Średniowiecze kojarzy się z walnymi bitwami, podczas których rycerze w pełnych zbrojach, ochoczo i z pieśnią na ustach ruszali do boju, ziemia spływała krwią, a trup ścielił się gęsto. Wielkie batalie stanowiły jednak rzadkość. Na dodatek wyglądały zgoła inaczej, niż to sobie dzisiaj wyobrażamy.
Jeśli chodzi o bitwy, średniowiecze jawi się nam jako czas szczególny. Jednak mimo wszystko nie były one powszechnym zjawiskiem. Co więcej, ówczesna strategia polegała przede wszystkim na… unikaniu konfrontacji, a w odpowiedzi na najazd – zamknięciu się za fortyfikacjami. Efekty? Powolny pochód atakujących oraz zaciekła obrona atakowanych. Najczęściej więc była to po prostu wojna na wyczerpanie, podczas której walczący dążyli przede wszystkim do jak najszybszych zysków materialnych.
Zdecydowaną większość czasu zajmowało więc wojakom plądrowanie miast i wiosek, organizowanie zasadzek i nagłych wypadów oraz prowadzenie oblężeń. Bitwy, owszem, zdarzały się, ale w średniowiecznych wojnach chodziło głównie o podkopanie podstaw ekonomicznych przeciwnika. Przykładem takich działań był choćby pochód Wilhelma Zdobywcy w latach 1068–1069. Podobnie rzecz się miała z krucjatami, a nawet zmaganiami polsko-litewsko-krzyżackimi czy wojną stuletnią.
Milczenie źródeł
Jak ma się to do współczesnych wyobrażeń o mężnych rycerzach bez wahania idących na śmierć i bijących się do ostatniej kropli krwi? Cóż w stereotypach o średniowiecznych bitwach tkwi ziarno prawdy. Faktycznie, kiedy dochodziło do ostatecznych rozstrzygnięć, przeważnie były one niezwykle krwawe i bezwzględne.
Jednak próbując je opisać, na trudności natrafiamy już na etapie ustalania liczebności walczących stron. Informacje podawane przez dziejopisów były najczęściej mocno przesadzone. Wręcz regułą było zwielokrotnianie sił przeciwnika, by tym samym podkreślić wagę własnego zwycięstwa lub wytłumaczyć klęskę.
Także przedstawienia samych bitew są mało precyzyjne. O ile bowiem ogólne opisy mogą z grubsza odpowiadać prawdzie, to ze szczegółami jest już problem. Kronikarze nie byli przeważnie zainteresowani detalami walki – albo zwyczajnie nie posiadali na ich temat wiedzy. Także bezpośrednie skutki starć – a zatem również dane o stratach po obu stronach – bywały niejednokrotnie wyolbrzymiane lub, wręcz przeciwnie, zaniżane.
Bywa zresztą, że obraz bitwy wyłania się nie bezpośrednio ze źródeł pisanych, ale z badań topografii, uzbrojenia i taktyki wojskowej w danym okresie. I dopiero efekty tych prac wraz enigmatycznymi wywodami kronikarskimi dają jako takie pojęcie o skali bitwy.
Najlepszym przykładem jest tu starcie sił księcia Mieszka I z wojskami margrabiego łużyckiego Hodona pod Cedynią 24 czerwca 972 roku. Z tak zwanego „milczenia źródeł” historycy wnioskują, że była to bitwa niezwykle krwawa – a przynajmniej krwawo wyglądały jej następstwa. Oto bowiem na skutek przemyślanego działania wojsk książęcych margrabia stracił wszystkich najlepszych rycerzy i sam ledwo uszedł z opresji. Liczby ofiar nie znamy nawet w przybliżeniu. Jednak musiała być ona znaczne, gdyż nawet sam cesarz Otton I został „poruszony do żywego na wieść o tej klęsce”.
Brodzili po kostki we krwi…
Jednak bitwy to nie wszystko. Bardzo często średniowieczna wojna przybierała postać oblężenia. Ze względu na wysokie koszty takich przedsięwzięć starano się do minimum skrócić czas zdobywania twierdz. Co więcej, im dłużej oblegani stawiali opór, tym bardziej narażali się na straszliwe konsekwencje w razie przegranej. Nie inaczej było po trwającym przeszło miesiąc oblężeniu Jerozolimy przez krzyżowców w 1099 roku. Zdobywcy w krwawym szale, ignorując rozkazy dowódców, przez dwa dni mordowali obrońców miasta.
Liczbę ofiar trudno ustalić. Szacunki wahają się od 3 do 10 tysięcy według źródeł frankijskich i hebrajskich, a nawet 70 tysięcy wedle doniesień muzułmańskich. Niezależnie od tego, jak wyglądała prawda, do dzisiaj robią wrażenie opisy o „brodzeniu po kostki we krwi”, niemal „całym mieście pełnym trupów” i świątyni „spływającej strumieniami krwi” jej obrońców.
Myliłby się jednak ten, kto tylko w antagonizmach kulturowo-religijnych upatrywałby źródeł tak przerażających praktyk wojennych. Walczący pod tym samym znakiem krzyża – i w dodatku hołdujący etosowi rycerskiemu – wojacy potrafili równie okrutnie rozprawiać się z wrogami. 15 lipca 1410 roku pod Grunwaldem starło się ponad 50 tysięcy zbrojnych. Walka w imię Boga (i z jego pomocą) wcale nie przeszkodziła wojskom Jagiełły w urządzeniu siłom krzyżackim krwawej łaźni. I to przy wielokrotnie mniejszych stratach własnych.
Jak się przyjmuje, armia zakonna straciła w bitwie, podczas obrony taboru i ucieczki nawet 8 tysięcy rycerzy, giermków i zbrojnych pachołków – co stanowiło około połowy stanu osobowego sprzed starcia. Jak pisze kronikarz: „[…] na kilka mil droga zasłana była trupami, a ziemia od krwi zamiekła; w powietrzu rozlegały się konających wołania i jęki”.
Podobnie rzecz się miała kilka miesięcy później w bitwie pod Koronowem. Starcie początkowo prowadzone było według wszelkich zasad prawa rycerskiego i pojedynków turniejowych. Walczący dwukrotnie przerywali zmagania dla odpoczynku, wymiany jeńców, koni i przesyłania wzajemnych podarków. Obraz bitwy zmienił się jednak radykalnie, gdy polski rycerz zawładnął chorągwią krzyżacką. To podłamało morale przeciwnika, który rzucił się do ucieczki. Wówczas rycerstwo polskie:
[…] zdobywszy pełne zwycięstwo i kładąc pokotem wrogów wybiło ich, wzięło do niewoli lub zmusiło do ucieczki. Wróg bowiem cofnął się, a następnie, kiedy Polacy ostrzej natarli, zwrócił się do ucieczki. […] Zwycięzcy ścigali też uciekających, ile im sił starczyło do ścigania i dłoni do zabijania.
Dokładnych danych o stratach również i w tym przypadku nie mamy, lecz szacuje się, że zakonnicy stracili około 800 rycerzy zabitych i 300 wziętych do niewoli.
Etos? To nie dla plebsu!
Bitwy krzewicieli etosu rycerskiego, którym z założenia bardziej opłacało się przeciwnika pojmać i otrzymać sowity okup niż zabić, potrafiły być brutalne. Jednak najgroźniejszym przeciwnikiem zawodowych wojów europejskich okazali się pogardzani i lekceważeni przez nich plebejusze.
Oto bowiem 11 lipca 1302 roku pod Courtrai we Flandrii armia powstańcza tkaczy miejskich rozbiła i zmasakrowała elitę francuskiego rycerstwa Filipa IV Pięknego. Piki i maczugi (godendagi) w rękach piechoty flamandzkiej stały się straszliwym orężem. Szarżujący bezskutecznie zbrojni królewscy zostali wyrżnięci w pień przez powstańców. Straty tkaczy określa się na około 200, francuskie – na ponad 1500 ludzi. Najbardziej spektakularnym łupem buntowników było 500 par złotych ostróg zdartych z nóg rycerzy.
Również wspomniana wcześniej wojna stuletnia nie była pozbawiona krwawych starć, żeby wymienić jedno z nich stoczone pod Crécy 26 sierpnia 1346 roku. Już na wstępie doszło tam do swoistego pojedynku między angielskimi łucznikami, a genueńskimi kusznikami na służbie francuskiej. Niestety dla francuskich najemników pojedynek zakończył się tragicznie. Jak podaje kronikarz:
łucznicy zaczęli wypuszczać swoje strzały z taką siłą i prędkością, że wydawało się jakby padał śnieg. Kiedy Genueńczycy poczuli te strzały, które przeszywały im ramiona, głowy i przebijały im pancerze […] zawrócili i uciekli.
Ostrzeliwani i dziesiątkowani kusznicy wpadli pod konie rozpędzonych francuskich rycerzy. Spotkało się to z aprobatą samego króla Francji Filipa VI, który zagrzewał swoich zbrojnych do walki, krzycząc: „Wybijcie tych łotrów, żeby nam nie przeszkadzali!”. Na nic to się jednak zdało. Ponawiane raz za razem szarże Francuzów były skutecznie powstrzymywane przez plebejskich łuczników i spieszonych rycerzy Edwarda III.
Według relacji „[…] ostre strzały przeszywały ludzi i konie. Wielu padało i w panującym ścisku nie mogli się podnieść”. Pole bitwy zostało usłane ciałami 10–20 tysięcy Francuzów i Genueńczyków, w tym nawet 1500 rycerzy. Siły króla Anglii straciły maksymalnie 500 walczących.
Walka na wyniszczenie
O ile zaciętość walk między wrogimi mocarstwami mniej dziwi, o tyle trudno pojąć bestialstwo w starciach bratobójczych. Niestety historia zna wiele przypadków, gdy własnych rodaków traktowano nawet bardziej okrutnie niż obcokrajowców. Tak było między innymi 29 marca 1461 roku w bitwie pod Towton podczas wojny Dwóch Róż. Decyzja obu stron o niebraniu jeńców spowodowała, że potyczka zmieniła się w krwawą jatkę.
W batalii o to, kto zostanie królem Anglii, zginęło prawdopodobnie około 28 tysięcy ludzi. Stanowiło to ponad połowę wszystkich sił biorących udział w walce. Ograniczone bagnami, górami i rzeką pole bitwy sprawiło, że walczono w ścisku pod nieustannym ostrzałem łuczników i broni palnej. Największe straty ponieśli Lancasterowie – zwłaszcza podczas pośpiesznego odwrotu.
Kroniki podają, że „zrzucali oni hełmy, pancerze i tarcze, by móc szybciej uciekać”. Jednak bez odpowiedniej ochrony byli tylko bardziej podatni na ciosy zadawane przez ścigających ich Yorków. Na rzece, przez którą musieli przeprawić się wycofujący się zbrojni, potworzyły się mosty z ciał poległych. Schwytanych jeńców okaleczano, obcinając im uszy i nosy. Był to wyraz czystego okrucieństwa – bo i tak czekała ich egzekucja.
Równie brutalny los zgotował Francuzom pojmanym w bitwie pod Azincourt w 1415 roku Henryk V, skazując ich na ścięcie. Co prawda rycerze angielscy wzbraniali się przed tak haniebnym i nieopłacalnym czynem, ale już plebejscy łucznicy nie mieli z tym żadnego problemu. Podobnie było w przypadku Saracenów wziętych do niewoli pod Akką w 1191 roku. Wobec złamania warunków rozejmu przez Saladyna, król Anglii Ryszard Lwie Serce nakazał zabicie 2700 zakładników. Według źródeł żołnierze rozkoszowali się mordem, który traktowali jako akt zemsty za śmierć towarzyszy podczas długiego oblężenia.
Jak widać, bitwy średniowiecza były przeważnie starciami na wyniszczenie. Pamiętać trzeba także o tym, że pomoc medyczna praktycznie wówczas nie istniała. Niejednokrotnie więc nawet niewielkie zranienie lub złamanie kończyło się śmiercią, co dodatkowo podnosiło liczbę strat i czyniło pole bitwy jeszcze bardziej krwawym.
Nie miało przy tym znaczenia, czy przeciwnik wierzył w Boga czy Allaha. Nawet status społeczny nie chronił przed śmiercią w walce (a czasami wręcz stawał się wyrokiem). Chęć zysku za zdobytego jeńca ginęła niejednokrotnie w szale bitewnym. To, czy danemu rycerzowi dane było przeżyć, zależało często po prostu od okoliczności, determinacji i pomysłowości antagonistów. A tej ostatniej naszym średniowiecznym przodkom z pewnością nie brakowało.
***
O sukcesach naszego oręża przeczytacie w książce „Polskie triumfy. 50 chwalebnych bitew z naszej historii”. Dzięki tej bogato ilustrowanej publikacji poznasz starcia, które zmieniły bieg dziejów. Od zwycięskich bojów w czasach Bolesława Chrobrego, po zacięte walki drugiej wojny światowej. Sukcesy, o których każdy Polak powinien pamiętać. Kup już dzisiaj z rabatem na empik.com,
Bibliografia:
- Barber R., Rycerze i rycerskość, Bellona 2004.
- Carey B. T., Wojny średniowiecznego świata. Techniki walki, Bellona 2008.
- Contamine Ph., Wojna w średniowieczu, Bellona 1999.
- Historia sztuki wojennej. Od starożytności do czasów współczesnych, red. G. Parker, Książka i Wiedza 2008.
- Jana Długosza Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 10 i ks. 11 (1406–1412), red. Józef Garbacik, Krystyna Pieradzka, Państwowe Wydawnictwo Naukowe 1982.
- Jarymowicz R., Dzieje kawalerii. Od podków do gąsienic, Bellona 2010.
- Kronika Thietmara, t. I, Ossolineum 2010.
- Nadolski A., Broń i strój rycerstwa polskiego w średniowieczu, Ossolineum 1980.
- Nadolski A., Wojna a społeczeństwo (XI-XIV w.), [w:] Rozkwit średniowiecznej Europy, red. H. Samsonowicz, Bellona 2001.
- Nowakowski A., Wojskowość w średniowiecznej Polsce, Malbork: Muzeum Zamkowe 2005.
- Ossowska M., Etos rycerski i jego odmiany, Wydawnictwo Naukowe PWN 1973.
- Potkowski E., Crécy–Orlean 1346–1429, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej 1986.
KOMENTARZE (8)
Równie jak pod Crécy, a może bardziej krwawa, była bitwa pod Bannockburn (23-24.06.1314) toczona na brytyjskiej ziemi – o niezależność Szkocji. A przytaczam ją tutaj m. in. dlatego, że tam właśnie obnażono słabość łuczników angielskich – rzekomo niezwyciężonych. Szkoccy, nieliczni ale za to znacznie bardziej zdyscyplinowani od francuskich, ciężkozbrojni rycerze wymanewrowanych (z łatwością!) przez siebie łuczników wybili nieomal do nogi, przy znikomych stratach własnych.
W Polsce skrajnie krwawe bratobójcze starcie w średniowieczu było pod Mozgawą – toczone z taką zażartością, że zdecydowana większość jej uczestników odniosła silne rany, wyjątkowo wielu zabito, a jeszcze więcej było śmiertelnie rannych. Wg Długosza bitwa ta ze względu na swoje wyjątkowe, nawet jak na średniowiecze, krwawe oblicze, głośnym, szerokim echem odbiła się w Europie, stając się bardzo wstydliwą dla ówczesnych Polaków.
Ciekawym jest, że podobnie, kilka wieków później, stoczona tj. o monarsze „prerogatywy”, inna wielka bitwa polsko-polska, pod Mątwami, także była skrajnie krwawa. Jak pisał hetman Sobieski: „…we wszystkich historiach o takim od najgrubszych [czyli najbardziej barbarzyńskich] narodów nikt nie czytał okrucieństwie. Jednego nie najdują ciała, żeby czterdziestu nie miał mieć w sobie razów…”
I to nam Polakom już chyba na zawsze zostanie – jak już ze sobą walczymy to się niestety „przykładnie” do tej walki przykładamy…
Mątwy nie był jedyne. Niezwykle krwawa była także bratobójcza bitwa pod Olkiennikami na Litwie w roku pańskim 1700. Dobijanie rannych trwało cała dobę.
A rzeź pod Batohem 3500-5000 jeńców polskich? To też była wojna domowa. Mordowali nasi przecież Kozacy z Tatarami nogajskimi, a w obronie jeńców stanęli Tatarzy krymscy, bo im okup uciekał. Część jeńców odsprzedali Kozakom na miejscu, ale złota nie starczyło i uratowali ok 1500-2000.
Emocje były tak mocne, że zginęli w rzezi m. in. Marek Sobieski i gen. Przyjemski, za których można było dostać więcej złota niż ważyli.
Fragment o Krzyżakach przedstawia ich jako niewinne ofiary bezzasadnej agresji, a Polaków jako agresorów i oprawców… Nieładnie tak manipulować.
czy rycerze palili żywcem ewakuowane dzieci?
Dajcie dzisiaj Polakom, naszym rodakom, broń automatyczną i półautomatyczną, np. AK 47 i zobaczycie krwawe jatki dwóch ścierających się ze sobą plemion, takie jest bowiem zacietrzewienie polityczne dwóch plemion.
A tak na marginesie – zapożyczenie z gr. idiōtes ‘człowiek prywatny, zajęty swoimi własnymi sprawami, nieuczestniczący w życiu publicznym, wieśniak, prostak’ < gr. przymiotnik ídios ‘swój własny, osobny, prywatny’; występuje też w in. językach słow., np. czes. idiot, ros. idiót, a także w in. europejskich – por. niem. publicznych, a skupia się wyłącznie na sprawach prywatnych. Grecy nazywali w ten sposób człowieka zamkniętego tylko w kręgu swoich interesów i spraw. Nie istnieją dla niego inni i ich sprawy. Stan takiego zamknięcia starożytni Grecy nazywali – ‘idioteia’. Profesor Stanisław Grygiel rozwijając etymologiczne znaczenie słowa, dokonuje opisu kogoś, kto uległ temu stanowi. „’Idiota’ nie pojmuje ani siebie, ani innych, ponieważ jest nieobecny. Nie dochodzi do siebie, jest nieprzytomny, ponieważ […] nie dochodzi do innych“. Takie zjawisko dotyczyć może także całych grup zapatrzonych wyłącznie we własne cele. Profesor Grygiel podsumowuje: „’Idioci’ niszczą społeczeństwo“.
Obserwując dziś na własnym podwórku pewne analogie, pamiętajmy, że w starożytnej Grecji istniała odrębna kategoria ludzi określana mianem „idiotes”. W ich przypadku nie chodziło o jakąś ułomność psychiczną, lecz społeczną. Nie chcieli oni po prostu brać udziału w życiu publicznym.
bardzo dobry artykuł!
ktos wie czy sprzano po takic bitwach, a jesli tak to kto to robił?