Kiedy latem 1944 roku żołnierze generała Maczka trafili do Normandii, byli przygotowani do zażartej walki z wycofującym się Wehrmachtem. Nie wiedzieli jednak, że będą wystawieni także na ataki wyprowadzane przez własnych sojuszników. Alianccy lotnicy okazali się równie niebezpieczni co niemieckie czołgi.
W trakcie II wojny światowej amerykańscy piloci bombowi zdecydowanie nie cieszyli się dobrą opinią wśród żołnierzy sił lądowych. Nie raz i nie dwa zdarzało im się przez pomyłkę zbombardować alianckie pozycje. Ba, we Francji ich ofiarą padł nawet trzygwiazdkowy amerykański generał! Polscy czołgiści przekonali się boleśnie o „skuteczności” jankeskich władców przestworzy już pierwszego dnia walk na froncie.
Na amerykańskich pilotach zawsze można polegać
Ósmego sierpnia 1944 r. ruszyła druga faza ofensywy dowodzonej przez gen. Simondsa, której celem było zamknięcie w okrążeniu niemieckich sił w Normandii. Żołnierze czarnej kawalerii gen. Maczka zostali przydzieleni do II Korpusu Kanadyjskiego, odgrywając znaczącą rolę w całej operacji.
Zanim jednak Polacy dostali szansę wykazania się w boju, niemieckie pozycje miały zostać zbombardowane przez Amerykanów. I rzeczywiście, około godziny 13.00 na niebie pojawiło się 500 samolotów B-17.
Niestety – jak czytamy w książce Antony’ego Beevora „D-Day. Bitwa o Normandię” – po trafieniu przez hitlerowską obronę przeciwlotniczą, bombowiec na przedzie formacji zbyt wcześnie zrzucił ładunek, a pozostałe poszły za jego przykładem. Na ziemi rozpętało się piekło:
Najpierw było zdziwienie, potem niedowierzanie i przerażenie. Kto zdążył, chował się pod samochody, przyczepy, wskakiwał do rowów. A bomby leciały jedna po drugiej, raniąc i zabijając alianckich żołnierzy (To już komentarz Kacpra Śledzińskiego z książki: „Czarna Kawaleria”, Znak Horyzont 2014),
Natychmiast po tym jak rozpoczęło się bombardowanie Kanadyjczycy i Polacy rzucili żółte świece dymne, celem zaznaczenia własnych pozycji. To tylko pogorszyło sytuację. Wszystkiemu winna była fatalna łączność między siłami naziemnymi a powietrznymi. Amerykanie używali bowiem żółtych znaczników dla swoich celów…
W efekcie – jak podaje Antony Beevor – zginęło lub zostało rannych 315 Polaków i Kanadyjczyków, zaś samo natarcie znacznie straciło na impecie. Jednak to jeszcze nic w porównaniu z tym co wydarzyło się niespełna tydzień później.
Marszałek Tedder wszystkiego dopilnuje
Tym razem bezpośrednim celem żołnierzy II Korpusu było miasteczko Falais, na drodze do którego największą przeszkodą stanowił las Quesnay. Niemcy zmienili go w istną fortecę, której najsilniejszy punkt tworzyły okopane tygrysy. W tej sytuacji zdecydowano się znów sięgnąć po wsparcie z powietrza. Zrezygnowano jednakże z Amerykanów, wybierając bombowce RAF-u.
Chcąc uniknąć powtórki wydarzeń sprzed kilku dni na miejsce przybył nawet dowódca angielskiego lotnictwa marszałek Arthur Tedder. Jak się zapewne już domyślacie nie na wiele się to zdało. W relacji Franciszka Skibińskiego – podówczas zastępcy dowódcy 10 Brygady Kawalerii Pancernej – czytamy:
Olbrzymia armada, lecąca bardzo nisko, zbliżała się z kierunku północnego. Żołnierze powyłazili na czołgi, wymachując z entuzjazmem beretami. […] Aż tu jak nie zaczną sypać się bomby! Prosto na nasze głowy. Cała szerokość i głębokość przygotowanego do natarcia korpusu została obrzucona tysiącami bomb. Nigdy w życiu nie byłem pod takim bombardowaniem, jak tego 14 sierpnia.
I chociaż trudno w to uwierzyć powtórzyła się sytuacja z żółtymi racami sygnałowymi. Jak podkreśla w „Czarnej kawalerii” Kacper Śledziński: Nie pomogły meldunki wysyłane z dowództwa korpusu ani samolot mosquito, który latał między bombowcami, dając znać skrzydłami, aby przestali bombardować. Nalot trwał tak długo aż wszystkie samoloty pozbyły się swego śmiercionośnego ładunku.
Wspomniany wcześniej marszałek Tedder kłusem dał nura pod polski czołg. W jego ślady poszli żołnierze całego II Korpusu. Straty były jednak ogromne.
Dotyczyło to w szczególności Kanadyjczyków, ale i w polskich szeregach zginęło lub zostało rannych 200 żołnierzy. Zniszczeniu uległy setki pojazdów mechanicznych. Spłonął również sztandar podhalańczyków z odznaczeniami Virtuti Militari za kampanię Norweską.
Doskonale spointował całą sprawę cytowany wcześniej Franciszek Skibiński: Działalność naszego lotnictwa tego dnia była znacznie skuteczniejsza niż 8 sierpnia. Wtedy osłabiła tylko natarcie. Dziś – udało się w ogóle powstrzymać jego wyruszenie.
Zdecydowanie nie tak wyobrażali sobie pancerniacy generała Maczka swój pierwszy tydzień w boju. Na szczęście wkrótce dostali okazję, by wykazać się w walce. Starczyło, że Amerykanie przestali zrzucać im na głowy bomby.
Bibliografia:
- Antony Beevor, D-Day. Bitwa o Normandię, SIW Znak 2010.
- Franciszek Skibiński, Pierwsza Pancerna, Czytelnik 1966.
- Kacper Śledziński, Czarna kawaleria. Bojowy szlak pancernych Maczka, Znak Horyzont 2014.
KOMENTARZE (14)
Ciekawy artykuł. O tym, że precyzyjne bombardowanie było jeszcze w powijakach, to słyszałem. Ale że nasi pancerniacy tak przez to oberwali, to nawet nie pamiętam ze wspomnień gen. Maczka.
Dzięki. Co do wspomnień gen. Maczka to sam nie jestem pewien czy o tym pisał, a jeżeli tak to musiała to być bardzo zdawkowa wzmianka. Sporo za to można o tym przeczytać u cytowanego w artykule Skibińskiego.
bos czytal po zydowsku przekladajac kartki z lewa na prawo
Tekst caly bardzo dobry. Tylko prosze uzywal jezyka polskiego on taki piekny a Ty angielskim tutaj wyjezdzasz (spointowal)
Cieszę się, że artykuł się podobał. A co do spointować/spuentować to obie formy zapisy są jak najbardziej poprawne i używane w języku polskim od bardzo dawna, więc nie ma tutaj „zajeżdżania angielszczyzną”, szczególnie że słowo to pochodzi z języka francuskiego. Co ciekawe, zapis spointować wyniosłem jeszcze ze szkoły podstawowej, a chodziłem do niej w latach 90. minionego stulecia. Zatem pozwolisz Anonimie, że przez sentyment pozostanę przy wersji „pointa” :).
Przeczytałem z dużym zaciekawieniem. Nie znałem tego epizodu. Dziękuję.
dobry artykuł i ciekawy temat
Dziękuję. Też wydawało mi się, że temat jest ciekawy i wart przybliżenia naszym Czytelnikom.
Wybrane komentarze do artykułu z naszego facebookowego profilu, które mogą Was zaciekawić
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1122530587775599
Marcin Z.:
Niechaciał bym się czepiać ale czołgów Crusader (na zdieciu ) nie było w Normandii
Ciekawostki historyczne:
Bo to zdjęcie 1 Pancernej ze Szkocji (poglądowe).
Robert W.:
„….jak bombarduje luftwaffe – chowają się alianci, jak bombardują Anglicy – chowają się Niemcy, jak bombardują Amerykanie – wszyscy się chowają … „
To Covenantery, nie Crusadery swoją drogą, hyhy…
Anglicy nie tylko naszych pancerniakow od Maczka bombardowali. ORP Jastrząb został zatopiony przez Anglików i Norwegów ,nie dość że alianckich konwój wpłynął w sektor który kontrolował Jastrząb to nawet nie raczył Polskiego okretu o tym fakcie powiadomić. Natomiast Angielscy i Norwescy durnie rozstrzelali wynurzony okręt pomimo tego ze widzieli jego znak taktyczny ,radiotelegrafista wzywał do zaprzestania ostrzału ,wystrzelono świece dymna ze to swój okret. O calym kuriozum tej akcji świadczy fakt zabicia przez Anglików 2 swoich oficerów lacznikowych na Polskim okrecie i kilku Polaków.
Bardzo dobry artykół, osobiście nie wiedziałem o tych akcjach alianckiego lotnictwa :/
Słyszałem o tym od uczestnika walk o Monte Cassino i Ankonę. Pewien amerykański bombowiec uderzył na polskie pozycje, więc rakietami sygnalizacyjnymi dano mu znać o pomyłce i że przy ponownej próbie uznają go za wroga i zestrzelą. Ten pokiwał skrzydłami, że rozumie. Zatoczył koło i znów to samo. Za trzecim, czy czwartym razem skończył jak każdy napastnik, czyli w zgliszczach. Zrobiła się awantura. Amerykański oficer łącznikowy protestował, że to był przecież ich samolot, na co odpowiedznano mu, że bombardował pozycje swoich. Po pewnym czasie tego słownego ping-ponga oznajmiono mu, że jeśli mają więcej takich pilotów, to jest duża możliwość, że w tym miejscu powstanie ich specjalny cmentarz…
Wszystko winą Bombardierów…
„Paragraf 22”