Brutalny orangutan czy czuły kochanek? Wielkie misterium miłości czy bolesna chwila poniżenia w łapach nieudolnego chama? Nasze prababki instynktownie bały się nocy poślubnej. I miały ku temu bardzo dobre powody.
Tradycja nocy poślubnej odchodzi do lamusa. A przynajmniej do takich właśnie wniosków prowadzą organizowane w ostatnich latach sondaże. W Polsce nikt dotąd nie próbował zapytać reprezentatywnej grupy nowożeńców o seks podczas ich pierwszej nocy. W Wielkiej Brytanii robiono to już wielokrotnie.
W 2009 roku ponad 25% respondentów przyznało, że po weselu nie było żadnych amorów. W ankiecie z 2013 roku grupa ta urosła do 52%. I nie był to wynik błędnej metodologii, bo sondażem objęto aż dwa tysiące osób. Wreszcie w 2014 roku przepytano pięć tysięcy panien i panów młodych. 67% przyznało, że w noc poślubną tylko smacznie spali.
W międzywojennej Polsce podobne liczby byłyby zupełnie nie do pomyślenia. Pasowałyby do żartów, a nie do opisu rzeczywistości. „Pełną wrażeń pierwszą noc” przeżywał niemal każdy nowożeniec i miała ona nieporównywalnie większe znaczenie niż dzisiaj. W rytuale tym wcale nie chodziło o seksualną przyjemność. Specjaliści od stosunków płciowych robili wszystko, by przekonać czytelników swoich prac o wadze czekającego ich sprawdzianu. Od tej jednej nocy mogło zależeć całe ich pożycie małżeńskie.
Wysoki stopień orgazmu
Trwała pierwsza, dzisiaj już zapomniana rewolucja seksualna. Coraz więcej młodych dziewcząt eksperymentowało z seksem jeszcze przed ślubem. To nie ulega wątpliwości. 20% miało nawet odwagę przyznać się do tego w ankiecie z 1934 roku. Większość narzeczonych wciąż jednak działała w myśl tradycji – stawały przed ołtarzem w mniejszym lub większym stopniu „niewinne”.
Seks znały z opowiadań koleżanek lub z książkowych definicji. Mogły na przykład kojarzyć opis zamieszczony w Hygienie miodowych miesięcy Maxa Exnera wydanej po polsku w 1936 roku:
Łechtaczka (…), natrafiając na grzbiet żołędzi i trzon prącia, trze o niego tak, że każdy ruch wykonany podczas spółkowania wywiera wpływ na jedną i drugą płeć. Wreszcie, odczuwając wrażenia rozkoszy, prowadzi do owego wysokiego stopnia orgazmu, który powoduje z jednej strony ejakulację, a z drugiej strony przyjęcie nasienia do ujścia zewnętrznego macicy.
Z pozoru wszystko się zgadza. Ale teoretyczny wywód tak naprawdę nic nie wyjaśniał. A pytać o dalsze szczegóły po prostu nie wypadało.
Prawie jak wizyta w szpitalu
William Martin, autor Racjonalnego życia płciowego przedstawiał sytuację we wzniosłych tonach: „Pierwsza noc poślubna oznacza tę upragnioną, nieraz długo oczekiwaną chwilę, w której ma nastąpić wtajemniczenie oblubienicy w wielkie misterium miłości”. Nawet on zwracał jednak uwagę, że „nie jest to bynajmniej łatwe zadanie”. Tłumaczył, że młode, nieuświadomione płciowo kobiety instynktownie boją się seksu:
Dziewczyna wie ze słyszenia, że pierwszy akt płciowy powoduje przerwanie jakiejś błony; nie zna wszystkich szczegółów anatomicznych, lecz ten „pierwszy raz” wydaje jej się jakąś małą operacją, żeby użyć terminu medycznego; boimy się przecież zastrzyku podskórnego, cóż więc dziwnego, że wzbudza lęk akt fizyczny, który dokonywa się w okolicy ciała tak wrażliwej i tajemniczej?
Rolą mężczyzny było przezwyciężenie obaw małżonki, uspokojenie jej i stworzenie atmosfery sprzyjającej bliskości. Ponownie – teoria wygląda doskonale. Każda publikacja dotykająca kwestii nocy poślubnej sugeruje jednak, że statystyczny żonkoś nie potrafił stanąć na wysokości zadania.
Nie wolno być brutalnym
Martin przestrzegał: „Niedopuszczalne jest użycie podstępu lub siły. Nie wolno mu być brutalnym”. Doktor Tardieu, autor wydanej w 1934 roku Sztuki przypodobania się kobietom, opisał z kolei typowego nowożeńca: „Męża gorącego, a niezręcznego”. Był to człowiek, który:
Zaledwie znajdzie się na łożu małżeńskim, już chciałby posiąść żonę (…). W wielu wypadkach próby spółkowania powodują bóle tak ostre, krzyki tak gwałtowne, że mąż nie śmie dalej kontynuować aktu.
Na kolejnej stronie raz jeszcze pada ostrzeżenie: „Impet i brutalność powinny być wykluczone przy pierwszym zbliżeniu”. I można się domyślać, że w większości przypadków właśnie te dwa słowa najlepiej opisywały wrażenia żony z nocy poślubnej. Zresztą, autor broszury Miłość małżeńska w świetle nauki wydanej po polsku w 1931 roku pisał o tym zupełnie wprost:
Trzeba przyznać, że mąż prawie zawsze nie umie sobie dać rady z tą trudną i delikatną rolą. Zabiera się do wypełnienia swego obowiązku małżeńskiego niezręcznie, gburowato, beznamiętnie, jakby chciał jedynie zaspokoić swoją obskurną żądzę.
Czyni wszystko, aby nie zaoszczędzić swej towarzyszce żadnej przykrości związanej z tym pierwszym zbliżeniem. Nie ma w jego postępowaniu niczego, co by pozwalało zapomnieć lub wybaczyć nieprzyjemność spółkowania.
Obskurne żądze i szramy na psychice
Specjaliści mieli świadomość, jak głębokie szramy na psychice może pozostawić takie doświadczenie. Dziewczyna oczekiwała wspaniałego aktu zjednoczenia, dla którego strzegła swej cnoty przez całą młodość. A skończyło się niemalże na gwałcie. Tak samo było w XIX wieku, ale dopiero teraz naukowcy zaczęli zastanawiać się nad skutkami tragedii nocy poślubnej.
W 1900 roku większość lekarzy zbywała temat, twierdząc, że typowa kobieta to jednocześnie histeryczka. Istota z natury oziębła lub wręcz aseksualna, której po prostu nie da się zadowolić. W 1930 roku wzmianki o histerii padały już tylko w cudzysłowie i to głównie w pracach wyjątkowo wstecznych autorów. Nawet umiarkowani konserwatyści – nie mówiąc o piewcach obyczajowego wyzwolenia – źródeł kobiecych problemów z seksem zaczęli szukać u mężczyzn.
„Brutalne postępowanie może zrazić kobietę, zranić ją moralnie, a takie uczucia zostawiają niezatarty ślad we wspomnieniu pierwszego zbliżenia cielesnego z mężem” – podkreślał William Martin. Kończyło się to wstrętem do seksu, psychiczną blokadą uniemożliwiającą jakiekolwiek dobrowolne stosunki, a w najlepszym wypadku – zupełną obojętnością na sprawy płciowe.
Paweł Klinger przytaczał za innym autorem, że nawet 50% płci żeńskiej to tak zwane zimne kobiety. W zdecydowanej większości ich chłód dało się zniwelować. Nie psychoanalizą, hipnozą ani tabletkami, ale nowym podejściem do seksu zarówno podczas nocy poślubnej, jak i każdego kolejnego zbliżenia. Wystarczyło traktować żonę jak człowieka, a nie dmuchaną lalkę służącą zaspokajaniu własnych potrzeb.
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką pt. Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce.
[expand title=”Kliknij, żeby rozwinąć wybraną bibliografię.”]
- J.A. Boswer, Jak unikać zdrady i rozczarowań w małżeństwie, Lwów 1936.
- Vikki Campion, One in four married couples don’t have sex on their wedding night, „Daily Telegraph”, 31 lipca 2009.
- M. Eksner [Max Exner], Hygiena miodowych miesięcy, czyli Etyka stosunków płciowych. Poradnik dla młodych małżeństw, Wiedza Współczesna, Warszawa 1936.
- Jaf i Saldo [Jean Fauconney], Miłość małżeńska w świetle nauki, Księgarnia Popularna, Warszawa 1931.
- Siam Goorwich, Most British couples don’t have sex on their wedding night, „Metro.co.uk”, 3 października 2014.
- Deni Kirkova, More than half of couples DON’T have sex on their wedding night – mostly because the groom is too drunk, „Mail Online”, 9 października 2013.
- Paweł Klinger, Vita sexualis. Prawda o życiu płciowem człowieka, Księgarnia Karola Neumillera, Łódź 1935.
- Małżeństwo XX wieku, „Amorek” 1924, nr 4.
- William Martin, Racjonalne życie płciowe, Minerwa, Warszawa 1936.
- Noc poślubna, „Nowy Dekameron” 1925, nr 1.
- Ksawery Sieńko, Zagadnienia seksualne, Polskie Towarzystwo Eugeniczne, Warszawa 1937.
- Tardieu, Sztuka przypodobania się kobietom, Księgopol, Warszawa 1934.
[/expand]
KOMENTARZE (16)
Piękne czasu (pomijając wojnę, oczywiście)
Witam
Ruchac stare baby za siano
buhahahhahaha mam wrażenie, że autor pierwszego komentarza nie przeczytał artukułu. otóż arykuł mówi o tym, że kiedyś noc poślubna była straszna dla kobiety, ponieważ przypominała gwałt.komenatrz piękne czasy brzmi niesmacznie.
Bardzo dobrze czyta się powyższy tekst, świetnie napisany, ciekawa historia ;]
Mi się tekst nie podobał. Historia seksu opisywana była, jest i będzie wielokrotnie.
Co za zbiór bzdur. Wymysły niedouczonego autora.
Prostacki tekst napisany prymitywnym stylem.
Tak, tak, tak, oczywiście – kochankowie na łonie przyrody przeżywają miłosną sielankę, ale już małżeństwo we własnej alkowie skazane jest wyłącznie na gwałty, ból i przemoc.
Tak, tak, jasne, ach z całą pewnością to oczywiste, iż kochać czule i namiętnie potrafią wyłącznie kochankowie – małżeństwo zaś to przecież kłębowisko przemocy i brutalności, no jakże mogłoby być inaczej! Przecież trzeba na siłę udowodnić swoją tezę, choćby najgłupszą pod słońcem!
Autor wysilał się i wysilał jak tylko mógł, żeby wyśmiać instytucję małżeństwa i zohydzić pamięć po naszych pradziadkach.
Ach, jakie to typowe u pismaków w dzisiejszych czasach … zrobią wszystko byleby obśmiać wartość małżeństwa, piękno czystości przedmałżeńskiej oraz te wartości, którym hołdowali nasi przodkowie, czyli wartości chrześcijańskie, które zakładały honor, uczciwość, dzielność, szacunek do kobiet i osób starszych i wiele innych cennych zachowań.
Tak na marginesie, panie autorze – skoro te przedwojenne mężatki były tak „nieszczęśliwe” i „straumatyzowane” z powodu pożycia małżeńskiego, to po pierwsze dlaczego nie było masowych depresji i masowych samobójstw naszych prababć, a po drugie dlaczego tak kwitła wielodzietność w tamtych czasach?
Stosując pański sensacyjny i prostacki sposób rozumowania, można by wysnuć wnioski , że to współczesne kobiety mają za sobą traumy seksualne, bo dzieci jak na lekarstwo i niedługo wymrzemy jako naród.
No cóż, niestety natura nie działa w ten sposób, że dzieci powstają tylko wtedy, gdy kobieta jest zadowolona z seksu. Dzieci mogą powstać także wówczas, gdy kobieta jest do seksu zmuszana, więc argument z liczbą dzieci cokolwiek bezsensowny.
Wielodzietność kwitła, bo być może nie było aż takiego dostępu do antykoncepcji?
Nie odkrywano depresji ponieważ nie brali w ogóle takiego czegoś pod uwagę. Uważali za to zwykle hunorki kobiece czy wieczne nie zadowolenie „po prostu”. Depresja jest zauważają dopiero teraz jako poważną przypadłość, kiedyś wierzono, że kobieta podczas okresu wpada w histerię więc kto by zwracał na depresję uwagę… Nikt. Tym badziej że seks to „obowiązek małżeński” więc trzeba to robić bo tak.
Zgadzam się z tym komentarzem za to nie rozumiem jak można tak bezsensownie niwelować jego wartość jak robią to Państwo powyżej. Uważacie, że małżeństwo było tyranią nieznającą przywiązania, zaufania, miłości i delikatności? Czy nie czytaliście autorów starożytnych, średniowiecznych i z okresu romantyzmu o tematyce romantycznej i miłosnej? W dzisiejszych czasach nieustannie stara się udowodnić jak okropne były minione czasy i dąży do wywołania awersji do wszystkiego co tradycyjne. Tworzy to poważne problemy społeczne jak plagi rozwodów czy związków nieformalnych ulegających szybkim rozpadom z negatywnymi skutkami dla obu zainteresowanych, ale przede wszystkim dla dzieci z takiego związku. Brak dzieci to inny problem powodujący niszczenie całych społeczeństw, zmniejszanie się ich liczebności i sprowadzanie innych, często obcych kulturowo nacji na miejsce swoich obywateli.
starożytnośc to czasy świetlane , całezło w seksie zaczęło sie od średniowiecza , a pewnie w XIX i na początku XX w było różnie z seksem małżeńskim tym bardziej ,że małżeństwa były aranżowane , mąż spełniał obowiązek , a potem udawał się do burdelu i zaznawał rozkoszy , bo z żoną musiał się kochać po kościelnemu . Nikt się nie przejmował ,że kobieta bez orgazmu , częściowo podniecona , stawała się nerwowa , miała bóle głowy i inne dolegliwości tzw histerią, a masturbacja nie wchodziła w rachubę , no bo to grzech .Co do plagi rozwodów – czy naprawdę utrzymywanie tzw rodziny z pijakiem , sadystą , bandytą lub lowelasem to dobro dla dzieci ? w tamtym czasie kobiety na ogół nie pracowały więc były jak niewolnice , dzisiaj odzyskałyśmy godność i umiemy się same utrzymać , więc łatwiej uwolnić się ze złego związku . Nie ma co gloryfikować starych czasów , gdy związki utrzymywane były z braku możliwości uwolnienia się z nich
Droga Dominique, dużo uwag bardzo trafnych, jednak trudno zgodzić się do końca ze stwierdzeniem, że starożytność to czasy świetlane pod kątem seksu i seksualności. Zachęcam do lektury „Wieków bezwstydu”. Pozdrawiam :)
To jest straszna bieda i niewiedza ..jak uczony wysoko teoretyk pisze o historii.Wie i zna ją z papierów dokumentów i uważa jak było.A ja znam historie i mówię.o ubiegłym stuleciu z ust pradziadków i dziadków.
Wielodzietność kwitła, bo być może nie było aż takiego dostępu do antykoncepcji?
Zgadzam się z tym komentarzem za to nie rozumiem jak można tak bezsensownie niwelować jego wartość jak robią to Państwo powyżej. Uważacie, że małżeństwo było tyranią nieznającą przywiązania, zaufania, miłości i delikatności?