W latach 1940–1944 w hitlerowskim więzieniu przy Montelupich przetrzymywano ok. 50 tys. osób. Gestapo wydobywało z nich zeznania bestialskimi metodami.
Wóz wystrzelił z rury wydechowej czarno-niebieskie spaliny i ruszył, kiwając się w lewo i w prawo na nierównym bruku. Popielski – jako jedyny zakuty w kajdanki – nie wypatrzył w plandece żadnej szpary, przez którą mógłby kontrolować trasę jazdy. Przez chwilę jeszcze próbował liczyć zakręty, ale szybko go rozproszyły jęki jednego z więźniów o twarzy pokrytej skorupą krwi. Poza tym liczenie zakrętów i tak niewiele by mu dało – Krakowa nie znał tak dobrze jak ukochanego Lwowa.
Rozpoznał natomiast – gdy pojazd się zatrzymał, a żandarmi podnieśli plandekę – znany wszystkim krakowianom dwupiętrowy budynek więzienia przy ulicy Montelupich.
Pozory mylą
Sama ceglana bryła gmachu była ładna i proporcjonalna, a jego rogi i gzymsy ozdobiono dużymi kamieniami jaśniejszej barwy. Otaczający je ceglany, ozdobiony kamiennymi wstawkami mur nie był zwykłą toporną ścianą, lecz miał w sobie liczne wykusze, imitujące okienne otwory. Nawet odstające pod kątem siatki na oknach dałoby się – patrząc na nie z dala – uznać za coś w rodzaju okiennic.
Więzienie robiło jednak dobre wrażenie tylko z daleka. Drut kolczasty wieńczący mur, kraty w oknach, a nade wszystko płaczące w głos kobiety, które stały na chodniku – to wszystko uświadomiło Popielskiemu, że być może zaczyna się ostatni etap w jego życiu.
Po zatrzymaniu wozu strażnicy nie traktowali już więźniów brutalnie. Pozwolili im wyjść na chodnik, gdzie czekali na otwarcie bramy. Popielski był zdumiony tą niezrozumiałą niefrasobliwością oraz nieoczekiwanie dobrymi manierami Niemców. Nikt z nich więźniów nie bił i nie popychał. Po chwili zrozumiał jednak tę niecodzienną uprzejmość. Przy chodniku stały dwie wypakowane po kłonice furmanki z napisem na burcie „Rada Główna Opiekuńcza”.
Ta polska organizacja charytatywna dostarczała więźniom ubrania i żywność od rodzin, a w tej konkretnej sytuacji, której był świadkiem – od owych płaczących żon i matek (…). Co więcej – na furmankach znajdowali się urzędnicy z RGO, którzy utrzymywali ścisłe kontakty ze Szwajcarskim Czerwonym Krzyżem. Stało się zatem dla Edwarda jasne, że okazywanie brutalności na oczach tych wszystkich ludzi byłoby niepotrzebną demonstracją i mogłoby jeszcze więcej zaszkodzić i tak już zszarganej opinii władz więziennych i policyjnych Generalnego Gubernatorstwa.
Jak wygłodniałe psy
Kiedy kilkunastu przewożonych mężczyzn znalazło się już wewnątrz murów i zatrzaśnięto za nimi wrota, strażnicy rzucili się na nich jak wygłodniałe psy, jakby chcieli odreagować swoją udawaną łagodność. Popielski, widząc, jak pałki spadają na głowy i ramiona innych mężczyzn, uczynił z marynarki kaptur i zaczął zakosami biec w stronę pobliskich otwartych drzwi do budynku, do którego najpewniej wszyscy mieli się udać. Powiodło mu się. Poczuł tylko kilka kopniaków i tylko jeden cios pałki trafił go w splecione nad głową ręce – to wszystko.
W podskokach, popędzany wrzaskami strażników, pokonał schody i znalazł się na pierwszym piętrze budynku, w długim korytarzu, po którego jednej stronie były wejścia do cel, a po drugiej – rząd dużych okien wychodzących na dziedziniec. Zdążył jeszcze ujrzeć łukowate sklepienie korytarza, gdy otrzymał silny cios w szyję i ktoś brutalnie pchnął go twarzą do ściany. – Nie gapić w okna! – usłyszał skierowany najwyraźniej do niego wrzask po polsku z silnym niemieckim akcentem.
Właściciel tego głosu podszedł do niego i nieoczekiwanie przesunął mu dłonią po głowie i czole. Edward poczuł na skórze lepką wilgoć. Dotknął ją po chwili. Kiedy spojrzał na palec, ujrzał krew na paznokciu. Ktoś wymazał go krwią. (…) Po ponad godzinie stania, gdy nogi już wchodziły mu w pośladki, przyszedł czas i na niego. Popchnięto go i znalazł się w pobliskiej celi. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i z chrzęstem.
Czytaj też: Armia Krajowa nie zostawia swoich. Rozbicie więzienia w Jaśle
„Na wszystko przyjdzie czas”
(…) Wewnątrz znajdowały się cztery przymocowane do ściany prycze, wszystkie zajęte przez leżących ludzi. Dwaj mężczyźni byli młodzi, dwaj w sile wieku. Różne stadia opuchlizn widocznych na ich ciałach wskazywały na dłuższy lub krótszy staż więzienny. (…) Leżenie musiało być tutaj nie lada wyzwaniem – przez materac i cienki koc, który śmierdział stęchlizną, Edward czuł wyraźnie pod pośladkami metalowe pręty łóżka. Po kilkunastu sekundach zrozumiał, że zapadnięcie w sen jest tu dla człowieka nieprzyzwyczajonego do więziennych utrapień nie tyle wyzwaniem, co wręcz niemożliwością.
Nawet teraz, w świetle słońca padającego od okna wąskim promieniem, widział wesz pełznącą po kołnierzu swojego sąsiada, a podłoga zasłana była rozgniecionymi pluskwami. – Tak, proszę pana – odezwał się młodzieniec, widząc jego wzrok. – Właśnie wczoraj robiliśmy pluskwobicie. (…) Bierzemy te drabiny z prycz, walimy nimi o posadzkę i wysypują się pluskwy ze szpar. Wtedy skaczemy i gnieciemy ścierwa. Pozwalają nam to robić tylko w soboty, a to było wczoraj…
Popielski uśmiechnął się lekko. – No to dzisiaj będziecie spali lepiej, bo to dzień po pluskwobiciu – odezwał się po raz pierwszy. – Tak dobrze to nie ma – jęknął mężczyzna spod okna. – One w nocy spadają wprost na twarz jak cichociemni. Obrócił się do Popielskiego tyłem, jakby uznał rozmowę za zakończoną (…).
– Nie pobili pana jeszcze mocno. – W głosie innego więźnia, łysawego, w średnim wieku, pojawiła się lekka nuta szyderstwa. Jakby chciał dodać: „Na wszystko przyjdzie czas”.
Czytaj też: Gestapo na ślubie – największa „wsypa” Armii Krajowej. Kto zdradził żołnierzy podziemia?
Między bezsensem życia a bezsensem śmierci
(…) Wszyscy w celi umilkli, jakby uznali, że temat robactwa i ran na głowie nowego został już wyczerpany, a na poruszanie innych brakuje im sił i ochoty. Popielski rozumiał, że ze strony współwięźniów nie ma co liczyć na inne uczucia niż brak zainteresowania i apatia. Wiedział też, że tu, na Montelupich, czekają go tortury i bicie, a cela stanie się jego domem i scenerią ostatnich dni w życiu.
Jak je spędzi, to zależy oczywiście od współżycia z towarzyszami niedoli. Jeśli ono ułoży się dobrze, to będzie tu wracał po torturach do przyjaciół pocieszających go dobrym słowem i modlitwą o szybką śmierć; jeśli źle, to spotka się z zawziętością i z milczącymi życzeniami długiej agonii (…).
„Wszystko tu tymczasowe – pomyślał Popielski. – Nikt się do niczego nie przyzwyczaja, nie oznacza swojego terenu. Bo i po co, jak w każdej chwili śmierć?” Zamknął oczy i ogarnęło go obezwładniające zniechęcenie, prawie wyczuwalny nacisk smutku. Tkwił na tym twardym łóżku, pod skupionym i badawczym spojrzeniem młodego górala, w jakimś dziwnym skurczeniu ciała – ani się wygodniej ułożyć, ani osunąć na ziemię pomiędzy martwe pluskwy.
Poczuł się zawieszony między bezsensem życia a bezsensem śmierci. Pomiędzy pogardą, jaką czułby do siebie samego, gdyby wydał swych towarzyszy broni, bo tego zapewne chcą Niemcy, a świńską ulgą, jaką by mu to przyniosło. (…) Oparł plecy o wilgotną ścianę. I zasnął.
Cela szpitalna
Obudził go cios w policzek. Zanim wstał, otrzymał drugi. Zerwał się na równe nogi. Przed nim, na tle otwartych drzwi celi, w nieskazitelnie odprasowanym szarozielonym mundurze stał gestapowiec, który go zaaresztował. Jego wodniste oczy iskrzyły się złością, a karykaturalnie kwadratowy podbródek był uniesiony w geście pogardy. – Ty polska świnio! – wrzasnął po niemiecku. – Idziemy! Ale już!
Popielski wyszedł odprowadzany współczującymi spojrzeniami kolegów. Na korytarzu nie zdążył nawet przyzwyczaić oczu do światła słonecznego bijącego z okien, kiedy poczuł, jak ktoś zarzuca mu coś na głowę – jakby worek lub kaptur. Zorientował się, że dwóch ludzi bierze go pod ramiona. Prowadzili go spokojnie, bez popychania. Szli jakimiś schodami i korytarzami.
(…) Kiedy mu zdjęto z głowy worek, długo nie otwierał oczu. W końcu rozwarł powieki. W tym pomieszczeniu nie było jednak światła. Okno zostało starannie zasłonięte czarną blendą. Pachniało świeżością – lizolem i wodą kolońską. W kąciku sanitarnym, oddzielonym małym murkiem pokrytym farbą olejną, stała muszla klozetowa. Na ścianie wisiała umywalka. Pokój wyposażono w dwa metalowe łóżka z podwójnym materacami. Przy każdym z nich stał metalowy stolik nocny z bukiecikiem kwiatów. Przy stole, na którego blacie leżała popielnica i patera z ciastem, ustawiono dwa foteliki.
Z jednego z nich zerwał się kapitan Czesław Dewoyno. Jego pyzate policzki, zawsze dotąd rumiane, pokrywała teraz kredowa biel. Kilkudniowa szczecina rozchodziła się niemal spod samych oczu poprzez brodę przeciętą dziurką pośrodku aż na obwisłe podgardle. Resztki włosów, niegdyś starannie wybrylantowanych, jeżyły się teraz w nieładzie na czubku głowy. – Witaj! – powiedział Dewoyno i rozłożył ramiona, jakby chciał uściskać Edwarda. – To cela szpitalna. To dzięki mnie tu jesteś. Bez ciebie tu zdechnę, a z tobą stąd wyjdę!
Cena za chwilowe pozostawienie przy życiu
Popielski poczuł zawrót głowy. Uniósł dłoń, aby spoliczkować tę wstrętną gębę, trzęsącą się w przymilnym uśmiechu. By wyrżnąć w ryj konfidenta, który właśnie mu oznajmił, że to on wydał go w niemieckie łapy. Nie zdążył. Dewoyno był szybszy. Dopadł do Edwarda i wykrzyczał mu prosto w twarz: – Ktoś sypie, rozumiesz? Ktoś sypie! Nasi ludzie trafiają tu całymi chmarami! Prędzej czy później i ty byś tu trafił.
(…) Dewoyno spojrzał na niego bystro. – Najpierw bardzo ważna rzecz. Jesteśmy na podsłuchu. Każde nasze słowo wypowiedziane w tej celi trafia do uszu podsłuchujących. To jest cena za chwilowe pozostawienie nas przy życiu. Dlatego tutaj musisz ważyć każde słowo, Edwardzie. Nie możemy też szeptać, bo jeśli to zrobimy… uznają, że spiskujemy, i natychmiast nas rozdzielą. I wrócisz do swojej zapluskwionej celi.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Marka Krajewskiego „Słowo honoru”, 13. tomu cyklu o Edwardzie Popielskim (Wydawnictwo Znak2024).
KOMENTARZE (1)
Ps. „Niemcy jak psy”
Np. w czasie powstania warszawskiego, pod koniec, Niemcy wrzucali do żywe polskie niemowlęta do ognia albo zabawiali się m.in. karząc /za co?!/ następująco: rozbierać się złapanemu lekarzowi i pielęgniarce oraz biegać wte i wewte…
Taki to był żart, dowcip – ich niemiecki Spass, viel Spass.
Nie mówiąc już o ich wielokrotnych gwałtach na kobietach, o czym się w ogóle nie mówi; temat tabu /?!/.
Zatem to nie tylko Rosjanie/ZSRR/NKWD/tow. J. Stalin/KGB etc; wcześniej czy później.
Henryk Kopeć
Real Life