Dzisiaj mamy paragony, rachunki, faktury i inne cuda, które przypominają nam, ile wydaliśmy pieniędzy i na co. Jak sobie z tym radzili Jagiellonowie? Otóż mieli od tego „ludzi”, którzy pilnowali ich budżetu i wszystko skrupulatnie zapisywali. Na nasze szczęście wiele z tych notatek przetrwało po dziś dzień, dzięki czemu możemy dosłownie zajrzeć dynastom do talerza...
Zacznijmy może od dość nietypowego podejścia do posiłków. Wydawać by się mogło, że ich wysokości powinny traktować je, jako okazję do spotkania i konwersacji. Nic z tych rzeczy. Król i królowa nie dość, że nie jadali razem (poza drobnymi wyjątkami, jak święta, czy przyjmowanie poselstw), to na dodatek posiadali dwie odrębne kuchnie i osobne budżety na zakup żywności.
Podobnie było w wielu przypadkach z dziećmi królewskimi, które posiłki spożywały ze swoimi własnymi dworami. Niekiedy prowadziło to do niespodziewanych komplikacji.
Gdzie kuchenek sześć?
Przykładowo w 1544 r. na zamku działały aż cztery oficjalne kuchnie królewskie: kuchnia Zygmunta I, osobne kuchnie Zygmunta Augusta i jego małżonki Elżbiety Habsburżanki oraz kuchnia królowej Bony. Ostatnia spośród tych koronowanych głów była mocno przywiązana do odrębności kuchni i spiżarń. Pewnego pięknego dnia Elżbieta Habsburżanka poprosiła zarządcę spiżarni swojej teściowej o odrobinę parmezanu. Urzędnik z ochotą uszczknął nieco z zapasów królowej i spełnił prośbę. Biedak nie wiedział w co się pakuje − Bona wpadła w szewską pasję! Zrobiła kucharzowi karczemną awanturę i kategorycznie zakazała naruszania zapasów przechowywanych w spiżarni bez jej osobistej zgody. No cóż – nasuwa się przy okazji lekcja, że wredne teściowe to wcale nie wymysł czasów współczesnych…
Ogółem, król wraz z najbliższymi współpracownikami zasiadał do stołu dwa razy dziennie: na późne śniadanie (prandium) i późny obiad (cena). Podobnie jadała królowa, która spożywała posiłki w towarzystwie ochmistrzyni i najważniejszych dam dworu (panny fraucymeru miały swój osobny, trochę gorszy stół, z nieco mniej wykwintnymi daniami). Były to ważne punkty dnia. Wówczas dyskutowano, omawiano aktualne sprawy, a wszystkiemu towarzyszyła albo muzyka, albo… głośne czytanie. Ktoś musiał pilnować przy tym ceremoniału i dlatego dwory króla i królowej posiadały odrębnych urzędników dbających o posiłki: krajczego, podczaszego, kuchmistrza i stolnika.
Z rachunków wynika, że tylko królowa Jadwiga pozwalała sobie czasem na małe ustępstwo i poza ceną jadła też wieczorną kolację.
Jadać po królewsku… chleb, kapusta i kasza
Skoro wiemy już kiedy i jak jadano, warto by się dowiedzieć, co lądowało w królewskich brzuchach. Otóż, co może zaskakiwać, dieta koronowanych głów i ich przybocznych nie różniła się w jakiś znaczący sposób od diet poddanych z warstw średniej i wyższej. Jadano głównie wieprzowinę, ryby oraz chleb, kaszę, groch i kapustę.
Cóż takiego przyrządzano z mięs królewskich spiżarń? Przede wszystkim pieczenie, kiełbasy i słoniny, najczęściej z wieprzowiny. Drugim najpopularniejszym rodzajem mięsa była wołowina, którą na zimę solono i trzymano w beczkach, a oprócz niej także jagnięcina (baraninę jadano raczej niechętnie) i drób (na ucztach podawano specjalnie przyrządzone pawie, z pięknymi, rozłożystymi ogonami). Jeśli zaś chodzi o dziczyznę, to nawet na królewskim stole nie gościła zbyt często, zazwyczaj pojawiała się ta pochodząca z małych zwierząt: zajęcy i dzikich ptaków (kuropatw, czy cietrzewi).
W czasie dni i okresów postnych jedzono przede wszystkim ryby. Kupowało się je świeże, wędzone, suszone i solone. Z Gdańska sprowadzano sztokfisza i beczki śledzi, czasem łososie. Świeżutkie ryby słodkowodne przybywały na Wawel ze stawów w pobliskich miejscowościach. Najczęściej były to szczupaki, karpie, karasie, kiełbie, liny, leszcze, rzadziej węgorze i raki, o które było zdecydowanie trudniej.
Jadano też sporo nabiału – głownie śmietanę, sery, masło oraz jaja kurze i gęsie. Mleko, ze względu na jego szybkie psucie się, spożywano dość rzadko, głównie blisko miejsc jego wytwarzania.
Masło wykorzystywano jako dodatek do chleba, ale też do pieczenia ciast, przygotowywania potraw i smażenia (podobnie jak smalec).
Czas na parę słów o jarzynach. Lista spożywanych na dworze warzyw i owoców była pokaźna. Kapusta biała i czerwona, groch, cebula, buraki, szpinak i rzepa zajmowały poczesne miejsca w królewskich księgach rachunkowych. Spożywano także nowalijki: marchew, rzodkiewkę i pietruszkę (przy czym liści tej ostatniej używano do barwienia galaret na kolor zielony). Jeśli zaś chodzi o owoce, królowały gruszki, wiśnie, śliwki i (darzone przez samego Jagiełłę szczerym wstrętem) jabłka. Do dworskich kuchni kupowano także cytrusy, ale raczej w charakterze przypraw do różnych dań.
Ach te maniery!
Na koniec wypadałoby wyjaśnić czym i w czym jedzono. Inwentarze wypraw ślubnych młodych Jagiellonek i żon ich braci wymieniają długie haftowane obrusy, nieraz kunsztowne i bardzo drogie. Jak stwierdza Urszula Borkowska w swojej książce Dynastia Jagiellonów w Polsce, służyły one do przykrywania stołów i do… wycierania zatłuszczonych, królewskich palców (czasem przygotowywano w tym celu także ręczniki).
Napoje na królewski stół podawano w srebrnych, złotych lub szklanych pucharach i kubkach. W trakcie spożywania posiłków ograniczano się do dwóch rodzajów sztućców – noży do odkrawania kawałków mięsa i łyżek do potraw płynnych. Widelce? O tym prawie nikt nie słyszał. Nawet w bardzo bogatej wyprawie ślubnej Katarzyny Jagiellonki, pośród dziesiątek pucharów i innych przydatnych rzeczy, znalazły się tylko dwa. Wychodzi na to, że praktycznie wszystkie potrawy stałe jedzono palcami, pomagając sobie przy tym chlebem.
Podsumowując, chociaż mieli zamki, służbę, piękne stroje i złote korony, Jagiellonowie pod względem kulinarnym wcale tak bardzo nie różnili się od swoich bogatszych poddanych. No, może za wyjątkiem posiadania tak absurdalnych ilości osobnych kuchni i spiżarń…
Źródło:
- Urszula Borkowska, Dynastia Jagiellonów w Polsce, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011.
KOMENTARZE (10)
nie różnili się od bogatszych poddanych – tu jest błąd. Od BIEDNIEJSZYCH chyba :)
Artykuł świetny, a gdzie informacje o sprowadzeniu do Polski nowych przypraw, karczochow i temu podobnych dziwactw przez pewna królową?
chodzi o to, że nie różnili się zbytnio od tych bogatszych poddanych, a od tych którzy byli biedniejszymi poddanymi się rożnili :P
Arturze, to o czym piszesz to mit. Zanim nad Wisłą pojawiła się Bona, w Krakowie mieszkały setki Włochów. Trudno, żeby ci majętni ludzie nie sprowadzali ulubionych przysmaków z ojczyzny na swoje stoły.
Panie Arturze, zachęcam do lektury książki Kamila Janickiego pt. „Żelazne damy, kobiety które zbudowały Polskę”. Autor zadaje w niej kłam temu popularnemu mitowi. Twierdzi, że te warzywa, które Bona rzekomo miała sprowadzić do Polski były już obecne na weselu Dobrawy i Mieszka I. Bona je tylko spopularyzowała… :)
Drogi komentatorze, dziękujemy za polecenie książki i również dołączamy się do rekomendacji. A w między czasie zachęcamy i do lektury tekstu Pana Janickiego, który powstał właśnie na jej podstawie: https://ciekawostkihistoryczne.pl/2014/11/07/czy-bona-sforza-naprawde-sprowadzila-do-polski-kapuste-i-kalafior/. Pozdrawiamy :)
No proszę, a ja bym właśnie powiedziała, że królowie jadali bardzo chętnie i często dziczyznę i ogólnie wszystko co w lesie spotkać można (grzyby, owoce itp.)
„nie różnili się od bogatszych poddanych – tu jest błąd. Od BIEDNIEJSZYCH chyba :)”
bogatszych poddanych pewnie w ensie, że jadali podbnie, jak ich bogaci poddani, a nie jak biedota, co by sugerowała Twoja wersja. ;)
„jadano głównie wieprzowinę” – dziwne, bo w XVI-XVII wieku jadano prawie wyłącznie wołowinę a wieprzowiną gardzono. W opracowaniach, które czytałem sugerowano, że to bardzo stary zwyczaj. Czyżby jednak wieprz był ulubiony wśród koronowanych?
„(…)Wychodzi na to, że praktycznie wszystkie potrawy stałe jedzono palcami, pomagając sobie przy tym chlebem.” – to tylko częściowa prawda. Jedząc pomagano sobie… specjalnymi nożykami tzw. nożykami do jadła. Były to małe, szpiczaste nożyki, które każdy biesiadnik nosił przeważnie przy sobie. Znane są też dwuzębne widelce, ale używano ich sporadycznie. Chleb służył do… zgarniania sosów, chociaż, jak zauważył słusznie Autor, jedzono przeważnie palcami. Przy okazji: czy ktoś się zastanawiał nad kosztami jedzenia? Mam troszkę informacji na ten temat i warto by było napisać o tym ile kosztowało jadło w średniowieczu.
Dziczyzny nie ma w rachunkach, co nie znaczy, że jej nie jadano…Jagiełło polował bardzo chętnie, w tym na niedźwiedzie, ale chyba raczej nie tylko dla sportu. Coś z tym mięsem musiano robić, chyba nie szykowano dziczyzny na wojnę z Krzyżakami już od 1386 roku…w rachunkach równiez nie znajdzie się rysia, którego Jagiełło przesłał w podarunku Zygmuntowi Luksemburczykowi, a jednak cesarz o takim prezencie pisał – i że go zjadł (nie wnikam w jakość mięsa po takiej podróży :P). Tak więc brak pewnych rzeczy w rachunkach nie świadczy o ich braku na królewskim stole. Zwłaszcza jeśli dostarczane były za darmo.