XVII-wieczna Miss Polski byłaby niezbyt wysoka, o kobiecych kształtach, bladej cerze z rumieńcami, czerwonymi ustami i śnieżnobiałymi zębami. Talię miałaby wąską, pierś pełną, a włosy najlepiej jasne i gęste. Dążąc do tego ideału, panie sięgały po stare, sprawdzone sposoby poprawiania natury.
Efekt osiej talii osiągano przez noszenie obcisłych gorsetów, zwanych „sznurówkami”. Damy ściskały się nimi aż do nieprzytomności! Starosta mszczonowski hrabia Eligiusz Prażmowski podczas kilkuletniego pobytu we Francji tak zachwycił się obyczajami i modą francuską, że zamierzał nawet zrzec się swojej narodowości. Przywiózł ze sobą do Polski na tyle silne umiłowanie modą francuską, że jego córka Marianna stała się prawdziwą męczennicą kapryśnego i dziwacznego modnisia i całe życie nią była w domu i za domem.
Sprowadzał dla niej z Francji wymyślne stroje, a nawet osobiście sznurował jej gorset à la Pompadour, tak mocno i ściśle, że jej piersi prawie pod brodę dochodziły. Dzięki temu hrabianka zyskała talię na tyle wąską, że ponoć można ją było objąć dłońmi.
Sarmaci utyskiwali na gorsety, upatrując w nich przyczyn zgorszenia i rozprężenia obyczajowego. Obawiali się, że ich żony, siostry i córki wraz z nową modą przejmą inne niekorzystne wzorce. Wojewoda Krzysztof Opaliński pisał w 1646 roku: Żonę moją Królowa kocha i nad wszystkie inne damy znacznie karczuje i szanuje i respektuje. Wystroiła mi ją tyż cale po francusku krom tego, że cycków nie pokazuje, choć to alamodissimum.
Damy, wbrew rzucanym na nie gromom, a zgodnie z nową modą, starały się wyeksponować nawet niewielkie biusty wkładając pod suknie powiększające poduszeczki. Paniom mniej hojnie obdarzonym domowe poradniki dodatkowo podpowiadały, jak różnymi sposobami uzyskać pożądane krągłości. W jednym z dzieł radzono, aby tłuc liście mięty i nią te jabłuszka okładać, a będą twarde i okrągłe.
Barokowa dama musiała mieć także doskonałą, białą płeć, ozdobioną rumieńcem. Ponieważ największym wrogiem wybielonej skóry było słońce, stosowano różne specyfiki, usuwające „cygańską cerę”. Zabiegi te prowadzono z pomocą wódek, maści i olejków. Szymon Syreński pisze w swoim zielniku o odwarze, który piegi z twarzy […] zmazy wszelkie, plamy i szkaradności […] spędza i ściera.
Jasna cera długo była u pań pożądana. Jeszcze Aleksandra z Tańskich Tarczewska ubolewała w swoim pamiętniku nad losem wychowywanej przez pewną starościnę siostry Klementyny. Nie mogę podarować, że z najpiękniejszej w świecie dziewczyny przez niedbalstwo, niechlujstwo oddali opaloną, okrostowiałą panienkę; ledwo w dwa lata przyszła jej płeć cokolwiek do dawnego stanu, ale na zawsze straciła pierwotną białość i delikatność… Dbano nie tylko o twarz, ale także ręce, które miały być białe, gładkie, „chędogie”.
Efekt gładkości i pożądanej bieli osiągano dzięki bielidłom, czyli pudrom, które wyrabiano między innymi z utartej kredy oraz sproszkowanych skorupek jaj. Bladą cerę w II połowie XVI wieku powszechnie podkreślano „barwiczką” (preparowaną z rozmaitych korzeni, saletry, miodu, koziego mleka i innych dodatków), później zwaną różem. Brwi czerniono proszkiem ze spalonych migdałów na modłę orientalną, a na twarz naklejano czarne muchy, które przywiozła do Polski królowa Ludwika Maria Gonzaga.
Znaczenie much zależało od tego, gdzie zostały przyklejone: przy kąciku oka była „rozkochana”, na policzku „uprzejma“, na nosie „śmiała“, na wardze „całuśna”. Moda nie oszczędzała nawet młodziutkich panien: Kajetan Koźmian ubolewał w swoich pamiętnikach, że hrabia Prażmowski zmuszał swoją córkę chociaż była świeżą, bielić twarz blejwajsem, malować różem […] brwi czernić i twarz pstrzyć muszkami.
Staropolskie przysłowie głosiło wprawdzie, że nie pomoże blansz ni róż, kiedy panna stara już, ale i tak każda starała się, jak mogła, aby poprawić niedoskonałości. Ignacy Krasicki w „Panu Podstolim” wspominał, jak bielidła, czernidła, czerwienidła i błękitnidła używać można, jak oko czerwienidłem ożywić, czernidłem brwi powiększyć, bielidłem płeć poprawić, błękitnym kolorem kurs delikatnych żyłek oznaczyć.
Jan Kochanowski wyśmiewał tę przesadę, bo nie sposób było ocenić rzeczywistą urodę adorowanej damy: Równałem często jej płeć ku rumianej zarzy, A ona kramną barwę nosiła na twarzy. Co ciekawe, za zachodnią modą goniły nie tylko niewiasty, ale także panowie.
Kajetan Koźmian ubolewał: Nie tylko stolica, lecz i inne prowincje były pełne tego rodzaju przesadzonych elegantów, gdy sobie wspomnę […] Rzewuskiego marszałka wielkiego koronnego, ministra, który pół dnia tracił na układanie w fryzurę włosów […] i któremu kamerdynerowie napełniali cały gabinet pyłem pachnącego pudru, aby ten z wolna osiadał na jego fryzurze. O cerę Rzewuski dbał ponoć sypiając w okładach z… plastrów świeżej cielęciny.
Dopełnieniem wyglądu każdej sarmackiej piękności było misterne uczesanie. Jeszcze do II połowy XVII wieku panny nosiły długie włosy, a mężatki obcinały warkocze i zakładały czepiec. Gdy czepce wyszły z użycia, coraz większą wagę zaczęto przywiązywać do fryzur – damy zaczęły „trefić” włosy, czyli układać je w loki, wijące się w puklach lub upinane, jak możemy dziś zobaczyć na portretach Marysieńki Sobieskiej.
Na początku XVII wieku damy wyrywały sobie kosmyki nad czołem, modne były bowiem wysokie czoła. Poeta Sebastian Fabian Klonowic drwił z takich żonek wyłysionych, muskanych i barwionych, ale moda trzymała się mocno. Pozostałe włosy musiały być gęste i zdrowe, co można było zapewnić myjąc pukle w deszczówce albo w… pomyjach.
W modzie było także farbowanie włosów: blondynki je przyciemniały (na przykład wyciągiem z orzechów), a szatynki – rozjaśniały (maścią zawierającą korzeń celidonii, kmin, oliwę oraz inne dodatki). Siwiznę maskowano czerniąc włosy ołowianym grzebieniem, sadzą, sokiem z szałwii lub też „kopcono ługiem”.
Do pachnideł obyczajowość sarmacka przez długi czas się nie przekonała. Nie budziła zastrzeżeń jedynie woda różana, czasem stosowano pachnące wódki czy olejki, ale perfumy stanowiły luksus zastrzeżony dla niektórych kół dworskich i zamożnej szlachty. Przeważnie noszono je na szyi zamknięte w formie tak zwanych pomander, a propagatorami tej mody byli głównie mężczyźni.
Przygotowane były z aromatycznych substancji, proszków roślinnych, korzeni, kwiatów, gumożywic itd. W składzie znajdowały się także ambra, cybet i piżmo. Piotr Skarga w jednym ze swych kazań wspominał o skrzyneczce, w której jest piżmo i wonia wdzięczna, cokolwiek doń zbliższysz, wszystko onym piżmem wonia. Do dziś przepiękne perłowe naczynko na takie wonności wisi w dolnej części rubinowej sukienki Maki Boskiej Częstochowskiej. Ofiarowała je w latach 30. XVIII wieku pani Ponińska, kasztelanowa poznańska.
Moda na poprawianie urody, jak również wszystkie nowinki, przybywały do dam epoki sarmackiej z krajów Zachodu. Młode panny i mężatki wyjeżdżające za granicę, często dla podratowania zdrowia, przywoziły do kraju plotki polityczne i towarzyskie, a także modowe nowinki. W swoich podróżnych kufrach zwoziły najnowsze typy gorsetów à la Pompadour, peruki i cudowne kremy.
Nowinki te natychmiast należało stosować i przekazać znajomym, gdyż właśnie to pozwalało odróżnić prawdziwą światową, obytą damę od byle plebejki. A że czasem na spacerze trafił się miejski łobuz, który dmuchnął takiej piękności w twarz płatkami goździków, które oblepiły „wymaszczone” lico, budząc śmiech przechodniów? Cóż, trudno. Taka była cena doskonałości.
Inspiracja:
Inspiracją do stworzenia galerii były wizerunki pięknych Sarmatek z powieści Roberta Fotysia, Gambit hetmański, (Wyd. Otwarte 2016).
Bibliografia:
- Bystroń, J.S., Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, Trzaska, Evert i Michalski, Warszawa 1933
- Kitowicz, J., Opis obyczajów za panowania Augusta III, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2003
- Kuchowicz, Z., Obyczaje staropolskie XVII i XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1977
- Lisak, A., Miłość staropolska. Obyczaje, intrygi, skandale, Bellona Warszawa 2011
KOMENTARZE (2)
Piękna jak Marysieńka? Toż ona syfilis miała, a zatem i zęby niewątpliwie w fatalnym stanie (na żadnym portrecie się nie uśmiecha) i cerę pewnie też nieszczególną, czego pod toną kosmetyków nie widać (a i malarze dworscy realizmu czy weryzmu nie uprawiali ;-) ). 19 ciąż (z czgo kilka poronionych) też swoje zrobiło. Porównywanie prawdziwej urody do tej z portretów to tak jak porównywanie dzisiejszych kobiet do wyfotoszopowanych celebrytek z plakatów reklamowych.
Radze czytac pamietniki z tej epoki (zreszta z roznych tez)!
Byla rzeczywiscie piekna do poznej starosci!