Przed wojną: uprzejmy przedstawiciel handlowy koncernu Bayer, który nadskakiwał swoim żydowskim klientom. A potem? Człowiek, który bez mrugnięcia okiem wysyłał ludzi do gazu. I osobiście wydawał rozkaz wrzucania do komór Cyklonu-B.
Aż trudno uwierzyć, jaka przemiana dokonała się u Victora Capesiusa. Ci, którzy znali go przed wojną, nigdy nie skojarzyliby go z radykalnym niemieckim nacjonalizmem i antysemityzmem. On sam zresztą po latach wspominał, że… w gruncie rzeczy nie miał nic przeciwko Żydom. Nim Hitler rozpoczął podbój Europy, pracował jako przedstawiciel handlowy koncernu IG Farben, a zamożni Żydzi – farmaceuci, hurtownicy leków, czy lekarze – byli jego najlepszymi klientami. Po latach ocaleli z Holokaustu opowiadali, że gdy bywał w ich domach czy aptekach, zawsze był miły, uczynny, a dzieci, które obdarowywał firmowymi gadżetami miały go za życzliwego „wujka”.
Ten sam człowiek, który po objęciu posady w Auschwitz początkowo był uważany przez pracujących z nim więźniów za przyjaznego i wyrozumiałego, już wkrótce stał się najgorszym potworem. W szał wpadał z najdrobniejszego powodu. I jak pisze Patricia Posner w książce „Farmaceuta z Auschwitz”, wrzeszczał do osadzonych:
Jestem Capesius z Siedmiogrodu. Dzięki mnie poznacie, co to szatan.
Od pośrednika handlowego do mordercy
Victor Capesius, który urodził się w 1907 roku był folksdojczem z Rumunii. Nawet się ucieszył, gdy został 1 sierpnia 1943 roku przeniesiony z rumuńskiego do niemieckiego wojska. Jego ambicją stało się udowodnienie niemieckich korzeni sięgających XVIII wieku, co pozwalałoby mu wstąpić do Waffen-SS. Jednocześnie skrupulatnie ukrywał, że według nazistowskich poglądów na kwestię rasy jego żona Fritzi jest w połowie Żydówką.
Po szkoleniu Capesius został pełnoprawnym esesmanem. Zaliczył służbę w obozach w Sachsenhausen i w Dachau, gdzie poznał między innymi doktora Lollinga, który mając obsesję na punkcie rzeczy makabrycznych, kolekcjonował „najciekawsze” tatuaże wycięte z ciał więźniów. Ostatecznie Capesius trafił do Auschwitz, gdzie został pomocnikiem Adolfa Krömera, który nie radził sobie z funkcją obozowego aptekarza. Folksdojcz z Siedmiogrodu szybko zastąpił swojego niedawnego przełożonego, którego w trybie doraźnym skazano na śmierć za defetyzm (w karcie zgonu oczywiście wpisano jako przyczynę zawał).
Capesiusa awans na głównego aptekarza Auschwitz napawał dumą. Bardzo szybko wyzbył się jakichkolwiek wyrzutów sumienia czy rozterek. Do jego codziennych obowiązków oprócz zamawiania zaopatrzenia medycznego dla całego kompleksu śmierci w Auschwitz należało także prowadzenie selekcji, czyli zabawa w pana życia i śmierci osób wysypujących się na obozową rampę z bydlęcych wagonów. Gdy zjawiali się na niej ludzie, których znał jeszcze w czasach przedwojennych, bez mrugnięcia okiem potrafił najpierw miło się z nimi witać, po czym kierować ich całymi rodzinami prosto do komór gazowych.
Klucznik śmierci
By skutecznie realizować plan „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” Niemcy potrzebowali ogromnych dostaw śmiercionośnych środków, w tym fenolu i słynnego Cyklonu-B. Pieczę nad nimi sprawował nie kto inny tylko właśnie Victor Capesius. Jeden z byłych więźniów nazistowskich obozów, pielęgniarz, szacował, że zastrzykiem z fenolu zabito 20 000 osób, jednak to nie ta substancja zebrała najbardziej śmiercionośne żniwo.
Cyklon-B, zaprojektowany jako środek owadobójczy, był w obozie wykorzystywany do masowego mordowania ludzi. Firma wytwarzająca ten toksyczny specyfik wykonała nawet specjalne zamówienie dla nazistów, w którym z puszek zawierających truciznę usunięto substancję drażniącą, by nie ostrzegała przedwcześnie ofiar. Choć po latach Capescius stanowczo zaprzeczał, jakoby miał cokolwiek wspólnego ze stosowaniem tego środka, świadkowie zeznawali zupełnie inaczej. Twierdzili, że nie tylko pełnił rolę opiekuna zapasów Cyklonu-B, ale też wydawał zabójczy środek w celu gazowania, czy też sam go dostarczał… ciężarówką z emblematami Czerwonego Krzyża.
Najbardziej pogrążające jest jednak przytoczone przez Patricię Posner, w książce „Farmaceuta z Auschwitz” zeznanie folskdojcza Rolanda Alberta, znajomego Capesiusa z młodości, który także służył w Auschwitz. Mężczyzna widział, jak farmaceuta podjeżdża ciężarówką z czerwonymi krzyżami, po czym:
Wysiadają dr Capesius i Josef Klehr […] Klehr ma w ręce cztery zielone blaszane puszki. Obydwaj idą w stronę zielonego trawnika nad komorą gazową i zakładają przeciwgazowe maski. Potem Klehr podnosi pokrywę, ale dopiero wtedy gdy Capesius dał taki rozkaz – rozkaz zabijania musi zawsze zostać wydany przez lekarza esesmana – Klehr rozrywa patentowe zamknięcie puszki i wsypuje do otworu gruboziarnistą zawartość, fioletową, kruszącą się masę. Cyklon-B.
Wszystko musiało się odbywać jak w zegarku, inaczej perfekcyjnie naoliwiona maszyna śmierci mogłaby stracić wydajność. Czasem jednak coś szwankowało. Dieter Schlesak w swojej książce poświęconej farmaceucie z Auschwitz opisuje jeden z takich przypadków. Jak zeznał po latach świadek wydarzenia Dov Paisikovic, który widział tego dnia Capesiusa:
Ten mężczyzna przyjechał kiedyś do krematorium samochodem Czerwonego Krzyża. I poszli na drugą stronę, gdzie była komora gazowa. Wrzucali je z drugiej strony, nie gdzie… wrzucali je od dołu. Ten człowiek powiedział „Gdzie jest puszka? Gdzie jest cyklon?”. Szofer przynosi jedną puszkę. Mówi „Gdzie jest druga?”. Na to ten: „Przyniosłem tylko jedną”. To ten na niego nakrzyczał i wysłał go, jeszcze raz… żeby przywiózł puszkę.
Do zamordowania 2000 osób, które zapędzano do komory gazowej potrzebne były dwie puszki Cyklonu-B. W celach poprawy opłacalności SS eksperymentowało, czy da się zmniejszyć ilość trucizny. Próbowali z jedną puszką na 1500 osób. Ten drobny manewr cięcia kosztów sprawił, że ludzie umierali długo i w męczarniach. A więc – wedle ohydnej nazistowskiej arytmetyki – zbyt mało „wydajnie”.
Capesius po wojnie zaprzeczał, jakoby miał cokolwiek wspólnego z eksterminacją prowadzoną w Auschwitz. Tymczasem wspomniany świadek Dov Paisikovic zeznał jeszcze, że wielokrotnie oglądał głównego farmaceutę przy krematorium. Co więcej, widział także, jak na polecenie Capesiusa wydawano z apteki Cyklon-B, którym później gazowano ludzi.
Sprawiedliwość, czy żart ze sprawiedliwości?
Farmaceuta z Auschwitz pełnił swoją funkcję aż do wyzwolenia obozu w 1945 roku, po czym ukrywał się w Szlezwiku-Holsztynie. Został rozpoznany przez jednego z byłych więźniów podczas wizyty w Monachium w 1946 roku. Aresztowali go Amerykanie, po czym trafił do obozu jenieckiego. Wypuszczono go jednak już w 1947 roku. Przeszedł denazyfikację, po czym w 1950 roku otworzył aptekę w Göppingen.
Aby zacząć swój biznes użył tak zwanego złota dentystycznego, czyli złota, jakie w czasie swojego pobytu w Auschwitz pozyskiwał z uzębienia ofiar obozu. Cenny kruszec wyrywano ze szczęk zamordowanych i przetapiano. Capesius wysyłał sztabki swojej siostrze z prośbą o ukrycie ich. Zbrodniarzowi z pewnością wydawało się, że jest już bezpieczny i może spokojnie sięgnąć do zagrabionego w Auschwitz majątku. Przeliczył się. Nad postawieniem go przed sądem cały czas pracowali jeden z ocalałych i pierwszy powojenny żydowski prokurator w Niemczech.
Gdy w 1963 roku rozpoczął się drugi proces oświęcimski, do odpowiedzialności został pociągnięty także Vitor Capesius. Zasiadł na ławie oskarżonych między innymi obok wspomnianego wcześniej Josefa Klehra, z którym wspólnie gazował ludzi. Sąd procedował dwa lata, jednak wyroki nie zadowalały w najmniejszym stopniu byłych więźniów. Zwłaszcza, że część skazanych została wypuszczona po odsiedzeniu zaledwie ułamka kary. Victor Capesius został skazany 20 sierpnia 1965 roku na 9 lat, a w 1968 roku… był już na wolności. Choć w jego sprawie zgromadzono ogromny materiał dowodowy, a zeznania świadków były przytłaczające, farmaceuta z Auschwitz do końca życia utrzymywał, że jest niewinny. Zmarł nie niepokojony w 1985 roku.
Źródła informacji:
- Posner P., Farmaceuta z Auschwitz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2018.
- Schlesak D., Capesius – aptekarz oświęcimski, Libron 2009.
KOMENTARZE (11)
A teraz Niemcy mają czelność nas pouczać na temat praworządności i mówić nam co jest dobre, a co złe…
Tak. I to jest przerażające.
A co ma wspólnego bycie Niemcem z bycie mordercą w obozie śmierci ?
Właśnie stosowanie odpowiedzialności zbiorowej i traktowanie ludzi w powiązaniu z ich narodowością czy przynależnością etniczną dało podstawę do upadku demokracji w Niemczech w 1933, do sukcesu nazizmu, wreszcie do dehumanizacji ofiar i ich morderstw.
Zawsze podstawą jest odnoszenie się do ludzi jako przynależnych do znienawidzonej grupy.
…bycie Niemcem…
To np. nagminne uleganie „kapitanowi z Köpenick”…
Do tego ta obsesyjna skłonność do czystości i porządku!
Stereotypy? Chyba jednak nie.
Nie pamiętam w tej chwili, który to władca jeszcze królestwa pruskiego, czy już cesarz niemiecki, wydał tzw. „dekret o donoszeniu” i… I jeszcze szybciej go odwołał ze względu na to iż urzędnicy zostali zasypani taka liczbą rzeczonych donosów…
…………………………………
Niedawno powtórnie przeczytałem pozycję „Prusy. Powstanie i upadek 1600-1947.” Próba pozbycia się Żydów – ograniczania ich praw to niewątpliwie jeden z motywów przewodnich opisanej tam przez prof. Ch. Clarka historii…
W „Niemcach” Zychowicza przeczytałem, że to najczęściej zwyczajni „bezbarwni” Niemcy, często szeregowi urzędnicy niskiego szczebla, byli z reguły najbardziej zwyrodniałymi oprawcami… Niemka żona urzędnika ale i oficera najpierw nakarmiła sześcioro żydowskich ukrywających się dzieci, a następnie bez wykazywania najmniejszych emocji je zastrzeliła…
Na pytanie dlaczego to zrobiła, stwierdziła, że uznała to po prostu za swój obowiązek…
Owszem Niemcy po wojnie zrobili wiele aby diametralnie zmienić swój system wartości, swoją mentalność ale…
Ja jednak – patrząc na to, że jak „grzyby po deszczu” na swoje cokoły wracają pruscy królowie i wodzowie, jeśli miałbym „stawiać” na to gdzieby mogło, może dojść powtórnie „do upadku demokracji… …do sukcesu nazizmu, wreszcie do dehumanizacji ofiar i ich morderstw…” to zdecydowanie postawiłbym na…
Oczywiście, że stereotypy.
Niemcem był np. Luter, Marks, Goethe.
Stereotypy które prowadzą to nacjonalizmów, które kończą się właśnie takimi Auschwitz.
Panie Pawle, co ma wspólnego nacjonalizm z Auschwitz? to po pierwsze, po drugie ekstrapolowanie jednostek podanych przez pana jako przykładów całego narodu niemieckiego jest delikatnie mówiąc słabym dowodem na stereotyp. Stosując pańską metodę podam Hansa Franka, Himmlera, Josefa Mengele itd., itd. Stosuje pan daleko posunięte uogólnienie i nieuprawnione uproszczenie.
było minęło i jakoś trzeba żyć z sąsiadami z Zachodu i Wschodu.
Tylko niech dadzą nam żyć, a nie wtrącają się straszą i pouczają!
…i jeszcze dodam, że wiem co pisze T. Żukowski w swojej książce „Wielki retusz” – żeby nie było że żyję wbrew faktom w „stanie samouwielbienia” naszej – mojej polskości, jak pisze o tym autor „Wielkiego retuszu”. Szkoda że o tej książce „Ciekawostki…”
cały ten kraj powinien do dzisiaj wyglądać jak Ground Zero w walentynki, bez prawa do odbudowy.
Wiktor Capesius. To on pilnował ,żeby w Auschwitz nie zabrakło Cyklonu-B. Natomiast Niemiecki laureat Nagrody Nobla ,Żyd – Fritz Haber ze swoim zespołem badawczym dopilnować żeby Cyklon-B powstał. Początkowo jako środek do dezynfekcji i zabijania owadów ,później z powodu tego że był tani – ludzi. Niemcy to zdolny naród ,już w Średniowieczu pisali rozprawy że z Żydów złoto można robić. Udało się to dopiero Wielkiemu Alchemikowi Adolfowi.