Syberia: mogiła dla ponad miliona poddanych imperium rządzonego przez Romanowów. Mordęgą dla skazanych była jednak nie tyle sama kara zsyłki, co podróż do tej zabójczo mroźnej otchłani azjatyckiej Rosji
W 1591 roku w miejscowości Uglicz znaleziono ciało przyszłego następcy moskiewskiego tronu, carewicza Dymitra. Podejrzenia padły na głównego konkurenta Borysa Godunowa. Podburzony tłum na dźwięk cerkiewnego dzwonu miał sam wymierzyć sprawiedliwość. Tumult został szybko zdławiony, a Godunow w ramach rewanżu postanowił ukarać winowajców. Wychłostano stu buntowników, następnie rozerwano im nozdrza, a tym bardziej gadatliwym obcięto również języki.
Na końcu rebeliantów wygnano na, zdobytą przez Rosjan zaledwie dziewięć lat wcześniej, Syberię.
W drodze do miejsca kaźni towarzyszył im dzwon. To waśnie on, jak pisze Daniel Beer w swojej najnowszej książce „Dom Umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów”, „uciszony i wygnany (…) stał się symbolem potęgi władców Rosji, zdolnych wypędzać zbuntowanych poddanych za Ural i skutecznie zamykać im usta”. Stał się emblematem wszystkich zesłanych do przedsionka piekieł.
Przez kolejne stulecia Syberia stała się miejscem zsyłki politycznych przeciwników, religijnych odszczepieńców, ale także włóczęgów, prostytutek, morderców oraz pospolitych złodziejaszków. Mieli oni nie tylko odbyć karę, ale także pracować na rzecz Imperium Romanowów. Wykorzystać potencjał, jaki dawała ta dzika kraina.
Podanie jakichkolwiek dokładnych danych dotyczących zesłanych na Syberię, szczególnie w okresie wczesnonowożytnym, wydaje się niezwykle trudne. Dopiero zamienienie kary śmierci przez carycę Elżbietę w 1732 roku na przymusowe roboty na tym obszarze spowodowało, że zaczęto regularnie sporządzać listy zesłańców. Wraz z rozbudową systemu więziennego w XIX wieku i potrzebą zdobycia nowych rąk do pracy zwiększyła się dla liczba skazańców. Szacuje się, że w latach 1801-1917 zjawisko to osiągnęło apogeum i mogło dotyczyć ponad miliona osób.
Śmiertelny konwój
To w XIX wieku ukształtował się mechanizm organizacji zsyłki, którego obraz do dnia dzisiejszego przetrwał w naszej świadomości. Więźniowie odbywali swoją morderczą podróż do – oddalonych od europejskiej części Rosji o tysiące kilometrów – syberyjskich prowincji pieszo. Kolumny wyruszały z pięciu miast: Petersburga, Białegostoku, Kamieńca Podolskiego, Chersonia i Tyflisu. Wszystkie one spotykały się w Moskwie, by po odprawie w Głównym Więzieniu Tranzytowym wyruszyć owianą złą sławą drogą z kości, zwaną Władimirką, w kierunku miejsca odbycia kary.
Wędrówka do skutego lodem więzienia mogła trwać od kilku miesięcy do kilku lat. Nie wliczała się ona jednak w długość odsiadki ogłoszonej wyrokiem. W kolumnie, obok osób zesłanych na Sybir jako politycznych, czy też religijnych dysydentów, szli drobni przestępcy i recydywiści. Powodowało to już na samym początku liczne napięcia pomiędzy samymi więźniami; dochodziło do kradzieży, a nawet morderstw.
Najgorzej przedstawiała się sytuacja tych skazanych na katorgę. Uznawani oni byli za najbardziej niebezpiecznych. Szli zawsze na przedzie kolumny, ze skutymi dłońmi i kajdanami na nogach. Nierzadko można było tu zobaczyć także drewniane kłody, którymi łączono więźniów w pary. Tuż za nimi podążały osoby zesłane na przymusowe osiedlenie. Ich sytuacja była w niewielkim stopniu lepsza. Mieli spętane „tylko” nogi. Następnie w kolumnie znajdowali się skazani w trybie administracyjnym – bez kajdan i łańcuchów. Ostatnią grupę stanowili członkowie rodzin skazańców, którzy na tułaczkę udawali się dobrowolnie. Kolumnę marszową uzupełniały jeszcze cztery wozy, na których jechały rzeczy więźniów. Waga dobytku została ograniczona do dwunastu kilogramów.
Wielkość kolumn w początkach XIX wieku nie była ograniczona żadnymi przepisami prawnymi, co powodowało totalny chaos. Sytuacja uległa poprawie dopiero po 1822 roku, kiedy to ustalono, że liczba więźniów maszerujących w jednej nie może przekroczyć sześćdziesięciu osób.
Kolumny, które docierały do oddalonych o kilka tysięcy syberyjskich prowincji pod żadnym pozorem nie przypominały tych, jakie wyruszyły z europejskiej części państwa Romanowów. Więźniowie do miejsca kaźni przybywali wyniszczeni zarówno przez klimat, jak i trudną sytuację bytową. Zgodnie z przepisami otrzymywali od państwa niewielkie uposażenie składające się z: szarych szyneli z szorstkiego materiału, płaszczy i butów; zimą zaś z baranich kożuchów, w większości wykonanych z bardzo słabych surowców.
Już na początku podróży rzeczy te często się rozpadały, a skazaniec musiał kombinować, jak przetrwać. Po przekroczeniu Uralu istniała zawsze możliwość handlu z rodzimymi mieszkańcami Syberii. Ci jednak nie zawsze byli skorzy do wymiany lub ceny, jakie dyktowali, były tak wysokie, że więźniów nie było stać na nowe odzienie. Brak odpowiedniego ubrania i wyposażenia w trakcie drogi niewątpliwie doskwierał podczas zmian klimatycznych, jakimi raczyła zesłańców dzika syberyjska kraina. Zwraca na to uwagę Daniel Beer w swojej nowej książce „Dom Umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów”:
Podczas letnich upałów ci, którzy szli na końcu kolumny, dusili się w wielkich tumanach pyłu wzbijanego przez setki stóp. Na otwartym stepie, który ciągnął się aż po horyzont, nie można się było schować w cieniu drzew, a bezchmurne niebo nie chroniło przed piekącym słońcem. Wielu padało w marszu na skutek odwodnienia lub porażenia słonecznego. Jesienne deszcze przynosiły chwilową ulgę od żaru, ale niebawem zamieniały drogi w grząskie mokradła, w których skazańcy zapadali się aż do kolan. Koniec września przynosił zapowiedź pierwszych dotkliwych zimowych chłodów. Przy 20 stopniach Celsjusza poniżej zera oddech zamarzał na brodach mężczyzn, zamieniając je w bryły lodu; przy –30 mróz palił płuca.
Przemoc, kradzież i głód
Więźniom od samego początku ich drogi na zesłanie towarzyszyła wszechobecna przemoc. Doznawali oni jej nie tylko ze strony współtowarzyszy, ale także z rąk nadzorujących ich żołnierzy. Mogli oni bezkarnie okradać i brutalnie traktować powierzonych ich opiece skazańców. Powszechne były rewizje osobiste na mrozie i bicie. Szczególnie ponuro rysowała się sytuacja kobiet, które w konwojach przebywały razem z mężczyznami.
Niemożność odseparowania niewielkiej liczby przedstawicielek płci pięknej od dużej ilości męskich więźniów sprzyjało gwałtom i handlowi żywym towarem. Kobiety, które buntowały się oraz stawiały czynny opór narażone były na pobicia, a nawet utratę życia. Przemocy wobec kobiet dopuszczali się również eskortujący je żołnierze. Traktowali je jak swoją własność, którą dowolnie mogli dysponować i sprzedawać komu tylko zapragną. Liczne kontakty seksualne oraz brak odpowiednich warunków higienicznych sprzyjały rozprzestrzenianiu się chorób wenerycznych.
Szerząca się korupcja wśród żołnierzy i oficerów sprawujących nadzór nad skazanymi była powszechną bolączką całego systemu zsyłki. Ukrócić ją miały reformy, jakie przeprowadził w 1822 roku gubernator Syberii, Michaił Spieranski. Podzielił on drogę skazańców na poszczególne etapy, w trakcie których więźniowie mieli czas na odpoczynek, a ekipa odpowiedzialna za eskortę ulegała zmianie. Niestety, liczne reorganizacje nadzorujących kolumnę sprzyjały procederowi wyłudzeń i kradzieży. Więźniowie niejednokrotnie zmuszani byli do sprzedaży żołnierzom po zaniżonych kosztach części swojej wynędzniałej garderoby. A kontrolujący wydatki dowódcy konwoju dążyli do tego, aby niewielka ilość pieniędzy, jaką dysponowali zesłani, trafiała w ręce ich rodzin. Te zaś miały monopol na handel produktami żywnościowymi w wielu miejscach postoju.
Zresztą więźniowie, aby przetrwać, musieli jedzenie kupować lub kraść. Gwarantowane przez państwo racje żywnościowe nie dość, że były niewielkie, to często rozkradali je żołnierze. Ceny zaś specjalnie zawyżano. Do tego dochodzili nieuczciwi sprzedawcy, którzy w wyniku transakcji oferowali zepsute produkty spożywcze. A to już była prosta droga do różnego rodzaju chorób i epidemii.
Postój wcale nie znaczy odpoczynek
Prawdziwym siedliskiem chorób były jednak miejsca postojowe, w jakich umieszczani byli więźniowie na odpoczynek. Początkowo stanowiły je wieśniacze stodoły, obory bądź łąki. Wraz z reformą 1822 roku, kwatery skazańców na etapach podzielono na trzy lub cztery przestronne izby. W każdej z nich stał piec oraz rzędy piętrowych łóżek. Jedna cela mogła pomieścić z 30-40 osób. Rzeczywistość nie była jednak taka piękna. W pomieszczeniach tych przebywały grupy liczące nawet po 100 osób.
Już na samym początku postoju rozpoczynała się walka o miejsca na łóżkach. Zwycięzcami zazwyczaj były najsilniejsze jednostki; agresywni i zaprawieni w bojach kryminaliści. Słabi i chorzy musieli spać na brudnych podłogach. Biorąc pod uwagę fakt, że sale kiepsko ogrzewano, a głównym towarzyszem wolnych chwil w trakcie odpoczynku były chmary owadów i smród, który wydobywał się z pojemników na ekskrementy, łatwo było o epidemie. Tylko w trakcie plagi tyfusu w 1868 roku, jaka wybuchła w krasnojarskim więzieniu, szpital dysponujący osiemdziesięcioma łóżkami musiał pomieścić 250 chorych.
Artel
Nie było jednak tak, że skazańcy nie mieli szansy na samoobronę przed otaczającą ich brutalnością. W tym celu tworzyli oni stowarzyszenia zwane artelami. Ich zadaniem była opieka nad więźniami podczas wędrówki. Członkowie grupy wybierali ze swego grona przywódcę. W jego ręce trafiały pieniądze, które dobrowolnie przekazywane były przez pozostałych więźniów. Przeznaczane one były na łapówki dla żołnierzy, bądź też na zakup żywności.
Artel pertraktował z konwojentami pozwolenia na żebranie we wsiach leżących na trasie wędrówki. Udawało się nawet zawierać porozumienia umożliwiające zdjęcie łańcuchów w zamian za obietnicę rezygnacji z prób ucieczki. W tym wypadku to stowarzyszenie ręczyło za wszystkich jego członków. W przypadku złamania porozumienia, cały artel ścigał zbiega razem z eskortującymi ich żołnierzami. Często wymierzając karę uciekinierowi zanim trafił on w ręce konwojentów.
Pomimo tej formy obrony przed przemocą, jakiej doświadczali zesłani na Syberię, ich wędrówka była jednym wielkim morderczym marszem. Daniel Beer w swojej najnowszej książce „Dom Umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów” tak ją podsumowuje:
Im dłużej trwała droga na wschód, tym mniej przypominali uporządkowaną kolumnę więźniów, a bardziej gromadę wyczerpanych wygnańców (…). Niskie temperatury, uniemożliwiające marsz zamiecie i głębokie zaspy śnieżne często zamieniały wędrujące konwoje w śmiertelne próby wytrzymałości.
(…) skazańców nękały liczne przypadłości: gorączka, ataki reumatyzmu i zaziębienia, zapalenie płuc i suchoty, owrzodzenia i odparzenia od kajdan, wysypka z brudu oraz tyfus, będący skutkiem noclegów w przeludnionych budynkach. Według niektórych obliczeń jedna trzecia spośród wszystkich maszerujących do oddalonej o pięć tysięcy kilometrów Syberii Wschodniej wymagała leczenia i rekonwalescencji w przydrożnych polowych szpitalach i punktach opieki medycznej. „Przybywali tu ludzie wyczerpani, przedwcześnie zniedołężniali, cierpiący na nieuleczalne choroby – pisał pewien dziennikarz. – Ludzie, którzy utracili swoje umiejętności zawodowe i odzwyczaili się od pracy”.
Bibliografia:
- Daniel Beer, Dom Umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.
- Elżbieta Kaczyńska, Syberia największe więzienie świata (1815-1914), Wydawnictwo Gryf, Warszawa 1991.
- Antoni Kuczyński, Syberia. Czterysta lat polskiej diaspory. Antologia historyczno–kulturowa, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1993.
KOMENTARZE (6)
Historie zeslanca (1863) i drogi na Sybir, Cezarego Kalusowskiego znajdziesz takze na stronie http://www.oberhard.com
Taki los powinien spotkac wszystkich PiS owców i Donalda Tuska
Szanowny Anonimie, portal historyczny to nie miejsce na polityczne dywagacje, ani tym bardziej takie nienawistne wpisy. Pozdrawiamy.
A co ze znanymi, chociażby z Mickiewicza, kibitkami, którymi skazańcy docierali na miejsce wygnania.
W XIX państwa wysyłały skazańców do kolonii, żeby wspomnieć Australię i francuską Gujanę, a szczególnie Diabelską Wyspę. I warunki tam były podobne jak na Syberii, z tą różnicą, że na zsyłkę skazańcy docierali statkami, a nie na piechotę i temperatury zamiast minus pięćdziesięciu osiągały plus pięćdziesiąt.
Syberia po prostu jest kolonią Rosji (nie była, a jest nadal), zaś Rosja jest w zasadzie państwem kolonialnym. Z tą różnicą, że z kolonie Rosji nie są za morzami ale za Uralem.
Za cara zesłańcy po przybyciu na miejsce docelowe mogli pracować dobrowolnie, w zasadzie żyli na wolności. Taki np. tow. Stalin kilkakrotnie uciekał ze zsyłki. Dopiero za Bolszewików zsyłka do Gułagu (Gławnoje Uprawlienie Łagieriej) to była w zasadzie tylko droga w jedną stronę.
Menty społeczne należy „utylizować”. (karma w zoo, nawozy naturalne itp)