Nie ma lepszego podarunku od konia, a umiejętność jazdy konnej można porównać do chodzenia? W szlacheckiej Polsce do siodła wsadzano już kilkuletnie dzieci.
Jak w polskich domach szlacheckich traktowano jeździectwo? Przede wszystkim nie sposób sprowadzić go wyłącznie do przemieszczania się. Konie były uważane za zwierzęta równie praktyczne, co piękne. Poza tym stanowiły symbol społecznego statusu. Znamy dziś chociażby określenie „wysadzić kogoś z siodła”, dotyczące utraty wpływów, posiadłości i pozycji. A wyjątkowo „spektakularną” degradację społeczną określano mianem „upadku z wysokiego konia”.
Patrząc nieco bardziej literacko: cały stan szlachecki w Polsce bywał porównywany do koni, choćby w Sienkiewiczowskiej Trylogii. Do tego stanu należeli bowiem ludzie żyjący w siodłach, o gorącej krwi i charakterze niemalże narowistym. Zwierzęta towarzyszyły im w każdym momencie życia – od miłosnych uniesień po pola bitwy.
Co z książek możemy wziąć za pewnik? W Polsce kochano piękne rumaki, a sprezentowanie ich komuś świadczyło o ogromnej szczodrości i dobrej woli. Dobre wierzchowce nie tylko ułatwiały codzienne przemieszczanie się. Mogły też przechylić szalę zwycięstwa w trakcie walki. Maria Ossowska pisała nawet: „Koń nie darmo nosi własne imię. Jest to zwierzę, które w pełni świadomie bierze udział w walce i jest bezgranicznie wierne swemu panu”. A i podczas polowań par force zwierzęta te odgrywały kluczową rolę.
W rodzinach ziemiańskich nauka jazdy konnej była z tego powodu czymś więcej niż elementem edukacji. Traktowano to jak część wychowania. Młody szlachcic (a nieraz i szlachcianka) musiał zdobyć umiejętność fechtunku, strzelectwa, polowania i właśnie jazdy konnej. Z tego powodu pierwsze lekcje organizowano już nawet dla czterolatków. Mogło więc się zdarzyć, że dziecko wcześniej nauczy się utrzymywać prawidłową pozycję w siodle niż płynnie czytać.
Pierwszy kucyk
Dzieci nie wsadzano oczywiście na dorosłe, pełnowymiarowe konie. Do nauki jazdy znacznie lepiej nadawały się kuce. Pierwsze lekcje były wyjątkowym momentem. A czasem też… wydarzeniem towarzyskim. Zdarzało się, że z tej okazji rodzina organizowała uroczyste obiady, a zaproszeni goście bacznie śledzili postępy i upadki początkujących jeźdźców.
Jak podejść do nauki czterolatka? Najczęściej – intuicyjnie. Rodzice, dalsza rodzina lub pracownicy stajni pomagali dzieciom wsiąść na kucyka. W Polsce nie było jednej metody nauki jazdy, a trenerów w dzisiejszym rozumieniu tego słowa spotykano bardzo rzadko. Wynajęci specjaliści pracowali chociażby w łańcuckim dworze Potockich. W większości uczyli jednak najbliżsi. W dowolny sposób, bazując na własnych umiejętnościach i wspomnieniach z dzieciństwa.
Treningi były konieczne i dosyć bezwzględne. Chłopcy urodzeni w szlacheckich rodzinach nie mogli ich uniknąć, niezależnie od tego, ile razy spadli z grzbietu zwierzęcia. Jeździli bowiem wszyscy, których było na to stać. Od drobnej szlachty po władców. A Jan III Sobieski tak bardzo cenił swoje wierzchowce, że gdy ze względów zdrowotnych nie był w stanie na nich jeździć, kazał przeganiać je, obserwując ukochane zwierzęta ze swych okien. Same konie były symbolem statusu i bogactwa. Cena jednego mogła być wyższa niż wartość całego stada krów.
Chłopcy jak z obrazka
Brukowany dziedziniec, pobliska łąka, czasem kryta ujeżdżalnia. W takich miejscach dzieci oswajały się ze zwierzętami. Kuce miały na grzbiety zarzucone podwójne derki, które dodatkowo składano i spinano. Lekcje odbywały się bez strzemion, za to z wodzami. Widać to chociażby na obrazach Juliusza Kossaka, który uwiecznił m.in. swoich synów podczas ćwiczeń.
Bywało też, że na potrzeby nauki najmłodszych zamawiano siodła ze strzemionami bądź przeciwnie – sadzano dzieci całkiem na oklep, a te, za radą rodziców, trzymały się jedynie grzywy. Na początku szkolenia ważne było wyrobienie odpowiedniej siły nóg – jeszcze zanim podopieczny przesiądzie się na konia. Jeśli chodzi o obrazy, można znaleźć i takie, przedstawiające dzieci siedzące w siodle razem z kimś dorosłym. I faktycznie czasem tak się zdarzało, jednak najczęściej nie w ramach faktycznych lekcji, a samego przyzwyczajania do zwierząt.
Jedni swą naukę wspominali ciepło, dla innych stanowiła niemal musztrę. A jeśli rodzina zdecydowała się, by na kuce sadzać dziewczynki (co nie było aż tak niecodzienne, szczególnie w kraju pod zaborami), zazwyczaj nie dostawały one taryfy ulgowej.
Czytaj też: Dziwaczna prawda o czasach sarmatyzmu. Dziesięć rzeczy, których nie wiedziałeś o szlacheckiej Polsce
Jeździecka musztra
Anna Działyńska z rodu Zamoyskich swą naukę jazdy wspomina właśnie jako szorstką. Lekcje dziewczynki prowadził bowiem jej wujek, Władysław Zamoyski, obejmujący wówczas stanowisko generała. I uczył ją „po wojskowemu”. Dziewczynka musiała utrzymywać się na energicznym koniu, którego mężczyzna zajeżdżał od tyłu. Z zachowanych wspomnień znane są też opowieści Jana Gawrońskiego, syna Stanisława z Ławrowa i Heleny Lubomirskiej. Ten z kolei wspominał, jak ojciec w wieku pięciu lat kazał wsiadać mu na trzyletnie rumaki, nieprzyzwyczajone do jeźdźców. Chłopiec jeździł na nich na oklep, a właściwie próbował. Andrzej Rostworowski uczył się u nieco dalszej rodziny. Po latach wspominał swoje kuzynki:
sadzały mnie na kuca, każda trzymała za jeden lejc i potem batem po tylnych nogach. Kuc brykał – ja spadałem, sadzano mnie z powrotem i tak trwało godzinami w myśl zasady, że kto dziesięć razy nie spadł z konia, ten jeździć nie umie. Zresztą po pewnym czasie przestawałem spadać, poddając się chytrze rytmowi brykania i trzymając się grzywy.
I choć nie były to metody przyjemne (dziś porównalibyśmy je pewnie z wrzucaniem kogoś do wody, by nauczył się pływać), dla polskiej szlachty skuteczne szkolenie było niezbędne. Ania, Janek i setki innych dzieci wyrastały na doświadczonych jeźdźców. A kontakt z końmi stanowił dla nich codzienność. Bez sprawnej jazdy wierzchem wiele zajęć byłoby trudniejsze lub zwyczajnie niemożliwe. Od polowań i sprawdzania własnych włości, po uczestnictwo w wyprawie wojennej.
Źródła:
- Cholewianka-Kruszyńska A., Dzieci na kucach. Nauka jazdy konnej w ziemiańskich domach w Polsce w XIX i w pierwszej połowie XX wieku, old.zamek-lancut.pl [dostęp: 15.07.2023]
- Cholewianka-Kruszyńska A, Wielokulturowy obraz polowań par force w Łańcucie i Antoninach. Wpływ polowań par force na funkcjonowanie i obraz obu rezydencji, old.zamek-lancut.pl [dostęp: 15.07.2023]
- Dąbrowska A., Koń jako element tradycji szlacheckiej w Trylogii Henryka Sienkiewicza, repozytorium.ukw.edu.pl [dostęp: 15.07.2023]
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.