Kanały w powstaniu warszawskim nie powinny kojarzyć się tylko z ewakuacją okrążonych dzielnic. Były też narzędziem bohaterskiego oporu i pozwoliły wyprowadzić potajemne uderzenie na tyły wroga. Najwyższa pora o tym przypomnieć!
W drugim tygodniu walk sytuacja strony polskiej na Woli stawała się coraz trudniejsza. Rozbite oddziały obwodowe i wykrwawione bataliony Zgrupowania „Radosław” Niemcy nieustannie spychali z zajmowanych pozycji. W związku z tym w sztabie ppłka Jana Mazurkiewicza „Radosława” zaczęto rozważać możliwości wymknięcia się nieprzyjacielowi.
Szansę na rozwiązanie sytuacji część oficerów widziała w wyprowadzeniu żołnierzy do Kampinosu. Wśród zwolenników tego pomysłu znajdował się mjr Tadeusz Runge „Witold”, cichociemny, dowódca batalionu „Czata 49”, jednej z najlepiej wyszkolonych i uzbrojonych jednostek powstańczej Warszawy. 9 sierpnia zarządził pogotowie marszowe wierząc w to, że dowództwo Zgrupowania podejmie decyzję zgodną z jego oczekiwaniami.
Tak się jednak nie stało. W związku z tym major postanowił zasugerować przeprowadzenie akcji, która odwróciłaby uwagę Niemców od głównych sił „Radosława” i pozwoliłaby – najprawdopodobniej – odejść w stronę Starego Miasta. Już 10 sierpnia przesłał pismo, w którym informował:
Przeprowadziłem rozpoznanie sieci kanałowej Stawki-Buraków. Stawki są ostatnim punktem wejścia do kanału. Wg opinii fachowców przejście 100 ludzi zabiera około 4 godzin czasu. Proponuję wykorzystanie kanału dla przeprowadzenia uderzenia na tyły npla.
Nie posiadamy niestety informacji na temat tego, czy ppłk Mazurkiewicz zaakceptował pomysł. Wiemy natomiast, że dzień później, 11 sierpnia, „Czata” razem z innymi batalionami „Radosława” wdała się w ciężkie walki na Stawkach, w których strona polska poniosła duże straty. Mimo to udało się wyprowadzić wojsko z Woli na Starówkę. Kiedy pod koniec miesiąca Polacy zostali zmuszeni do wycofania się i z tej dzielnicy, powrócono do pomysłu bojowego wykorzystania kanałów.
„Waszym przeznaczeniem jest zginąć…”
Ostatnie dni sierpnia na Starym Mieście upłynęły pod znakiem systematycznego zacieśniania przez oddziały hitlerowskie pierścienia wokół pozycji polskich. Powstańcy stanęli przed zadaniem opracowania sposobu na wyprowadzenie do Śródmieścia jak największej liczby ludzi.
Przygotowany plan zakładał przebicie się przez niemieckie linie i przeprowadzenie kolumn wojska, cywili i rannych. Potrzebowano jeszcze tylko kogoś, kto zwróci na siebie uwagę wroga i da choćby odrobinę czasu głównym siłom.
Tuż przed godziną 15 w środę 30 sierpnia do sztabu broniącej Starówki Grupy „Północ” wezwano ppłk. „Radosława” oraz mjr. „Witolda” z dwoma jego oficerami – m.in. ze Zbigniewem Ścibor-Rylskim „Motylem”.
Na odprawie poinformowano ich, że batalion „Czata 49” wyznaczono do zadania o wielkim znaczeniu dla uratowania reszty oddziałów – do desantu kanałowego na plac Bankowy. Według założeń około 100-125 ludzi miało przejść na tyły nieprzyjaciela i tuż po północy uderzyć na niego.
Na wieść o tym pomyśle mjr Runge zażądał zezwolenia na przeprowadzenie własnego rozpoznania. Nie ufał w aktualność informacji, jakie zostały mu przedstawione. Doszło wówczas do awantury między obecnymi, zakończonej przez „Motyla”, który oświadczył, że obejmie dowództwo całej akcji. Później, już w gronie oficerów Zgrupowania „Radosław”, ppłk Mazurkiewicz oświadczył swoim ludziom:
Sytuacja jest bardzo ciężka. Waszym przeznaczeniem jest zginąć, aby Starówka mogła przejść. Macie robić jak najwięcej hałasu i odciążać jak najdłużej siły npla, w tym celu m.in. podpalić budynek szp. Maltańskiego. Potem możecie połączyć się z nacierającymi oddziałami, lub przebijać się samemu do Śródmieścia.
Wobec takiego postawienia sprawy żołnierze „Czaty” dostali wybór – kto chciał, mógł wycofać się i z innymi przebijać się górą. Z propozycji nie skorzystała nawet jedna osoba.
Podziemna wędrówka
Wieczorem tego samego dnia na placu Krasińskich, niedaleko linii frontu, zaczęli gromadzić się żołnierze „Czaty”. Dozbrojeni specjalnie na tę misję powoli schodzili przez właz pod ziemię. Po zejściu na dół ostatniego żołnierza kolumna ruszyła.
Do pokonania, w ciemności i smrodzie, mieli 2-3 km. Dokładnej odległości nie znamy, gdyż nie wiemy, którędy konkretnie oddział się przemieszczał. Posuwali się powoli, osłabieni kilkoma tygodniami walk, ranami, głodem, brakiem snu, dźwigający broń, której nie wolno było zamoczyć.
Mniej więcej w połowie przemarszu część ludzi pomyliła drogę i poszła prosto w stronę Śródmieścia. Kiedy wyszli na powierzchnię zastanawiali się przez pewien czas, czy nie powinni wrócić. Uznali jednak, że zanim dotrą na miejsce, będzie już po wszystkim. Postanowili zostać więc tam gdzie trafili, nie mówiąc jednocześnie nikomu, jakie było ich zadanie.
Pozostali po kilku godzinach doszli na miejsce. Według otrzymanych wcześniej informacji do dyspozycji mieli mieć trzy włazy. Niestety okazało się, że tylko jeden da się otworzyć. Po wyjrzeniu na powierzchnię powstańcy zorientowali się, że plac Bankowy, który powinien być pusty, jest w rzeczywistości pełen wojska niemieckiego.
Stojąc wobec sytuacji trudniejszej niż się spodziewali, oficerowie dowodzący desantem postanowili przedyskutować, czy powinni podejmować ryzyko. Na jak najszybsze wyjście na górę naciskał szczególnie Jan Byczkowski „Cedro”, zawsze odważny wręcz do szaleństwa. Zaproponował, że wyjdzie jako pierwszy i zabezpieczy teren dla reszty. Ostatecznie przystano na jego pomysł. Wzdłuż kolumny rozszedł się po cichu rozkaz: „strzelcy z peemami do przodu”.
Ostatnie słowa
Jeden za drugim uczestnicy akcji zaczęli wysuwać się z włazu na powierzchnię. Od razu kładli się na ziemi obok siebie. Wszystko w absolutnej ciszy, żeby nie zaalarmować wroga. Nagle do leżących zaczął zbliżać się Niemiec, bez broni – najprawdopodobniej szedł „za potrzebą” do pobliskiego szaletu.
Niewiele widząc w ciemności dosłownie wszedł na jednego z powstańców. Zaczął krzyczeć, ale od razu zastrzelono go. Chwilę później na placu rozpętało się piekło.
Obie strony otworzyły do siebie ogień. Kilku żołnierzy „Cedry” wskoczyło do pustej fontanny kryjąc się przed kulami. Z kanału próbowali wychodzić kolejni, ale nieustanny ostrzał i eksplozje granatów skutecznie utrudniały im to.
Między swoimi ludźmi biegał Jan Byczkowski, wydając rozkazy i wskazując cele. W pewnym momencie zawołał: „plutonowy Leon do mnie!” Sekundę później otrzymał postrzał – śmiertelny. Oprócz niego poległ na pewno jeszcze jeden powstaniec.
Walka trwała już blisko czterdzieści minut. Pozostali przy życiu, widząc, że nie mają najmniejszych szans na powodzenie, zaczęli się wycofywać. Dosłownie wskakiwali do włazu, żeby jak najszybciej znaleźć się na dole. Nie wrócił tylko jeden, Jan Pęczkowski „Kamiński”. Udało mu się ukryć w piwnicach pobliskiego kościoła razem z dwoma spotkanymi mężczyznami. Warszawę opuścił wraz z końcem powstania.
Tymczasem w kanale żołnierze w panice wycofywali się, bojąc się, żeby Niemcy nie wlali do środka benzyny i nie podpalili jej. Po odejściu na bezpieczną odległość musieli podjąć decyzję, gdzie mają udać się dalej: na Stare Miasto, czy do Śródmieścia.
Wysłali łącznika do dowództwa Grupy „Północ”. Tam polecono im natychmiast wracać na Starówkę. Oni jednak uznali, że w ich stanie, po wielu godzinach pod ziemią, nie nadają się do żadnej walki i lepiej będzie, jak skierują się do Śródmieścia.
Jeszcze raz wysłali łącznika, tym razem z informacją, że kiedy pojawił się w miejscu, gdzie oddział miał na niego czekać, tego już nie było.
Desant kanałowy nie powiódł się. Fiaskiem zakończyła się również próba przebicia górą. Jedynie niewielka grupa z batalionu „Zośka” zdołała przejść przez Ogród Saski. Już 1 września kanałami rozpoczęto ewakuację wojska, zakończoną nad ranem następnego dnia. Stare Miasto upadło.
Bibliografia:
- „Czata 49”. Relacje i wspomnienia żołnierzy batalionu Armii Krajowej w zasobie Archiwum Akto Nowych, oprac. Bartosz Nowożycki, Warszawa 2011.
- Zygmunt Jędrzejewski, Od września do września, Warszawa 1989.
- Romuald Śreniawa-Szypiowski, Działania bojowe bat. „Czata 49” w czasie powstania warszawskiego, Warszawa 1959 [mps].
KOMENTARZE (3)
Warto dodać, jako ciekawostkę, że fontanna, o której mowa, znajdowała się na środkowej osi placu, bliżej ulicy Senatorskiej. Po wojnie, ocalałą fontannę przeniesiono, i znajduje się obecnie przed wejściem do kina „Muranów”.
A jeszcze wcześniej, żeby dokończyć już historię fontanny, znajdowała się ona na Krakowskim Przedmieściu, w tym samym miejscu, gdzie obecnie stoi pomnik Adama Mickiewicza. Usunięto ją stamtąd w 1897 r. Na placu Bankowym ustawiono ją w 1911. Rzeźby, które można na niej oglądać, wykonał zaś Leonard Marconi, bratanek Henryka.
Komentarze do artykułu z naszego facebookowego profilu…
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1139644796064178
Izabela G.:
Dla mnie to data ważna w moim życiu. Dzisiaj mija 71 lat od tragicznej śmierci” GIEWONTA” który był bratem mojej Babci. Zginął przy Zakroczymskiej 7 razem z innymi.
Dariusz S.:
Prawdziwi bohaterowie!Cześć i chwała niezłomnym!
oraz z profilu „Ciekawostki historyczne, o których nie powiedzą Ci w szkole”
https://www.facebook.com/historyczne/posts/480258872143174
Anna O.:
Wiem coś na ten temat, moja Mama szła kanałami na Starówce.