Bezwzględne bombardowania miast, bez zważania na los cywilów. Wysyłanie wojsk, by zarzynały jego własnych poddanych. Nieludzkie kary dla tych, którzy ośmieli się inaczej wierzyć w Boga. Ten monarcha nie cofał się przed niczym. To dlatego zdobył sobie przydomek, który zna każde dziecko.

„Był wielkim królem: to on wyniósł Francję do rangi największych narodów Europy” – ocenił dokonania Ludwika XIV, a więc sławnego „króla słońce”, inny wielki wódz, Napoleon. I z właściwą sobie pogardą dla ludzkich istnień (sam przecież wysyłał miliony rodaków na niezliczone wojny) przeszedł do porządku nad kosztami sukcesów swojego poprzednika. „Czyż nawet Słońce wolne jest od plam?” – skwitował.
Podobną ocenę przedstawia wielu historyków, skupiających się na zagadnieniach „racji stanu” i „interesu państwowego”. O samym królu piszą, że był raczej łagodny, uprzejmy i wrażliwy na krzywdę swoich poddanych. Rzadko zdarzają się opinie tak skrajne jak ta, którą w literackiej formie przedstawił pisarz i antropolog Albert Sánchez Piñol.
„Potwór przemienił swój kraj w uzbrojoną po zęby autokratyczną tyranię, twór nieznany w nowożytnych czasach, i nawet nie starał się ukryć, że dąży do panowania nad całym światem” – stwierdził dobitnie na kartach powieści „Victus”. Czy ta radykalna ocena jest tylko wyrazem pisarskiej wyobraźni, czy może jest w niej ziarno prawdy?
Wyniszczające wojny
Jeden fakt pozostaje niezaprzeczalny. Przez swoje dążenie do tego, aby maksymalnie wzmocnić pozycję międzynarodową Francji i powiększyć jej terytoria, Ludwik XIV skazał swój naród na nieustanne zaangażowanie w zbrojne konflikty. Statystyki mówią same za siebie. W ciągu 55 lat panowania (licząc od momentu przejęcia samodzielnych rządów po śmierci kardynała Mazarina, czyli od 1661 roku) prowadził wojny przez 36 lat. Większość z nich sam wywołał.

Panowanie Ludwika XIV upłynęło pod znakiem niekończących się wojen. Na ilustracji obraz Adama Fransa van der Meulena „Ludwik XIV pod Maastricht”.
Ten stan rzeczy miał oczywiście swoje konsekwencje dla poddanych władcy. Król Słońce, uznający najwidoczniej mieszkańców kraju za tanie mięso armatnie, zwoływał coraz większe armie. W apogeum wojny trzydziestoletniej, toczącej się częściowo za życia jego poprzednika, Ludwika XIII, i podczas faktycznych rządów Mazarina, liczebność armii francuskiej wynosiła maksymalnie 200 tysięcy żołnierzy. Ludwik, w ostatniej dekadzie XVII stulecia, dysponował tymczasem wojskiem liczącym około 420 tysięcy żołnierzy.
Władca doprowadził do tego, że zaczęto powoływać do służby także chłopstwo. Dwa tego typu pobory przeprowadzono w 1688 i 1701 roku. Pozostałe regularne rekrutacje przeprowadzano równie konsekwentnie, bardzo często dopuszczając się jednak nadużyć. To króla Francji nie interesowało. Jego jedynym celem było wysłanie na ziemie przeciwników jak największej ilości ludzi. O tym, ilu z nich wracało, podręczniki historii milczą. Ludwik pewnie też nie chciał tego wiedzieć.
- Bękart angielskiego króla, hiszpański książę i francuski marszałek w jednej osobie
- Byli najpotężniejszym rodem w dziejach Rzeczypospolitej. Ich apetyt na władzę nie znał granic, a jednak nigdy nie zdobyli korony
- Najwyższa pora im podziękować. Pięciu obcokrajowców, którzy pomogli Polsce wywalczyć niepodległość
Zbrodnie wojenne?
Z jeszcze większą łatwością Król Słońce decydował o życiu i śmierci poddanych w krajach, które stanowiły przedmiot jego ataku. W prowadzeniu konfliktów był bezwzględny i nie wahał się sięgać po brutalne środki, aby zrealizować swoje postanowienia. Doskonale pokazują to groźby Ludwika XIV z 1683 roku. Wykorzystując zaangażowanie cesarza Leopolda I Habsburga w walkę z Turkami, zagroził wówczas Niderlandom wysłaniem na ich terytorium wojska. Kiedy w odpowiedzi Prowincje zawarły sojusz z Hiszpanią i uderzyły na kilka przygranicznych francuskich miejscowości, władca wpadł we wściekłość. Obiecał, że za każde zniszczone francuskie miasto każe zrównać z ziemią 50 ośrodków wroga.
Wprawdzie król nie zdążył spełnić gróźb w stosunku do Niderlandów, ale jego mściwość w pełni odczuła rok później Genua. W maju 1684 roku Ludwik XIV kazał zbombardować miasto za to, że ośmieliło się wspierać Hiszpanię. Mieszkańcy zezwalali bowiem Hiszpanom na rekrutację najemników i budowanie galer na swoim terenie. Król Słońce wysłał do miasta swoją flotę, z której zrzucił na Genuę 13 tysięcy pocisków moździerzowych. Miasto stanęło w ogniu. Dwie trzecie budynków zostało doszczętnie zniszczonych.
Największym barbarzyństwem francuski monarcha popisał się jednak na początku wojny dziewięcioletniej (1688-1697). Wysłał swoje wojska do Palatynatu pod wodzą ministra wojny, Françoisa Michela Le Tellier de Louvois. I zgodził się na to, by jego wysłannik zastosował na ziemiach niemieckich taktykę spalonej ziemi. Wierny sługa podjął się zadania z wyjątkową gorliwością. Dosłownie zrównał z ziemią około dwudziestu miast. Tak jeden z biografów Ludwika, Georges Bordonove, opisał działania oddziałów francuskich:
Nie oszczędzono niczego, ani wspaniałego zamku elektora Palatynatu, ani świątyń, ani klasztorów, ani szpitali, wiosek, dworków czy choćby rozproszonych po bogatej krainie gospodarstw. Wyrywano nawet pędy winorośli, wycinano drzewa owocowe. Za francuskimi oddziałami, które dokonywały grabieży, ciągnęła się rzeka ognia.

W czasie wojny dziesięcioletniej Francuzi wykazali się bezwzględną brutalnością. Na ilustracji płonące Durlach, jedno z około dwudziestu zniszczonych przez nich miast.
Działanie wojsk Ludwika XIV wywołało oburzenie w całej Europie. Ostatecznie zadziałało też na jego niekorzyść, wzmacniając antyfrancuski sojusz. Szok po spustoszeniu Palatynatu sprawił również, że podjęto pierwsze kroki, by w przyszłości zapobiec tego typu posunięciom, co doprowadziło do powstania w XVII wieku zrębów prawa międzynarodowego.
Długi… i nowe podatki
Kosztowne wojny nieubłaganie prowadziły do ruiny królewskiego skarbca. Zwłaszcza, że dbający o swój prestiż władca także w życiu prywatnym był niesłychanie rozrzutny. Jeszcze za życia Jeana-Baptiste’a Colberta, ministra finansów, który nawoływał do oszczędności, sytuacja nie wyglądała tak tragicznie. Po jego śmierci, w 1683 roku, Ludwik porzucił wszelki rozsądek.
Na budowę Wersalu, wymarzonej przez króla siedziby, wydano gigantyczne środki. Wystarczy wspomnieć, że rokrocznie importował on do swoich ogrodów miliony kwiatowych cebulek. W tym czasie władcę informowano często o tym, że jego poddani cierpią nędzę. Nie uważał jednak, by należało z tego powodu wstrzymywać bajecznie drogie inwestycje.

Budowa Wersalu pochłaniała olbrzymie sumy, aby ratować budżet Ludwik. nie bacząc na nędzę poddanych, przykręcał coraz bardziej podatkową śrubę.
Aby załatać dziury w budżecie, król decydował się najczęściej na pożyczki. Zaciągał ogromne (i wysoko oprocentowane) kredyty u usłużnie oferujących mu pomoc finansistów. Ich spłatę pozostawił swoim następcom. Musiały odbijać się czkawką bardzo długo, skoro jeszcze Napoleon, chociaż pełen podziwu dla wielkiego monarchy, wypominał mu „dwieście milionów długu”.
Sięgnięto też po inny sprawdzony sposób na podreperowanie kiesy, czyli podnoszenie podatków. Król początkowo nie chciał tego robić, obawiając się buntu. W końcu jednak sytuacja nie pozostawiła mu wyboru. Wprawdzie dotychczasowy podatek, z którego szlachta i duchowieństwo były wyłączone utrzymano bez zmian, ale wprowadzano coraz to nowe obciążenia, jak podatek od handlu alkoholem czy różnego rodzaju opłaty skarbowe.
Przeciw własnemu narodowi
Przy coraz większych opłatach na rzecz państwa nic dziwnego, że poddani regularnie się buntowali. W gruncie rzeczy bowiem, gdy niewielka część narodu opływała w bogactwa, reszta żyła biednie. W dwudziestomilionowym państwie, jak wylicza Pierre Goubert, badacz historii społecznej tego okresu, głodowało około miliona ludzi. A reszta? Przed niedożywieniem broniło ją z reguły kilka kur, jedna lub dwie kozy i małe poletko.

Ciągłe wojny oraz rozrzutność Ludwika XVI sprawiły, że ponad milion Francuzów głodowało.
Wyjątkowy był pod względem niezadowolenia poddanych rok 1675. Przeciwko władzy królewskiej zbuntowało się wówczas Bordeaux. Losy tego miasta pokazują dobitnie „wrażliwość” króla na nędzę swojego narodu.
Bezpośrednią przyczyną rewolty było podniesienie podatków na tytoń oraz wyroby z cyny. Rozruchy rozpoczęła pod koniec marca tego roku grupa kobiet, która obrzuciła kamieniami i przekleństwami agentów usiłujących wprowadzić nowe ustalenia w życie. Tłum szybko przejął kontrolę nad miastem. Utrzymał ją przez ponad cztery miesiące – mimo kolejnych prób odbicia Bordeaux przez rządowe siły.
W końcu w listopadzie wysłano do miasta szesnaście oddziałów wojska. Co prawda Ludwik XIV toczył w tym czasie wojnę – ale i tak znalazł kilka tysięcy żołnierzy, żeby zdusić wewnętrzny bunt. To przypieczętowało los mieszkańców. Zmagania trwały jeszcze całą zimę, ale wkrótce, jak pisał badacz powstań ludowych z tego okresu, Leon Bernard, Bordeaux stało się „dosłownie miastem umarłych, ze zrujnowanym przemysłem”.
Kraj tylko dla katolików
Jakby tego było mało, Król Słońce rozpoczął także krucjaty we własnym kraju. „Podjęliśmy wszelkie starania, by zjednoczyć [na powrót – przyp. A. W.] z Kościołem tych, którzy się od niego oddzielili” – napisał w swoim testamencie Ludwik XIV. Tłumaczył tak między innymi fakt, że w 1685 roku odwołał edykt nantejski, który zapewniał hugenotom (francuskim wyznawcom Kalwina) wolność wyznania. W ten sposób ostatecznie zrujnował panujący we Francji, od jego ustanowienia w 1598 roku, względny spokój od prześladowań religijnych. Protestantyzm został oficjalnie zakazany.
Hugenoci stanęli pod prawdziwym ostrzałem. W kolejnych latach aż 200 000 ludzi zdecydowało się na ucieczkę z kraju. Los pozostałych, jeśli odmawiali przejścia na katolicyzm, był nie do pozazdroszczenia. Ustanowione zostały tak zwane dragonady, czyli kwaterowanie oddziałów żołnierzy formacji wojskowej zwanej dragonią, przy rodzinach hugenockich. Dragoni mogli swobodnie terroryzować innowierców i dewastować ich mienie.
Zdarzało się też, że za odmowę dołączenia do Kościoła katolickiego skazywano protestantów na galery. Wkrótce stanowili oni aż 12% wszystkich galerników. A Ludwik przy okazji wzmocnił swoją flotę o dodatkowe ręce do pracy…
Niechęć władcy do religijnych „nowinkarzy” dotknęła także jansenistów – środowisko katolickie, które na swój sposób interpretowało doktrynę Kościoła i znacząco odeszło od wyznaczanego przez papieża głównego nurtu. Ich główną siedzibą było opactwo Port-Royal-des-Champs.
Król postanowił rozprawić się z nimi dopiero pod koniec swojego życia. W 1709 roku kazał wojsku rozpędzić grupkę około 20 osób, która przebywała w opactwie. W kolejnych latach zarządził też niszczenie budynków, przewożenie kości wyznawców ruchu z grobów do wspólnych mogił i – wreszcie – zdemolowanie kościoła. Środki te wydają się przesadne, zważywszy na wielkość zagrożenia, jakie mogła stanowić ta dość mała grupka „odmieńców”.
Plamy na słońcu
Należy jednak stwierdzić, że ówcześni władcy charakteryzowali się inną wrażliwością niż w czasach późniejszych. Królowie – tak Ludwik XIV, jak i jego współcześni – przyzwyczajeni byli do traktowania państwa jak swojego podwórka. Mieszkającymi w nim ludzi rozporządzali tak, jak dysponuje się swoją własnością.

Poddani obchodzili Ludwika XIV jedynie w kontekście ich wydatności podatkowej.
Nieczułość na ból tych, którzy znajdują się niżej na społecznej drabinie, obrazuje przywołana przez biografa Ludwika XIV, Anthony’ego Levi, historia hrabiny de Berry. Arystokratka w 1711 roku oczekiwała swojego pierwszego dziecka. Nie czuła się zbyt dobrze, więc lekarze przekonywali ją, aby unikała wszelkich wypraw.
Ludwik wybierał się w tym czasie do Fontainebleau i uparł się, aby hrabina również się tam udała. Jedyne udogodnienie, na jakie zezwolił, to przeprawa łodzią zamiast jazdy konnej. Łódź niestety uderzyła w most, a hrabina pod wpływem szoku urodziła martwą córeczkę. „Król po prostu stwierdził, że jeżeli martwe dziecko jest płci żeńskiej, to niewielka strata” – opowiada Levi.
Z punktu widzenia francuskiego monarchy, strata może rzeczywiście była niewielka. Poddani obchodzili go w końcu, jak podkreśla francuski historyk Goubert, głównie pod względem wydajności podatkowej. „Państwo to ja” – powiedział w końcu. Na szczęście dzisiaj w takie stwierdzenia wierzyć już nie trzeba.
Inspiracja:
Inspiracją do powstania tego artykułu stała się powieść Alberta Sáncheza Piñoli pod tytułem „Victus. Upadek Barcelony 1714”, Oficyna Literacka Noir Sur Blanc 2018.
Bibliografia:
- Leon Bernard, French Society and Popular Uprisings under Louis XIV, „French Historical Studies” t. 3, nr 4/1964.
- Jeremy Black, From Louis XIV to Napoleon: The Fate of a Great Power, UCL Press 2001.
- Georges Bordonove, Ludwik XIV, Świat Książki 2006.
- Pierre Goubert, Louis XIV et vingt millions de Français, Fayard 1977.
- Anthony Levi, Ludwik XIV. Epoka intryg i spisków, Bellona 2008.
- John A. Lynn, Giant of the Grand Siècle. The French Army, 1610-1715, Cambrisge University Press 1997.
- Cathal J. Nolan, Wars of the Age of Louis XIV. An Encyclopaedia of Global Warfare and Civilization, Greenwood Press 2008.
- Joseph Hugh Shennan, Louis XIV, Routledge 1986.
- Emmanuel Le Roy Ladurie, Pour ou contre Louis XIV?, „Commentaire” nr 159/2017.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.