Ślubują strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli. Nawet z narażeniem życia. Niestety, dla wielu funkcjonariuszy rota przysięgi miała dosłowną wymowę. Oto historia pierwszego policjanta, zamordowanego na służbie po 1989 roku.
6 kwietnia 1990 roku została przyjęta ustawa o policji. Był to milowy krok w budowaniu demokracji. Przemianowując Milicję Obywatelską na Policję odłączono ją od aparatu bezpieczeństwa i przyjęto zasadę apolityczności, która miała być nadrzędną zasadą funkcjonowania służb porządkowych.
Zmiana ustroju i idące za nią przemiany gospodarcze zaowocowały niespotykanym do tej pory rozwojem przestępczości zorganizowanej. Zaczęły się też ataki na nową formację. Już w lipcu 1990 roku w Nadarzynie pruszkowscy gangsterzy otworzyli ogień do policjantów.
Milicji Obywatelskiej nikt nie odważył się zaatakować tak otwarcie. Ofiary wśród policjantów były tylko kwestią czasu.
Ślepy los
Był piątek 1 maja 1992 roku. O godzinie 22:00 trzech policjantów wyrusza na rutynowy patrol w Bytomiu. Nazywają się Marek, Zbigniew i Ryszard. Marek Sienicki jedzie w zastępstwie. Zamienił się z kolegą, bo po prostu nie lubił odmawiać. Cały wieczór miał spędzić na komendzie przyjmując zgłoszenie, odbierając telefony i takie tam… nuda. A potem miał wrócić do domu, do Tarnowskich Gór i spędzić czas z najbliższymi.
Na patrolu też miała być nuda. Pierwszy dzień długiego majowego weekendu, dwadzieścia cztery lata temu tak jak i dziś oznacza pustki w mieście. Ludzie wyjeżdżają do rodziny, na wieś, na działkę. Najgorsze, co mogło się wydarzyć, to pijacka rozróba w melinie, albo rodzinna awantura… pewnie też pod wpływem alkoholu. Najgroźniejszy przestępca jakiego można było się spodziewać tamtego wieczoru to drobny złodziejaszek lub domowy brutal.
Chwilę po północy funkcjonariusze zajeżdżają pod komendę, gdzie wysiada Ryszard, który przypomniał sobie o pilnej robocie. Za kilka godzin dowie się, jak wielkie było jego szczęście.
Tego nikt nie mógł przewidzieć
Nieco po trzeciej oczom funkcjonariuszy ukazało dwóch mężczyzn, z których jeden niósł sportową torbę. Przeszli przez jezdnie zgodnie z przepisami. Nie byli pijani. Widząc radiowóz nie przyspieszyli, ani nie wykonywali nerwowych ruchów.
Zachowywali się spokojnie, może aż za spokojnie. Nie wyglądali na wracających do domu imprezowiczów. Szli powoli, jakby spacerowali. Co dziwne, jeden z nich postanowił w ciepłą majową noc paradować w czapce i rękawiczkach.
Gdy radiowóz minął tę dziwną parę, policjanci odprowadzają ich wzrokiem patrząc we wsteczne lusterko. Nie spodziewali się po nich żadnych ekscesów. Mężczyźni z torbą nie wykazywali ani strachu, ani agresji. Wierzba i Sienicki byli doświadczonymi glinami, potrafili wyczuć fałsz.
Nagle mężczyźni zniknęli za stojącą przy drodze nyską. Policjanci zareagowali czujnością. Czyżby mężczyźni coś knuli, czyżby mieli zamiar ukraść nyskę? Niczego gorszego nie można było się spodziewać tego spokojnego wieczoru. To miało być rutynowe wylegitymowanie.
Marek, jako dysponent, wyszedł z samochodu, ja cofnąłem radiowóz, żeby odciąć podejrzanym ewentualną drogę ucieczki. W tym samym momencie Marek był już pod ostrzałem – tak zdarzenie wspomina Zbigniew Wierzba w książce Joanny i Rafała Pasztelańskich pt. „Policjanci. Za cenę Życia” (Znak Horyzont2016).
Podejrzani spacerowicze wyszli zza samochodu – każdy z pistoletem maszynowym PPS wz. 43, kal. 7,62 strzelając z broni seriami jak na froncie. Policjanci bez kamizelek kuloodpornych, uzbrojeni w zwykłe pistolety P-64 z sześcioma nabojami w magazynku, nie mieli szans. PeeMy wypluwają pociski z prędkością 550 strzałów na minutę i mają magazynki mieszczące 35 nabojów.
Marek padł. Następnie jeden z napastników ostrzelał radiowóz raniąc Zbigniewa. Oprawca myślał, ze zabił go na miejscu, więc podszedł do leżącego Marka i dobił go. Z zimna krwią. Jeszcze raz mordercy upewnili się, czy Zbigniew nie poruszył się i zaczęli odchodzić.
To była szansa dla Zbigniewa. Wyciągną służbowy pistolet i wystrzelił w stronę bandytów cały magazynek. Byli za daleko – spudłował. Oprawcy uciekli oddając ostatnią serię w stronę policjanta. Jak się później okazało, jeden z bandziorów postrzelił kolegę.
Za co? Za nic!
Marek Sienicki – wzorowy mąż, syn i policjant – umarł z otwartymi oczami. Próbował odeprzeć atak, ale zdążył tylko odpiąć kaburę pistoletu. Dlaczego Marek zginął? Zabójców złapano kilka miesięcy później. 27-letni Ireneusz G. i 29-letni Andrzej M. nie byli członkami rosyjskiej mafii ani jakiejkolwiek innej poważnej grupy przestępczej. Zwykli recydywiści i koledzy z więzienia.
Ireneusz G. i Andrzej M. ukradli broń z Zakładów Przemysłu Odzieżowego „Omex” w Głuchołazach i postanowili zabić policjanta. Za nic, żeby udowodnić sobie, że można. Żeby zabłysnąć w przestępczym świecie. Potem mieli założyć gang i napadać stacje benzynowe, kantory i banki w Niemczech.
Jak nie wiadomo o co chodzi o to chodzi o pieniądze
W pierwszych latach transformacji policja miała przed sobą szczególnie trudne zadanie. Wzrost przestępczości wymusił skok liczby funkcjonariuszy z osiemdziesięciu tysięcy w 1990 roku do stu pięciu tysięcy w 1993 roku. Brakowało natomiast sprzętu…
We wczesnych latach dziewięćdziesiątych uzbrojenie było przestarzałe i niekompletne. Polonez był luksusem – większość funkcjonariuszy wciąż wyruszała w teren poczciwym „dużym Fiatem” 125p. Jeszcze gorzej było z uzbrojeniem ochronnym. Jeśli na komendzie można było znaleźć chociaż jedną kamizelkę kuloodporną to i tak było nieźle.
Policjanci prosili, apelowali do władz, ale były pilniejsze potrzeby. Czy Marek Sienicki mógł przeżyć gdyby o policjantów lepiej zadbano w tych pierwszych latach po transformacji? Najwidoczniej ktoś musiał zginąć, żeby otworzyć władzy oczy.
Najwyższa ofiara
Ja obywatel Rzeczpospolitej Polskiej, świadom podejmowania obowiązków policjanta, ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia.
Przytoczone powyżej słowa to fragment roty policyjnego ślubowania. Jak napisali Joanna i Rafał Pasztelańscy w książce pt. „Policjanci. Za cenę Życia” (Znak Horyzont2016): dla wielu funkcjonariuszy te słowa okazały się mieć dosłowną i tragiczną wymowę.
Policyjna Księga Pamięci obejmuje sto trzynaście nazwisk poległych policjantów, ale zgromadzone w niej dane są niepełne. Nie obejmuje najtrudniejszych lat po transformacji ustrojowej: od 1990 roku aż do 1995 roku włącznie. Również dane z ostatnich dwóch lat dopiero są uzupełniane.
Po transformacji ustrojowej z roku na rok zwiększała się liczba policjantów ginących na służbie. Często umierają funkcjonariusze młodzi stażem i wiekiem – ci, którzy wykonują codzienną ciężka pracę, chroniąc uczciwych obywateli przed przestępcami.
Pamiętajmy o tym gdy słyszymy o „psach”, „psiarskich”, „krawężnikach”, „mendach”, „smutnych panach” i „smerfach”. Ci ludzie nie zasługują na pogardę. Zasługują na najwyższy szacunek.
Rodzinami poległych policjantów opiekuje się Fundacja Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. Z roku na rok Rodzin objętych pomocą Fundacji przybywa. W ubiegłym roku przybyły cztery rodziny. Obecnie fundacja zrzesza dwieście trzydzieści trzy rodziny.
Bibliografia:
- Głowacz Daniel, Bartosiak Zbigniew, Od Policji Państwowej do Policji, „Kwartalnik Policyjny, 2/2014
- Księga Pamięci https://www.info.policja.pl/inf/historia/ksiega-pamieci [dostęp: 06.09.2016]
- Pasztelańscy Joanna i Rafał, Policjanci. Za cenę życia, Znak Horyzont2016
- Statystyki na oficjalnej stronie policji: https://statystyka.policja.pl [dostęp: 06.09.2016]
- Świderska Agnieszka, współpraca Kowalski Nobert, Rewolucja w mundurze. 25 lat temu milicję zastąpiła policja, „Głos Wielkopolski”, 6 kwietnia 2015
KOMENTARZE (13)
Mundur niebieski, orzel zelazny zabiles dziecko jestes odwazny… nie negujac zaangazowania, czesto tez bohaterstwa indiwidualnych funkcjonariouszy, to druga strona medalu
Bzdurna przyspiewka
ale prawdziwa.
Tylko według patologii stadionowej.
Sądy są winne tych zabójstw. Gdyby groźni przestępcy bylu skazywani na śmierć a nie na krótkie wakacje, to nigdy by z więzienia nie wyszli i nie mogliby nikogo zamordować.
Ot i cała prawda……
Przecież nadal w komisariatach widok kamizelki kuloodpornej to rzadkość. Albo ich nie ma, albo są po terminie przydatności. O kupowaniu sobie sprzętu nawet nie wspominając.
Haha przecież tak jest nadal sprzętu nie ma, kamizelki? Strzelanie raz do roku po kilka pestek, nawet urządzeń do badania stanu trzeźwości już nie ma….
Historia smutna….a jeszcze smutniejsze jest to ze od 1990 niewiele sie zmieniło. Nawet niektóre umundurowanie (hełmy tzw garnki) do dziś leża na jednostkach i wychodzą do służby. O kamizelkach i wysluzonych pojazdach nie wspomne – stare astry czy skody….DRAMAT ale jakie panstwo takie służby.
w pierwzpszych latach transformacji CELOWO podkręcano przestępczość,! niekiedy na zasadzie „chcieliście ku..wasza mać to ją k… macie! i jeszcze zatęsknicie za komuną!”. Częściowo aby wywołać efekt „mętnej wody” sprzyjający z jednej strony narracji obozu postkomunistycznego „wszyscy kradną, wszyscy robią afery; pierwszy milion i tak trzeba ukraść”, a z drugiej po likwidacji pionów PG w komendach wojewódzkich pozwalający na niekontrolowaną działalność uwłaszczonej nomenklatury.
I autor powinien to wiedzieć bo to kanwa tamtych wydarzeń.
A gdzie o Heńku Stolarku ?
Zmienił się szyld, ale milicyjna mentalność – nie!
Mój ojciec leżał w tym czasie w Szpitalu Górniczym, obok którego rozegrał się ten dramat! Strzelaninę było słychać na salach chorych…