wspólnego z religią chrześcijańską.
Wspomniany w artykule pokojowiec wielkiego mistrza Stanisław z Bolemina był polskim szpiegiem. Wspaniała robota polskiego wywiadu. Podobnie polskim szpiegiem był lekarz Ulryka von Jungingen. Ach, gdzie te czsy, gdzie ten wywiad…
Pamiętam też takie teorie, że żaden chrześcijański rycerz nie odważył się zaatakować wielkiego mistrza właśnie ze względu na ten zerwany przez Jurgę relikwiarz zawierający jakoby drewno z krzyża Chrystusowego, bojąc się konsekwencji świętokradztwa. Stąd teorie, że uczynił to raczej niezorientowany w tych sprawach plebs.