Domicjan potrafił sprawić, że na zaproszenie na cesarską ucztę ludzie mdleli ze strachu. Czarna kolacja, którą miał wydać, przyprawiła uczestników o koszmary.
Jak wiemy od Kasjusza Diona, pod koniec lat osiemdziesiątych I w. n.e. Domicjan, poprzednik Nerwy, wydał ucztę dla wąskiego grona rzymskiej nobilitas. Ostatni z dynastii flawijskiej był jednym z tych cesarzy, których obejście przy stole starożytni opisali najobszerniej, czasem znacznie się przy tym różniąc. Z relacji Diona wyłania się obraz daleki od ciskającego jedzeniem, bekającego kołtuna, jak odmalował go Pliniusz, a przy tym budzący większą grozę.
Memento mori
A było to tak: znamienite grono przybyło do jadalni całkowicie przystrojonej na czarno. Nawet sofy pomalowane były na czarno, jak również usługujący im niewolnicy, a za wyznaczniki miejsc służyły imitacje nagrobków z wyrytymi imionami gości. Na czarnych półmiskach podano jedzenie, jakie zwyczajowo wykorzystywano przy składaniu ofiar dla zmarłych, cesarz zaś rozprawiał wyłącznie o śmierci. W końcu gościom pozwolono wrócić do domów, lecz kiedy niebawem rozległo się pukanie do drzwi, wszyscy uznali, że nadeszła ich ostatnia godzina.
Nic podobnego. Na zewnątrz czekali wysłannicy Domicjana: jeden z nagrobkiem danego gościa (wykonanym ze srebra), pozostali nieśli cenną zastawę z uczty. Ostatnim prezentem zaś był niewolnik, który im usługiwał, już bez czarnej farby, za to pięknie przyodziany.
Skąd Dion, piszący przecież parę stuleci później, wziął tę historię i w jakiej mierze stanowi ona wytwór wyobraźni – nie wiemy, ma jednak nam sporo do pokazania. Współczesną wrażliwość może uderzyć stopień normalizacji utowarowienia niewolników. Trudno o dobitniejszy dowód odczłowieczenia tych „chłopców” niż to, że jeden właściciel mógł ich niejako zapakować i wysłać w prezencie drugiemu. Poobiednią hojnością w tym duchu popisał się również kilka dekad później Lucjusz Werus, współcesarz Marka Aureliusza, kiedy to podających do stołu „zjawiskowych młodzieńców” podarowano gościom wraz z drogocennymi talerzami, kielichami i szkłem, a także żywymi okazami egzotycznej zwierzyny, którą dopiero co się raczyli na kolacji.
Jednak dla Diona wydźwięk tej opowieści zawiera się w upokorzeniu gości i tym, jak terror nie polega li tylko na przelewie krwi, a nawet może się stroić w piórka szczodrości. Czy na zaproszenie na ucztę w cesarskim pałacu ludzie mdleli ze strachu? I na co cesarz mógł sobie podczas niej pozwolić?
Skąpcy i utracjusze przy stole
Nie ma w historii świata kultury, w której gromadne jedzenie – a szczególnie, choć nie wyłącznie, organizowane przez królów, arystokratów i inne osobistości – nie byłoby areną konfliktów na szczytach albo nie rzucałoby światła na wszelkiego typu niepokoje społeczne, polityczne i związane ze statusem. Zawsze wybrzmi rozdźwięk między nominalną równością wynikającą z podstawowego faktu wspólnego jedzenia a nierównością podyktowaną przywództwem gospodarza i mniej lub bardziej subtelnymi różnicami w jadłospisie oraz rozmieszczeniu gości.
Człek posadzony u końca stołu nie czuje się przecież równy tym u jego szczytu. Heliogabal zaś nie jako pierwszy wśród Rzymian podawał lichsze, a nawet zgoła niejadalne potrawy mniej ważnym gościom (…). Rola gospodarza niosła też ryzyko; prestiż można tak zyskać, jak i stracić. Cesarze rzymscy nie pierwsi i nie ostatni odkryli, że w oczach nieprzychylnych ich wspaniała szczodrość jawić się będzie jako ostentacyjna rozrzutność, a proste dania jako oznaka złośliwego skąpstwa.
Zbytki i ekscesy cesarskiego stołu miały dość przewidywalną postać jak ze starożytnej sztampy: całe fortuny przepuszczone na jedną imprezę, serwetki wyszywane złotą nicią (podobno wynalazek Hadriana); zastawa warta tyle, że następca sprzedał ją, by sfinansować wojskową kampanię i tym samym pokazać, iż sprawy stanu przedkłada nad przyjemności. Tyberiusz sprawiał więc wrażenie skąpca (lub roztropnego gospodarza), podając na drugi dzień resztki z poprzedniego czy piekąc zaledwie pół dzika zamiast całego, by ograniczyć marnotrawstwo.
Wiele już razy wzmiankowałam cesarzy przy stole, ponieważ w takim kontekście często wyobrażali ich sobie rzymscy pisarze i stosownie oceniali. Ich przywary i zalety recenzowano tak w senacie, jak w jadalni. Postępowanie ich zaś – jako gospodarza, towarzysza, smakosza i hulaki – brano za dowód cnoty lub niecności.
Czytaj też: „Wyrzygaj, by zjeść, jedz, by wyrzygać!” – jak NAPRAWDĘ ucztowali starożytni Rzymianie?
Terror na talerzu
Jakakolwiek prawda kryje się za historią o czarnej kolacji Domicjana, nietrudno sobie wyobrazić, jak różne mogły być jej interpretacje: czy jako pomysłowo stylowego przyjęcia kostiumowego, czy jako ćwiczenie w praktycznej filozofii namysłu nad śmiercią. W rzeczy samej Seneka, nauczyciel (a ostatecznie zaś też ofiara) Nerona, w jednym ze swych krótkich filozoficznych traktatów podkreślał wagę przygotowania do śmierci, wspominając o pewnym senatorze, który codzienne kolacje zamienił w teatralne przedstawienie na temat własnego pogrzebu, wraz z eunuchami zawodzącymi „Żył ci on. Żył ci on”. Nawet Seneka uważał, że to lekka przesada. A jeśli o coś podobnego chodziło Domicjanowi, potomność inaczej mu to zapamiętała.
Poprzez uczty możemy w szczególności zapoznać się ze światem cesarzy (…), od sadyzmu po szczodrość, od zbytków po rządy terroru. Na cesarza i jego gości w jadalni czyhały i niebezpieczeństwa, i uciechy (trucicielstwo na swój niepokojący sposób nieodległe jest przecież od sztuki gotowania). Tam najpełniej demonstrowano, ale i kontestowano społeczny porządek Rzymu.
W raz śmiesznych, raz strasznych anegdotach z epoki znajdujemy ukryte pokłady malowniczych, zastanawiających i istotnych szczegółów: od stołownika, który nie mógł powstrzymać się przed podwędzeniem części zastawy, po pechowego niewolnika, który zbił drogocenny puchar z kryształu i o mały włos nie skończył w stawie pełnym węgorzy ludojadów. Wielu z tych opowieści zapewne równie daleko do prawdy co dzisiejszym mitom o monarchach i celebrytach powielanym przez tabloidy i kolorową prasę. O rozmaitych cesarzach krążyły też łudząco podobne historie, dotykające tych samych podskórnych problemów. Dlatego właśnie stanowią one jedne z najlepszych źródeł co do tego, jak sobie wyobrażano figurę „cesarza” (bardziej niż konkretną jednostkę), przy kolacji i nie tylko.
Czytaj też: Heliogabal – cesarz, który przebierał się za prostytutkę, a swoim następcą chciał mianować kochanka
Świat w jadalni
Proszony bankiet daje nam tym lepszy wgląd w życie – i jego styl – panów Rzymu, ponieważ nie musimy tu uciekać się do wyobraźni ani doktryny, by zobaczyć, jak naprawdę żyli. Wciąż można zwiedzić część rekreacyjnych sal i lóż, gdzie przyjmowali gości, a źródła archeologiczne i relacje bawiących tam naocznych świadków zestawić z władcami, którzy tam wodzili rej.
W niektórych miejscach możemy z dużą dozą pewności powiedzieć: „Neron” – albo Domicjan czy też Hadrian – „tutaj jadał”, a nawet: „Tu ucztowała cesarzowa Liwia”. Piękne naturalistyczne malowidła przedstawiające faunę i florę, zwane po prostu Pokojem Ogrodowym Liwii, zdobiły ściany sali jadalnej w jednej z podmiejskich willi małżonki Augusta. Co więcej, czasem możemy też oderwać wzrok od cesarza, jego rodziny i wysoko postawionych gości, by dostrzec sylwetki krzątających się na drugim planie, którzy dźwigali ciężar organizacji całego przedsięwzięcia: cesarskich kucharzy i testerów potraw, dumnych ze swych profesji na tyle, że kazali je wyryć na swoich nagrobkach, a do tego całe zastępy artystów i innych zabawiaczy.
Możemy więc ulokować cesarza w jego naturalnym otoczeniu i zwrócić uwagę na ludzi, których wysiłki leżały u podstaw funkcjonowania jego reżimu. Świat cesarza zaczyna się w jadalni.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Mary Beard Cesarz Rzymu (Dom Wydawniczy Rebis 2024).
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.