Mało jest równie rozpowszechnionych mitów historycznych. Według co drugiego podręcznika do historii i przynajmniej kilku różnych książek kucharskich to właśnie słynna królowa z włoskiego rodu nauczyła Polaków jeść włoszczyznę. Ile w tym prawdy?
Bona Sforza była wielką miłośniczką kuchni. Nie znaczy to, że lubiła dużo jeść. Wręcz przeciwnie. Uważała, że powinno się jeść mało, ale dobrze. Z zażenowaniem patrzyła na polski sposób ucztowania, sprowadzający się najczęściej do nieposkromionego obżarstwa i opilstwa. Wydawane przez nią bankiety miały zupełnie inny charakter.
Jedzenie było na nich mniej obfite, za to przygotowane z wielkim kunsztem, dbałością o przyprawy, luksusowe dodatki i modne przepisy. O wadze, jaką przywiązywała Bona do wykwintnej kuchni, świadczą już same rachunki królewskie.
Kosztowne gusta
Rokrocznie dwór królowej wydawał na zakup składników i utrzymanie służby kuchennej tysiące florenów. Zawsze też były to kwoty wyższe niż wydatki na kuchnię ponoszone przez jej męża Zygmunta Starego – mimo że król miał dużo liczniejszy dwór, a do tego na co dzień podejmował ucztami znamienitych gości. Przykładowo w roku 1539 Bona przeznaczyła na potrzeby kulinarne 6429 florenów. Oszczędny Zygmunt – tylko 4065.
W wąskim kręgu wawelskiego dworu podejście Bony do kuchni było małą rewolucją. Chciałoby się w tym miejscu dodać, że rewolucja ta wyszła także poza mury monarszej siedziby i rozlała się po kraju, przynosząc każdej polskiej rodzinie kalafior, kapustę i karczochy. Popularny mit o królowej, która nauczyła Polaków jeść włoszczyznę, jest jednak właśnie tym. Mitem.
Jeden Polak zje za pięciu Włochów
W rzeczywistości obyczaje kulinarne, którym hołdowała Bona, nie zrobiły zbyt dobrego wrażenia na polskich dostojnikach i dworzanach. Powszechnie żartowano sobie na Wawelu z „Włoszków co cienko jadają”.
Sami Włosi odpowiadali ze wstrętem, że „jeden Polak zje za pięciu Włochów”. Jakby tego było mało, włoska kuchnia ogółem odstręczała szesnastowiecznych Polaków. Na italskie przysmaki narzekał Jan Kochanowski, krytykował je też Mikołaj Rej. I Bona niewiele w tej kwestii mogła zmienić.
Twarde dane pokazują, że nie zdołała przekonać nawet własnego męża i syna. Wedle zachowanych rachunków na stół króla wciąż zamawiano te same składniki, co przed stuleciem, a potrawy przygotowywano w myśl receptur pamiętających przynajmniej czasy Andegawenów. Włoskie przepisy miały się upowszechnić dopiero dwa wieki później.
Pierwsza Włoszka w Krakowie? Raczej pięćsetna
Z drugiej strony prawdą jest fakt, że Bona na swoje potrzeby importowała wielkie ilości włoskich owoców i warzyw. Sprowadzała pomarańcze, cytryny, granaty, oliwki, migdały oraz rzecz jasna szeroko rozumianą włoszczyznę. Nie znaczy to jednak, że dopiero dzięki niej Polacy poznali smaki Południa.
Zanim Bona w ogóle usłyszała o Polsce, w Krakowie już mieszkało kilkuset Włochów. Pomiędzy obydwoma krajami trwały ożywione kontakty, synowie najlepszych polskich rodów tradycyjnie wyjeżdżali do Włoch na naukę. Odwiedzali chociażby Rzym, gdzie tytuł doktora nauk można było uzyskać – za odpowiednią opłatą – w zaledwie dwa tygodnie. Dziwnym by było, gdyby wracając, nie zabrali ze sobą choć jednego selera.
Ponownie potwierdzenie można znaleźć w rachunkach dworu królewskiego. Wynika z nich, że sałatę, kalafior i kapustę zdarzało się pałaszować już Jagielle. Bona ze swojej strony przyczyniła się przede wszystkim do… utrwalenia zapożyczonego z jej ojczyzny słownictwa. W efekcie po dziś dzień jemy kapustę kiszoną, a nie – dajmy na to – Sauerkraut. Z tego samego powodu mamy też nad Wisłą „włoszczyznę”. Określenie, którego na dobrą sprawę nie sposób przetłumaczyć na jakikolwiek inny język.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Kamila Janickiego „Damy złotego wieku” (Znak Horyzont 2014).
KOMENTARZE (16)
Czy termin włoszczyzna nie pochodzi przypadkiem od wołoszczyzny (siedmiogrodu?) skąd warzywa te miały przywędrować do nas dużo wcześniej?
Raczej nie. To polska nazwa Italii, Włochy, pochodzi od Wołoszczyzny.
A Wołosi, to protoplasci dzisiejszych Rumunów.
Wg. prof. Miodka „Jego źródłem było celtyckie plemię Wolków lub Wolsków zamieszkujące niegdyś tereny dzisiejszych Włoch. Nasi przodkowie zapożyczyli ich nazwę w formie Wołch lub Wałch od germańskiego walh / wealh, co – jak warto odnotować – oznaczało nic innego, jak “obcy” lub “nieznajomy”,
Wg innej teori, Polacy nadali to określenie z uwagi na… ciemne i bujne owłosienie mieszkańców Półwyspu Apenińskiego.
Miała rację Bona żeby nie jeść dużo ale dobrze bo jet takie przysłowie: „Nie ilość lecz jakość stanowi”.
„W efekcie po dziś dzień jemy kapustę kiszoną, a nie – dajmy na to – Sauerkraut”
To zdanie to kuriozum. jeśli ktoś sugeruje aż takie zapożyczenia to jest w dużym błędzie.
W istocie to raczej niemiecki zapożyczał słownictwo, chociażby Gurken – od ogórków, czy Grentze od granicy.
Syntetyczny niemiecki rodził się od początków powstawania narzucanej organizacji ponadpaństwowej, zapoczątkowanej krucjatami franków przeciw słowianom – chociażby krucjacie Karola Wielkiego.
Z tego też okresu pochodzą raporty szpiegowskie szacujące, że na ziemiach słowian (dzisiaj – wschodnie Niemcy i centralna Polska) istnieje ponad 1200 warownych osad (miast właściwie).
Brak wspominania o tych faktach, to jak ciągłe działanie pod dyktando XIX wiecznego niemieckiego kulturkampfu, w myśl którego przed chrztem – czyli ówczesną akcesją do „chrześcijańskiej UE” – na terytorium Polski nic nie istniało.
Co jest propagandową bzdurą.
Dodam jeszcze, że język niemiecki (germański) to twór dużo późniejszy od języka prasłowiańskiego.
Niemcy, będąc w zasadzie organizacją ponad rodową (zbiorowiskiem) znani jako Alemanowie (Alle Maenner) wykształcili swój język w czasach Cesarstwa Rzymskiego lub nieco wcześniej i był to tzw. język „kreolski”, czyli wymieszany.
Prasłowianie mówili już swoimi SŁOWAMI tysiąc lat wcześniej, natomiast stary język PROTOGERMAŃSKI, którym mówiono w Skandynawii, to inna grupa językowa niż nasza indoeuropejska.
Nawiasem mówiąc w terminologii niemieckiej języki indoeuropejskie=indogermańskie co jest biorąc pod uwagę skandynawskie pochodzenie Germanów, – bzdurą
Czy moge prosic o zrodla tych informacji? Chetnie poczytam. Dziekuje!
Ja jestem szczególnie zainteresowana tymi raportami szpiegowskimi z czasów Karola Wielkiego. Czy mogę prosić o więcej informacji na temat tych źródeł?
Cóż za bzdury, zakompleksione turbolechickie nieuki bez jakiejkolwiek wiedzy spoza filmików na You Tubie śmiecą gdzie popadnie. To chyba są już krytyczne przypadki, nawet psychiatra raczej nie pomoże. Dla ciekawskich- nie, nie było żadnych spisków żydowsko/watykańsko/reptiliańskich przeciwko Polsce, to naprawdę smutne, że dzisiaj trzeba tracić czas na prostowanie turbosłowiańskich bajeczek.
Nie podałeś żadnych argumentów poza obrażaniem wcześniej wypowiadających. Jeśki rzeczywiście masz inne informacje to sprostuj a nie wywyższasz się jak wspomniane przez Ciebie zakompleksione dziecko
Czy p. Redaktor nie odróżnia jedzenia od pałaszowania?
Kapustę, groch i rzepę jadali już pierwsi Piastowie.
O kapuście pisał już w odniesieniu do krzyżaków Piotr z Dusburga w „Kronice ziemi Pruskiej” z 1326 roku, więc nie może być mowy o sprowadzeniu jej dopiero w XVI wieku
„W efekcie po dziś dzień jemy kapustę kiszoną, a nie – dajmy na to – Sauerkraut”.
To zdanie jest nieprawdziwe bo po wlosku kapusta kiszona to crauti.
Oki
Dziś przeczytałam w książce pt.”Piastowie” S,Kopra:” Przed tysiącem lat na ziemiach polskich panował klimat zupełnie inny niż w czasach nam współczesnych. Było znacznie cieplej i bardziej wilgotno. Uprawiano winogrona, melony i brzoskwinie (…) W przydomowych ogródkach rolnicy wysiewali soczewicę, groch i bób, rzepę i marchew, a także KAPUSTĘ i cebulę”.
Najstarszy obraz herbu Lublina, kozioł przy krzewie winorośli, pochodzi z datowanego na 1401 dokumentu.
(Kozioł oznacza płodność natury)