Japonia była jedynym państwem, któremu Polska oficjalnie wypowiedziała wojnę w XX wieku. W działania zbrojne przeciwko niej bezpośrednio zaangażowany był wyłącznie jeden polski żołnierz. Ale bić potrafił się za całą eskadrę.
Sławny polski pilot myśliwski major Witold Urbanowicz w drugiej połowie 1942 r. został attaché lotniczym w Waszyngtonie. Spotykał się tam oficjalnie i nieoficjalnie z czołowymi przedstawicielami amerykańskiego establishmentu politycznego i wojskowego. Towarzyszył generałowi Sikorskiemu podczas spotkania z prezydentem Rooseveltem oraz poznawał tajniki organizacji i wyposażenia amerykańskich sił powietrznych. Powziął wówczas dwie ważkie decyzje: ożenił się, a potem wyjechał jako ochotnik do Chin, walczyć z Japończykami.
Zaproszenie do Państwa Środka
Urbanowicz skorzystał z zaproszenia, które wystosował do niego gen. Claire Chennault. Dowódca 14 Armii Powietrznej, operującej w tamtym rejonie. Chennault, utalentowany i charyzmatyczny oficer, był twórcą ochotniczej, amerykańskiej jednostki myśliwskiej walczącej u boku chińskiego przywódcy Czang Kaj-szeka przeciwko japońskiemu imperium. Jego piloci w krótkim czasie zasłynęli zarówno z pijackich wybryków i braku dyscypliny, jak też znakomitej skuteczności.
Podstawowym samolotem w uzbrojeniu Jankesów był P-40 Warhawk. Na tej niezbyt już nowoczesnej wtedy maszynie musieli stawiać czoła groźnym Mitsubishi A6M Zero. Dysponując gorszym sprzętem, Amerykanie wypracowali specjalną taktykę, polegającą na niespodziewanym ataku w locie nurkowym. Przyniosła im ona sporo sukcesów. Znakiem rozpoznawczym Warhawków stały się namalowane na osłonie silnika rozwarte szczęki rekina, oraz uskrzydlony tygrys pod kabiną pilota. To stąd wzięła się nazwa Latające Tygrysy.
Jak rozpoznać Japończyka?
Urbanowicz początkowo stacjonował na lotnisku w Kunmingu, gdzie przeszedł stosowną aklimatyzację. Dowiedział się też wielu, z założenia, niezbędnych w boju rzeczy. W swoich wspomnieniach pisał po latach:
W instrukcji wydanej żołnierzom amerykańskim przeczytałem bardzo cenną wskazówkę; że Japończyka można bardzo łatwo odróżnić od Chińczyka, ponieważ posiada on duży palec u nogi odstający.
Oczywiście okazało się to nonsensem. Zaskoczyła go natomiast bezkompromisowość japońskich pilotów w starciach powietrznych. Urbanowicz szybko nabrał respektu dla ich odwagi, fanatyzmu i nieustępliwości. Jak to podsumował: tu naprawdę obowiązywały inne prawidła walki. Niemniej jednak polski pilot swoimi dokonaniami udowodnił, że pogarda dla śmierci nie zastąpi doświadczenia i wyszkolenia.
Pierwszy zestrzelony Zero
14 października 1943 roku o 10:30 z lotniska w Kunmimgu wystartował amerykański dywizjon z Polakiem w składzie. Ich zadaniem było sprowokowanie do startu i ściągnięcie na siebie japońskich myśliwców bazujących w Hajfongu. Miało to umożliwić własnym bombowcom zbombardowanie tamtejszego lotniska oraz wrogich okrętów w Zatoce Tonkińskiej. Japończycy rzeczywiście kupili podstęp i na amerykańskie Warhawki zwaliły się z góry myśliwce Zero.
Jeden z japońskich samolotów wręcz przykleił się do maszyny Urbanowicza. Polak, mimo zręcznych manewrów, nijak nie mógł zrzucić go ze swojego ogona. Tu jednak dały o sobie znać jego twardy charakter, doświadczenie i stalowe nerwy. Urbanowicz postanowił że dorwie Japończyka, jak już ten wystrzela do niego całą swoją amunicję!
Jak zamierzał, tak uczynił. Podniebny samuraj, choć zużył swoje pociski, jednak nie zrezygnował i próbował jeszcze staranować polski myśliwiec. Urbanowicz w ostatniej chwili uniknął zderzenia, a potem pognał Warhawkiem w stromym nurkowaniu za oddalającym się Zerem.
Polski as myśliwski nie zwykł w takich sytuacjach marnować amunicji. Pociski Browningów jego P-40 poszarpały kadłub nieprzyjacielskiego samolotu. Japoński pilot ratował się skokiem ze spadochronem i wylądował w wodach Zatoki Tonkińskiej, gdzie dopadły go rekiny.
Zwycięstwo w piżamie i bez jednego wystrzału
Swoje kolejne zwycięstwo nad Mitsubishi Zero Urbanowicz odniósł w dosyć wyjątkowych okolicznościach. Któregoś ranka, tuż przed świtem Polak został bezceremonialnie zerwany z łóżka przez oficera operacyjnego. Miał lecieć w parze z amerykańskim pilotem, majorem Teksem, na rozpoznanie w rejon Hongkongu i Kantonu.
Nasz dzielny lotnik, w nietypowej dla niego chwili lenistwa, nałożył wówczas kombinezon lotniczy… wprost na piżamę! Była to pochopna decyzja, bowiem lot zapowiadał się trudny: długi, i na dużej wysokości nad górami, gdzie panuje niska temperatura.
Dodatkowo dolot do celu nastąpił w bardzo ciężkich warunkach atmosferycznych. Myśliwcy musieli przedzierać się przez potężną burzę, a Urbanowicz trząsł się w tym czasie z zimna w swojej jedwabnej piżamie. Już nad Hongkongiem Warhawki zostały przechwycone przez dwa Zera. Polak wdał się w walkę ze szczególnie zajadłym japońskim pilotem. Nieprzyjaciel kilkukrotnie podchodził do niego na odległość strzału, ale nasz as zręcznymi manewrami zawsze mu się wymykał.
W końcu kiedy Urbanowicz znalazł się w dogodnej pozycji strzeleckiej i nacisnął spust, okazało się, że jego kaemy zacięły się! Mimo to, zachowując pozory ataku, gnał Zero przed sobą. Japoński pilot spanikował, wykonując rozpaczliwe ewolucje z siedzącym mu na ogonie P-40. W pewnej chwili: na dużej szybkości zderza się z ziemią, robi młynka, zapala się (cyt. Witold Urbanowicz „As. Wspomnienia legendarnego dowódcy dywizjonu 303”). W drodze powrotnej do bazy bezbronny Polak został ponownie zaatakowany przez cztery myśliwce nieprzyjacielskie. Szczęśliwie udało mu się umknąć.
Jak sam twierdził po latach, w czasie walk na Dalekim Wschodzie jego konto zwycięstw powiększyło się aż o 11 japońskich samolotów. W powietrzu strącił 6 nieprzyjacielskich maszyn, dalszych 5 zniszczył na lotniskach („As. Wspomnienia legendarnego dowódcy dywizjonu 303”). Oficjalnie zaliczono mu jednak tylko dwa zestrzelenia.
Co najmniej jeden amerykański pilot zawdzięcza mu życie. Major Elmer Richardson wyszedł cało z opresji po tym, jak Polak zestrzelił dwa atakujące go cesarskie myśliwce. Urbanowicz otrzymał za to oficjalne podziękowania od głównodowodzącego lotnictwa Stanów Zjednoczonych, generała Henry’ego Hap Arnolda. Do Europy polski As myśliwski powrócił na początku 1944 r. Za swoje zasługi na Dalekim Wschodzie został udekorowany amerykańskim orderem Air Medal i chińskim Krzyżem Lotniczym.
Bibliografia:
- Jerzy Gotowała, Już nie ujrzysz słońca, Dom wydawniczy Bellona 1999.
- Michael E. Haskew, Jednostki elitarne II wojny światowej, MUZA SA 2009.
- Don Moser, Chiny-Birma-Indie, Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2000.
- Witold Urbanowicz, As. Wspomnienia legendarnego dowódcy dywizjonu 303, Znak Horyzont 2016.
KOMENTARZE (10)
Zero? Skąd myśliwiec Marynarki Wojennej w głębi lądu? Chyba, że dla autora wszystko co było japońskim myśliwcem to Mitsubishi A6M Rei-Sen. „Tygrysy Chennaulta” miały do czynienia z reguły z Nakajima Ki-27 i lub z bardzo do „Zera” podobnym Nakajima Ki-43 „Hayabusa”
Myśliwce Mitsubishi A6M Reisen operowały również z baz lądowych. Używane były w walkach nie tylko nad Chinami, ale też nad Koreą i Wietnamem. Nie sądzę aby Urbanowicz, jako doświadczony lotnik, miał problemy z rozróżnieniem typów myśliwców. Te jego dwa oficjalnie uznane zestrzelenia to były rzeczywiście Ki-43, przed którymi uratował majora Richardsona. Ale w swoich wspomnieniach nie pisze o nich jako o myśliwcach typu „Zero”, tak jak w obu opisanych wyżej przypadkach.
Natomiast Kanton, Hongkong czy Zatoka Tonkińska, czyli miejsca gdzie miały zostać strącone Zera zdecydowanie nie leżą w „głębi lądu” i jest bardzo prawdopodobne że za ich osłonę powietrzną odpowiadała japońska marynarka. Nie widzę tu niejasności.
Ale „Tygrysy Chennaulta” operowały w rejonie, gdzie spotkanie „Zera” graniczyło z cudem. Kunming w prowincji Yunnan, gdzie znajdowała się ówcześnie baza AVG, położony jest setki kilometrów od wybrzeża i zapuszczenie się tam jednostek podległych marynarce wojennej było bardzo mało prawdopodobne. Zwłaszcza, że japońskie wojska lądowe i marynarka wojenna bardzo zazdrośnie strzegły swoich zakresów działania i wielokrotnie dochodziło do wręcz absurdalnych sytuacji. A głównym zadaniem Amerykanów była obrona „Drogi Birmańskiej” i szkolenie chińskich pilotów ze szkoły lotniczej znajdującej się właśnie w Kunmingu. Nad celami położonymi na wybrzeżu chińskim pojawiała już 23 Grupa Myśliwska powstała po rozformowaniu „Tygrysów” w sierpniu 1942 roku. Choć ówczesna prasa jak i część publicystów do dziś 23 Grupę też określa mianem „Tygrysów Chennaulta”, choć miano to ściśle przynależy do American Volunteer Group.
Proszę zauważyć, że w artykule podane są konkretne daty, oraz miejsca, gdzie zostały zestrzelone japońskie myśliwce. Podane jest również, że Chennault wystosował zaproszenie do Urbanowicza jako dowódca 14 Armii Powietrznej USA, czyli w okresie, kiedy „Tygrysy” nie istniały już jako AVG lecz jako 23 Grupa Myśliwska. Niestety teksty są ograniczone objętościowo i nie sposób było zagłębiać się w strukturę amerykańskiego lotnictwa w Chinach.
Druga sprawa. W artykule wyraźnie napisano że oba Zera zostały zestrzelone nie nad Kumingiem ale, w pierwszym wypadku nad Zatoką Tonkińską, a w drugim w okolicach Hongkongu, czyli również nad wybrzeżem. Dodam jeszcze, że wykonując misje bojowe Urbanowicz zapuszczał się aż nad Tajwan.
Wielka głupota – ” Dysponując gorszym sprzętem, Amerykanie wypracowali specjalną taktykę, polegającą na niespodziewanym ataku w locie nurkowym.”. A może byli to Polacy w 1939 r. Gratuluję patriotyzmu!
Po prawdzie to samo robili wszyscy piloci, jeszcze od czasów 1wś. W porównaniu do maszyn Japońskich P-40 były znacznie szybsze w locie nurkowym, podobnie szybkie w locie poziomym, za to znacznie mniej zwrotne. Do tego Warhawk był stosunkowo wytrzymałą konstrukcją, odporną na ostrzał km-ów. Nie były to więc maszymy znacznie gorsze ani od A6M0, ani tym bardziej od pierwszej Hayabusy uzbrojonej w zaledwie 2 karabiny. Ki-27 w porównaniu do P-40 był przestarzałą maszyną.
Co ma patriotyzm do osiągów samolotów?
polecam książkę „Latające tygrysy” ,
Piloci tej formacji latali później też też na P-38 Lightning
w kwestii wojny Japonia odmówiła przyjęcia tej noty dyplomatycznej. Uzasadniono to położeniem politycznym Polski w całkowitym uzależnieniu od „sojuszników”
Nie byl jedynym Polakiem wlczacym z Japonczykami. Na Halifaxach w Azji wlaczyl np. Jan Weslei – mozna tu i tam kupic jego wspomnienia „Wielkie safari”