W wielkiej sali paryskiego sądu już około południa brakuje miejsc siedzących. O godzinie trzynastej, gdy rozpoczyna się ostatni dzień procesu polskiej aktorki Stanisławy Umińskiej, sala wypełniona jest publicznością po brzegi. Są przedstawiciele Polonii, są zwykli Francuzi, są też dziennikarze popularnych, paryskich gazet. Proces Stanisławy Umińskiej ekscytuje stolicę Francji – w tej sprawie są wielka miłość, wielkie cierpienie, zbrodnia z miłości i jest jeszcze sztuka.
Stanisława Umińska już od scenicznego debiutu w 1919 roku uchodziła za objawienie i nadzieję polskiego teatru. Tuż po swym pierwszym występie na scenie półamatorskiego teatru Promenada, dostała angaż w warszawskim Teatrze Polskim. Po jej wybitnej roli Orcia w „Nie-boskiej komedii” Krasińskiego w roku 1920, krytycy uznali Umińską za jedną z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia.
Rok później zagrała w filmie „Major Barbara”. Jej role Cherubina w „Weselu Figara” i elfa Puka w szekspirowskim „Śnie nocy letniej” na długo zapadły w pamięci krytyków. Nieprzeciętny talent komediowy i dramatyczny potwierdziła w ponad dwudziestu rolach. Ostatnią teatralną kreację stworzyła w kwietniu ubiegłego, 1924 roku.
Artysta w mundurze
Przed dwoma laty Stanisława Umińska poznała na jednym z wernisaży Jana Żyznowskiego. Przystojny, 34-letni, znany malarz, krytyk i pisarz, był zasłużonym kombatantem walk o niepodległość. Przed wojną światową studiował w Paryżu malarstwo i literaturę, należał do Towarzystwa Artystów Polskich w Paryżu. Po wybuchu wojny wstąpił do formowanych już od sierpnia 1914 roku polskich sił zbrojnych nad Sekwaną. Wskutek protestów Rosji, zamiast planowanego polskiego Legionu, zdołano sformować w miasteczku Bayonne oddział niespełna 200 ochotników. Po przeszkoleniu, pionierski oddział Polaków wcielili Francuzi do swej Legii Cudzoziemskiej, jako 2 kompanię 1 pułku Legii.
W szeregach bajońskiej kompanii walczyło wielu wybitnych Polaków, także artystów. Dwóch z nich, Xawery Dunikowski i właśnie Jan Żyznowski, zaprojektowało sztandar kompanii, wręczony żołnierzom pod koniec września 1914 roku przez mera Bayonne.
Po zlikwidowaniu przez francuskie dowództwo, na skutek protestów ambasady rosyjskiej, odrębnego oddziału polskich ochotników, Żyznowski wyjechał w 1915 roku do Petersburga. Tam przez dłuższy, wojenny czas współpracował z redakcją dziennika „Głos Polski”. Swe walki w Legii Cudzoziemskiej już w roku 1916 spożytkował literacko, we wspomnieniach „Do Polski z Joffrem”. Jeszcze w tym samym roku wydał zbiór nowel.
Pod koniec wojny światowej Żyznowski pojawił się w Warszawie. Jego zgeometryzowanymi, pełnymi ekspresji, o zgaszonej, mrocznej tonacji barw kompozycjami w roku 1919 ozdobiono Klub Futurystów Polskich w Hotelu Europejskim. Żyznowski podczas wojny polsko-bolszewickiej jeszcze raz ruszył, jako ochotnik, na pola bitew.
Po zwycięstwie okazało się, że jest on artystą utalentowanym wszechstronnie. Szybko zrobił karierę jako wzięty, wpływowy publicysta i krytyk sztuki w „Rzeczpospolitej”, „Tygodniku Ilustrowanym”, „Wiadomościach Literackich”. Opublikował trzy tomy prozy, opartej na wspomnieniach z walk 1914 i 1920 roku. Zwłaszcza „Krwawy strzęp”, wydany przed dwoma laty, czytelnicy uznali za prawdziwe świadectwo czasów wojny. Autentyczność realiów, mimo młodopolskiej maniery „Strzępu”, zachwyciła także krytykę.
Ostatnia prośba do żony: zabij mnie
Płomienny romans tak popularnych artystów budził w Warszawie powszechne zainteresowanie. Przed półtora roku jednak lekarze zdiagnozowali u Żyznowskiego nieuleczalnego raka. Straszliwie cierpiący malarz zdecydował się szukać pomocy u lekarzy w Paryżu. Jego żona bez wahania porzuciła Teatr Mały, w którym święciła sukcesy w „Świerszczu za kominem” Charlesa Dickensa i wyjechała z Żyznowskim do Francji.
Paryscy specjaliści byli jednak bezradni. Umińska nieustannie opiekowała się udręczonym bólami mężem, wszelkimi sposobami zdobywała coraz więcej morfiny, by stłumić jego cierpienia. W krótkich chwilach lepszego samopoczucia chorego zapisywała dyktowaną przez niego powieść „Z podglebia”.
15 lipca zeszłego roku uległa prośbom Żyznowskiego o skrócenie jego cierpień. Po południu zrobiła mu zastrzyk morfiny, a gdy zasnął – strzeliła mu z pistoletu w skroń. W tej samej chwili zemdlała.
Przed procesem pomoc oskarżonej zadeklarowały tuzy palestry polskiej i francuskiej. Z Warszawy przyjechał wybitny adwokat Gustaw Beylin.
Prokurator po stronie oskarżonej
Już przed procesem było jasne, że sympatia nie tylko publiczności, nie tylko obrońców, ale nawet oskarżyciela jest po stronie podsądnej. Prokurator Donnat Guigne przygotował akt oskarżenia bardzo powściągliwy, w istocie będący zakamuflowanym usprawiedliwieniem czynu polskiej aktorki. Guigne podkreślił w nim, że Umińska była osobą nieprzeciętnie wrażliwą i udręczoną męką ukochanego, zaś stan zdrowia Żyznowskiego nie rokował żadnych nadziei na poprawę.
Prokurator wspomniał też w akcie oskarżenia, iż 12 lipca ubiegłego roku Umińska samorzutnie zaofiarowała lekarzom swą krew dla ratowania Żyznowskiego. Przewodniczący sądu przysięgłych sędzia Mouton przesłuchania świadków prowadził wręcz z ostentacyjną sympatią dla oskarżonej.
Pielęgniarki ze szpitala i przyjaciółka podsądnej, pani Gottlieb, zeznały, iż były świadkami, jak Żyznowski błagał Umińską, by oszczędziła mu cierpień i zabiła go. Naczelny lekarz szpitala, w którym doszło do tragedii, dr Roussy, z emfazą opowiedział, z jak wielkim poświęceniem aktorka opiekowała się ukochanym. Po zeznaniach dr. Roussy, Umińska na sali sądowej podziękowała mu za wszystko, co uczynił i dla niej, i dla jej ukochanego. Pod koniec jej wystąpienia damska część publiczności zaczęła pochlipywać ze wzruszenia.
Sędzia Mouton zgodził się, by odczytano list nieobecnego w sądzie, wybitnego polskiego rzeźbiarza Augusta Zamoyskiego. Czyn Umińskiej był świadectwem jej poświęcenia dla Żyznowskiego i zarazem świadectwem jej posłuszeństwa wobec ukochanego, który miał na aktorkę wielki wpływ, napisał Zamoyski. Wielkie wrażenie na publiczności wywarło zeznanie eksperta medycznego. Dr Paul oświadczył, że wedle jego wiedzy Żyznowski mógłby żyć jeszcze, naturalnie w mękach, najwyżej osiem dni.
Umińska podczas tych zeznań wyglądała na nieobecną. Milcząca, pogrążona w apatii, zachowywała się tak, jakby postępowanie nie jej dotyczyło.
Dziś, w ostatnim dniu rozprawy, jako pierwszy głos zabiera prokurator. Donnat Guigne zaczyna od stwierdzenia, że w tej sprawie wolałby być obrońcą, niż oskarżycielem, bo sprawa Umińskiej to nie historia zbrodni, ale legenda wielkiej, pięknej miłości. Panie na sali płaczą.
Legenda pięknej miłości
Prokurator przypomina koleje życia i związku Umińskiej i Żyznowskiego. Gdy opowiada o zastrzeleniu śmiertelnie chorego, dobiera takie słowa i frazy, że aktorka zdaje się być, wedle niego, raczej wybawicielką, niż zabójczynią. Donnat Guigne napomina przysięgłych, że oskarżona jest cudzoziemką, zatem jej psychika ma wiele tajemnic nie do ogarnięcia przez francuski umysł. Miejcie to panowie na względzie, gdy wydawać będziecie wyrok, grzmi oskarżyciel.
Na koniec prokurator przytomnie zauważa, iż problemem prawdziwym w sprawie Umińskiej nie jest wyrok – tu daje on do zrozumienia, iż oskarżenie w istocie oczekuje uniewinnienia – ale obawa, że wyjątkowość tej historii, powszechna sympatia dla podsądnej, mogłyby pozwolić publiczności przypuszczać, że zabójstwo dla ukrócenia cierpień jest dopuszczalne.
– Umierający wierzą w życie, tak jak galernicy wierzą w wolność! Nikt nie ma prawa zabijać ani z nadmiaru nienawiści, ani z nadmiaru miłości. Dzisiaj prawo musi skłonić się przed miłością i współczuciem. Lecz jeśli wyjdzie stąd wolna, niech jej nie towarzyszą świętokradcze oklaski. Pozwólcie jej oddalić się w skupieniu i ciszy, w niewoli sumienia – woła prokurator Guigne.
Czy eutanazja jest dopuszczalna?
W istocie wystąpienie oskarżyciela jest świetną mową obrończą. Prawdziwi adwokaci podsądnej, Rudenko i dziekan paryskiej palestry Henri Robert, wypadają w swych przemowach końcowych o wiele słabiej.
Rudenko opowiada o życiu aktorki, potem odczytuje szereg fragmentów z ostatniej powieści Żyznowskiego, w których – zdaniem obrońcy – pisarz przewidywał swój tragiczny koniec. Wzruszona, rozegzaltowana publiczność nie zauważa, że powieść zabitego jest co najmniej słabym argumentem za uniewinnieniem Umińskiej, czego oczywiście jej obrońca stanowczo się domaga.
Henri Robert podkreśla, że oskarżona od pierwszych chwil po poznaniu Żyznowskiego uległa wpływowi jego wyższego umysłu i talentu. Adwokat wnosi, by przysięgli uznali, że podsądna działała pod przymusem, bo jej ukochany mężczyzna Jan Żyznowski pozbawił ją władzy nad swoimi czynami, czyniąc tej delikatnej kobiecie wymówki, że nie zabija go szybciej. Potem obrońca odczytuje depeszę artystów warszawskich teatrów z prośbą o łagodne potraktowanie nieszczęsnej koleżanki. Na koniec – as z rękawa.
Mecenas Robert odczytuje list matki zastrzelonego do Stanisławy Umińskiej, w którym pani Żyznowska przebacza jej i daje swe błogosławieństwo. Na sali słychać głośne płacze.
Pięć minut namysłu
Ostatnie słowo oskarżonej budzi rozczarowanie oczekującej mocnych wrażeń publiczności. Umińska słabo mówi po francusku, więc pomaga jej tłumacz, pan Smólski, przysłany przez polskie ministerstwo spraw zagranicznych. Aktorka deklaruje, że Żyznowskiego kochała do szaleństwa i gotowa była oddać dla niego całą swą krew. I tylko tyle.
Sędziowie wychodzą na naradę. Po pięciu minutach wracają:
– Niewinna!
Publiczność cieszy się jak dzieciarnia, bije brawo, wiwatuje. Panie znów płaczą. Tym razem z radości. Umińska w objęciach przyjaciółki bez słowa opuszcza salę.
Źródło:
Artykuł stanowi nieznacznie skróconą wersję rozdziału „Cherubin strzela… z miłości” z najnowszej książki Włodzimierza Kalickiego pt. „Zdarzyło się” (Znak 2014). Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
KOMENTARZE (12)
Oj kiepski ten artykuł, jeśli jest on rozdziałem z książki „Zdarzyło się” to wcale nie zachęcił mnie do jej przeczytania…
Januszu, a byłbyś tak dobry i mógłbyś nieco sprecyzować swoje zastrzeżenia?
Zawsze te artykuły są dobrze napisane, ten faktycznie nie powala, chodzi o język.
Artykuł jest naprawdę fascynujący a Panu krytykującemu proponuję napisać lepszy. Chociaż wątpię czy da radę.
Pytanie techniczne – a nie mogła mu przedawkować tej morfiny?
też o tym pomyślałem… wystarczyło zwiększyć dawkę… wtedy chyba byłoby procesu w ogóle..
Moze nie miala na tyle morfiny, albo najzwyczajniej w swiecie nie wiedziala, ze morfina tez mozna zabic.
Artykuł dobry, acz ma swoje wady. Język leży i kwiczy – autor źle posługuje się czasami, z których wynika, iż sprawa jest świeża; miała miejsce kilka dni temu. Nie wiem też co jest cytatem, a co pochodzi od autora artykułu.
Merytorycznie tekst jest dobry (tak sądzę, bo nie badałam nigdy sprawy, wierzę autorowi i redakcji).
Mam nadzieję, że sama książka jest napisana lepszym stylem, bo styl artykułu, głównie przez użycie niewłaściwych czasów i sformułowań, nie zachęca do zapoznania się z nią.
„Artykuł stanowi nieznacznie skróconą wersję rozdziału „Cherubin strzela… z miłości” z najnowszej książki Włodzimierza Kalickiego pt. „Zdarzyło się” (Znak 2014). Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.” To sugeruje, że całość artykułu to cytaty z książki. Autor książki i autor artykułu to ta sama osoba, więc wszystko pochodzi od niego. Zgadzam się, że czasy sprawiają problem w czytaniu tekstu. Domyślam się jednak, o co tu chodzi. Autor za „teraz” przyjął ostatni dzień procesu aktorki i wszystkie daty były podawane w stosunku do tego dnia.
@Inga: Zgadza się, autor prowadzi relację tak jakby w czasie teraźniejszym, co nie oznacza, że wydarzenia są aktualne. W przypadku lektury całej książki nie wprowadzałoby to dysonansu. Pięknie dziękujemy Pani Ingo za włączenie się w dyskusje i wyjaśnienie tej kwestii. Pozdrawiamy.
Zgadzam się z przedmówcami, artykuł mimo ciekawego tematu, bardziej itytuje niż zachęca do przeczytania książki. Myślałam że to niezgrabne i niegramotne wypociny jakiegoś praktykanta w redakcji, a tu na koniec taka niespodzianka. Językowa masakra, przeczytanie do końca sprawiło mi fizyczny ból.
Warto dowiedzieć się, jak przebiegało dalsze życie p. Umińskiej. Doznała głębokiego nawrócenia i wstąpiła do zgromadzenia zakonnego, co w tamtych czasach nie było łatwe z uwagi na skandal wywołany sprawą zabójstwa męża. Sama później wspominała, że mimo cierpienia męża, nie powinna była skracać mu życia, widząc, że w cierpieniu człowiek ma szansę odnaleźć Boga. Obdarzona zaufaniem przełożonych, w późniejszych latach, już po wojnie, pracowała w podwarszawskim Henrykowie, w domu zakonnym opiekującym się młodymi dziewczynami, którym pomagano wychodzić z nędzy czy prostytucji, dziś przy ulicy Modlińskiej 257 w Warszawie. W czasie II wojny światowej przez ten dom przewinęło się wiele dzieci żydowskich, które uratowała. Na szczęście dom ocalał, dziś przechodzi renowację i będzie wykorzystywany jako placówka kulturalna na potrzeby dzielnicy. Szkoda, że artykuł nie wspomina choć w kilku zdaniach o jej dalszym życiu, bo pokazuje ono, jak człowiek może poukładać swoje życie nawet, jeśli wydaje się, że jest ono na straconej pozycji.