Rewolucja to poważne słowo. Jak tu jednak zachować powagę, gdy impet bojowników uderza przede wszystkim w butelki z wódką? Właśnie wyskokowe trunki były głównym celem polskich terrorystów z początków XX wieku.
Eksplodująca w 1904 roku terrorystyczna zawierucha w Królestwie Polskim domagała się pieniędzy (przeczytaj więcej po polskich terrorystach w poprzednim artykule!). I to gwałtownie, bo pierwsze akcje bojówek Polskiej Partii Socjalistycznej opierały się zasadniczo na ciskaniu w rosyjską policję kamieniami i patykami.
Kilka prowizorycznie skleconych bomb nie wybuchło, a pistoletów było zaledwie parę na kilka setek manifestantów.
Ale właśnie fakt, że tych kilku z powodzeniem użyto 13 listopada 1904 roku podczas demonstracji na placu Grzybowskim w Warszawie, uświadomił robotnikom, że strzelanie do żandarmów może być skuteczne. Z kolei wierchuszka Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) zrozumiała, że tylko uzbrajając robotników i formując regularne oddziały, będzie w stanie jakoś okiełznać ten żywioł. Nie zwlekano.
Bida z nyndzą
W rewolucyjnym piśmie „Przedświt” natychmiast pojawił się artykuł, w którym czytamy:
Skoro muszą być ofiary, skoro jesteśmy na nie przygotowani, postarajmy się, aby zostały okupione odpowiednio – taka opinia zapanowała w szeregach partyjnych. Wniosek stąd mógł być tylko jeden: nie czas już na drobne, konspiracyjnie przygotowane demonstracje, (…) [pora] stawiać zbrojny opór żołdactwu.
Jak jednak „stawiać zbrojny opór” kilkoma zardzewiałymi rewolwerami pamiętającymi czasy Romualda Traugutta, skoro z drugiej strony barykady są setki tysięcy nowoczesnych karabinów?
Groteskową kondycję arsenału PPS potwierdzała później odpowiedzialna za ową kondycję Aleksandra Szczerbińska.
„Dostawy broni dla bojówki zaczęły się skromnie od kilku browningów, przywożonych nieregularnie z zagranicy do Polski z wielkimi trudnościami” – wspominała.
Po chwili jednak beztrosko dodała, że z czasem przemyt kontrabandy rozwinął się tak pomyślnie, że „na wiosnę 1906 otrzymywałam i wysyłałam transporty prawie każdego dnia”.
Jak to możliwe? Otóż niewyczerpanym zasobem gotówki dla rewolucyjnych terrorystów okazała się stara, poczciwa wódka.
Bomby za wódkę
Niejaki Plus – niezidentyfikowany bojowiec z Częstochowy – lapidarnie streścił kiedyś działalność swojego oddziału:
To było tak. Zdzisław uczynił mnie szóstkowym. To i robiłem. Sprzątneli my skiela, potem tego… owego. No i zrobili monopol, potem jeszcze monopol. Pieniędzyśmy nabrali. No nie tak dużo, ale zawsze.
I tak mniej więcej wyglądała codzienność polskich terrorystów na początku XX wieku. Idee ideami, a jeść i strzelać było trzeba. Walery Sławek tłumaczył później, że napady były jedynym sposobem sfinansowania rewolucji. A że polski bojownik lubił łączyć przyjemne z pożytecznym – to też najczęściej napadano na sklepy monopolowe.
Renata Ślusarska, badając rewolucyjną aktywność w okolicach Lublina, wyliczała:
W powiecie puławskim uległy rozbiciu sklepy monopolowe w Garbowie, Kazimierzu, Baranowie, Końskowoli, Wąwolnicy, Piotrawinie, Chruszczowie, Markuszowie, Nałęczowie.
W powiecie lubartowskim takie przypadki miały miejsc w Kamionce, Niedźwiadzie, Michowie, Czernikach, Firleju, Krasieninie i Niemcach.
Ponadto sklepy monopolowe zostały zniszczone w Hrubieszowie, Pawłowie, Wojciechowie i Niemcach.
A mówimy tu tylko o Lubelszczyźnie – podobne akcje miały miejsce codzienne na całym terenie zaboru rosyjskiego.
Monopolem do niepodległości
Jak wyglądało to w praktyce, opowiadał Władysław Rutkiewicz, którego bojówka napadła w 1907 roku na sklep w podkieleckiej wsi Łopuszno
Rękojeścią browninga zacząłem walić w drzwi. Odezwał się męski głos „kto eto?”, odpowiedziałem, że w imieniu PPS żądam natychmiastowego otwarcia drzwi. Nastała cisza i za chwilę z okna monopolu huknęły strzały i wymysły: „ja wam bandyci dam!”.
Dwóch bojowców doskoczyło do drzwi i zaczęło je rąbać toporami, które przywieźliśmy na wszelki wypadek ze sobą, a szóstkowemu kazałem dać ognia w okno. Po usłyszeniu strzałów i rąbaniu drzwi zapał monopolisty ostygł. Dla wywołania większego wrażenie krzyknąłem: otwieraj, bo rzucę bombę.
Otworzył drzwi jęcząc „gospodin pomiłuj”. Krzyknąłem na monopolszczyka, aby zapalił światło i podniósł ręce do góry. Gdy zabłysło światło, wkroczyłem z bojowcami do środka. Stał tam monopolszczyk, trzymając w jednym ręku lampę, a drugą trzymał do góry i jego żona z dzieckiem na ręku, prosząca: „panie oficerze, nie róbcie krzywdy mężowi, on myślał, że to bandyci”
Odrzekłem, że ma szczęście, że nikt z naszych ludzi nie został ranny i zażądałem oddania broni. Dwa rewolwery – buldog i taki sztyfciak – leżały pod łóżkiem. Siadłem przy stole i kazałem sobie podać książkę przychodową i gotówkę, a bojowcom poleciłem tłuc butelki z wódką w sklepie.
Choć niektórzy mieli ochotę kapkę się rozgrzać, bo przecież przyszli z 15 – stopniowego mrozu, lecz był rozkaz potłuc i potłukli co było rzetelnie. Według książki było 200 rubli. Gotowke wsypał Jan Chodak do specjalnie przywiezionego woreczka.
Monopolszczyk umiał pisać po polsku, więc kazałem mu własnoręcznie, pod dyktandem napisać w książce: „pieniądze konfiskuje się na cele rewolucji i postawiłem pieczątkę Kielecki Robotniczy Komitet PPS. 10 lutego 1907”.
Oddziałowi Rutkowskiego poszło tak łatwo, że niejako przy okazji obrobili jeszcze lokalną pocztę, a w Urzędzie Gminnym zrabowali kilkadziesiąt blankietów paszportowych. Ale prawdę mówiąc strzały podczas tego rodzaju akcji zdarzały się rzadko, a dodatkowo rzedły z biegiem czasu.
No bo kto by chciał ginąć za nie swoje pieniądze? Bronisław Szuszkiewicz wspominał co prawda, że zdarzało mu się podczas napadów natknąć na swego rodzaju straż obywatelską złożoną z okolicznych chłopów, ale podobno wystarczyło wyciągnąć pistolet, by powstrzymać ich przed jakąkolwiek próbą oporu. Bywało też, że właściciele sklepów monopolowych oddawali utarg, nawet bez wyciągania broni.
Terror na kaca
We wszystkich wspomnieniach bojowców uderzająca jest jedna rzecz – tłuczenie butelek z wódką. Czyżby polski terroryzm z początków minionego stulecia skupiał wyłącznie zaprzysięgłych abstynentów, z bronią w ręku zwalczających antypolskie, burżuazyjne trunki?
Cóż, raczej byli od tego jak najdalsi. Mieczysław Dąbrowski definiując przeciętnego rewolucjonistę pisał o mężczyznach „skłonnych do bitki i wypitki”. Nikt nie ukrywał, że podczas partyjnych konferencji w Zakopanem raczono się wiśniówką i to tak obficie, że niejeden „natrąbił się i usnął”, nie nawet mówiąc o lekko podkoloryzowanych, ale jednak mających wartość dokumentu książkach Andrzeja Struga, z których alkohol niekiedy dosłownie wycieka.
Ba, wielokrotnie podczas samych akcji rewolucyjnych wspomagano się dla kurażu alkoholem. Eugeniusz Ajnenkiel relacjonował np. przebieg napadu w Aleksandrowie pod Łodzią:
Po przybyciu na miejsce bojowcy udali się do restauracji, gdzie spożyli obfite śniadanie, zakrapiane alkoholem. Po zjedzeniu śniadania udali się wprost do sklepu monopolowego.
W ich przypadku wódka z pewnością wyostrzyła zmysły – po rabunku, cały oddział zaatakowany przez Kozaków był w stanie podjąć niemal otwartą bitwę z zachowaniem podręcznikowego szyku bojowego, choć koniec końców nieskuteczną – prawie wszyscy zginęli w okolicach wsi Bełdów.
Rewolucja przy kielichu
Wódka, jak to wódka, wielokrotnie pomagała też w interesach. Władysław Dehnel – oficjalnie student matematyki na uniwersytecie w Petersburgu, a mniej formalnie, człowiek kierujący liczącą trzy tysiące kilometrów trasą przemytniczą z Londynu do rosyjskiej stolicy – rozwiązał nią problem z podległymi sobie przemytnikami z Finlandii:
Przyszli do jednej z chat rybackich, zaraz zaczęli się schodzić rybacy-przemytnicy. Nastąpiła awantura, niemal zaczęli się bić, ale mój tłumacz okazał się dobrym psychologiem.
Wioślarze moi wnieśli do chaty zapas jedzenia i wódki i gdy to wszystko rozłożyli na stole, zabraliśmy się do darów bożych (…). Nastąpiła dłuższa chwila milczenia. (…)
Potężny kieliszek wprowadził nektar do gardła poczciwca [najstarszego rybaka – przyp. autora artykułu], inni nie pozostali w tyle i w kilkanaście minut wódka zniknęła ze stołu, twarze rozjaśniły się i nastąpiło poważne odprężeni sytuacji. Skorzystał z tego mój tłumacz i palnął mowę polityczną (…) Zapanował tedy nastrój pogodny i szczery. Okrzykom na cześć rewolucji i śmierci caratowi nie było końca. Po kilkunastu minutach, czterdzieści skrzynek z bibułą i bronią zostało załadowanych do łodzi.
Czy wobec takich faktów warto wierzyć w owo tłuczenie butelek z przynoszącym wiele dobrodziejstw trunkiem? Chyba niekoniecznie.
Mocna głowa Piłsudskiego
Dokumenty wskazują raczej na to, że wódka była nie tyle niszczona, co rabowana razem z pieniędzmi. Renata Ślusarska pisze np., że w raportach informujących o tego rodzaju akcjach podawano zawsze straty wynikłe z tytułu zniszczenia sklepu wódczanego.
Przykładowo: W Konopnicy skradziono pieniądze i wódkę na sumę 124 rubli; w czasie napadu w Garbowie skradziono 23 ruble 82 kopiejki oraz wódkę na sumę 22 rubli 47 kopiejek. Co z nią zrobiono?
Tego można się tylko domyślać, bo w schyłkowej fazie rewolucyjnych lat społeczeństwo w Królestwie było już mocno rozpite. Jeśli w 1905 roku w Łodzi spożyto 5700000 litrów alkoholu, to w 1911 szumiało w głowach 11 100 000 litrów. Czyżby pobocznym efektem polskiego terroryzmu był solidny kac?
O niszczeniu butelek zaczęto pisać dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W II Rzeczpospolitej takie było zapotrzebowanie polityczne. Starano się za wszelką cenę zbudować pozytywny mit polskiego terroryzmu z początku stulecia – wymagała tego choćby powaga urzędu Józefa Piłsudskiego, Walerego Sławka, Ignacego Mościckiego czy Stanisława Wojciechowskiego.
I wyszło to wyjątkowo skutecznie. Bo czy ktokolwiek wyobraża sobie dziś Marszałka na porządnej bani, albo skacowanego Ignacego Mościckiego?
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o źródła, literaturę i materiały, które autor zebrał podczas prac nad książką „Polscy terroryści” (Znak Horyzont 2014).
KOMENTARZE (12)
Polak za wódę pójdzie w bój,w dzisiejszych czasach potrzebne będą też narkotyki dla kiboli!!!.
Sam sposób w jaki sformułowany został tytuł artykułu to już jest niezła nieprzyzwoitość.
Czy kogoś to jeszcze dziwi? W trakcie powstania listopadowego także pierwszym punktem było niszczenie składów wódki i rozpijanie ciemnego ludu, który się dzięki temu łatwiej dał przekonać do walki. Lud jest, był i zawsze będzie naiwny i nieroztropny, argumenty moralne czy prawne (wszak oficjalnie przyczyną powstania listopadowego był fakt, iż car rzekomo gwałcił konstytucję) do niego nie przemówią, bo i na ogół nie zostaną zrozumiane. Polska Partia Socjalistyczna była ideowo zbieżna z bolszewikami, toteż i stosowała podobne metody. Bandyta z Bezdan jako jej członek (Frakcji Rewolucyjnej PPS!) zachowywał się więc jak reszta otaczającej go tłuszczy.
Abstynent czy AA? Bo na pana z panow i z dziada pradziada to mi nie wyglada – wyksztalcenie jakby nie te (PPS i bolszewicy! Oh, Lord! – slyszysz i nie grzmisz!)
Ależ oczywiście. Oba ugrupowania walczyły z kapitalizmem, konserwatyzmem, wpływami Kościoła Katolickiego w życiu politycznym. Oba odwoływały się do idei egalitaryzmu i popierały daleko idący interwencjonizm państwowy w gospodarce (państwowa edukacja, nacjonalizacja przemysłu etc.) Oba ugrupowania uważały się za „postępowe” i wzywały do przeprowadzenia gruntownych zmian w stosunkach własnościowych, oddziałując przy tym na najniższe instynkty biednych i niewykształconych ludzi, by ci ich poparli (vide proletariat). Różnice oczywiście są, ale to kwestie naprawdę poboczne – bolszewizm internacjonalistyczny, PPS jednak niepodległościowy. Jednak to zupełna kosmetyka w obliczu wymienionych wyżej zbieżności.
P.S. Jestem abstynentem, ale to nie ma wiele do rzeczy.
Zmiluj ty sie! A od kiedy to pop-batiuszka robil za katolika do zwalczania? Gdy na kopule cerkwi dyndal?
Zreszta calosc tak ogolnikowa i plakat-agitkowa, ze rownie dobrze wszystkie te „zbieznosci” mozna przykleic… Oliverowi Cromwellowi.:)
http://www.loyno.edu/~history/journal/1987-8/byrnes.htm Proszę, tutaj obszerny tekst dot. stanowiska bolszewików w stosunku do Kościoła Katolickiego. Niech się szanowna interlokutorka dokształci, zanim zacznie wytykać braki w wiedzy adwersarzowi.
Bardzo ciekawy tekst! Az sie ksiazke chce kupic.;)
A tak poza tym, to czy kto zna rewolucjonistow, co nie pili? Poza – rzecz jasna – tzw bojowniklami islamskimi?
I nie ma co sie tu, Polacy, kabotynsko w piersi bic i kajac, ale wziac przyklad z …Irlandczykow. Zaden z pozytywnych bohaterow ich historii za kolnierz nie wylewal (z czego sa dumni), a jeden negatywny, choc raczej legendarny, to nawet kraj za barylke whiskey czy whisky sprzedal (co spotyka sie z pogardliwym zrozumieniem).
Odnoszę wrażenie, iż z wielką swadą i swobodą wypowiadamy sie, mądrzymy i prawimy nasze morały o tym co kto może, kto terrorysta, kto pijak. Nawet sam artykuł nie jest do końca obiektywny.
Proszę państwa zanim zaczniemy sie wypowiadać zastanówmy się co sami byście zrobili, jak zdobyli środki. Tylko bez bzdurnych frazesów, ale z uwzględnienim czasu i warunków panujących.
Teraz czekam na mądrości narodowe. Łatwo jest oceniać z punktu siedzenia na wygodnym fotelu, gorzej coś zrobić.
pozdrawiam
Robert
Zgadzam się panie Robercie. Dodać należy, że pito na potęgę nie tylko w Polsce. Ważne, że idea wolnej Polski była realizowana. Można teraz mówić, że w czasach II RP analfabetyzm, prostytucja, złodziejstwo itd. itp. Teraz mamy o wiele lepiej wykształcone społeczeństwo, lepsze warunki do rozwoju a i tak narzekamy.
Butelki na zdjęciu są bardzo współczesne a w dodatku bez akcyzy. Czy ten tekst może jest kryptoreklamą rosyjskiej wódki z przemytu?
Warto poczytać czemu pili u nas tak dużo :) Zaborca z zachodu dużo trunków eksportował do KP i w mawiał, że leczniczo trzeba pić na cholerę i inne zarazy.
Mało broni, olbrzymia przewaga wroga… kojarzy mi się to z partyzantami z drugiej wojny, których nikt nie neguje. A nawet nieliczne grupy słabo, uzbrojone zadawały wrogowi spore straty, trzeba poczytać o napadach na pociągi z carskimi transportami.