Sąsiad sąsiadowi był przed wojną wilkiem. To nie ulega wątpliwości. Jednak najgorzej mieli przedstawiciele jednego, konkretnego zawodu. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że był to najniebezpieczniejszy fach w przedwojennej Polsce. O jakim zawodzie mowa? Ano, o... gajowych.
Gajowy przed wojną był przede wszystkim stróżem prawa. Nie strzegł jednak ludzi, ale lasów – przed kłusownictwem, kradzieżą drewna, niedozwolonym zbieractwem. Według danych sądowych były to najczęstsze przestępstwa w przedwojennej Polsce. Przykładowo w „Roczniku statystyki Rzeczypospolitej Polskiej” za rok 1928 odnotowano 62 tysiące przypadków kradzieży z pola i lasu, 1420 kradzieży koni i 1150 kradzieży bydła oraz 8348 przypadków kłusownictwa.
Gajowi mieli ręce pełne roboty, a chłopi robili wszystko, by nie dać się złapać. Pomiędzy jednymi i drugimi trwała nieustanna wojna. I to nierówna wojna, bo jej ofiarami padali niemal wyłącznie gajowi.
Z siekierą w głowie
14 lutego 1927 roku leśnik z powiatu grodzieńskiego zginął od uderzenia siekierą w głowę. Miał tego pecha, że przyłapał złodziei drewna na gorącym uczynku:
Aleksy Mikulicz w dniu krytycznym wyszedł do lasu, aby odnaleźć sosny, które zostały ścięte przez złodziei. Szukając tego drzewa, natrafił na Kozłowskiego i Bućko, którzy ścinali czwartą sosnę. Mikulicz padł rażony cięciem siekiery w głowę. Siekierę ze śladami krwi znaleziono przy rewizji. Kozłowskiego i Bućkę aresztowano. Do winy nie przyznali się.
Także w 1927 roku zakończył się proces niejakiego Malinowskiego, którego warszawski sąd apelacyjny skazał na dziesięć lat ciężkiego więzienia za zabójstwo gajowego Grabowskiego. Motyw zbrodni? Zemsta. Od dłuższego czasu Malinowski groził Grabowskiemu, że odegra się na nim za zaskarżenie go o kłusownictwo. Pewnego dnia spotkali się w oddaleniu od leśniczówki i wtedy kłusownik zabił wystrzałem z dubeltówki gajowego.
Gajowy myli się tylko raz
Podobnych spraw, relacjonowanych zdawkowo przez gazety, były dziesiątki. W 1926 roku „Dziennik Białostocki” donosił między innymi o gajowym z Białaszewa, którego podczas obchodu postrzelono z karabinu w podudzie; o gajowym lasów państwowych pracującym w puszczy Białowieskiej, którego postrzelono w lewe ramię, kiedy szukał swych krów w lesie; czy choćby o stróżu lasów pod Stryjem w Małopolsce Wschodniej, którzy zginął trafiony w brzuch kłusowniczą kulą.
Na bazie tych i podobnych notatek prasowych można chyba wyciągnąć wniosek, że przeciętny polski gajowy miał gorszy żywot niż saper, członek Korpusu Ochrony Pogranicza i treser lwów… razem wzięci. A przecież to tylko szeregowe przykłady! Niektóre historie miały swój unikalny koloryt.
W lipcu 1923 roku „Dziennik Białostocki” zrelacjonował dwa incydenty o tak nieprawdopodobnych zwrotach akcji, że aż trudno uwierzyć w zupełną rzetelność dziennikarzy. Krwawe widmo Szeli wiodło chłopską tłuszczę do zbrodni! – krzyczały litery nagłówka 26 lipca. Chłopi ze wsi Ossów pod Radzyminem ni stąd, ni zowąd postanowili uśmiercić miejscową dziedziczkę panią Reniewiecką oraz gajowego Wiśniewskiego, który tępił niemiłosiernie kradzieże leśne.
Wyjąca tłuszcza ruszyła na dwór i splądrowała go. P. Reniewiecka w porę ostrzeżona uciekła. Schwytano natomiast gajowego Wiśniewskiego i powleczono do lasu. Nieszczęśliwy błagał, aby mu darowano życie, gdyż drobne dzieci zostawi sierotami. Śmiechem i cynicznemi obelgami przyjęto te błagania. Biedną ofiarę przywiązano do drzewa, znęcano się długo, bito, kopano aż wreszcie postanowiono dokonać mordu.
Sołtys z piekła rodem
Niczym w dobrym thrillerze policja wpadła na polanę w ostatniej możliwej chwili – kiedy chłopskie siekiery już uniosły się ponad głową Wiśniewskiego. Stróże prawa rzucili się na podburzony tłum, a ten jednomyślnie postanowił stawić opór przy aresztowaniu. Kiedy kurzawa już opadła, a najbardziej krewcy wieśniacy trafili do aresztu, okazało się, że prowodyrem całego zajścia był… miejscowy sołtys!
Już dzień później ta sama gazeta doniosła o nawet brutalniejszym chłopskim samosądzie. Raz jeszcze ofiarą był gajowy – wróg publiczny numer jeden dla każdej polskiej wsi.
W osadzie Bagno pod Wołominem kością niezgody był kanał, a konkretnie rów melioracyjny na granicy majątku miejscowej dziedziczki, pani Hryniewickiej. Przed paru laty dziedziczka wyjechała, a chłopi bezprawnie zasypali cały kanał, przez co woda podtopiła jej ziemię. Po powrocie wściekła Hryniewiecka uzyskała od starosty nakaz, na mocy którego mieszkańcy wioski mieli naprawić poczynione szkody. Sołtys zwołał ich w końcu na któryś dzień, na godzinę ósmą rano. Wszyscy przyszli z łopatami, ale sołtys wcale nie zapędził ich do roboty. Wręcz przeciwnie – wystąpił nagle z płomienną przemową:
Dziedzicka, jaśnie pani cholera zatracona z pola nas będzie spędza, jakieś „Reich” rowy zakopywać. Nie dajta się, chłopy!
Tłum nie potrzebował dalszej zachęty, a mówca poczuł się w roli przywódcy chłopskiego powstania jak ryba w wodzie. Nie minął kwadrans, a już zawyrokował: zamordować dziedziczkę!
Rozbestwiona tłuszcza ruszyła do dworu, groźnie potrząsając łopatami i siekierami. Wprawdzie w porę uprzedzona dziedziczka uciekła gdzie pieprz rośnie, ale chłopi byli nieustępliwi. Za wszelką cenę chcieli kogoś zabić tego pięknego poranka. Akurat napatoczył się gajowy, pan Wiśniewski. Jako że był on „prawą ręką” Hryniewieckiej i do jakiegoś tam stopnia administrował majątkiem, zaraz wywlekli go z dworu:
– Utopić go w kanale! padła komenda. Próżno opierał się nieszczęśliwy, próżno błagał o litość. Których z mężczyzn, były żołnierz wojska rosyjskiego wydarł teraz sołtysowi władzę nad tłuszczą.
– Wiązać go! rozkazał (…). Skrępowanego nieszczęśliwca powleczono do lasu, nad kanał. (…) Skazany na śmierć rzucił się na kolana i szlochającym głosem błagał o litość. Tłumaczył przytem, że jest to czarną niewdzięcznością płacić mu śmiercią za tyle dobroci, jaką okazał chłopom.
Leśniczy o złotym sercu
– Kto wam pozwolił kraść drzewo z lasu, gdy dziedziczka wyjechała? Tak mi teraz płacicie niewdzięcznicy? – pytał, zalewając się łzami.
Chłopi mieli najwyraźniej zupełnie dziurawą pamięć, bo żadnego nie ruszyło w tym momencie sumienie. Znowu w dosłownie ostatniej chwili na polanę wpadła policja. Dumni mieszkańcy Bagna nie zamierzali jednak tanio sprzedać skóry i zaraz posłali… po posiłki do sąsiedniej wsi. Dopiero z użyciem broni udało się poskromić niedoszłych morderców i odstawić ich do aresztu. Zresztą żaden nie został na dłużej za kratami. Wszyscy wyszli zaraz za kaucją. Ciekawe czy poszli raz jeszcze rozmówić się z gajowym?
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”. Książkę możecie kupić z rabatem na empik.com.
KOMENTARZE (21)
prawie jak wojsławice
Potwierdzam w całej rozciągłości .Mó śp dziadek przed wojną skończył leśnictwo w Poznaniu i został leśniczym.Opowiadał mi historię, jak kiedyś przyłapał w lesie chłopka na kradzieży drewna.Złodziej wystartowł do niego z siekierą w ręku.Dziadek nie miał dubeltówki ale miał na szczęście przy sobie (niewidoczny na pierwszy rzut oka) pistolet.Jak chłop zobaczył broń, to nastąpiła wręcz cudowna przemiana.Odrzucił siekierę, padł na kolana i chciał po rękach całować .Jako ciekawostkę podam ,że w trakcie wojny też było ciekawie.Do leśniczówki w dzień przyjeżdzali Niemcy a nocami zjawiali się na przemian partyzanci lub bandy.Bandy tworzyli często synowie bogatych chłopów z okolicznych wsi.
Mi prababcia opowiadała, że jak była na jagodach w lesie gajowy zabrał jej koszyk i pobil, a za wstęp do dziedzicowego lasu trza było płacił łapówki
Haha.. szkoda, że w tym kraju nie pilnuję się już tak bardzo porządku.
Dziękujemy za podzielenie się tak interesującą, prawdziwą historią :). Pozdrawiam w imieniu Ciekawostek historycznych!
Czy tylko ja odniosłem wrażenie deja-vu czytając o p.Hryniewieckiej i gajowym Wiśniewskim (parę akapitów wcześniej ta sama historia, tylko z lekko zniekształconym nazwiskiem hrabiny )?
Między innymi dlatego zaznaczyłem w tekście, że te opowieści wydają się przerysowane – i raczej oparte na faktach niż zupełnie wierne rzeczywistości.
Natomiast z czego pamiętam obie pochodzą z zupełnie innych źródeł (gazet), więc może zbieżność nazwisk to tylko przypadek…
oj nie ma już i gajowych i kłusownicy mają inny charakter…
już dwa razy w pape dostałem ,raz przy wnykach :D i raz gdy młodzież 30 + rozpalała ognisko na ambonie ….. :D
W sumie trudno się dziwić. Były takie czasy, że się jeździło do lasu po drzewo nagminnie. A biedny Gajowy musiał sobie z tym radzić :P Jak widać nie zawsze mu się to udawało
To wina systemu.Gorsza bieda niż w PRL.I do tego zmierzamy co tu jest opisane.
Bieda gorsza niż w PRL-u teraz? Oj, człowieku, musisz być bardzo młody…
Komentarze do art. z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Daniel N.: Teraz nie lepiej ;-;
Rafał Kuzak: Możesz rozwinąć? Czyżbyś był leśniczym i miał doświadczenia z naszymi kłusownikami?
Daniel N.: Jestem strażnikiem łowieckim i pewne „doświadczenie” z „nimi” już mam ….. powiem jedno, bardzo,bardzo mściwi ludzie … A tak przy okazji tego artykułu, jako dowód ,w miejscowości Gołoty (mój obwód łowiecki, 146 ) https://pl.wikipedia.org/wiki/Go%C5%82oty_%28wojew%C3%B3dztwo_mazowieckie%29
Rafał Kuzak: Ale może już nie strzelają i nie rzucają się z siekierami jak zostaną przyłapani?
Daniel N.: ….. czasy i technika z pewnością są inne, ale mentalności nic nie zmieni . Nie ma się co dziwić że próbują zmienić postępowanie leśnych i łowieckich” .Sama wiedza o tym że ktoś kłusuje jest dla jej posiadacza niebezpieczna http://kielce.gazeta.pl/kielce/1,47262,15525544,Klusownik_msci_sie_na_mysliwych_i_straznikach__Spalone.html
Rafał Kuzak: No to faktycznie, jak widać wszystko po staremu.
Zmieniło się tylko traktowanie strażników przez sądy i przełożonych
Mój dziadek był przed II w.św. gajowym i miał te same problemy. Zasada była prosta: jeśli zginęło w lesie drzewo i gajowy go nie znalazł musiał płacić z własnej kieszeni. Tylko dlatego, że dziadek wiedział, którzy chłopi w okolicy kradną miał strat. Zapłacił za to po wejściu Sowietów, zadenuncjowany /wiadomo przez kogo/, został z rodziną wywieziony pierwszym transportem do Kazachstanu. Ci sami złodzieje rabowali za Sowietów opuszczone majątki czyniąc bolszewicką sprawiedliwość społeczną. Ziemie te nie wróciły do PL. Kradzieże w środowisku wiejskim to codzienność historyczna od feudalizmu, poprzez PGR-y do dzisiejszych potomków, którzy w garniturach kradną diety na Wiejskiej i w Brukseli.
Mojej cioci – babci ( siostra babci) mąż , był gajowym . Mieszkali w Butynach. (okolice , Mosty Welkie) Wywieziony przez Sowietów na Sybir nigdy się nie odnalazł .
lesniczy byl strozem porzadku dawniej we wsi,nie byla to latwa praca
lesniczy to byl autorytet
lesniczy to byl skurwysyn który nie pozwalał ludziom korzystać z lasu.
Dlatego jest coś takiego jak Straż Leśna. Nie wiem czy przed wojną też była ale dzięki takiej instytucji nikt nie ma pretensji do Leśniczego. Cóż, leśniczy jest przywiązany do danego terenu i lepiej żeby z ludżmi w zgodzie żył. Zgłosić przestępstwo musi i nikt do niego o to nie ma pretensji a ściganiem niech się zajmują strażnicy leśni. W każdym razie profesja leśniczego wygląda dziś inaczej niż dawniej bo dziś to jest biznesmen leśny a wtedy przedstawiciel lokalnej elity i jak wynika nie tylko z artykułu stróż prawa który niestety też sobie na ,,chamach” pozwalał i dopuszczał się wielu nadużyć.
jeśli mogę to dołożę dwa grosze
napisałem rodzinna historię .. niestety nie ukazała sie .. Cezar