U progu XX wieku stylowo było podróżować z pupilem. Kiedy Titanic zatonął 15 kwietnia 1912 roku, życie stracili nie tylko ludzie, ale także ich zwierzęta. Z drugiej strony w prawie pustych szalupach często odpływały kanapowe psiaki otulone w ciepłe koce i siedzące wygodnie na kolanach swoich pań, podczas gdy na tonącym statku zostali ludzie bez szansy na ratu
W poradniku podróżowania Alberta Allisa Hopkinsa z 1910 roku można poczytać o tym, jakie zasady obowiązywały damy i dżentelmenów, którzy wybierali się w rejs transatlantykiem oraz na jakie udogodnienia mogli liczyć podczas podróży. Najbogatsi i najbardziej wpływowi stanowili elitę towarzyską ówczesnego społeczeństwa. Trudno się dziwić, że ich psy również żyły jak pączki w maśle.
Podróż z klasą (na czterech łapach)
Amerykański multimilioner John Jacob Astor podróżował ze swoim terierem Airedale o imieniu Kitty. Henry Sleeper Harper z nowojorskiej dynastii słynnych wydawców i jego żona – Myra nie rozstawali się z Pekińczykiem o imieniu Sun Yat-sen, nazwanym tak na cześć przywódcy i twórcy Kuomitangu, pierwszego prezydenta Republiki Chin.
Z kolei bankier z Filadelfii, Robert W. Daniel, zabrał ze sobą w podróż czempiona rasy buldog francuski, którego wcześniej zakupił w Wielkiej Brytanii. Gamin de Pycombe, bo tak wabił się pies, w przeciwieństwie do swojego właściciela nie uratował się z katastrofy.
Zakupiony we Florencji piesek salonowy o imieniu Frou Frou był pupilem 19-letniej Helen Bishop, która wracała z mężem z miesiąca miodowego, a pies rasy pomeranian (szpic miniaturowy) należał do Elizabeth Rothschild i jej męża Martina – nowojorskiego przedsiębiorcy. Ze szpicem miniaturowym podróżował również William Dulles – adwokat z Filadelfii. William Carter zabrał na pokład pupila rasy King Charles spaniel a Harry Anderson – chow-chowa.
Cała kabina dla jednego psiaka
Jak podaje Richard Davenport-Hines, autor książki „Voyagers of the Titanic. Passengers, Sailors, Shipbuilders, Aristocrats, and the Worlds They Came From”, psy pasażerów pierwszej klasy mogły liczyć nawet na własne kajuty.
Nie wszyscy współpasażerowie byli zachwyceni towarzystwem kolonialnych dam i dżentelmenów – oraz ich pupilków – przyzwyczajonych do tego, że świat pada im do stóp.
Hugh Brewster cytuje w pracy „Gilded Lives, Fatal Voyage” ostrą opinię pewnego Brytyjczyka płynącego Titanikiem, zawartą w liście do przyjaciela:
Nieznośne, ostentacyjne Amerykanki. [Są] plagą każdego miejsca, jakie nawiedzą, a na statkach jeszcze gorszą, niż gdzie indziej. Wiele z nich nosi ze sobą małe psy, a mężów prowadza niczym oswojone jagnięta. […] Powinno się je umieszczać w haremie i tam trzymać.
Stylowy ratunek
Gdy statek szedł na dno, w wielu prawie pustych szalupach odpływali pasażerowie pierwszej klasy – nierzadko ze swoimi pupilami, podczas gdy trzecia klasa szła na dno razem ze statkiem.
Helen Bishop wspominała, że wraz z mężem została wepchnięta do szalupy nr 7, a wcześniej zostawiła Frou Frou w ich pokoju, mimo że psiak wciskał się w fałdy jej sukni, gdy wkładała kamizelkę ratunkową. Oficer pokładowy nakazał jej milczeć i natychmiast wsiadać, więc Helen siedziała cicho w szalupie i myślała o Frou Frou piszczącym w kajucie. Uznała jednak, że byłoby niestosowne zabrać psa do łodzi ratunkowej. Była jedną z nielicznych.
Tymczasem inna młoda dama, 24-letnia Margaret Hays, nie ruszała się nigdzie bez swojego czarnego szpica miniaturowego. Pozwolono jej wsiąść razem z nim do szalupy nr 7. Otulony w ciepły koc psiak oraz 28 pasażerów oddalili się od piekła wrzasków tonących ludzi, dla których nie znaleźli miejsca w swoim doborowym towarzystwie. Z kolei w szalupie nr 6 uratował się inny szpic miniaturowy, należący do Elizabeth Rothschild.
Harperowie też zabrali ze sobą swojego pekińczyka, przy czym warto zaznaczyć, że oprócz niewielkich rozmiarów psiaka w szalupie mogącej pomieścić do 70 osób odpłynęło z nimi zaledwie 40 wygodnie siedzących pasażerów.
Cała psiarnia i jedna świnka
Hugh Brewster podaje relację jednego z ocalałych, który pół godziny przed zatonięciem Titanica pobiegł do psiarni i wypuścił wszystkie psy. Niestety większości z nich nie udało się uratować z tonącego statku – ocalały jedynie te, które zabrali ze sobą pasażerowie lub którym udało się dopłynąć do szalup.
Według opisu Richarda Davenport-Hinesa, pięć kobiet uratowało swoje psy, a jedna – małą świnkę. Sam fakt, że ocalało kilkoro pupilów pasażerów pierwszej klasy, podczas gdy półtora tysiąca ludzi poniosło śmierć w lodowatej wodzie, stał się drażliwym tematem wśród ocalałych.
Najlepszy przyjaciel człowieka
Nie wszyscy pasażerowie pierwszej klasy z pupilami byli jednak zepsutymi snobami bez serca. Geoff Tibballs, redaktor książki „Voices from the Titanic” cytuje relację z Daily Sketch z datą 6 maja 1912.
Zgodnie z nią pewna młoda dama odmówiła wejścia do szalupy, gdyż nie chciała opuścić swojego bernardyna. Wolała pozostać na tonącym statku niż odpłynąć sama, mimo że przygotowano dla niej miejsce.
Widziano ją potem na pokładzie, tulącą do siebie pupila, a po katastrofie odnaleziono jej ciało unoszące się na wodzie tuż obok ukochanego psa.
Mity i legendy
Jak każda tragedia i katastrofa Titanica owiana jest anegdotami, mitami czy legendami. Dotyczą one również zwierzaków przebywających na pokładzie statku. Jedna z nich opowiada o bohaterskim psie, który miał pomagać w akcji ratowniczej.
Walter Lord, autor „The Complete Titanic Chronicles”, cytuje relację marynarza z RMS Carpathii nazwiskiem Jonas Briggs, który zapamiętał z Titanica pięknego nowofundlanda o imieniu Rigel. Pies miał wyskoczyć z tonącego statku i eskortował jedną z szalup do Carpathii, a jego radosne poszczekiwania powiadamiały kapitana Arthura Henry’ego Rostrona, że oto zbliżają się ocaleni.
Rzetelność relacji nie została do końca potwierdzona, bo ponoć na pokładzie Carpathii nie pływał żaden Jonas Riggs, ale miło byłoby wierzyć, że takie wydarzenie faktycznie miało miejsce.
Kocica-jasnowidzka (której nie było)
W sieci można również przeczytać historię o tym, jak kotka o imieniu Jenny, która na Titanicu niedawno urodziła kocięta, miała przeczuć katastrofę i opuścić statek jeszcze w Belfaście, wynosząc swoje młode.
Wraz z nią miał wysiąść jeden z marynarzy o imieniu Jim. Niestety to wierutna bzdura, tę uroczą legendę można włożyć między bajki. Fakty są znacznie mniej przyjemne – Jim faktycznie miał kotkę, kotka urodziła na statku młode, ale wszyscy poszli na dno w katastrofie.
Historię tę opowiedziała ocalała z Titanica przyjaciółka Jima – Violet Jessop, a Charles Pellegrino podaje, że uroczą bajkę z happy-endem wymyślili po prostu… internauci. Następnie podłapali ją nierzetelni dziennikarze, wielokrotnie przedrukowując historię w prasie. Czyżby ludzie woleli niewiarygodne, choć zmyślone historie z udziałem zwierząt od banalnych, ale prawdziwych opowieści o ludziach i ich pupilach?
Źródła:
- Walter Lord, The Complete Titanic Chronicles, Open Road Integrated Media, New York 2013
- Geoff Tibballs (ed) Voices from the Titanic. The Epic Story of the Tragedy from the People Who Where There, Skyhorse Publishing, Inc. New York 2012
- Richard Davenport-Hines, Voyagers of the Titanic. Passengers, Sailors, Shipbuilders, Aristocrats, and the Worlds They Came From, HarperCollins 2012
- Charles Pellegrino, Farewell, Titanic. Her Final Legacy, John Wiley & Sons, New Jersey 2012
- Hugh Brewster, Gilded Lives, Fatal Voyage. The Titanic’s First Class Passengers and Their World, Crown Publishers, New York 2012
- Violet Jessop, J. Maxtone Graham, Violet Jessop: Titanic Survivor, Sheridan House, New York 1997
- Albert Allis Hopkins, The Scientific American handbook of travel with hints for the ocean voyage, for European tours and a practical guide to London and Paris, Munn & co., inc., New York 1910
KOMENTARZE (31)
Błędna data zatonięcia.Nie 1913, lecz 1912.
Oczywiście, dzięki za wychwycenie tej paskudnej literówki :).
Nie rozumiem, czemu drażliwym tematem jest ocalenie kilku zwierzaków, a nie puste miejsca w szalupach?
Te sprawy się łączą – puste miejsca w szalupach, bo możni ówczesnego świata nie m ieli ochoty przebywać w towarzystwie pospólstwa, nawet, jeżeli tym samym skazywali przedstawicieli tych „gorszych” warstw społecznych na śmierć. Co innego jednak zwierzęta-pupilki. Te, jak widać z artykułu, miały w wyższych sferach wyższy status, niż biedniejsi ludzie, i mogli towarzyszyć arystokratom w szalupach. Gdy na możnych wylała się fala krytyki za ten oczywisty, ordynarny egoizm, sprawa piesków i świnek stała się po prostu nieco drażliwa.
Zwierzęta nie są winne, że ich właściciele byli snobami, czytając artykuł miałam wrażenie, że autorowi się zdaje, jakoby pieski też były zarozumiałe…. No ludzie, to tylko kilka małych psiaków, na pewno nie zajęły nikomu miejsca!
Szalup było za mało i to jest problem,a nie pupile bogaczy. Co za sens rozmawiać o psach,jeśli do szalup wpuszczano po kilkanaście osób, a miejsc było 65? Przy takich błędach temat zwierząt nie ma znaczenia.
Zastanawiam, się dlaczego autorka tak bardzo potępia tych, którzy uratowali swoje zwierzęta. Z tekstu wynika, iż były to psy niewielkich rozmiarów, które właściciele zabierali na kolanach, więc one nikomu nie zabrały miejsca w szalupach ratunkowych. Czy życie zwierząt nie jest nic warte?
Nie wiem, z którego fragmentu wydedukowała Pani, że potępiłam ratowanie zwierząt z katastrofy. Potępiłam jedynie snobizm ludzi z wyższych klas. Proszę wziąć pod uwagę, że myśleli oni o tym, aby zabierać ze sobą do szalup psiaki, ale dzieci i niemowląt pasażerów drugiej klasy, które zajmowały tyle samo miejsca – już niekoniecznie. Czytałam wielokrotnie w źródłach, że wielu pasażerów pierwszej klasy, których pupile zginęły w katastrofie, domagało się od dużych rekompensat finansowych, co doskonale świadczy o tym, jacy byli to ludzie (w większości). Traktowali swoje zwierzaki jak przedmioty i symbole prestiżu. To zasługuje na potępienie – nie sądzi Pani?
Nie sadze ze ktoś swojego psa traktował jako symbol stusu społecznego. Czyzby nie rozmumiała Pani ze ten pies czy kot był przez swojego opiekuna kochany. i ktoś robił wszystko aby go uratowac? Ja też bym najpierw ratowała swoją sukę bo ja kocham. Ratowałabym ja wczesniej niz czyjeś dziecko. Bo doi dziecka niec nie czuję, bo go nie znam. Czy miałabym go ratować tylko dlatego ,że jest człowiekiem? A czymże jest człowiek? Dlaczego niby jest lepsze od mojego ukochanego psa?
Pozostaje życzyć i tobie, abyś pewnego dnia została potraktowana gorzej niż zwierzę. W końcu sama uważasz, że zwierzę ma większą godność od człowieka – zapewne również od ciebie.
Ja również odniosłam wrażenie jakby były jakieś pretensje, że zwierzęta się uratowały, a ludzie nie… Czy gdyby wyskoczyły same za burtę robiąc w ten sposób „miejsce” dla potrzebujących ludzi to by uratowało się ich więcej?
Leno, nie wiem czym miałaś okazję przechodzić jakieś szkolenie BHP, ale kolejność ewakuacji/akcji ratunkowej jest bardzo prosta ludzie, potem zwierzęta a na końcu przedmioty. A co do pytania o wartość życia zwierząt to jest ona nieporównywalnie mniejsza niż w przypadku człowieka. Nie można o tym nigdy zapomnieć, ponieważ wtedy rodzą się różne dziwne paradoksy. Warto też pamiętać, że w przypadku szalupy nie chodzi tylko o miejsce ale również ciężar.
NA jakiej podstawie twierdzisz ze zycie zwierzęcia jest mniejsze niz człowieka? jakie masz do tego moralne prawo?
Katarzyno, sama jestem weganką, zwierzęta kocham i walczę o ich prawa, ale niestety – gdybym miała do wyboru uratować mojego psa, a obcego niemowlaka, wybrałabym niemowlaka. I oceniając to moralnie, na chłodno tak powinno się postąpić. Trochę mnie przeraża Twoje podejście, albo generalnie podejście ludzi z „naszych kręgów”, gdzie widać ewidentne spychanie człowieka w hierarchii wartości. Mogę uprościć tą sytuację: gdy mamy do wyboru osobę dorosłą i dziecko – ratujemy dziecko. Tutaj zachodzi ta sama zależność.
do Massendre ja pie……nie wierzę, że obcego bękarta byś uratowała, a nie psa, którego chowasz od szczeniaka….
Ta dziewczyna, która została na pokładzie ze swoim psem, to porządna babka. Tyle się mówi o tym, że psy są wierne ludziom, ale na odwrót to już jakoś uważa się, że to nie musi obowiązywać. Ta dziewczyna zachowała się godnie. Jak się ma „ukochanego” psa, to nie rozumiem, jak można go zostawić na pewną śmierć. Ona też nie rozumiała. Szacun.
Szanowna Pani, zgadzam się, iż przedmiotowe traktowanie zwierząt jest skandaliczne i jednoznacznie pokazuje charakter osób postępujących w ten sposób. Przerażające jest również nieudzielenie pomocy małym dzieciom, świadczy o całkowitym braku empatii i ludzkich emocji. Chciałam jedynie zaznaczyć, iż nie uważam samego ratowania zwierząt za coś oburzającego. Niestety, jak sama Pani zauważyła, na samym początku tekstu, los zwierząt jest zapomniany. Nie traktujemy ich jako istot żywych, niezwykle rzadko przedstawiamy ich losy. Moje stwierdzenie jest oczywiście uogólnieniem, lecz niestety także dzisiaj zdarzają się sytuacje, kiedy służby ratunkowe odmawiają ewakuacji zwierząt np. w trakcie zagrożenia powodziowego.
Samo zajęcie się przez Panią tematem jest czymś pozytywnym i bardzo się cieszę, że został on podjęty.
Niestety bardzo kiepski, nieprzemyślany artykuł. Autorka nie zadała sobie trudu, aby zastanowić się nad realiami katastrofy. Jak rozumiem początkowa ewakuacja przebiegała dość spokojnie. Nie sądzę też, że pasażerowie, czy to elita czy to trzecia klasa, mieli wiedzę na temat tak dramatycznie małej ilości szalup ratowniczych, a więc i możliwości przeżycia wszystkich pasażerów. Nie jest rolą pasażerów zastanawiać się nad bezpieczeństwem statku, to leży w gestii armatora i załogi. Gdybym płynął ze swoim psem, (który tak często nazywany jest najwierniejszym przyjacielem) i miał możliwość zabrać go na szalupę to dlaczego miałbym tego nie zrobić ? Tym bardziej gdybym miał przypuszczenie, że wszyscy pasażerowie zostaną uratowani. Dlaczego autorka zakłada, że pasażerowie mieli odczucie, że biorąc psy do szalupy zabierają miejsce ludziom, tym bardziej że wspomina Pani o przypadkach szalup odpływających w małym obciążeniu, a więc tym bardziej wydaje się humanitarne jednak nie zostawiać swoich zwierzęcych członków rodziny na śmierć, gdy załoga statku nakazuje odpływać niepełnych szalupom. To winą załogi jest taki, a nie inny przebieg ewakuacji i winą armatora jest tak dramatycznie mała ilość szalup.
Na śmieszność zasługuje stwierdzenie, że wśród snobów znalazła się jedna kobieta z sercem, która wolała zaryzykować życie dla pupila. Czyli zabranie z sobą do szalupy ukochanego psa jest przejawem draństwa i braku serca ?, ale gdy nie można uratować tegoż zwierzęcia, to aby zasłużyć na pochwałę ze strony autorki należy poświęcić życie. Gratuluję poczucia humoru.
Mocna krytyka, przyjmuję, choć nie uważam, że to krytyka zasłużona. Ponownie zarzutem jest niesłuszne posądzenie mnie o brak uczuć względem zwierząt, które zginęły w katastrofie oraz przypięcia kochającym właścicielom (czy może powinnam napisać – opiekunom, żeby nikogo nie urazić) łatki snobów bez serca, do czego się ustosunkowałam już wcześniej, ale nie czytał Pan najwyraźniej moich komentarzy powyżej. Nie wysilij się Pan również, aby przeczytać komentarz innego Czytelnika, który wyraźnie napisał, jak wyglądają zasady podczas ewakuacji i dlaczego zwierząt do szalup się nie zabiera, czy też zabiera w ostatniej kolejności. Czy czytał Pan cokolwiek na temat katastrofy? Zakładam, że nie, skoro przyjmuje Pan, że zabieranie ze sobą zwierząt (nie wszystkie psy były wielkości ratlerka, były i bernardyny) nic by nie zmieniło. Pasażerowie owszem nie mają obowiązku zastanawiać się nad bezpieczeństwem statku, za to osoby nadzorujące ewakuację muszą brać pod uwagę, że chwilowo pusta szalupa być może wróci po kolejnych pasażerów. I co wtedy, psy wyrzucamy za burtę, żeby zrobić miejsce dla ludzi? Nie bądźmy śmieszni. Proszę również nie stosować wobec mnie demagogii i sarkazmu, które aż rażą w zakończeniu wpisu, bo to trochę nieodpowiednia tematyka na takie zagrywki, nie sądzi Pan?
Nie chciałem nikogo urazić, niemniej po przeczytaniu Pani artykułu można odnieść wrażenie, że bogaci ludzie to złe snoby , bardziej dbający o zwierzęta niż o człowieka. Pewnie w wielu przypadkach mogło tak być (wiadomo, że bogactwo znieczula), niemniej wyciąganie takich wniosków po traktowaniu zwierząt w czasie ewakuacji uważam za mocno naciągane.
Stworzyłem krótką analizę procesu. Może warto się jemu przyjrzeć i jeszcze raz przemyśleć samo podejście rozważanego problemu, ponieważ odnoszę wrażenie, że wpierw autorka napisała wnioski, a dopiero później próbowała dopasować fakty do z góry postawionej tezy. Jeden z możliwych scenariuszy zaznaczyłem na czerwono i zupełnie nie widzę nic złego w postępowaniu tych ludzi. Wręcz przeciwnie. Link: http://www.ruszwyobraznie.pl/test/analiza-procesu-titanic1.jpg
Panie Łukaszu – oczywiście po przeczytaniu mojego artykułu można odnieść wrażenie, że większość pasażerów pierwszej klasy, to zepsute snoby – i ze źródeł historycznych tak właśnie wynika. Tego, że ludzie chcieli ratować swoje zwierzaki nie uważam absolutnie za godne potępienia (podkreślam to ponownie, zresztą w artykule również zaznaczam, że niewiele zwierząt ocalało z katastrofy), ale proszę zwrócić uwagę, że w jednym ze wcześniejszych komentarzy wspominałam o fakcie, że ocaleni pasażerowie pierwszej klasy, którzy stracili swoje zwierzaki w katastrofie domagało się od armatora potężnych rekompensat finansowych, motywując swoje żądania tym, że psy były bardzo kosztowne jako czempiony. Świadczy to doskonale o ich szacunku do zwierząt i traktowaniu ich przede wszystkim jako własności, symbolu prestiżu, a nie jako przyjaciół czy członków rodziny. Proszę zwrócić również uwagę, że przytaczam również w jednym z fragmentów relację nt. tego, jak jeden z pasażerów wypuścił zwierzęta przebywające w psiarni. Brak jest jakichkolwiek wzmianek o tym, aby ktokolwiek z ich właścicieli zadał sobie trud, aby odszukać swojego pupila już w trakcie ewakuacji.
Bardzo dziękuję za analizę procesu – niezwykle ciekawa, choć nadal jestem zdania, że przytaczam jedynie fakty, jednoznaczną ocenę moralną zachowania pasażerów (czy to ratujących zwierzęta, czy też pozostawiających je na śmierć) pozostawiając czytelnikom. Być może język, jakim napisałam tekst sprawia określone wrażenie. Tak czy inaczej przez ostatnią dekadę doświadczenia z pisaniem nie zwykłam w swoich tekstach dopasowywać faktów do z góry postawionych tez. Niemniej cieszy mnie, że mój artykuł zachęcił czytelników do dyskusji i być może do dalszego zgłębiania tematu.
Ludzi mi nie żal, zwierząt zawsze żałuję. W końcu człowiek sam podejmuje swoje decyzje. Zwierzę zaś jest zależne od swojego „właściciela”. A za to, co jest zależne, ponosimy odpowiedzialność. „…pewna młoda dama odmówiła wejścia do szalupy, gdyż nie chciała opuścić swojego bernardyna. Wolała pozostać na tonącym statku niż odpłynąć sama, mimo że przygotowano dla niej miejsce.” – właśnie taka postawa świadczy o prawdziwym człowieczeństwie.
Nie do końca jest tak, że to człowiek podejmuje decyzję. W tamtych czasach decyzję podejmowali w większości mężczyźni, dzieci i kobiet w zasadzie nikt nie pytał o zdanie. Poza tym nikt wsiadający na pokłąd statku, samolotu czy pociągu nie zakłada, że może być to niebezpieczna zabawa, w sumie nie są to rajdy samochodowe czy polowania na powiedzmy lwy lub słonie. Podejrzewam, że naTitaniku niewielu ludzi miało jakikolwiek wybór i zachowało się jak Benjamin Guggenheim, Viktor Giglio czy kapitan Smith, którzy dobrowolnie nie skorzystali z ewakuacji. A co do zabierania zwierząt i postaw ludzi z elit społecznych warto uzmysłowić sobie sposób ich myslenia pod koniec Belle Epoque. Ludzie ze starych rodów uważali siebie za odrębną kastę i ludzie pracy nie byli godni zajmować z nimi wspólnych łodzi, ani przebywać w jednymi pomieszczeniu, chyba, że w charakterze służby. Co więcej posiadanie pieniędzy samo w sobie nie dawało przepustki do tego świata, potrzebny był odpowiedni rodowód i znajomości przodków. Dlatego mogę wyobrazić sobie sytuację, w której majętna dama zabiera do szalupy pieska, ale nie dopuszcza myśli, że może znaleźć się w odległości 0,5 metra od pasażera 2 klasy, lub co gorsza dziecka robotnika.
ale to jest normalny odruch wlasciciela kochajacego zwierze – ratowac swojego psa. Mysli sie wpierw o swoim pupilu ni z o cudzym dziecku. A to ze zabraklo miejsc to nie wina wlascicieli psa tylko wladz statku. JA tez bym psa nie wsiadla do szalupy. Dobrze swiadczy o tych ludziech, ze wzieli psa na kolana i ratowali. A co mieli olac i zostawic.?? To ze ratowali wlasne ukochane zwierze nie znaczy ze zabraniali innym wsiadac do szalup. To wladze statku tak zarzadzili
Zgadzam się, sama nie zostawiłabym nigdy swojego ukochanego psa na pewną śmierć. Zwłaszcza, jak wynika z artykułu, psy te były zazwyczaj małych rozmiarów. Zapewne nie było to intencją autora, ale podczas czytania tekstu miałam wrażenie, że autor sugeruje, że to przez te kilka zwierząt, które siedziały zapewne na kolanach swoich właścicieli, zginęło tak wielu ludzi. Nie jest to prawdą i wszyscy o tym wiedzą. Za mała liczba szalup i fakt, że odpływały z pustymi miejscami-to przede wszystkim są powody śmierci większości pasażerów. Godna pochwały i zapamiętania jest historia kobiety, która została ze swoim psem na pokładzie. W sytuacji zagrożenia ludzie ratują najpierw to, co kochają, co jest dla nich drogie, dopiero potem myślą o innych. I ja to rozumiem. Co więcej, sama bym postąpiła w identyczny sposób. Finalizując, wydźwięk artykułu bardzo mi się nie podoba i na razie sobie chyba odpuszczę czytanie tego typu artykułów, ponieważ po tym czuję dość duży niesmak.
Artykuł bardzo tendencyjny. Do czego służą stwierdzenia „w prawie pustych szalupach często odpływały kanapowe psiaki” i określenia że to działo się nieraz, często. To ile razy to się zdarzyło, ile tych psów przeżyło.Bo skoro działo się to często, to biorąc pod uwagę liczbę pasażerów 1 klasy, tzn ponad 320 osób, psów powinno przeżyć z kilkadziesiąt. Tymczasem ile psów przeżyło – 5 + świnka. Proszę więc nie oszukiwać, że działo się to często bo to były tylko sporadyczne wypadki.
Kolejna kwestia, autorka napisała że wielokrotnie czytała źródła… Po pierwsze większość pozycji bibliograficznych to opracowania! a do różnego rodzaju wspomnień należy podchodzić z dużą ostrożnością. W każdym razie, z tekstu artykułu nie widać znajomości podstawowych realiów katastrofy.
„24-letnia Margaret Hays, nie ruszała się nigdzie bez swojego czarnego szpica miniaturowego. Pozwolono jej wsiąść razem z nim do szalupy nr 7. Otulony w ciepły koc psiak oraz 28 pasażerów oddalili się od piekła wrzasków tonących ludzi, dla których nie znaleźli miejsca w swoim doborowym towarzystwie.”
Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego szalupa nr 7 odpłynęła więcej jak w połowie pusta, ponadto z pieskiem. Ano nie dlatego ze snobizm pasażerów I klasy wymagał dużej przestrzeni. Szalupa nr 7 została spuszczona jako pierwsza. I teraz zobrazujmy sobie całą sytuację: środek nocy, pasażerowie wybudzeni ze snu, na zewnątrz okropny ziąb, nikt nic nie wie co się stało, tym bardziej nikt nie informował pasażerów, że Titanic za 2 godziny zatonie albo że na statku szalup nie starczy nawet dla połowy ludzi, nie przeprowadzano wcześniej próbnej ewakuacji. Trudno wiec dziwić się, że zdezorientowani pasażerowie, niechętnie zajmowali miejsca w szalupie, biorąc pod uwagę zimno, konieczność rozstania się z mężami, ojcami, oraz ciemności. Strach było podchodzić do krawędzi pokładu, bo jak się spojrzało się w dół, to się widziało ciemną otchłań. Nie zdziwiłbym się, jakby sami oficerowie przymykali oczy na wpuszczenie w kilku wypadkach psa do szalupy, po to by przestraszona baba w końcu wsiadła do szalupy z pieskiem wielkości torebki damskiej lub zmiętego szala tak jak większość uratowanych psów. I nie mam pojęcia skąd wzięła autorka relację o wrzaskach tonących ludzi: większość nie pojmowała powagi sytuacji i wolała siedzieć w ciepłych, jasno oświetlonych salonach. Panika zaczęła się dopiero wtedy, gdy większość szalup opuszczono, a pokład znacznie się przechylił. Wtedy pani Hays prawie od godziny dryfowała po Atlantyku.
Z artykułu wychodzi też tendencyjny obraz ówczesnej arystokracji, może nie jest to napisane wprost, ale większość osób komentujących łatwo wydedukowało, że to była zgraja snobów. Chyba nie o to chodzi w artykule historycznym! Nie tak można generalizować, były przecież kobiety, które pozostawały na pokładzie razem ze swoimi mężami (np Ida Strauss), i poniosły śmierć, byli także mężczyżni, którym honor nie pozwolił wsiąść do szalupy, dopóki na pokładzie pozostawały kobiety (tu Astor, Gugenheim,) było też kobiety, które ostro nawoływały, by zawrócić na miejsce katastrofy by podejmować rozbitków (Margaret Brown). Pomijając te fakty, otrzymujemy zafałszowany obraz arystokracji.
Ciekawy artykuł. Trochę szkoda, że zabrakło wzmianki o losie zwierząt gospodarskich przewożonych w ładowniach.
No ja po przeczytaniu artykułu też odnoszę wrażenie, że autorkę oburzyło ratowanie zwierząt. Przecież miejsca ludziom nie zabrały. Zaraz się okaże, że to te rozpuszczone sierściuchy pierwszej klasy katastrofę spowodowały. Naprawdę dziwny ton artykułu. Widać, że ktoś nie lubi zwierząt.
Coś mi się nie zgadza?
„Pellegrino podaje, że uroczą bajkę z happy-endem wymyślili po prostu… internauci.”
To kiedy powstała ta legenda?
Uważam, że słuszne jest zdziwienie autorki. Ja gdybym miał do wyboru: swojego ulubionego psiaka lub życie ludzkie, wybrałbym to drugie.
Taka uwaga: niektóre rasy, których właściciele ratowali ze statku, wcale nie były miniaturkami . Zabranie do szalupy takiego sporego czworonoga oznaczało jedno miejsce dla człowieka mniej.
Goście rozmaitych Forów zdążyli już poznać Starego Wraq lub wmw od jakiej-takiej fachowej strony. Nie, nie jestem marynarzem ani żeglugowcem, a historia żeglugi, wojen morskich, katastrof i ratowania ludzi na morzach i oceanach to moja pasja. Swoje wiem i o „Titanicu”, tej największej chyba fuszerze w całej historii żeglugi na Szlaku. Ale ad rem – otóż pan Josef Pelz von Felinau (1895-1978), który swego czasu stworzył całkiem niezłą opowieść o tragedii „Titanica”, umieścił był na jego pokładzie ŻYWE WIELBŁĄDY w liczbie czterech sztuk!!
Rzecz jasna niedźwiedź Wojtek, który w latach wojny odbył jeden rejs na naszym „Batorym”, miał więcej szczęścia – nie zatonął wraz ze statkiem.