W czasie wojny Niemcy rozpaczliwie potrzebowali rąk do pracy. Znaleźli je w okupowanej Polsce, skąd chcieli wywieźć nawet milion robotników. Zadanie okazało się jednak trudniejsze, niż myśleli: Polacy wykorzystywali cały swój spryt, by obronić się przed wyjazdem. Które ich metody były najbardziej skuteczne?
„Jedziemy na roboty rolne do Niemiec!”, „Jedź z nami!”- nawoływały z plakatów roześmiane grupki młodych Polek i Polaków. Według propagandy nazistowskiej dzięki niemieckim rolnikom, którzy oferowali pracę i zapewniali godne warunki życia, bezrobocie i nędza odchodziły w przeszłość. Dowodem na to były fotografie zadowolonych pracowników, którzy w czystych, białych koszulach zjadają z apetytem suty obiad. A zaoszczędzone pieniądze wysyłają matce w Polsce…
To oczywiście wizja, jaką raczył polskie społeczeństwo okupant. Ulotki, plakaty, filmy propagandowe, a nawet specjalne grupy „rekrutacyjne”, które jeździły po kraju, wyliczały korzyści płynące z pracy w Rzeszy. Argumenty te wzmacniano, rozdając alkohol i papierosy. Mimo tych zabiegów Polacy domyślali się, jak naprawdę wygląda życie robotnika przymusowego. Głód i praca ponad siły.
„Można odtąd stosować środki przymusu”
Nic dziwnego, że propaganda niemiecka napotykała na opór. Zrywano urzędowe ogłoszenia, a w ich miejsce przyklejano ostrzeżenia: „Chcesz umierać na suchoty, jedź do Niemiec na roboty!”. Na budynkach, gdzie prowadzono nabór na wyjazdy, umieszczano zaś napis: „Usługi pogrzebowe”.
Opór Polaków był tak duży, że mimo zaangażowania w proces rekrutacji w Generalnym Gubernatorstwie grupy około czterech tysięcy niemieckich urzędników cywilnych rezultaty były mierne. Jak podaje Sophie Hodorowicz Knab w książce „Naznaczone literą P. Polki jako robotnice przymusowe w III Rzeszy 1939-1945”, generalny gubernator Hans Frank w marcu 1940 roku skarżył się swoim doradcom: „Berlin nalega, by do Rzeszy wysłano milion robotników rolnych (…), a jak dotąd trafiło 81477”. Kilka miesięcy później niemiecki dygnitarz przyznał już otwarcie, że „z uwagi na fakt niewystarczającej liczby ochotników do pracy w Rzeszy Niemieckiej, można odtąd stosować środki przymusu w celu pozyskania siły roboczej”.
Nadzór nad całym procesem sprawowali przedstawiciele administracji lokalnej. Pilnowali oni, aby odgórnie ustalony kontyngent robotników przymusowych trafił do Niemiec. W razie niestawienia się na wezwanie, nakładano kary grzywny, konfiskaty mienia (na przykład rogacizny z gospodarstwa). Czasem zarządzano też ograniczenie przydziału żywności, więzienie lub represje wobec członków rodziny.
Jak osoby wyznaczone broniły się przed wywózką? Często odpowiedzią na wezwanie była po prostu ucieczka, na przykład w okoliczne lasy. Dwudziestojednoletnia Waleria P. z Szalowej ukrywała się przez dłuższy czas razem z siostrą w górach. W końcu zaczęła jednak się wahać. „Coraz to przychodzą pisma, żebym się stawiła, bo jak nie, to wezmą tatusia do aresztu i może być źle z nim. Nie ma wyjścia” – uznała. Zmęczona ciągłym ukrywaniem, zdecydowała, że nie może poświęcić własnego ojca. Wyjechała do Niemiec 24 kwietnia 1941 roku.
Z kolei rodzina Bojków z Zakopanego musiała stawić czoła nocnym rewizjom i licznym groźbom, kiedy do przymusowego wyjazdu została wyznaczona jedna z trzech córek. Dziewczynom dość skutecznie udawało się ukrywać, nawet w zimie, do czasu, gdy pewnej wyjątkowo śnieżnej nocy jedna z nich, Aniela, uległa namowom matki i została w domu. Pomimo zawieruchy i mrozu żandarmi przyszli do ich gospodarstwa. Osiemnastolatka ukryła się w szopie, ale ciężko przeżyła te chwile pełne lęku o własne życie i zdrowie matki. Wreszcie skapitulowała i została wywieziona do Niemiec w 1942 roku.
Przebieranki, zwolnienia, łapówki…
Niemniej dramatyczne są losy trzynastoletniej Zofii Kłopockiej. Tym razem to nie ona została wytypowana do pracy, tylko jej o pięć lat starsza siostra. Rodzice dziewczynek liczyli na to, że komisja weryfikacyjna rekrutuje tylko zdrowe i silne robotnice. Wpadli na pomysł, żeby na miejsce dorosłej Ireny wysłać na komisję weryfikacyjną małą i drobną Zosię. Ta ostatnia była bardzo dumna, że przypada jej w udziale taka odpowiedzialna i dorosła rola.
Stawiła się więc na wezwanie, ale nikt nie zwrócił uwagi na jej delikatny wygląd i dołączono ją do grupy kobiet. Ostatnie wspomnienie z tamtego dnia to matka, która najpierw „uśmiechnęła się, ale jakoś bardzo dziwnie”, a później nie mogła już ukryć łez. W uformowanym szyku cała grupa udała się na dworzec kolejowy. Słowa wywożonego dziecka przytacza w książce „Naznaczone literą P” Sophie Hodorowicz Knab:
Chodnikiem obok nas dreptały zrozpaczone rodziny, brutalnie odpędzane przez Niemców. Matka rzuciła w moją stronę torebkę ze słodyczami na drogę. Nic do jedzenia nie przygotowała, do końca była przekonana, że mnie zwolnią.
Po jakimś czasie poznano kilka skutecznych sposobów na uniknięcie przymusowego wyjazdu. Najlepiej sprawdzały się podrobione zwolnienia lekarskie lub łapówka. I tak na przykład sołtys jednej z wiosek na Lubelszczyźnie uratował mieszkańców w zamian za… kilkanaście litrów wódki.
Na pewno przydawały się spryt i wyobraźnia. Pani Alicja Strojnowska z Legionowa przyznaje, że przed pracą w Rzeszy ocaliło ją między innymi symulowanie choroby zakaźnej spojówek. Przed badaniem wtarła sobie pod powieki tytoń. Jej zaczerwienione i obficie łzawiące oczy wzbudziły podejrzenie jaglicy. Drugi raz z kolei stawiła się przed komisją z poważnym kołataniem serca, a to za sprawą zażytych wcześniej „kogutków”, przedwojennych leków przeciwbólowych.
Okazji do uniknięcia wywózki dostarczały też przymusowe prześwietlenia płuc. Podstawiano wówczas pacjenta, który rzeczywiście chorował na gruźlicę, a zdrowy kandydat unikał wyjazdu. Wypracowano też sposoby, jak stworzyć pozory choroby dróg oddechowych. Ignacy Saramak wspomina, że jego ojciec przed wizytą u lekarza palił intensywnie papierosy własnej produkcji skręcone z suszonych liści wiśni. Efektem był mocny kaszel i rzężenie w klatce piersiowej jak w ciężkim stadium astmy.
Milion „wybrańców losu”
W sierpniu 1942 roku z Polski wciąż wyjechało już ponad 800 tysięcy „ochotników”. Władze Turyngii zwróciły się jednak do Hansa Franka o kolejne 140 tysięcy. Żeby sprostać stawianym mu wymaganiom, gubernator postanowił zaangażować policję. Rozpoczął się koszmar łapanek ulicznych. Jedną z nich, która swym rozmiarem ogarnęła całą Warszawę wspomina Ludwik Landau, współpracujący z podziemiem ekonomista:
Odbywały się obławy na ulicach, w tramwajach, (…) na wszystkich dworcach i we wszystkich pociągach, przed kościołami. (…) Nie było reguły co do wieku, co do miejsca pracy, zabierano nawet ludzi starych, nawet posiadających wszelkie możliwe zaświadczenia.
Uniknąć wywózki było coraz trudniej. Zawsze pozostawała jednak ostatnia możliwość: kto dysponował zasobnym portfelem, mógł na swoje miejsce podstawić opłaconego „ochotnika”. Zachowały się wzmianki o śmiałkach, którzy po dwa, trzy razy, zgłaszali się do pracy za kogoś, tylko po to, by uciec z transportu lub symulować na miejscu, już po przyjeździe do Rzeszy, chorobę. Wymagało to ogromnej brawury. Jak opowiada Zofia Kłopocka:
Wiedziałam tylko jedno, że jeżeli cały czas będzie taka obstawa, o ucieczce nie ma co marzyć. W wagonie, którym jechałam, siedział żandarm w żółtym mundurze. (…) Gdy przyglądałam się mijanej okolicy, poczułam nagle mocne szarpnięcie za rękę i jakieś szwargotanie. To żandarm zwracał w ten sposób uwagę, że nie należy wyglądać przez okno. Co pewien czas słychać było wystrzały z karabinów. Tak kończyły się ucieczki nielicznych odważnych.
W rozpaczliwych próbach uniknięcia wywózki Polaków aktywnie wspierało podziemie. W 1943 roku miało miejsce kilka udanych akcji, których celem była pomoc współobywatelom. W Mińsku Mazowieckim spalono akta z rejestrem osób przeznaczonych do robót w Rzeszy. W Warszawie z kolei zniszczono baraki, gdzie hitlerowcy planowali przetrzymywać mieszkańców zatrzymanych w łapankach.
Do dziś trudno dokładnie określić, ilu ludzi zostało wywiezionych do pracy w Rzeszy. Wiemy jedynie, że Niemcy osiągnęli swój cel minimalny. 13 marca 1943 roku Hans Frank osobiście żegnał swojego upragnionego milionowego pracownika, odjeżdżającego z Dworca Głównego w Krakowie. W pompatycznym przemówieniu dziękował „wybrańcowi losu” i zadeklarował, że podaruje mu złoty zegarek.
Bibliografia:
- Sophie Hodorowicz-Knab, Naznaczone literą P, Wydawnictwo Literackie 2018.
- Andrzej Chwalba, Okupacyjny Kraków, Wydawnictwo Literackie 2002.
- Dariusz Kaliński, Bilans Krzywd. Jak naprawdę wyglądała niemiecka okupacja Polski, Ciekawostki Historyczne.PL – Znak Horyzont, 2018.
- Martin Winstone, Generalne Gubernatorstwo. Mroczne serce Europy Hitlera, Rebis 2015.
Kup książkę z rabatem na empik.com
KOMENTARZE (20)
„Mimo tych zabiegów Polacy domyślali się, jak naprawdę wygląda życie robotnika przymusowego. Głód i praca ponad siły.”
To nie do końca prawda a często wręcz przeciwnie. W małych gospodarstwach byli traktowani dobrze i byli zdecydowanie bezpieczniejsi niż na ulicach polskich miast a pracownicy fabryk bardziej obawiali się nalotów niż Niemców. Oczywiście nie wszędzie było pięknie ale trzeba odróżnić obozy od wywózki na roboty. Warto poznać zdanie ludzi którzy tam byli.
Pewnie zaraz dostanie mi się od „patriotów” :)
Może i dostanie się, ale moja babcia, którą wywieziono do Niemiec gdy miała 13 lat bardzo dobrze wspomina pobyt tam. Trafiła do normalnej niemieckiej rodziny wiejskiej gdzie zajmowała się zwierzętami – karmieniem, wypasaniem, dojeniem. W przeciwieństwie do rodzinnego domu w którym panowała bieda, to tam nigdy głodna nie chodziła.
Ale sama przyznaje, że wiele zła widziała w trakcie transportu, i w czasie łapanki Polaków, gdy Niemcy przegrali wojnę.
Jasne a praca u bauera to wakacje „all inclusive”. Moja rodzina ma osobiste doświadczenia z przymusowymi wywózkami na roboty do Niemiec. Nie kłamcie więc, ty xxx i Emilu. Brat mojej babci zginął podczas tych „wczasów” a kuzyn ciotki został zakatowany przez miłosiernego Niemca. Dziadek uciekł do partyzantki przed wywózką. Wpisujecie się w mojej ocenie w nurt niemieckiej narracji historycznej. Wiem co piszę z wspomnień mojej rodziny i krzywd jakich doznała od „Niemieckiej Kultury”. Jeżeli nie rozumiecie co oznaczała doktryna podludzi to wasze poglądy świadczą o wypracowanej uległości wobec innych (nie chcę pisać dosadniej)
Świat nie jest czarno biały a Ty zarzucasz mi kłamstwo nie mając pojęcia o faktach. Twoje jedyne argumenty to „niemiecka narracja historyczna” i „uległość”. Typowa argumentacja przygłupich narodowców, którzy wiedzę historyczną zastępują chorą pseudo patriotyczną nienawiścią…
A jeśli chcesz się licytować na krzywdy to z tym co wymieniłeś jesteś bardzo daleki od wygranej.
Nie rozumiesz, że mówię o faktach? Mogę przedstawić Ci twarde dowody na moje słowa! Ty przytaczasz tylko własną opinię, ja mówię o wydarzeniach i krzywdach (nie wszystkich dodajmy) których doznała moja rodzina ze strony Niemców. Dla mnie to nie wiedza historyczna ale żywa i niegojąca się rana mojej rodziny. Ponadto podając przykłady z historii mojej rodziny wykazałem się „pseudo patriotyczną nienawiścią”? Zmień leki.
Przecież to zależało od człowieka do którego trafili Polacy.twoja rodzina trafiła żle inni trafiali do zupełnie normalnych rodzin,gospodarstw.Poczytaj wspomnienia wracających z robót w Niemczech.Wiele rodzin odwiedzało sie po wojnie .Życie nie jest białe lub czarne..jest szare!!
Do Marii. To oznacza, że mają dziękować iż przeżyli? Życie może nie jest czarne ani białe, ale wywózki i mordy na Polkach już są!!!! Mamy być wdzięczni za to, że ktoś nas wywiózł do niewolniczej pracy i często gęsto gwałcił i bił. Relatywizm moralny nie jest wskazany w życiu. Współczuję Tobie jako osobie, na wątłych przesłankach budujesz obraz świata.
Moja prababcia też miała szczęście, bo trafiła na dobrych ludzi. Traktowali ją jak członka rodziny, a po wojnie długo wysyłali paczki, prezenty i listy.
I Frank dał mu ten zegarek?
Pewnie dał, ale pewnie ruski mu niedługo zabrał.
A sam Frank prawdopodobnie ukradł go Żydowi.
Co było gorsze. praca u bauera czy przy wycince drzew za kołem podbiegunowym…
Szwagier mojego dziadka był na takich robotach (zapisał się, bo mu UPA groziło, że jak nie wyjedzie to zginie).
Wspominał dobrze. Gospodarze u których służył bardzo chcieli go ożenić z córką-jedynaczką.
Ale wolał wracać do Polski.
Taki ożenek byłby karany śmiercią.
Czytanie ze zrozumieniem się kłania „Ale wolał wracać do Polski.” wiec wojna się skończyła.
Nigdzie nie jest napisane, że chcieli ożenku dopiero po wojnie.
mój stryj był wywieziony jak miał 17 lat.W Niemczech brak było młodych mężczyzn,powodzenie miał u samotnych Niemek ogromne.Po wojnie z jedną z nich ożenił się,mimo to inne nie dawały mu spokoju.Mam tam trzy kuzynki.
Co znaczy powodzenie wśród Niemek? Seks lub związek z podludźmi (Polakami, Czechami itd.) karany był śmiercią, powstrzymaj wodze fantazji! Prawie półtorej miliona Polaków z radością udało się na roboty przymusowe i niewolniczo pracowało potem po wojnie podtrzymując więzi z swoimi oprawcami?! Może powiesz to 50 tys. kobiet zmuszonych do „pracy” w niemieckich domach publicznych? Nie wspomnę o zgwałconych i bitych młodych dziewczynach na robotach. Według Ciebie to Polacy mieli w Niemczech spokój i dobre wyżywienie? Założeniem panu pracy niewolniczej było wyniszczenie i asymilacja jak największej liczby „podludzi”. Na koniec na pewno te 17,5 mln. robotników przymusowych zgadza się z twoimi tezami (To sarkazm i gorzka ironia) budowanie na jednym przykładzie tezy o „dobrych wywózkach” mówi mi wiele o twojej kondycji moralnej i intelektualnej, Mario.
Leopold Tyrmamd, pelny zyd, w Wilnie zglosil się na roboty do Rzeszy gdzie udawal raz Litwina, innym razem Francuza. Byle dalej od moskala….
U a teraz żeby być traktowanym jak człowiek musisz wypierniczac z Polski do tych Niemiec , już nie mówiąc o wypłacie nawet dostaniesz, kto nie wyjechał na trochę to nawet sobie nie wyobraża jaka ta Polska pom1989 to faszystowki obóz pracy darmowej czesto