Ciekawostki Historyczne
Dwudziestolecie międzywojenne

Dwudziestolecie międzywojenne. Epoka, która zabiła narzeczeństwo

Bądź względem dziewcząt eleganckim. Ofiaruj raczej droższą broszkę z brylantami, niż tani pierścionek zaręczynowy – doradzał w 1924 roku publicysta „Nowego Dekameronu”. W teorii to był tylko dowcip. W praktyce: zasada, którą wyznawało całe młode pokolenie.


W XIX wieku z narzeczeństwem nie było żartów. Instytucja ta miała nie mniejsze znaczenie niż samo małżeństwo – i często niewiele krócej trwała. W środowiskach inteligenckich i ziemiańskich obowiązkowy okres przygotowawczy obwarowano dziesiątkami zasad.

Pan młody musiał udowodnić, że jest bezsprzecznie gotowy do poświęcenia. Wymagano, by posiadał wykształcenie, zawód, pieniądze, by miał za sobą służbę wojskową, a w mieszkaniu postawił fortepian dla przyszłej żony. Nikogo nie dziwiły narzeczeństwa trwające kilka, a nawet kilkanaście lat. Cały ten czas z jedną tylko rozrywką: rozmową.

Sztywny gorset obyczajów

Postępowy publicysta Tadeusz Boy-Żeleński doskonale pamiętał te obyczaje z lat własnej młodości, spędzonej w Krakowie czasów Franciszka Józefa. Jako sześćdziesięciolatek pisał o nich bez krztyny nostalgii.

„Dziś młodzi idą razem do kina, do dancingu, do kawiarni. Wówczas tego wszystkiego nie było, mogli się tłamsić tylko w domu, gdy matka drzemała w drugim pokoju” – czytamy w zbiorze felietonów zatytułowanym Zmysły… zmysły…

Co ważne, zawsze był to ten sam dom i ten sam pokój. Nawet w najbardziej wyzwolonych środowiskach nie do pomyślenia było, aby niezamężna kobieta wyszła sama na miasto. A co dopiero – poszła w odwiedziny do kawalera.

„Ach inne to były kobiety wasze siostry (raczej ciotki) sprzed pół wieku” – wspominał Boy-Żeleński w książce Pijane dziecko we mgle. – „Z taką kobietą mieć schadzkę to tak, jakby jechać karawanem do Wilanowa. Gdzie ją zobaczyć, gdzie z nią się namawiać? Muzeum? Kobieta, któraby poszła w Krakowie do Muzeum Narodowego (nie mówiąc już o domu Matejki) byłaby zgubiona w opinii [otoczenia], to byłoby zbyt niedwuznaczne”.

Na zaproszenie młodej damy do siebie mogli sobie pozwolić wyłącznie krezusi, a i to – pod odpowiednią przykrywką. Każdy, kogo było stać, uprawiał w tej epoce kolekcjonerstwo. „Nie mogła kobieta przyjść do mężczyzny tak wprost. Musiała przyjść coś obejrzeć, starą porcelanę, japońszczyznę, słowem jakiegoś Rafaela” – tłumaczył Boy.

Dalsza część artykułu pod ramką
Zobacz również:

Czystość przedmałżeńska tylko dla dziewcząt

Nawet wtedy jednak na rozmowie i podziwianiu eksponatów sprawa się kończyła. Jakiekolwiek pieszczoty, o seksie nie mówiąc, były z góry wykluczone. Zbyt wielki strach przesiąkał każde XIX-wieczne narzeczeństwo. Po pierwsze, młodzi bali się ciąży. Epoka wiktoriańska nie znała żadnych skutecznych metod antykoncepcji. Dostępne były kuriozalne kondomy z rybich pęcherzy, ludowe zaklęcia lub… modlitwa.

I dziewczęta doskonale wiedziały, że żadnego z tych środków nie można nazwać skutecznym. Niemal równie wielki był strach przed kiłą. W XIX wieku na syfilis cierpiała nawet ponad połowa mężczyzn – i nie było na niego żadnego lekarstwa. Wreszcie panowała też trwoga przed… złamaniem zasad. I to też nie była sprawa trywialna.

Narzeczeństwa obowiązywała bezapelacyjna czystość. Zgodnie z powszechnie przyjętymi normami mężczyźnie nie wolno było „skalać” wybranki swego serca. Z chwilą, kiedy ta by mu się oddała, przestałaby być go „godną”. Konsekwencje takiego aktu ponosiły tylko i wyłącznie kobiety.

„Nie podlega najmniejszej wątpliwości, że kobieta, która miała kochanka, nie ma prawa wyjść za uczciwego mężczyznę” – pisała w 1904 roku feministka Iza Moszczeńska. Na dobrą sprawę nie miała prawa wyjść nawet… za tego mężczyznę, który był jej kochankiem.

Seks sprowadzał ją do roli prostytutki. Dla mężczyzny natomiast był sprawą codzienną i trywialną. Oczekiwano, że kobiety będą trwały w czystości aż do nocy poślubnej, ale panowie mieli wręcz obowiązek odwiedzać domy publiczne i zdobywać doświadczenie „dla przekazania go przyszłej małżonce”.

Wielka i zapomniana rewolucja seksualna

Reguły XIX-wiecznego narzeczeństwa były obmierzłe i archaiczne. I to właśnie one upadły jako pierwsze, kiedy około 1918 roku wybuchła wielka, a dzisiaj zupełnie zapomniana rewolucja seksualna. Do użytku weszły lateksowe prezerwatywy, środki plemnikobójcze i pesaria, nazywane też „kondomami dla kobiet”. W aptekach zaczęto sprzedawać salwarsan – pierwszy skuteczny lek na syfilis. Wielka wojna światowa zburzyła dawne obyczaje, a młode, wyzwolone kobiety wprost zażądały równych praw. Przy urnie, w pracy, ale też… w łóżku.

„Małżeństwo stało się aparatem nieskończenie lżejszym. Nie ma już takich par czekających latami. A jeżeli są, to po prostu – co tu ukrywać – żyją ze sobą. Jeżeli zaś się rozejdą, panna nie jest ani zhańbiona, ani nie ma złamanego życia. Znajdzie innego narzeczonego, czyli „chodzi” z kimś innym, aż wreszcie natrafi na swojego człowieka i wyjdzie za mąż i żyje szczęśliwie i ma piękne dzieci” – pisał Tadeusz Boy-Żeleński w 1932 roku.

Seks przedmałżeński stał się rysem nowej epoki. Przede wszystkim jednak zaczęto akceptować otwarte, bezkarne życie bez ślubu. Na początku lat trzydziestych znany warszawski biznesmen Brunon Boy mógł bez obaw zaprosić do wspólnego mieszkania swoją narzeczoną Zytę, córkę książęcej rodziny Woronieckich herbu Korybut.

Wszyscy jego współpracownicy wiedzieli, że młoda arystokratka mieszka w apartamencie nad warszawską firmą Boya, mimo że nie wzięli ślubu. Ale tak długo, jak nie wyniknęła na tym tle sprawa kryminalna, nikogo to nie bulwersowało.

Naukowcy nie nadążają

Nie ulegało wątpliwości, że świat się zmienił. Naukowcy próbowali zrozumieć to, co nastąpiło, ale bez szczególnego sukcesu. Definicja Życia na wiarę zamieszczona w polskiej Encyklopedii Wiedzy Seksualnej z 1937 roku brzmi nieudolnie, miejscami wręcz komicznie. Autor hasła usilnie doszukiwał się drugiego dna. Nie potrafił przyjąć, że „dzikie małżeństwo” może być po prostu formą relacji dwojga ludzi. Szukał wyjaśnienia w „obniżeniu się moralności”, w „złych warunkach ekonomicznych”.

A jeśli konkubinaty miały jego zdaniem jakiekolwiek dobre strony, to tylko dlatego, że… pozwalał mężczyznom oszczędzić na wizytach w burdelach. Niechętnie przyznał, że „dzikie małżeństwo” jest „czymś wyższym niż korzystanie z usług prostytucji, ponieważ przyzwyczaja mężczyznę do pożycia z jedną kobietą, którą darzy uczuciem i zaufaniem, co nadaje przeżyciom płciowym odcień szlachetniejszy”. Opinie i potrzeby drugiej płci nie miały dla niego znaczenia.

Większość Polaków miała w tamtych czasach o wiele prostsze podejście do nowoczesnego narzeczeństwa. Najczęściej przyjmowano, że „chodzenie ze sobą” to po prostu nowy, mniej restrykcyjny stopień na drodze do małżeństwa, a nie forma związku, która je zastąpi.

Kontrowersyjna publicystka i propagatorka „reformy seksualnej” Irena Krzywicka przekonywała w tym duchu, że „ludzie nieświadomi życia i spraw płci” nie powinni łączyć się na stałe. Jej zdaniem dopiero wypróbowanie się z różnymi partnerami, poznanie własnych potrzeb i gustów pozwalało w dojrzały sposób podjąć decyzję o założeniu rodziny.

Słowa te padły w 1931 roku i wcale nie uznawano ich za radykalne. Prawdziwi postępowcy proponowali o wiele szerzej zakrojoną zmianę – nie tylko w obyczajach, ale i w prawie. W 1932 roku w języku polskim ukazała się głośna książka amerykańskiego sędziego Bena Lindseya pt. Małżeństwa koleżeńskie.

Autor postulował, aby: „między młodymi ludźmi mogły być zawierane małżeństwa czasowo bezdzietne, z łatwością rozwodu i, w razie rozejścia się, brakiem zobowiązań i praw do alimentacji. W razie szczęśliwego pożycia małżeństwo takie mogłoby się zmieniać w małżeństwo stałe, z dziećmi i wszystkimi prawnymi konsekwencjami”.

W pewnym sensie idea Lindseya doczekała się realizacji, między innymi w formie obowiązujących obecnie we Francji „paktów solidarności” oraz znanych z innych krajów „związków partnerskich”. Klimat polityczny w międzywojennej Polsce wykluczał przyjęcie podobnej ustawy. Postępowa część społeczeństwa była jednak coraz bardziej gotowa, by zastąpić małżeństwa konkubinatami. Formalnymi bądź też nie.

W 1932 roku poznańska rentierka Maria Lewandowska mogła swobodnie pisać w wydanym drukiem pamiętniku: „Nie lecę jak inne panny w moim wieku na małżeństwo”. Mogła też przyznać się, że wspólnie z narzeczonym mieszka w garsonierze, gdzie odbywają się „pełne uroku »sam na sam« – nasze »małżeńskie kolacyjki«”

Pamiętnik ukazał się w toku grubszej sprawy karnej, a na celu miał pognębienie byłego partnera. Ale sam fakt utrzymywania przedmałżeńskich relacji i unikania ślubu nie stanowił podstawy skandalu. Niewiele też osób zdziwił. Przypadek Lewandowskiej rzuca światło na umowność przedwojennych narzeczeństw.

Jej konkubent, adwokat Henryk Bogdański, twierdził, że nigdy się dziewczynie nie oświadczył i że wcale nie był jej narzeczonym. Możliwe, że kłamał w sprawie zażyłości związku. Ale równie prawdopodobne jest to, że Lewandowska po prostu rozumiała narzeczeństwo w nowy sposób. Nie miała pierścionka zaręczynowego, nie była też w stanie wskazać żadnego świadka obietnicy małżeństwa. Prawdopodobnie dlatego, że do tego rytuału w ogóle nie doszło. Narzeczonym w międzywojniu mógł być każdy stały partner seksualny. A narzeczoną – każda długotrwała partnerka.

Źródła:

Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką pt. Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce

Zobacz również

Dwudziestolecie międzywojenne

Pozycje seksualne dla początkujących… w świetle przedwojennych poradników!

"Intensywność rozkoszy jest w znacznej mierze zależna od ułożenia przy spółkowaniu" - pisał autor wydanego w 1926 roku "Małżeństwa Doskonałego". Jak na tamte czasy to była...

27 grudnia 2016 | Autorzy: Kamil Janicki

Dwudziestolecie międzywojenne

Jak urzędnicy w przedwojennej Polsce traktowali zwykłych ludzi?

Nakazują, egzekwują, pobierają opłaty, każą opisywać sprawy i czekać na odpowiedź, która nadejdzie pocztą w terminie (lub nie). Trudno darzyć urzędników sympatią, a często nawet...

2 listopada 2016 | Autorzy: Mateusz Drożdż

Dwudziestolecie międzywojenne

Wiejski lekarz. Najgorszy zawód przedwojennej Polski?

Praca od świtu do nocy. Bieda, bezsilność i czarna niewdzięczność. A do tego klienci, którzy zamiast specjalisty, wołają baby i znachorów. Co tu wiele mówić: nie...

25 października 2016 | Autorzy: Małgorzata Brzezińska

Dwudziestolecie międzywojenne

Czego nasi pradziadkowie uczyli się na lekcjach wychowania seksualnego?

Znów okazuje się, że sto lat temu Polacy byli o wiele mniej pruderyjni niż dzisiaj. Kiedy tylko Rzeczpospolita odzyskała niepodległość, w szkołach wprowadzono oficjalne lekcje...

20 lutego 2016 | Autorzy: Kamil Janicki

Dwudziestolecie międzywojenne

Noce poślubne naszych prababek. Jak 100 lat temu wyglądał pierwszy raz? [18+]

Brutalny orangutan czy czuły kochanek? Wielkie misterium miłości czy bolesna chwila poniżenia w łapach nieudolnego chama? Nasze prababki instynktownie bały się nocy poślubnej. I miały...

25 stycznia 2016 | Autorzy: Kamil Janicki

Dwudziestolecie międzywojenne

Tajemnica zamachu majowego. Czy do polskiej wojny domowej doprowadził gniew kobiety?

Jeszcze nie tak dawno była jedną z najbliższych przyjaciółek Józefa Piłsudskiego. Teraz, mimo woli, stanęli po dwóch stronach barykady. Czy to ich prywatny spór sprawił,...

30 listopada 2015 | Autorzy: Kamil Janicki

KOMENTARZE (18)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Inez

Kocham Pana artykuły!

    Jarek

    Dlaczego pedał czyta artykuł o związkach mężczyzn z kobietami?

      Anonim

      Dlatego że ty jesteś głupi

      arabian horse

      dlatego żeś śmietana, jeśli wesz czym mowa demonie new age;))))

      Małpa

      Inez to imię żeńskie Jarku. Ksenofobom jednak przeważnie brakuje wiedzy lub po prostu kultury osobistej.

        Nasz publicysta | Anna Dziadzio

        Droga Małpo, cięta riposta. Proszę jednak na przyszłość w swoich wpisach zostawić ironię, ale nie brać przykładu z innych komentatorów i nie obrażać nikogo, pokazując własną kulturę osobistej, której niektórym naszym Czytelnikom, jak widać, nie brakuje :)

        Małpa

        Pani Anno, naprawdę chętnie usłyszę od Pani. dlaczego ironia w komentarzach miałaby być nie na miejscu? Jako gość i czytelnik Państwa strony naturalnie mam zamiar dostosować się do obowiązujących reguł, mimo to chciałbym je rozumieć.

        Artykuł pana Janickiego jest zbyt wartościowy, aby zasługiwał na tak mało adekwatny komentarz Jarka. Brakowało mi będąc szczerym reakcji ze strony redaktora/redaktorki na słowa wyżej wymienionego, przyznaję jednak, iż poniosła mnie trochę moja wrażliwość na tematy socjalno-polityczne. Mea culpa.

        Nasz publicysta | Anna Dziadzio

        Drogi komentatorze, ależ zaszło tu ogromne nieporozumienie. Wyraźnie w swoim wpisie chciałam podziękować i stąd stwierdzenie, że zdecydowanie ironię proszę w swoich komentarzach zostawić, bo jest dojrzała, trafna i naprawdę subtelna. To, co naprawdę nie napawa nas radością, mówiąc delikatnie, to wzajemne obelgi komentatorów. Także ostatnie zdanie, mówiące o kulturze osobistej, której jak widać nie brakuje naszym Czytelnikom, odnosiło się właśnie do Pani/ Pana wpisu. Pozdrawiam serdecznie.

Marek

Ciężko sobie wyobrazić aby historyjka o zamtuzach miała być w ogóle prawdziwa.

    riennahera

    Przesadą jest stwierdzenie, że był to obowiązek. Korzystanie z prostytutek było jednak powszechnie akceptowanie, bo żona była od ogniska domowego, a nie od seksu.

Maciej

niemniej jednak jakoś sobie radzili, czyli mamy kolejnego gniota pseudohistorycznego a nie ciekawostkę.
poza tym Boy jako kronikarz jest równie wiarygodny co Lis jako publicysta.

    Anonim

    „Radzili sobie”? Z czym? Skąd wiesz? Byłeś przy tym?

Anonim

Świetny artykuł ! ;)

    Nasz publicysta | Anna Dziadzio

    Bardzo dziękujemy :)

Anonim

ocho, pruderyjne prawiczki w natarciu!

nfs

Jest na świecie sporo małżeństw, które pobrały się będąc „nietknięte” i zostały razem aż do śmierci jednego z małżonków.

Czas Emancypantek

Ten obraz Hunta jest trochę mylący. Nie przedstawia narzeczonych, a kobietę upadłą, w której przebudziło się sumienie (w wersji bardziej optymistycznej przebudziło się ono przed ostatecznym upadkiem). Namalowany mężczyzna może i posiada narzeczoną, ale na tym obrazie ona się nie znajduje.

Podwójna moralność oczywiście kwitła, ale były też ruchy domagające się od mężczyzn podobnej „czystości”, jakiej wymagano od kobiet. Należała do nich zresztą Iza Moszczeńska. Była też autorką „uświadamiającej” książki dla młodych panien (z dzisiejszej perspektywy i tak więcej w niej pomijała niż mówiła, ale w porównaniu z ówczesnymi standardami to i tak było dużo).

Reklamy Pessarium można znaleźć także w publikacjach sprzed 1. wojny.

    Nasz publicysta | Anna Dziadzio

    Szanowny komentatorze, podpis pod obrazem jasno wskazuje na autora i tytuł malowidła. Nie chodziło o nawiązanie do samego obrazu, ale raczej miał on stanowić ilustrację poglądową do tekstu o narzeczeństwie. Dziękujemy jednak za uwagę – będziemy ją mieć w pamięci przy kolejnych fotoedycjach. Pozdrawiamy.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.