b>Oficjalnie przedwojenni Polacy byli skrajnie pruderyjnym narodem. Nikogo nie szokowały artykuły o krwawych mordach, doprawione drastycznymi opisami i zilustrowane zdjęciami poćwiartowanych ofiar, ale zbrodnie na tle seksualnym? Ludzie byli zgodni, że o tym pisać nie przyst

W efekcie tylko nieliczne gwałty (nawet te zakończone morderstwem) budziły zainteresowanie prasy. Także statystyki policyjne były niesamowicie zaniżone. Zgodnie z nimi rocznie dochodziło do 700-900 przestępstw na tle erotycznem. Współcześnie samych gwałtów policja notuje ponad dwa razy więcej, a przecież przestępczość od czasów II Rzeczpospolitej spadła kilkukrotnie.
O czym w takim razie gazety były skłonne pisać? Na przykład o Murzynach-gwałcicielach (to przecież czasy, kiedy o poprawności politycznej nikt jeszcze nie słyszał!). W maju 1936 roku „Dziennik Poranny” opisał historię śmierci Felicji Neugerówny – trzynastoletniej Żydówki chodzącej do szóstej klasy szkoły powszechnej w Rabce. Zaginęła ona któregoś wieczora, a poszukiwania zorganizowane przez rodzinę nie przyniosły żadnego rezultatu.

Murzyn – czarny charakter przedwojennej prasy… (fot. z „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z 1911 roku).
W tym samym czasie w Rabce doszło do nie tak znowu rzadkiego incydentu – wybicia wszystkich szyb w synagodze. Jak się okazało, obie sprawy były ze sobą ściśle powiązane.
Nazajutrz niejaki Rudolf Freudlich zauważył, że z jego stodoły wybiegł jakiś mężczyzna, zachowujący się wyjątkowo niespokojnie. Na krzyk Freulicha: „Stój!” uciekający obejrzał się i wówczas Freulich rozpoznał w nim Murzyna – dozorcę zatrudnionego w miejscowej rzeźni rytualnej.
Kiedy zawołał go po nazwisku, uciekający zatrzymał się, a wówczas Freulich poczęstował go papierosem i zapytał się: „gdzie jest Neugerówna?”. Wówczas Murzyn opowiedział, że zwabił dziewczynkę do rzeźni, gdzie Ją zgwałcił, a następnie uderzył ją kamieniem w głowę.
Kiedy dziewczyna straciła przytomność wziął ją na ręce i wrzucił do studni. Ponieważ studnia miała niskie ocembrowanie, sam też wpadł do wody, lecz po chwili wydostał się na wierzch. Neugerówna poszła na dno.
Podobno po dokonaniu zbrodni dozorca położył się spać i dopiero wieczorem doznał nagłego ataku szału, podczas którego zdemolował bożnicę wykrzykując: Ja wszystkich wymorduję! O dziwo ta sensacyjna historia trafiła dopiero na czwartą stronę gazety, do rubryki „Polska w przekroju”. Na dodatek nic nie wiedział o niej wychodzący znacznie bliżej Rabki „Ilustrowany Kuryer Codzienny”. Może więc niesamowita opowieść została podkolorowana przez dziennikarzy? No przecież dziki Murzyn gwałcący niewinne dziewczynki to motyw żywcem zaczerpnięty z ówczesnych powieści!
Wyskoczył znienacka i dokonał gwałtu
Miesiąc później ta sama rubryka doniosła o innej pedofilskiej zbrodni. Dokonano jej w lesie koło wsi Jęzor pod Sosnowcem. Dwie dziewczynki, w tym 11-letnia Wacława Ruszczyńska z Mysłowic, udały się tam po drewno.
W chwili, kiedy koleżanka pozostawiła Ruszczyńską samą i odeszła wgłąb lasu, z krzaków wyskoczył znienacka jakiś osobnik, napadł na Ruszczyńską i dokonał na niej gwałtu. Nieszczęśliwą dziewczynkę znalazła koleżanka bez przytomności i natychmiast powiadomiła rodziców Ruszczyńskiej, ponieważ ofiara zwyrodnialca nie miała siły udania się do domu.
Zgwałcona dziewczynka została zupełnie sama w środku lasu na kilka godzin. Kiedy na miejsce dotarli wreszcie jej rodzice, znaleźli już tylko martwe ciało zwisające z gałęzi drzewa. Gwałciciel wykorzystał fakt, że ofiara pozostała bez opieki i zabił ją, aby tym sposobem zatrzeć wszelkie ślady. Może zresztą liczył, że rodzina uwierzy w samobójczą śmierć sponiewieranej Wacławy. W każdym razie sprawcy nie udało się schwytać.
Co charakterystyczne, prawie wszystkie historie relacjonowane przez prasę dotyczyły dzieci – niemal nigdy dorosłych kobiet. Można by odnieść wrażenie, że przed wojną gwałt groził tylko do osiemnastego roku życia. W rzeczywistości było oczywiście inaczej, ale ciasny gorset obyczajowy powstrzymywał kobiety przed zgłaszaniem tego rodzaju przestępstw, a dziennikarzy przed pisaniem o nich.

Rozalia Pałkówna. Ofiara „mordu na tle seksualnym”, której zdjęcie w 1921 roku opublikowały „Nowości Illustrowane”.
Poderżnął gardło, bo się wyrywała
W 1928 roku „Ilustrowany Kuryer Codzienny” doniósł o próbie gwałtu dokonanej na 14-letniej Elizie Filipsównie. Do zdarzenia doszło w Warszawie na ulicy Grochowskiej w godzinach wieczornych. Nieznany mężczyzna zaczepił dziewczynę i nawiązał z nią rozmowę. Najwidoczniej Eliza zapomniała, że z nieznajomymi nie należy rozmawiać i pozwoliła się zaprowadzić na klatkę jednego z domów przy wspomnianej ulicy.
Tam mężczyzna: usiłował ją zniewolić. Dziewczyna resztkami sił broniła się i wreszcie udało się jej wyrwać. Wówczas rozwścieczony opryszek wyciągnął nóż i poderżnął dziewczynie gardło. (…) Okrwawiona dziewczyna, chwiejąc się na nogach, pobiegła w stronę kanału Gocławskiego, usiłując popełnić samobójstwo. Miała szczęście w nieszczęściu, bo ulicą właśnie przejeżdżał nadkomisarz policji. Natychmiast wezwał pogotowie, które przewiozło Elizę do szpitala Przemienienia Pańskiego. Dziewczyna przeżyła, sprawcy nie udało się złapać.
Z życiem uszła także nastolatka, którą w lipcu 1936 roku znaleziono w potwornym stanie na jednej z ulic Żnina. Leżała w kałuży krwi, nie dając znaków życia – pisał „Dziennik Poranny”. Niezwłocznie przewieziono ją do szpitala, gdzie po paru godzinach odzyskała przytomność. Policjantom zeznała, że napadło na nią kilku osobników, którzy najpierw wielokrotnie ją zgwałcili, a następnie dotkliwie pobili. Dziewczyna została okaleczona na całe życie. Gazeta nie poinformowała czy udało się schwytać sprawców.
Zgwałcone dziewczynki, włamania i cyjanek
Pewnym echem odbiła się również sprawa Stefana Piecha, który był nie tylko pedofilem i gwałcicielem, ale też sprawnym włamywaczem. Ohydne czyny, których dopuszczał się z nieletnimi dziewczętami odkryto tylko dlatego, że podczas jednego z rabunków powinęła mu się noga. W październiku 1924 roku policja otoczyła go w budynku przy Rynku Głównym w Krakowie, a Piech – nie widząc żadnej drogi ucieczki – przegryzł kapsułkę z cyjankiem. Funkcjonariusze początkowo nie wiedzieli zresztą z kim mają do czynienia. Mężczyzna miał przy sobie dokumenty nauczyciela o nazwisku Zalewski, więc właśnie takie dane podano prasie. Dopiero w lutym kolejnego roku wyszła na jaw prawdziwa tożsamość włamywacza-samobójcy:
W istocie nazywał się Stefan Piech i był jednym z niebezpieczniejszych włamywaczy, operujących na bruku krakowskim. Piech sfałszował papiery urzędowe, które skradł nauczycielowi Zalewskiemu i na podstawie tych uzyskał posadę nauczycielską w Postugowie w Wielkopolsce. (…) Jako „nauczyciel” od 1920-22 roku dokonał całego szeregu gwałtów na nieletnich dziewczątkach.
Dopiero gdy dyrekcja szkoły zażądała od fałszywego magistra okazania wyników egzaminu kwalifikacyjnego, ten zbiegł do Krakowa. Tam – koniec końców – zwyrodniały osobnik sam się osądził.
Taka, z pozoru sensacyjna, historia zasłużyła na zaledwie szóstą stronę w poczytnym „Ikacu” („Ilustrowanym Kuryerze Codziennym”). Dużo głośniejsza zbrodnia rozegrała się we Lwowie dziesięć lat później. Była to sprawa o tyle niezwykła, że ofiarą padła dorosła kobieta, a o tych z reguły przecież nie pisano. Niemniej jednak zabójca tak bardzo się wysilił, że gazety po prostu nie mogły zbagatelizować jego czynów. Swego czasu opublikowaliśmy poświęcony mu artykuł. Największy echem odbiła się jednak historia małej Zosi z Łodzi i jej wyrodnej matki – o niej możecie przeczytać w książce „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”.
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.