To nie żołnierze Imperium, lecz rebelianci zbudowali Gwiazdę Śmierci. Była gotowa zniszczyć atakujące Imperium i każdego innego wroga. Lecz zanim została użyta, wybuchła, a jej twórca zginął. Był rok 1820.
Kiedy zbuntowani przeciw Francji niewolnicy na Haiti przepędzili wojska Napoleona, postanowili zabezpieczyć się przed ich powrotem. Jeden z przywódców rebeliantów, Henri Christophe, zlecił w 1805 r. wzniesienie imponującej fortecy, górującej nad północą kraju jak gwiazda.
Z jednej strony była symbolem aspiracji Haitańczyków, postępu i demokracji. „Tak jak widzisz gwiazdę na niebie […], tak cytadela symbolizuje nasze najwyższe ideały” – opowiadali liderzy haitańskiej rewolucji. Natomiast z militarnego punktu widzenia miała powstrzymać ewentualną kolejną inwazję wojsk francuskiego imperium i zabezpieczyć połączenie między głównymi miastami wyspy.
Lecz już niebawem sam pomysłodawca, Henri Christophe, zdradził republikańskie ideały i przeszedł na „ciemną stronę mocy”, zaprowadzając rządy silnej ręki. A zaczynał bardzo skromnie – w miejscu świetnie znanym Polakom.
Dobosz pod Savannah
„Pułaski krzyknął forward, a my za nim, dwieście koni, kopnęliśmy się galopem, że aż ziemia się trzęsła!” – wspominał Maciej Rogowski, uczestnik bitwy pod Savannah w 1779 r. Walczący o niepodległość Amerykanie i ich sojusznicy bili się tam z brytyjskimi wojskami. Niestety, gen. Kazimierz Pułaski i jego kawalerzyści dostali się w krzyżowy ogień. To była masakra.
„Kula armatnia urwała mu nogę, a z piersi krew bucha także, snać od innego strzału. Jam przyklęknął, i zaczął go podnosić, wymawiał umierającym głosem Jezus, Marya, Józef. Więcej nic nie słyszałem, nie widziałem, bo w tym samym momencie, karabinowa kulka śliznęła mi się po czaszce, krew mi oczy zalała i omdlałem zupełnie” – opowiadał Rogowski.
W tej bitwie uczestniczyli po stronie Amerykanów także „kolorowi” karaibscy ochotnicy z francuskich kolonii (tzw. Chasseurs-Volontaires de Saint-Domingue). Wśród nich pochodzący z Grenady syn niewolnicy Henri Christophe. Miał wtedy zaledwie dwanaście lat, był doboszem.
Chłopiec nie podejrzewał nawet, że Polacy, z którymi w 1779 r. walczył ramię w ramię w Ameryce, za ćwierć wieku, w czasach napoleońskich, będą walczyć przeciwko jego ludowi na Karaibach. A Czarna Madonna, którą nosili na szkaplerzach towarzysze Pułaskiego (m.in. dawni konfederaci barscy), trafi też na Haiti z polskimi legionistami Napoleona (i zostanie tam zaadoptowana w miejscowym kulcie wodu).
W 1805 r., gdy Henri Christophe postanowił wznieść swoją fortecę na Haiti, był już innym człowiekiem niż w 1779 r. Miał za sobą na Haiti akty bohaterstwa i wojenne zbrodnie. Służył sprawie wolności, ale i marzył o coraz większej władzy. Jedi Henri stawał się Darthem Christophem. W 1811 r. koronował się na króla.
„Wolność” pod ciężarem armat
Cień Francji, potężnego zamorskiego imperium mogącego znów upomnieć się o „swoje”, wciąż ciążył nad Haiti. A nad królem Henrym I wisiała też groźba ataku ze strony konkurentów do władzy. Dlatego zmuszał poddanych do nieludzkich wysiłków przy wznoszeniu wymarzonej fortecy.
Cytadela Laferriere powstawała nieopodal miejscowości Milot, 20 km od Cap-Hatien. Christophe wynajął zachodnich architektów, ale pomysł był jego – dawnego kamieniarza. Wznoszono fortecę na szczycie 900-metrowej góry, zwanej Czapą Biskupa. Stanęła na litej skale. Mury sięgały wysokości 40 metrów. Miały do dziewięciu metrów grubości.
Po latach pisano, że zakrawało ta na absurd – że to było jak budowa fortyfikacji Gibraltaru na szczycie Mont Blanc w celu obrony wybrzeża Atlantyku.
Przy budowie pracowało kilkadziesiąt tysięcy ludzi, niektóre źródła mówią wręcz o 200 tysiącach. Król nie odpuszczał nawet kobietom, starcom i dzieciom – oni też musieli swoje odpracować. Za nieposłuszeństwo karał śmiercią. Tak wyglądała wywalczona przez rebeliantów „wolność”. Do dziś nie wiadomo, ile budowa pochłonęła ofiar: dwa tysiące, pięć, dziesięć, dwadzieścia?…
Gwiazda śmierci eksploduje
Po kilkunastu latach cytadela była już prawie gotowa. Jedna z największych tego typu budowli na zachodniej półkuli wyglądała jak okręt prujący przez wzgórza. Jak statek z dziobem, o który rozbijać się będą obce pociski. Mogła pomieścić pięć-dziesięć tysięcy obrońców. Miała zapasy wody i żywności na przetrzymanie każdego ataku.
Na murach straszyła różnego kalibru artyleria, 360 sztuk. Armaty po Francuzach nosiły monogramy Burbonów i Napoleona. Obok czekały stosy pocisków – kilkadziesiąt tysięcy sztuk. I nagle, w 1818 roku, niemal gotową „gwiazdą śmierci” wstrząsnął wybuch! To wyleciała w powietrze prochownia, a w niej Prince Noel, szwagier króla i komendant twierdzy.
Czy to był wypadek, spisek, klątwa, akt szaleństwa? Nie wiadomo. Król kazał naprawić zniszczenia, lecz – jak się okazało – armaty haitańskiej fortecy miały nigdy nie wystrzelić do wroga…
Rebelia przeciw byłemu rebeliantowi
W 1820 r. pojawiło się zarzewie buntu przeciw słabnącemu, schorowanemu królowi. Henry I zrozumiał, że jego dni są policzone i ma przeciw sobie nawet własnych gwardzistów. Zamknął się w pałacu Sans-Souci – swoistej kopii podparyskiego Wersalu, którą postawił pod cytadelą. Tam strzelił sobie w głowę srebrną kulą, jakby uważał się za jakąś istotę nie z tego świata.
Tej ekstrawagancji było jednak za mało – musiało jeszcze gdzieś przepaść jego ciało. Niektórzy miejscowi mówią, że pochowane zostało w samej cytadeli, pod wielkim głazem. Wielu próbowało odnaleźć grób – wierząc, że są w nim skarby – ale bez rezultatu. Za to pod pałacem rośnie do dzisiaj rozłożyste drzewo, posadzone ponoć w dniu śmierci króla.
Sans-Souci został mocno zniszczony przez trzęsienie ziemi w 1842 r. i zamienił się w ruinę. Cytadela, odrestaurowana pod auspicjami UNESCO, wciąż dowodzi ambicji i szaleństwa niewolnika, który został królem. Rycerza Jedi, który został tyranem. Wizjonera, który za cenę krwi swych poddanych stworzył superbroń, ale nigdy nawet jej nie użył.
Skoro twórcy „Gwiezdnych Wojen” tak lubią odwoływać się do historii (starożytnego Rzymu, Niemiec, II wojny światowej), może poszukaliby inspiracji na wyspie półtorej godziny lotu od Miami? J.J. Abramsie, Lucasfilmie i Disneyu – idźcie tą drogą!
***
Polscy łowcy żywych trupów, odrażające rytuały karaibskich szamanów i zbrodnie dokonywane na dystyngowanych dworach Europy. Adam Węgłowski przemierza kontynenty w poszukiwaniu historii, które nie pozwolą wam zasnąć w nocy. Tylko teraz nową książkę „Ciekawostek historycznych” możecie kupić 30% taniej!
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie”. Dowiedz się więcej klikając TUTAJ. Poniżej wybrane pozycje bibliograficzne:
- Roseline Ng Cheong-Lum, Leslie Jermyn, Cultures of the world: Haiti, Marshall Cavendish, 2005.
- Leonard Chodźko, Żywot Kazimierza na Pułażu Pułaskiego, starosty zezulenieckiego, marszałka konfederacyi Łomżyńskiej, regimentarza mało-polskiego, jenerała w wojsku amerykańskim, 1748–1779, Wydawnictwo „Mrówki”, 1869.
- Laurent Dubois, Haiti: The Aftershocks of History, Picador, 2012.
- Michael R. Hall, Historical Dictionary of Haiti, Scarecrow Press, 2012.
- Tadeusz Łepkowski, Haiti. Początki Państwa i Narodu, PWN, 1964.
KOMENTARZE (3)
W kulcie ”wodu”. Naprawdę?
”Jedi Henri stawał się Darthem Christophem.” Litości, takie coś tłumaczy tylko kult ”wodu”.
Czyżby???? Ten artykuł dotyczy tylko przedpłaty. Ha ha ha ha ha ha ha!!!!!!! A może nawet wykonywać tylko kasę. To co się stało z twarzą założyciela?????????????????????? Flaga Polski. Ha! Artykuł jest niczym