„Kto tego nie przeżył, nie wie, do jakiego szału mogą doprowadzić tego rodzaju bezustanne telefony” – wspominała znana literatka Irena Krzywicka. To samo mogłaby powiedzieć jedna z przedwojennych parlamentarzystek, nękana erotycznymi telefonami.
W wolnej Polsce nasze prababcie ekspresowo zyskały pełne prawo głosu. Nie dano im jednak równych szans w polityce. Ani w roku 1919, gdy odbyły się pierwsze wybory do parlamentu II Rzeczpospolitej, ani w 1938 – gdy przeprowadzono te ostatnie. Kobiety niezmiennie zajmowały najgorsze miejsca na listach wyborczych. Nie pozwalano im przebić się ze swoimi programami, nie interesowała się nimi prasa. A liderzy partii traktowali je tylko jak ładny kwiatek do kożucha.
W efekcie posłanka była widokiem niemal równie rzadkim co biały jednorożec. W pierwszej kadencji do Sejmu dostało się 8 kobiet i… 436 mężczyzn! Na nieliczne parlamentarzystki spadała szczególna odpowiedzialność. Ale też szczególne zagrożenie.
„Typ prześladował przystojną posłankę”
„Policji znany jest taki typ wariatów, którzy czepiają się nade wszystko kobiet znanych, zwłaszcza kiedy są młode i ładne” – twierdził nadinspektor policji Leon Nagler. I chyba wiedział, co mówi, biorąc pod uwagę, że należał do najwyżej postawionych figur w polskich służbach. Od końca lat dwudziestych kierował Centralną Służbą Śledczą, a następnie Inspekcją Komendy Głównej Policji Państwowej. Na jednym z tych stanowisk zetknął się z osobliwą sprawą z pogranicza polityki i erotomanii.
„Jakiś typ prześladował pewną przystojną posłankę” – wspominał Nagler. Ciągłe telefony, dyszenie w słuchawkę, pogróżki. Sytuacja była zupełnie nie do zniesienia. Do akcji wkroczyła policja. Polityczce polecono, by „przetrzymała” zboczeńca „jak najdłużej przy telefonie”. Jej aparat znalazł się, rzecz jasna, na podsłuchu. Gdy tylko udało się ustalić adres, z którego nadeszło połączenie, komenda wysłała doborowy patrol. Na miejscu znaleziono: „Na pół przytomnego typa onanizującego się podczas rozmowy z posłanką”.
Nagler nie podał, o którą konkretnie chodziło parlamentarzystkę. Można wprawdzie wskazać przybliżoną datę wydarzenia (chodziło o Sejm II lub III kadencji – a więc lata 1928-1935), nie sposób jednak rozstrzygać, która z kilkunastu kobiet piastujących wówczas mandaty uchodziła powszechnie za „przystojną”. Po niektórych z nich nie zachowały się zresztą żadne fotografie.
Co do Naglera, uchodził on za profesjonalistę. Nie zamierzał ujawniać sprawy, a tym bardziej wskazywać personaliów ofiary. Historię opowiedział podczas prywatnego spotkania z zaprzyjaźnioną dziennikarką, Ireną Krzywicką. To nie były ploteczki, ale próba uspokojenia rozmówczyni. Głośna skandalistka i propagatorka najbardziej postępowych idei miała bowiem własnego prześladowcę. I zupełnie nie wiedziała, co z nim począć.
„My się z panią spotkamy, ale to spotkanie będzie dla pani ostatnie”
Sytuacja była łudząco podobna. Szantaże, pogróżki i insynuacje powtarzające się o każdej porze dnia czy nocy. „Kto tego nie przeżył, nie wie, do jakiego szału mogą doprowadzić tego rodzaju bezustanne telefony” – podkreślała Krzywicka we wspomnieniach wydanych u schyłku życia. Jej mąż był adwokatem, nie mogła więc po prostu nie podnosić słuchawki. Zawsze jednak rozłączała się, gdy tylko stawało się jasne, że po drugiej stronie linii znajduje się jej stalker, nie zaś klient kancelarii. Tylko jeden raz zrobiła wyjątek. I bardzo tego żałowała.
Kiedy na głos dzwonka z niechęcią i obrzydzeniem podniosłam słuchawkę, usłyszałam dobrze znajomy, „tłusty”, basowy głos, który z gorączkowym pośpiechem powiedział: „Niech pani nie odkłada słuchawki, mam coś bardzo ważnego do powiedzenia”.
Była w tym głosie tak natarczywa prośba, że z niechęcią, ale zatrzymałam słuchawkę przy uchu (…). Tymczasem ów głos mówił dalej: „Chcę przeprosić panią, za to, co robiłem, to jest nie do darowania, ale jestem głęboko nieszczęśliwy. Odeszła ode mnie żona z dzieckiem i odchodząc powiedziała: „Dlaczego cię rzucam, zapytaj się Krzywickiej. Więc się pytam…”.
„Kto pan jest?” – zapytałam. „Nazywam się Jarecki”. „Żadnej pani Jareckiej nie znam, ale zapewniam pana, że jeżeli żona odeszła od pana, to ja z tym nie mam nic wspólnego, natomiast wcale się jej nie dziwię, że odeszła od człowieka zdolnego do takich szantaży telefonicznych”.
Na to głos bardzo spokojnie: „Być może. Ale chcę powiedzieć jeszcze jedno. My się z panią spotkamy, ale to spotkanie będzie dla pani ostatnie, bo ja panią zabiję”.
Krzywicka była przerażona. Strach jednak wcale jej nie sparaliżował. Natychmiast udała się do nadinspektora Naglera, licząc, że ten coś zdoła jej poradzić. Na miejscu usłyszała ciekawą anegdotę, ale nic poza tym. Policjant z pobłażaniem stwierdził: „Niech się pani nie niepokoi, ci wariaci są nieszkodliwi”. A na prośbę o założenie podsłuchu i pomoc w zlokalizowaniu sprawcy, spokojnie udzielił odpowiedzi odmownej.
„Tu już by trzeba osobnej linii, którą się zakłada tylko w szczególnych przypadkach…” – zaczął tłumaczyć jak dziecku. Krzywicka nie mogła wytrzymać. „Ale tu chodzi o moje życie!” – krzyknęła. Zupełnie bez skutku.
W imieniu pani ministrowej
Nękanie tylko się nasiliło. Obcy mężczyzna groził, że porwie małego synka Krzywickiej. Przysłał jej nawet do domu… trumnę. Publicystka przepytała wszystkich krewnych i znajomych. Wreszcie udało jej się ustalić, kim jest prześladowca.
To był szanowany nauczyciel porządnej, prywatnej szkoły. Powszechnie uważano go za inteligenta, człowieka z klasą. Ona jednak wiedziała, że pod maską nienagannej kultury kryje się nieobliczalny szaleniec. I nie mogła w żaden sposób powstrzymać jego działań.
Sprawa znalazła swój finał dopiero, gdy Krzywicka zwierzyła się z problemów… żonie ministra spraw zagranicznych Jadwidze Beckowej. Nazajutrz do jej drzwi zapukał oficer z pękiem róż i okazałą bombonierką. W imieniu „pani ministrowej” wysłuchał uważnie całej historii. Odmówił jednak, gdy na nowo padła prośba o założenie podsłuchu. Krzywicka była przekonana, że nic jej już nie pomoże. Tymczasem telefon niespodziewanie zamilkł.
Publicystka wiedziała, że prześladujący ją typ zachował pracę, że postarano się, by sprawa nie ujrzała światła dziennego. Sprawiedliwość w żadnym razie nie zatriumfowała. Ale przynajmniej ona wreszcie mogła przestać obawiać się o swoje życie.
Czy w zamian wariat znalazł sobie kolejną ofiarę? Czy zaczął zatruwać życie komuś, kto nie był w stanie interweniować u członków rządu i szefostwa policji? Na te pytanie Krzywicka nie znała odpowiedzi. Ale przecież nie była tak naiwna, by sądzić, że szaleniec z dnia na dzień wyzbył się swoich obsesji.
Bibliografia:
Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką „Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić”. Poniżej literatura wykorzystana przy pracy nad tekstem:
- Automatyzacja telefonów, „Kurier Warszawski”, nr 163 (1932).
- K. Janicki, Pierwsze damy II Rzeczpospolitej, Znak, Kraków 2012.
- M. Kondracka, Posłanki i senatorki II Rzeczypospolitej: nowe obszary publicznej działalności kobiet, „Dzieje Najnowsze”, t. 46 (2014).
- I. Krzywicka, Wyznania gorszycielki, Czytelnik, Warszawa 1995.
- M. Śliwa, Udział kobiet w wyborach i ich działalność parlamentarna, [w:] Równe prawa i nierówne szanse: kobiety w Polsce międzywojennej, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Wydawnictwo DiG, Warszawa 2000
- P. Stawecki, A. Szklarska-Lohmannowa, Leon Nagler (1884-1939) [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. XXII (1977).
- Sejmowa wystawa Posłanki i Senatorki II RP (skompletowane na jej potrzeby fotografie są dostępne za pośrednictwem Systemu Informacyjnego Sejmu).
KOMENTARZE (7)
Tacy stalklerzy są niestety częstym zjawiskiem – sama miałam takich dwóch i w obu przypadkach skończyło się zamianą numeru telefonu. Obecnie policja też z pobłażliwością czy wręcz lekceważeniem podchodzi do takich zjawisk, a wystarczy zainteresowac się tematem, by wiedziec, że kilka osób (i to nie tylko kobiet) straciło życie przez urojenia szaleńca. Zabranie poczucia bezpieczeństwa ofierze też jest bez znaczenia.
Czyli w policji mimo upływu lat – bez zmian – można by powiedziec „tradycja”. Średnie pocieszenie.
Droga Evii, i to chyba jest najgorsze, że pomimo upływu 100 lat nic się prawie nie zmienia… Może zatem przypomnienie jak pewne rzeczy skończyły się w II RP sprawi, że ktoś pomyśli jakie konsekwencje może przynieść lekceważenie takich spraw dziś? Pozdrawiam serdecznie.
Tematy poruszające seks w II RP są bardzo ciekawe ale dlaczego tylko takie są opisywane?. Po waszych artykułach można dojść do wniosku że w przedwojennej Polsce byli sami zboczeńcy i seksualni sadyści i erotomani. A to przecież to w tamtych czasach dorastała najbardziej prawa i patriotyczna młodzież.
Drogi Funky, książka, z której pochodzą powyższe artykuły traktuje bowiem właśnie o przestępczości seksualnej w II RP. Jeśli jednak interesuje Pana inna tematyka z tamtego okresu niż ta z „Epoki milczenia”, zachęcam do lektury „Dwudziestolecia od kuchni”. Artykuły związane z książką znajdzie Pan tutaj: https://ciekawostkihistoryczne.pl/nasze-ksiazki/dwudziestolecie-od-kuchni-kulinarna-historia-przedwojennej-polski/. Pozdrawiam :)
Chcą nam obrzydzić wizję wolnej Polski.
Bo trzeba zniesmaczyć i zohydzić. W każdym społeczeństwie występują zboczeńcy i dewianci. Czemu tak się dzieje na tym portalu?
nie sądzę, żeby TYLKO w dwudziestoleciu międzywojennym czyli II RP dorastała najbardziej prawa i patriotyczna młodzież polska.