Trzy okręty – Bismarck, Cossack i Ark Royal – a na nich kot. Okręty zatopiono, kotu nic się nie stało. Do tego Oscar, nazywany Niezatapialnym Samem, był czarny.
Przed wiekami wierzono, że koty dysponują różnymi nadprzyrodzonymi mocami. Zresztą pewne dotyczące ich przesądy przetrwały do dzisiaj. Bujda? A może coś w tym jednak jest? No bo jak inaczej wyjaśnić niesamowitą historię Sama/Oscara (niemiecka pisownia: Oskar), który zasłynął jako „niezatapialny” kot?
Przepowiednia admirała
Według części źródeł to jedynie marynarska anegdota. Inne wspominają o tym jako o prawdziwym zdarzeniu. Kwestionowane jest np. to, czy brytyjskie załogi w obliczu stałego zagrożenia ze strony U-Bootów miałyby w ogóle czas ratować rozbitków. Wspomina się też o tym, że na zdjęciach, na których obecny ma być wspomniany kot, widoczne są dwa zupełnie różne zwierzęta. Niemniej jednak cała ta historia jest na tyle intrygująca, że warta opowiedzenia. Otóż zaczyna się ona w momencie, gdy czarny kot z burymi wstawkami na futerku w wieku około roku został zaokrętowany na pokładzie jednego z najpotężniejszych niemieckich pancerników. Był to dowodzony przez admirała Gunthera Lutjensa „Bismarck”.
Co ciekawe, admirał Lutjens był w pewien sposób przesądny. Czasami nazywano go Czarnym Diabłem (ciekawa zbieżność z kolorem futerka zwierzaka), natomiast w dużej mierze był on fatalistą. Przeczuwał bowiem, że nie tylko „Bismarcka” czeka tragiczny los, ale że on sam przy tej okazji zginie. Może dlatego załoga, która z miejsca pokochała nową „maskotkę”, chciała uważać pojawienie się kotka na pokładzie za dobry omen? Z drugiej strony ten kolor…
Trafiony zatopiony
„Bismarck” wypłynął na północny Atlantyk z Oskarem na pokładzie. Był maj 1941 roku. Pancernik otrzymał za zadanie rozprawienie się z konwojami transportującymi zaopatrzenie z USA i Kanady do Wielkiej Brytanii (w ramach operacji Rheinübung). Można powiedzieć, że w tym kontekście ostatnie z wymienionych państw walczyło o naprawdę wysoką stawkę. Brytyjska flota nie mogła sobie pozwolić na porażkę. Dodatkową motywacją stało się zatopienie 24 maja przez „Bismarcka” brytyjskiego krążownika liniowego HMS „Hood”. Śmierć poniosło wtedy ponad 1400 marynarzy. To wołało o pomstę.
Ruszono w pościg za „Bismarckiem”. Brytyjscy marynarze walczyli zażarcie i po trwającej trzy dni walce udało jej się przerobić wielki pancernik na złom. Ale kluczowy był tutaj atak, jaki 26 maja przeprowadził startujący z HMS „Ark Royal” samolot Swordfish. Zrzucona z jego pokładu torpeda uszkodziła stery Bismarcka, co sprawiło, że stracił sterowność i stał się znacznie łatwiejszym celem. Kolejnymi atakami coraz bardziej go niszczono, aż w końcu 27 maja zatopiono. Spośród 2090 członków załogi uratowało się 110–118 osób (w zależności od źródła). Oraz jeden kot.
Czytaj też: Niemiecki kolos idzie na dno. Zatopienie „Bismarcka”
Kocia V kolumna na pokładzie
Nieopodal pozostałości „Bismarcka” przepływał brytyjski niszczyciel HMS „Cossack”, który został na tę chwilę wycofany z pola bitwy i wracał do bazy. Wśród resztek potężnego niegdyś pancernika załoga dostrzegła unoszącego się na kawałkach drewna czarnego kota. Wciągnięto go na pokład. Oskar, choć osłabiony, wymęczony i przemoczony, był cały. Nie stracił więc nawet pierwszego ze swoich 9 żyć. Czy może właśnie zostało ich już wtedy tylko 8?
Z miejsca zyskał sympatię nowych kompanów. Dowiedziawszy się od rozbitków z „Bismarcka”, jak się nazywa, zmodyfikowali mu jedynie imię na anglojęzyczne Oscar. Dość szybko stał się „mas-kot-ką” na „Cossacku”. Marynarze zgodnie uważali, że skoro Oscar przeżył w takich okolicznościach, oznacza to, że po prostu musi przynieść im szczęście. Brzmi znajomo?
Wracając do przepowiedni admirała Lutjensa: otóż on sam, tak jak przewidział, zginął tego dnia, w którym zniszczony został „Bismarck”. Ale skoro ówczesny Oskar był tak związany z poprzednią załogą, to może jako dywersant o nadprzyrodzonych zdolnościach miał „zająć się” brytyjską flotą? Cóż, załodze HMS „Cossack” nie udało się oszukać przeznaczenia. Pięć miesięcy po tym, jak przyjęli na pokład Oscara, ich okręt znalazł się w eskorcie konwoju płynącego z Gibraltaru do Wielkiej Brytanii. 24 października 1941 roku został storpedowany przez jeden z niemieckich okrętów podwodnych, a konkretnie U-563. „Cossacka” próbowano jeszcze ratować, biorąc go na hol, ale próby te zawiodły. Zginęło 159 członków załogi. Za to ponownie uratował się kot.
Czytaj też: Z misiem do walki – przesądy pilotów na frontach I i II wojny światowej
Zemsta zza grobu?
To jest wręcz zbyt ironiczne, aby było prawdziwe. Tym razem unoszący się na kawałku drewna kotek został dostrzeżony przez załogę lotniskowca HMS „Ark Royal”. Tak, tego samego „Ark Royal”, z którego samolot posłał kluczową torpedę w kierunku „Bismarcka”. Historia znowu się powtarza: radość na pokładzie, „taki ładny kotek, skąd się tutaj wziął?”. Oscar otrzymał nowy pseudonim: „Unsinkable Sam” – Niezatapialny Sam. O nieszczęśni i nieświadomi swego przypieczętowanego już losu! Cóż, w przypadku „Ark Royal” sprawa była dla Oscara dużo bardziej osobista. Wendetta się należała. O ile „Cossack” uzyskał jeszcze pięciomiesięczne odroczenie wyroku, o tyle lotniskowiec nie dostał nawet miesiąca.
14 listopada 1941 roku, zaledwie trzy tygodnie po tym, jak Oscar znalazł się na „Ark Royal”, okręt ten został storpedowany przez innego niemieckiego U-Boota (U-81). Poszedł na dno po nieudanej próbie doholowania do Gibraltaru. Zatonął zaledwie około 50 km od bazy. Najbardziej doświadczonym członkiem szeroko rozumianej załogi był oczywiście kot, który wiedział już, jak przetrwać w wodzie w takich warunkach. Możemy jednak tylko sobie wyobrazić minę marynarza z lotniskowca, Toma Blundella, który tak jak Oscar wskoczył do wody i wynurzywszy się, ujrzał unoszącego się tuż obok niego kota…
Czytaj też: Zwierzęta z Titanica. Zapomniana strona katastrofy
Kot? Lepiej nie…
Tym razem Oscar oraz 1487 członków załogi zatopionego lotniskowca zostali podjęci przez niszczyciel HMS „Legion”. Nawiasem mówiąc, okręt ten uczestniczył wcześniej w ratowaniu rozbitków z „Cossacka”. I oczywiście załoga „Legionu” przyjęła Oscara jako mas… Chwilę! Tym razem załoga postanowiła zachować się rozsądnie. Po zapoznaniu się z jego dotychczasowymi „osiągnięciami” po namyśle postanowiono, że jednak kot nie dołączy do załogi. Jako „potencjalnie pechowego” postanowiono po zawinięciu do portu na Gibraltarze zostawić go w tamtejszym kapitanacie. W końcu portu chyba nie da się zatopić?
Jak się jednak okazało, wystarczyło, że Oscar w ogóle postawił łapkę na „Legionie”. Nie musiał nawet pozostać na jego pokładzie. Oto bowiem 26 marca 1943 roku HMS „Legion” został zaatakowany z powietrza i zatopiony w pobliżu Malty. Czyżby kot zaoszczędził tutaj jedno życie? W każdym razie Oscar na morze już nie powrócił. Zamieszkał na stałe w domu spokojnej starości dla marynarzy w Belfaście. Przeżył prawdopodobnie aż do 1955 roku. Żył łącznie około 15 lat.
Niespokojny duch z misją
W kontekście niezwykłych „zdolności” Oscara znalazły się osoby, które zechciały wypowiedzieć się na ten temat. Przykładowo brytyjska artystka Georgina Baker Shaw uważała, że Oscar nawiązał z nią zdalnie jakąś więź psychiczną i opowiedział jej o swojej misji. W roku 1960 namalowała ona dość znany jego portret, który znajduje się obecnie w National Maritime Museum w Greenwich. Z kolei turecki parapsycholog Aziz Evliyaoglu stwierdził, że Oscar to „nieśmiertelny” duch, który wchłonął całą skumulowaną negatywną energię powstałą w momencie zatonięcia „Bismarcka” i którą następnie stopniowo „uwalniał”, niszcząc kolejne brytyjskie okręty. Uważał, że był swoistą „substancją” – tak jak egipski Ankh. Cóż, z pewnością można powiedzieć, że wypełnił swoją misję.
Bibliografia
- Lewis, Ships’ cats in war and peace, Nauticalia Ltd., Shepperton 2002.
- Morgan, Wonder cats. True stories of extraordinary felines, Summerdale Publishers Ltd., Chichester 2010.
- World War 2 In Review No. 9: Warships, Merriam Press, New York 2022.
- Stall, 100 cats who changed civilization. History’s most influential felines, Quirk Books, Philadelfia 2007.
- J. Trow, R. Denham, The Ultimate World War Two Trivia Book, Blkdog Publishing, London 2022.
KOMENTARZE (5)
Dowódcą „Bismarcka” był kmdr Ernst Lindemann, natomiast Lutjens zaokrętował się wraz ze swoim sztabem,jako dowódca całej operacji na Atlantyku.
Autor artykułu temu nie zaprzecza, nie mówi że admirał był dowódcą. Lütjens w praktyce jednak dowodził okrętem, bo był to przecież jego flagowiec. A de facto w pełni dowodzenie przejął, gdy z całego zespołu został tylko Bismarck.
Artykuł ciekawy z dużą dbałością o szczegóły. Dziękuję.
Był to dowodzony przez admirała Gunthera Lutjensa „Bismarck”.
To są słowa Autora.Stąd moja notka.
Dobrze, że to był kot, jakby np wyglądała krowa albo indyk na pokładzie. Krowa szukałaby trawy a indor jedzenia w kuchni ludzkiej.
Fajne przygody miałyby zwierzęta na statkach.