Ekstremalnie niskie temperatury. Porywisty wiatr i nieustający śnieg. Brak schronienia, opału i jedzenia. Groźne, dzikie zwierzęta. Trudno wyobrazić sobie warunki gorsze od tych panujących na najdalszej Północy. A mimo to od tysięcy lat mieszkają tam ludzie. Jak to możliwe?
Pierwsi mieszkańcy pojawili się na dalekich obszarach arktycznych i subarktycznych około 4,5 tys. lat temu. Praprzodkowie dzisiejszych Inuitów, Czukczów, Ewenków i Aleutów, wypierani przez nadchodzące z południa ekspansywne plemiona azjatyckie, opuszczali swoje dotychczasowe siedziby i wędrowali na północ w miarę kurczenia się i ustępowania lodowców.
Następnie przekroczyli oni, niewielką jeszcze wtedy i pokrytą lodem, Cieśninę Beringa, przedostając się z Azji na kontynent amerykański; na dzisiejszą Alaskę. Jak pokazują odkrywane przez archeologów ślady obozowisk, stamtąd stopniowo przesuwali się wzdłuż brzegów polarnego morza, zasiedlając niezliczone wysepki Archipelagu Arktycznego. Wreszcie, przez Półwysep Melville’a i Ziemię Ellesmere’a, dotarli do Grenlandii.
Minus 60 stopni Celsjusza
Warunki, jakie ludzie zastali na Północy były bardziej niż ciężkie. Określenie „lodowe piekło” właściwie oddaje ich charakter. W Arktyce, na obszarze podbiegunowym, występują tylko dwie pory roku: lato i zima – przy czym ta pierwsza trwa tylko dwa miesiące. Zimą temperatura może spaść nawet do minus 60 stopni Celsjusza. Latem najwyższe wskazanie termometru to zaledwie plus 10 stopni. Przez wiele miesięcy Słońce w ogóle się nie pojawia. Częste są natomiast opady śniegu i silne wiatry powodujące śnieżyce.
W niektórych rejonach śnieżne zamiecie mogą trwać w sumie nawet 100 dni w ciągu roku. Przy silnych śnieżycach widoczność spada prawie do zera i uniemożliwia funkcjonowanie. Wiatr niesie czasem i lodowe igiełki, które boleśnie ranią skórę. Mroźne powietrze parzy drogi oddechowe. Silny mróz osłabia krążenie krwi i powoduje groźne w skutkach odmrożenia. Natomiast przy „lepszej” pogodzie ludziom zagraża ślepota śnieżna, czyli bolesne oparzenie rogówki i siatkówki oka wywołane przez promieniowanie UV-B. Pokrywający wszystko śnieg odbija bowiem do 85 proc. promieniowania słonecznego.
Pokrywa śnieżna i niskie temperatury uniemożliwiają uprawę ziemi. Mieszkańcy Północy skazani byli od początku więc wyłącznie na to, co zdołali upolować lub złowić. Zdobycie pożywienia nie było łatwe, bo wymagało myśliwskich umiejętności: siły, refleksu i sprawności w posługiwaniu się bronią. A próba upolowania takich zwierząt jak niedźwiedź polarny, mors czy wieloryb kończyła się czasem śmiercią samego myśliwego.
Dieta złożona prawie wyłącznie z mięsa mogła doprowadzić ponadto do rozmaitych chorób. Z kolei zupełny brak drzew czynił problematyczną kwestię budowy schronienia i zapewnienia sobie opału do ogrzewania i przygotowania strawy. Wszystkie te ekstremalne warunki sprawiały, że szansa przeżycia człowieka na Północy była o wiele mniejsza niż w innych częściach świata. W takich warunkach przetrwać mogli jedynie najbardziej wytrzymali. Lub najlepiej przystosowani.
Natural born survivors
Tacy właśnie okazali się ludzie, którzy osiedli na dalekiej Północy. W ciągu tysiącleci wykształciły się u nich specyficzne mechanizmy umożliwiające przeżycie w polarnym klimacie. Inuici są bowiem niscy i krępi. Drobna sylwetka wymaga mniejszej pracy serca, by utrzymać krążenie krwi, a tym samym ciepło. W częściach ciała wystawionych na działanie zimna (twarz, dłonie, stopy) mają więc zwiększony, niż u przeciętnego Europejczyka, przepływ krwi.
Spłaszczony nos sprawia natomiast, że powietrze, przed dotarciem do płuc, znacznie lepiej się ogrzewa. Dzięki odpowiednim genom organizm Inuitów bez problemu przyswaja szkodliwą dla innych ludzi mięsną dietę wysokotłuszczową. Posiadają oni również duże i wydajne wątroby, dzięki czemu w ich organizmach może zachodzić przemiana białek w węglowodany, których brakuje w codziennej diecie.
W butach z niedźwiedzia nie słychać kroków
Przystosowanie do arktycznych warunków, prócz biologii, musiało objąć również umiejętną organizację materialnych aspektów życia. Ludzie Północy ulepszali swoją odzież, domostwa, sprzęt myśliwski i sposoby przemieszczania się tak, aby jak najlepiej przetrwać w lodowym piekle. Wieki doświadczeń sprawiły, że w sposób naturalny powstały optymalne rozwiązania sprawdzające się w ekstremalnych zimowych warunkach.
Weźmy choćby takie ubranie. Inuita nosił „bieliznę” wykonaną z pracowicie zszytych ptasich skórek, zakładanych puchem do wewnątrz. Na wierzch wkładał anorak oraz spodnie ze skóry białego niedźwiedzia. Były one wprawdzie ciężkie, ale za to śnieg nie przylepiał się do włosia. Latem ubierano lżejsze spodnie wykonane ze skór foczych lub karibu (reniferów tundrowych) i noszono je futrem na zewnątrz. Inuickie buty również uszyte były z foczej skóry i składały się z dwóch części: wewnętrznej (włosem do ciała) i zewnętrznej (włosem na wierzch).
Skóra foki jest bowiem nieprzemakalna i nie ślizga się na lodzie, a but świetnie utrzymuje ciepło, zwłaszcza jeżeli wymości się go suchą trawą lub sierścią woła piżmowego. Z kolei obuwie zimowe uszyte ze skóry niedźwiedzia tłumiło kroki skradającego się myśliwego. Ubraniami Inuitów zachwycał się słynny norweski polarnik Roald Amundsen.
Z mego doświadczenia wynika, że (…) inuicki ubiór zdecydowanie przewyższa odzienie europejskie. Należy jednak nosić wyłącznie ubranie miejscowych lub nie nosić go wcale. Każde połączenie jest złe. Wełniana bielizna wchłania cały pot i sprawia, że odzież wierzchnia szybko robi się mokra. Człowiek ubrany w całości w skórę renifera, jak Inuita w na tyle luźnym stroju przy ciele, by powietrze mogło krążyć między warstwami odzienia, z reguły będzie miał suchą odzież. (…) Dodajmy na koniec, że skóry są całkowicie wiatroszczelne, co oczywiście jest bardzo istotne – czytamy słowa norweskiego podróżnika w jego najnowszej biografii, zatytułowanej „Amundsen. Ostatni wiking”, pióra Stephena R. Bowna.
Obrzydliwa kaszanka po inuicku
Białych podróżników, stykających się z Inuitami i innymi mieszkańcami Północy, szokowały ich kulinarne zwyczaje. Tubylcy nie dość bowiem, że większość mięsa zjadali na surowo, to niektóre ich „dania” mogły przyprawiać o mdłości. Amundsen opisał jeden z takich właśnie „specjałów”.
Otóż, po upolowaniu karibu, myśliwi rozcinali mu brzuch i od razu zjadali część wnętrzności wybierając je rękami. Zgarniali też krew, którą wlewali do żołądka zwierzęcia, zawartość mieszali kością, a następnie po prostu spożywali… „Przygotowane w ten sposób danie to kaszanka po inuicku” – pisał norweski odkrywca. Na porządku dziennym było też zjadanie przez Inuitów mięsa nadgniłego, zepsutego lub przemarzniętego.
Odstąpię żonę za niewielką opłatą
Ciężkie warunki bytowania sprawiały, że wśród Inuitów wytworzyły się silne więzi społeczne. Współpraca, wzajemnie świadczona pomoc oraz ofiarność dla plemienia stanowiły kluczowe i stałe elementy codzienności. Specyficznym przejawem tej wspólnotowości był zwyczaj oddawania dzieci do adopcji innym rodzinom dla zachowania równowagi społecznej, a także praktyka… wymieniania się żonami. Tak o spostrzeżeniach Amundsena na ten temat pisze autor jego najnowszej biografii, Stephen R. Bown:
Odnotował, jak powszechna jest wymiana żon i bigamia. Mężowie za niewielką opłatą udostępniali swoje kobiety, co polarnik skomentował następująco: „Żona musi być posłuszna, ale wątpię, żeby robiła to z własnej woli”.
W książce czytamy też, że sam Amundsen nie oparł się pokusie i, podczas wyprawy badawczej statkiem „Gjøa” w 1906 roku, utrzymywał kontakty seksualne z Inuitkami. Według lokalnych przekazów, już po odpłynięciu Norwegów miejscowa kobieta imieniem Queleoq urodziła syna norweskiego podróżnika, Luke’a Iquallaqa. W zamieszkanej przez Inuitów osadzie Gjøahavn, leżącej za kołem podbiegunowym, jeszcze w latach 70-tych XX wieku kilka osób twierdziło, że są wnukami słynnego odkrywcy.
Inuici do perfekcji doprowadzili wiele innych praktycznych umiejętności. Ot, choćby budowę niezbędnego w Archipelagu Arktycznym kajaka. Jego lekki, elastyczny szkielet robiono z kawałków drewna wyrzuconych na brzeg przez morze. Konstrukcję obciągano gładko wyprawionymi skórami fok, starannie zszytymi tak, aby nie przepuszczały wody.
Na dziobie i na rufie umieszczano kości morsa w funkcji zderzaków. Od spodu natomiast mocowano kły narwala, by chronić kajak przed uderzeniami kry. Wsiadało się do niego przez wąski okrągły otwór. Na jego wystające krawędzie myśliwy nakładał swój anorak, a całość mocno zawiązywał rzemieniem. Dzięki temu tworzył ze swoją łódką jedną, niepodzielną i wodoszczelną całość. Potrafił nią świetnie manewrować i błyskawicznie pływać.
Nie lekceważ tubylców
Z umiejętności Inuitów i innych ludów Północy korzystali niektórzy XIX- i XX-wieczni polarnicy. Amundsen już od swoich pierwszych wypraw z ciekawością podglądał autochtonów i czerpał od nich bezcenną wiedzę. Obserwował jak polują, budują igloo, używają psów i powożą psim zaprzęgiem. Tak pisze o tym Stephen R. Bown w swojej najnowszej książce „Amundsen. Ostatni wiking”:
Norweg pragnął nauczyć się od Inuitów, jak poruszać się po obszarze polarnym i żyć w tamtejszych warunkach. (…) Z początku nie szło mu najlepiej, ale później nauczył się od Inuitów nowych technik, opanował między innymi ich metodę powożenia psimi zaprzęgami i dowiedział się, jak udaje im się przetrwać na północy. Prawdziwą korzyścią z dwóch lat spędzonych w Gjøahavn nie była dla Amundsena możliwość dokonania nużących pomiarów magnetycznych i meteorologicznych, lecz poznanie kultury i przyswojenie sobie wiedzy Inuitów.
Doświadczenia zdobyte u Inuitów na Północy Amundsen wykorzystał podczas swojej, zakończonej sukcesem, wyprawy na biegun południowy. O tym, jak kończy się lekceważenie wiedzy autochtonów przekonał się Robert Scott, rywal Norwega w wyścigu o jego zdobycie. Brytyjska ekspedycja okazała się jedną wielką porażką. Na biegun dotarło zaledwie pięciu Brytyjczyków i to pieszo, samemu ciągnąc sanie. Zastali tam norweską flagę i list od Amundsena. W drodze powrotnej wszyscy zmarli z głodu, zimna i zmęczenia.
Bibliografia:
- Stephen R. Bown, Amundsen. Ostatni wiking, Poznań 2018.
- Alina i Czesław Centkiewiczowie, Osaczeni wielkim chłodem, Warszawa 1970.
- Marco Nazarri, Arktyka. Ziemia wiecznych lodów, Warszawa 1998.
KOMENTARZE (24)
Tak naprawdę to najzimniejszą miejscowością zamieszkaną przez ludzi jest rosyjska wieś w Jakucji- Ojmiakon. Odnotowano tam rekord: -72 stopnia. Generalnie w całym tym rejonie ludzie sobie radzą i zajadają pożywną zupę składającą się z wódki i chleba. Podobno całkiem nieżle i długo trzyma.
Szanowny komentatorze, na tytułowe „najgorsze miejsce na ziemi” składa się nie tylko temperatura. Jak Autor opisał w tekście chodzi tu o szereg wypadkowych – występowanie tylko dwóch pór roku, zagrożenie ślepotą śnieżną, problemy ze zdobyciem pożywienia, przystosowaniem biologicznym itd. Zimno to jeden z elementów utrudniających życie na Północy. Pozdrawiamy i dziękujemy jednak za przypomnienie o rosyjskiej miejscowości.
To w wiosce Tontor zanotowano niższą temperaturę. Dodać mogłeś, że wieś Ojmiakon powstała dzięki ciepłym źródłom. Z ciekawszych zwyczajów Jakutów oprócz kaszanki po inuicku należy wspomnieć o herbacie z masłem, oraz potrawach z reniferów. Foka natomiast smakuje fatalnie moim zdaniem, ale co kraj to obyczaj. Obecnie Jakuci prowadzą handel przy pomocy śmigłowców tzn. handlarze przywożą im towary poradzieckimi śmigłowcami i następuje wymiana. Największym powodzeniem cieszy się niestety paliwo oraz wódka potem odzież. Pozdrawiam.
Jeszcze jedno, polska wieś Wierszyna na Syberii , polecam odwiedzić wszystkim:-)
Drogi Czytaczu, bardzo dziękujemy za ciekawy wpis. I kto by pomyślał, że nie herbata, ale kawa z masłem stosowana jest teraz w niektórych dietach, jako przyśpieszająca metabolizm. Właśnie ponoć na przykładzie Jakutów. Co do smaku fok – przez tysiąclecia nie była to pewnie kwestia smaku, ale konieczności. Proszę jak najczęściej brać udział w dyskusjach i dzielić się swoją bogatą wiedzą. Pozdrawiamy :)
Rasizm! Nie ma przeciez ras,wszyscy jestesmy rowni i jednakowi. Michnik jest Aryjczykiem!
Ja tylko podaję to co piszą w większości opracowań. Podobno organizuje się tam wycieczki dla ekscentrycznych milionerów. A nazwa faktycznie się bierze od ciepłych żródeł. Ciekawą rzeczą wartą przytoczenia jest fakt zamieszkiwania przez ludzi nie tylko miejsc skrajnie zimnych jak i skrajnie suchych oraz gorących np. pustyni Atacama gdzie są miejsca że i 500 lat nie spadła kropla deszczu.
Sam też, dojedziesz musisz tylko znać rosyjski. Oczywiście doradzam wycieczkę w grupie najlepiej ze znajomym Rosjaninem, (ale nie znajomym z internetu!) Zacznij latem Leć do Jakucka albo Magadanu. Potem zaczynają się schody, ale kto nie próbuje ten szampana nie pije:-)
Scott zlekcewazyl autochtonow na Antarktydzie. Pewnie to Mohikanie byli i teraz ich nie ma
A mnie „zmroziło” te twierdzenie: „…szkodliwą dla innych ludzi mięsną dietę wysokotłuszczową…” Jeśli połączymy ją z węglowodanami w większej ilości to tak, i tylko i wyłącznie wtedy „szkodliwą”. Na zawały nie chorują także Indianie z Ameryki Pn – jedzący pemmikan (czyli po polsku tłuszcz – jest to bowiem suszone mięso + do 80% tłuszcz zwierzęcy).
Sięgnijmy bliżej równika. Masajowie zjadają do 5tys. kalorii zwierzęcych dziennie, a też – w tropikalnym klimacie – całkowicie więc odmiennym, w ogóle nie chorują na wieńcówki! Stąd obecnie taką sławą cieszy się dieta masajska.
Dieta Inuitów jest dlatego tak doskonała – ich dieta wysokotłuszczowa, że ma najmniejszy udział bardzo szkodliwych bo pro-zapalnych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych omega 6 (olej palmowy, arachidowy, kukurydziany), a najwięcej jedno i dwu-nienasyconych (omega 7 i 9) oraz wielonienasyconych omega 3 zawartych szczególnie w foczym i wielorybim tłuszczu. Nie tylko zatem w rybach, których wbrew pozorom zbyt dużo oni nie jedzą – traktują ten rybi rodzaj pokarmu jako gorszy, tylko jako konieczność, gdy nie mogą upolować „czegoś większego”.
Na „pocieszenie”: zarówno ww. Inuici Indianie jak i Masajowie, którzy zaczęli dojadać sobie chlebkiem i bułeczkami, jeść „fermowe” mięso, czy pić whisky, tak samo, a nawet bardziej niż my, ulegają zawałom i udarom.
Jak więc widać kłamstwo wielokrotnie powtarzane „nigdy nie umiera”.
Twórcy teorii lipidowej – tłuszczowej (np. Ancel Keys, czy Lawrence Kinsell) odrzucali w swej pacy w latach 50. te wyniki które im „nie pasowały” do z góry założonej tezy o szkodliwości tłuszczy zwierzęcych. Nie uwzględniali takich krajów jak Holandia: ogromne spożycie tłustych serów – mało zawałów; Peru: dieta prawie bez mięsna, kukurydziana – udary i zawały „jak na zawołanie”, bliżej nas: Finlandia owszem dość dużo tłustego mięsa w diecie ale i ogromne ilości pieczywa – skutek łatwy do przewidzenia: udary i zawały już po 40. latach życia, normą!
A mnie zmroziło stwierdzenie, że dieta wysokotłuszczowa nie jest szkodliwa, a nawet jest zdrowa…
„Komitet Terapii Wydziału Nauk Medycznych PAN w 1999 r. opublikował
oświadczenie, w którym napisał m.in.:
„Wszystkie dotychczasowe duże programy badawcze wykazały, że ograniczenie w
diecie tłuszczów zwierzęcych, mięsa wieprzowego, a zwiększenie podaży jarzyn
i owoców oraz zmniejszenie kaloryczności diety – zmniejsza stężenie
cholesterolu we krwi, ogranicza zapadalność na chorobę niedokrwienną, zawał
serca, udar mózgu oraz przedłuża życie współczesnego człowieka…”.
Jest co najmniej 6 teorii odnośnie przyczyn zwiększenia cholesterolu – tego rzekomo złego LDL głównie frakcji A (chodzi o rozmiary cząsteczek). Obecnie za jako najbardziej wyjaśnioną, dowiedzioną uważa się tą twierdzącą, że przyczyną są stany zapalne naczyń krwionośnych wywoływane przez m. in. brak witamin ale być może głównie nieprawidłowy stosunek kwasów omega 6 do omega 3. U Inuitów – i tylko u nich, jest w ich diecie on optymalny: 1 do 1. Dlaczego napisałem „rzekomo” zły cholesterol? – no bo jest go dużo w stanie zapalnym, gdyż służy do „naprawy” naczyń krwionośnych…
Gdy w szpitalu w Bostonie sepsa dotknęła nieomal wszystkich pacjentów, jedyni którzy jej nie mieli to ci z wysokim „złym” LDL…
1. A wieprzowina z tuczu fermowego zasadniczo różni się składem tłuszczów od mięsa dzikich zwierząt spożywanego przez Inuitów.
2. Owszem warzywa zwiększając ilość witamin znacznie ograniczają stany zapalne (szczególnie witamina C ogranicza krwawienie z naczyń krwionośnych – szkorbut, najlepiej).
3. A komitety lekarzy podobne do naszego PAN zwane pogardliwie „tłuszczowymi”, na całym świecie bronią głównie swoich interesów: sprzedaż leków obniżających cholesterol czy ciśnienie krwi, uzależniających nas na całe życie, to biznes szacowany na dwukrotnie większy i zdecydowanie bardziej opłacalny niż ten narkotykowy…
Dokładnie.
To spisek światowych producentów warzyw, który chcą odciąć ludzi od jakże zdrowych i pożywnych tłuszczów zwierzęcych. No i „tłuszczowi” lekarze, którzy robią na tym kasę.
Wszystko jasne.
No tak, a ja obecnie skoro m. in. zawodowo zajmuję się produkcją warzyw – specjalistycznym doradztwem w ośrodku doradztwa rolniczego, stoję na ich – tychże spiskowców czele ;)
Zboża to nie warzywa. Zbóż Inuici w swej historii zaistnienia nigdy nie jedli. Jest to spisek zatem producentów zbóż – jeśli już chcemy doszukiwać się teorii spiskowej. W USA bowiem np. bardziej opłaca się wszystkim sprzedawać zboże niż – a nie mięso, przy którego produkcji w chłodnej porze roku tracimy masę energii – paszy – ziarna, na samo-ogrzanie się zwierząt.
Dobrze jest więc, opłaca się to i bardzo nawet, mięsu dorabiać „gombrowiczowską gębę” :)
A że dieta Inuitów w tym i „obrzydliwa kaszanka” jest zdrowa?
Pierwszy lepszy cytat z „netu” nam to mówi:
„Można by pomyśleć, że dieta, która opiera się w tak dużym stopniu na mięsie, prowadzi do poważnych problemów zdrowotnych, jednak w rzeczywistości Eskimosi są jednymi z najzdrowszych ludzi na świecie. „Paradoks Innuitów” od dawna jest przedmiotem szczególnego zainteresowania naukowego.” (…)
(z „Eskimosi, 10 niesamowitych faktów”, 7.11.2016)
A Pani redaktor poniżej ma w zupełności – całkowitą rację, ale tym bardziej nie możemy kategorycznie twierdzić, że dieta mięsna jest szkodliwa.
Jeśli jednak dieta nie za bardzo z treścią główną artykułu ma związek, jak twierdzi, to ja bym jeszcze jednak bardziej docenił waleczność, zdolności obronne ale i agresywne, Inuitów pogardliwie zwanych przez swych wrogów Eskimosami. Otóż obecnie nauka uważa, że Wikingowie (nawiązując do tytułu „Ostatni wiking”) zniknęli z Grenlandii nie ze względu na zmianę klimatu (circa wiek przed „zniknięciem” nieomal całkowicie przestawili się na „owoce morza”, zaprzestali uprawy zbóż i hodowli zwierząt). Po prostu nie mogli oni dać rady „wojskowo” Inuitom. Na okrągło przegrywali. Kamienne groty znajdowane są w znacznych ilościach zwłaszcza przy ostatniej ich – wikingów osadzie o tym mogą dobitnie zaświadczyć. Ich – Inuitów, skórzane zbroje z tamtych czasów, które przetrwały do naszych z kolei czasów, podobne są i skutecznością dorównują ponoć tym samurajskim…
Przed przybyciem Europejczyków na Alaskę ponadto byli być może już od dwóch wieków (!) ludem dokonującym ekspansji kosztem Indian alaskańskich…
Wspomniał ktoś o Polskiej wsi Wierszyna na Syberii. Jest to wieś założona przez dobrowolnych emigrantów. W tej wsi chyba 2 lata temu spłonął dobytek pewnej Pani Zofii. Wsparłem ową poszkodowaną kobietę ale nie znalazłem żadnych wiadomości jak sobie teraz radzi.
Szanowni komentatorze, nie spodziewaliśmy się, że tekst o Inuitach wywoła dyskusję dotyczącą diety i źródeł cholesterolu. Ale jak widać ,wiedza historyczna daje przyczynek do przeróżnej wymiany zdań, co bardzo nas cieszy. Szkoda jednak, że gdy tu możemy oprzeć się na faktach, w kwestii diet i ich szkodliwości, bądź nie, dla zdrowia, wciąż w większości opieramy się na domysłach i teoriach, niekiedy całkowicie sprzecznych. Pozdrawiamy serdecznie wszystkich komentatorów :)
A w którym miejscu mojego komentarza pisałem o zbożu?
KOLEGA UKRAINIEC ZA ZSSR – SŁUZYŁ NA DALEKIEJ POLNOCY XA KOLEM PODBIEGUNOWYM -OBOK WIOSKI TUBYLCOW – ONI PLACILI SKORAMI CENNYMI ZA STOSUNKI Z WŁASNYMI ŻONAMI – BO CHCIELI MIEC DZIECI KTORE POTRAFIA NAPRAWIAC KARABINY – MIEDZY INNYMI
No nie powiem, bo kiedyś mając lat 12-17 przeczytałem mnóstwo książek o polarnikach i już wtedy wiedziałem te rzeczy. Autor zapomniał dodać, że Scott w przeciwieństwie do Amundsena i wzięcia psów postawił na …szkockie kucyki, które mu szybko pozdychaly, niestety. Scott w drodze powrotnej nie dotarł do kolejnej bazy(brakło mu ledwie 15km), które zakladali idąc na biegun. Tymczasem Amundsena biorąc psy( nie pudle, cuła ła czy jamniki tylko POWAZNE Psy typu husky, malamut) wiedzial, że w razie awarii niektóre z nich Należy Poswiecic, by przeżyła reszta- zarówno psów jak i ludzi!! Dokonując takich wyborow Amundsena osiągnął sukces i nie zamarzł w drodze powrotnej. Poprawność polityczna nie pozwala dziś napisać prawdy? Każdy zmuszony głodem zjadł by chyba psa? Amundsena nie miał goreteksow, polarow its, zwyczajnie uzywali skór zwierząt do ochrony swego ciała przez zimnem. Dziś dla szalonych”ekologow” i sfilmowanych wegetarian byłoby to nie do pomyślenia. Jakoś nie widziałem wegetarian na Biegunach!
A może autor nie napisał o psach, bo po prostu nie było już na to miejsca? Redakcja zamawia tekst o określonej liczbie znaków i trzeba się w niej zmieścić. Ale prawackie widzenie świata i spiskowa teoria dziejów nie dopuszczają takich prostych tłumaczeń, prawda?
A na biegun powinno się wysyłać tylko twardych prawaków, którzy nie zawahają się po drodze zjeść psów, sanek i swoich towarzyszy. Precz z polityczną poprawnością.
Szkoda, że autor tekstu nie wspomniał o tym, że prawdziwym piekłem było przymusowe odbieranie dzieci i wysyłanie ich do internatów aby wymazać ich kulturę i tożsamość. Gdzie to w internatach dzieci były przymuszane do pracy, gwałcone i mordowane, Oczywiście Internaty były prowadzone i zarządzane przez kościół, który dopuszczał się tam zbrodni gorszych niż w obozach takich jak podczas 2 WŚ.
Dowiedzieć się można więcej z książki o jednym z ocalałych pt : 27 smierci Toby’ego Obeda
Kościół na Syberii?? Chyba, że piszesz o kościele prawosławnym tego nie wiem. Raczej dietkomy w ZSRR! Traktowanie ludów Syberii i północnej Kanady to materiał na kilkanaście książek.
Alchemik, nie zapominaj o Alasce i Australii.
Ale w Ameryce północnej to raczej nie KK dominował, a protestanci wszelkiej maści…