Przyczółek Czerniakowski był nie do utrzymania. W związku z tym nocą z 22 na 23 września 1944 roku powstańcy postanowili spróbować przebić się do Śródmieścia.
Od 10 września 1944 roku Czerniaków był głównym celem niemieckich ataków. Tego dnia rozpoczął się silny ostrzał dzielnicy. Po dwóch tygodniach walk, porównywanych pod względem natężenia do tych o Stalingrad, ppłk Jan Mazurkiewicz „Radosław” i mjr Łatyszonek uznali, że Przyczółek Czerniakowski jest nie do utrzymania.
Zdecydowano o stopniowym wycofywaniu wojsk. Powstańcy „Radosława” mieli przejść kanałami na Mokotów, a berlingowcy i ciężko ranni powstańcy przepłynąć łodziami na Pragę. Nocą z 19 na 20 września około 260 powstańców „Radosława” zeszło do kanałów. Do przyczółka dopłynęły nieliczne łodzie, które nie były w stanie ewakuować czekających na pomoc. W związku z tym nocą z 22 na 23 września powstańcy postanowili podjąć próbę przebicia się do Śródmieścia.
Wisła
Sytuacja powstańców z dnia na dzień coraz bardziej się pogarszała. Brakowało żywności, wody, broni i amunicji. Juliusz Deczkowski „Laudański” z batalionu „Zośka” wspominał, że na jego uzbrojenie w tamtym czasie składały się dwa granaty, a całodziennym posiłkiem była łyżka rozgotowanej kaszy z piaskiem. Ranni powstańcy i cywile nie mieli możliwości wydostania się z kotła. Większość z nich została rozstrzelana lub spalona żywcem w szpitalach. Niektórzy starali ratować się próbując przepłynąć wpław Wisłę. Henryk Kończykowski „Halicz” opowiadał:
„W pewnym momencie w rozbłysku rakiety widzę, jak do brzegu rzeki, tuż koło mnie, dobiega kobieta z dzieckiem. Dziecko cicho płacze. Kobieta szybko rozbiera się, bierze dziecko na rękę i wchodzi do wody. Wyraźnie odcina się jej sylwetka na tle rzeki, obok niej wybuchy granatników podnoszą słupy wody, Niemcy biją z karabinów maszynowych. Rakieta gaśnie, niknie mi z oczu sylwetka i urywa się seria kaemu”.
Tylko nielicznym – w tym „Laudańskiemu” – udało się przepłynąć Wisłę.
Czytaj też: Dziewczyny z „Parasola”
Plany przebicia
Obrońcy byli skrajnie wyczerpani. W związku z tym zdecydowano o próbie przebicia się powstańców i dwudziestu żołnierzy Berlinga dowodzonych przez mjr. Łatyszonka do Śródmieścia. Oddział szturmowy zebrał się w domu przy ul. Solec 51/53. „Halicz” wspominał, że „Ojciec Paweł” (Józef Warszawski), który był kapelanem Zgrupowania „Radosław”, „udziela wszystkim absolucji, po czym wygłasza krótkie przemówienie na temat czekającego nas po śmierci raju. Mam takie uczucie, jakbym już został wyprawiony na drugi świat”.
Trasa przebicia wiodła przez ul. Wilanowską do ul. Czerniakowskiej, następnie ul. Czerniakowską w kierunku gmachu ZUS, w górę skarpy do ul. Frascati i stamtąd do gmachu YMCA lub do Instytutu Głuchoniemych, które to budynki prawdopodobnie obsadzone były przez powstańców ze Śródmieścia. Do straży przedniej wyznaczono uzbrojoną w pm-y i granaty grupę uderzeniową. Tworzyli ją: ppor. Jerzy Gawin „Słoń”, pchor. Wojciech Markowski „Sęp” i pchor. „Halicz”. Wraz z nimi kpt. Ryszard Białous „Jerzy” jako dowódca i „Ojciec Paweł”, który miał być przewodnikiem. Po nich w pewnym odstępie ruszyła łączniczka Maria Całka „Wika”, a za nią grupa główna. W natarciu, łącznie z żołnierzami mjr. Łatyszonka, znalazło się od osiemdziesięciu do stu osób.
Czytaj też: Jak powstańcy przemieszczali się w labiryncie warszawskich kanałów?
Śmierć ppor. „Słonia”
Gdy tylko wydostali się z ruin ul. Solec, weszli na teren „ziemi niczyjej”.
„Ruszamy. Wychodzimy cicho z podwórka. […] Przechodzimy przez otwór po wspomnieniu okna i znajdujemy się na zupełnie otwartej przestrzeni. […] Dochodzimy do niemieckiego rowu łącznikowego. »Słoń« daje znak zatrzymania, aby wszyscy dołączyli do ustalonego szyku. […] Wskakujemy do rowu […]. Nagle usłyszałem szepty w języku niemieckim. Tuż przed nami. […] »Słoń« wstaje raptownie, odbezpiecza granat… Rozbłyskująca ostrym światłem spłonka granatu zdradza naszą obecność. »Słoń« wyrzuca granat i w tej samej chwili, jeszcze przed wybuchem, długa seria niemieckiego kaemu bije wzdłuż rowu. »Słoń« przechyla się, opiera o ścianę wykopu i wolno opada na dół”.
W powstałej strzelaninie i zamieszaniu grupy straciły ze sobą łączność. Część powstańców wycofała się na Solec, inni rozbiegli się we wszystkich kierunkach. Odszukanie i zebranie grupy głównej nie dało rezultatów, nawoływania pozostały bez odpowiedzi. „Halicz” zdołał dobiec do ruin kamienicy. Był tam już kpt. „Jerzy”, „Wika” i Bląd”. Po namyśle wycofali się na Solec, żeby ponownie uformować grupę szturmową. Nie znaleźli nikogo z „Zośkowców”. Drużyna berlingowców podporządkowała się rozkazom kpt. „Jerzego”. Podjęli kolejną próbę przebicia się.
Niewola
Z kolei „Ojciec Paweł” próbował zorganizować pozostałych powstańców, których odnalazł. W końcu, wobec braku wiary w powodzenie przedsięwzięcia, zrzekł się przywództwa. Ostatecznie zdecydował się udać do budynku ZUS o świcie i tam się poddać. Sprzeciwiła się temu część powstańców, którzy na własną rękę przekradli się następnej nocy (z 23 na 24 września) do ul. Książęcej. W grupie tej byli: Jerzy Łukowski „Żereń”, Zofia Stefanowska „Zosia”, Marta Klauze „Marta”, Irena Krauze „Ika” oraz Maria Downarowicz „Myszka”. Podczas próby przedarcia się zginęła trafiona pociskiem w głowę Zofia Krauze „Zosia”, a jej mąż Wiktor Szeliński „Andrzej Pol” dostał się do niewoli.
W międzyczasie żołnierze 1 Armii z grupy „Ojca Pawła” porozumieli się na migi z Niemcami, zamierzając się poddać. W tej sytuacji Warszawski ruszył jako parlamentariusz na nieprzyjacielskie stanowiska. Niemcy przyjęli kapitulację oddziału i dali im 15 minut na wyjście. Żołnierze 9 pp, powstańcy i cywile skupili się wokół mjr. Łatyszonka i „Ojca Pawła”. Wszystkich zrewidowano. U jednej z dziewcząt znaleźli pistolet. Natychmiast ją powiesili. Pozostałych pobito i planowano rozstrzelać. Uratował ich niemiecki oficer i grupę popędzono do siedziby Gestapo przy al. Szucha. Później 6 kobiet, które przyznały się, że były łączniczkami, oddzielono od mężczyzn. Zamknięto je w podziemiach kościoła na Woli. Ich dalszy los jest nieznany, prawdopodobnie zostały rozstrzelane.
Czytaj też: Śmierć 120 Polaków na jednego zabitego Niemca. Porażający rachunek strat Powstania Warszawskiego
Do Śródmieścia dotarło pięcioro
Grupa dowodzona przez kpt. „Jerzego” ruszyła przez magazyny „Społem”, następnie ul. Wilanowską w kierunku Czerniakowskiej. „Wzdłuż ulicy przebiega wykopany rów łącznikowy, ale nauczeni doświadczeniem, idziemy wierzchem. Co chwilę nadeptuję na ciała zabitych […]”. Nagle natrafili na czujkę niemiecką. Uratowała ich przytomność umysłu „Jerzego”, który od razu odpowiedział po niemiecku, że są patrolem. Przechodząc przez niemieckie pozycje, z każdej strony słyszeli rozmowy. Po chwili z naprzeciwka wyszła grupa roześmianych żołnierzy. Nie mieli możliwości, żeby się przed nimi ukryć.
„Gdy byli tuż, tuż i stało się jasne, że muszą nas zobaczyć, na znak »Jerzego« w trójkę wyskakujemy na chodnik z okrzykiem: Halt! Słowo to zelektryzowało Niemców. Urwali konwersację i służbowo coś meldowali, a potem długo nad czymś się rozwodzili, można było wywnioskować z intonacji głosów, że się bardzo mocno z czegoś tłumaczą. […] Po dłuższych tłumaczeniach »Jerzy« ze zrozumieniem powiedział: Ja, ja gut! I Niemcy, bardziej chyba zadowoleni od nas, niemalże biegiem ulotnili się”.
Idąc ulicą Książęcą, czuli ulgę i radość, że się uda. Przedwczesną.
„Mijamy krzaki, które czepiają się ubrania. Może to róże. Kolce rozdzierają mi rękaw. […] Nagle, jakby z podziemi, wali do nas seria kaemu. Zrywa »Jerzemu« hełm z głowy. […] Widzę berlingowców, którzy wiszą na krzakach i nerwowymi ruchami chcą się od nich odczepić. Obraz ten uświadamia mi, że są to zasieki z drutów kolczastych […]”.
Na wolnej przestrzeni stanowili znakomity cel. W panice nie potrafili znaleźć dziury w zasiekach, którą przeszli wcześniej. W końcu pięciu osobom („Jerzemu”, „Haliczowi”, „Wice”, „Blądowi” i jednemu berlingowcowi) udało się przejść nad drutami po drzewie. Z tych, którzy utknęli na zasiekach, czterech żołnierzy 9 pp dostało się do niewoli.
Defilada
W końcu dotarli do ulicy Frascati, gdzie powinny być stanowiska powstańcze. Wbiegli do pierwszego budynku (willi Pniewskiego) i… znowu trafili na Niemców. Żołnierze niemieccy byli tak zaskoczeni, że pozwolili im przebiec przez klatkę schodową i wydostać się na ulicę. Oświetlały ją wystrzelone rakiety, a niemieckie patrole szukały zbiegów. „Jerzy” nakazał im, aby spokojnie maszerowali w szyku.
„Maszerujemy środkiem jezdni przy jasno przyświecającej rakiecie. Od Niemców jesteśmy o kilkanaście metrów. Nie można się odwrócić. […] Dlaczego do nas nie strzelają? […] Niemal czuję już ten pocisk, który przejdzie na wylot przez moje ciało. […] Idziemy jakby na defiladzie, wolniutko, jednostajnym krokiem. Czuję. Jak pot spływa mi spod hełmu”.
W końcu rakieta zgasła, a oni ukryli się w pobliskim rowie. Przekradając się dalej, zaczęli dyskutować o swoim położeniu. Zastanawiając się, gdzie mogą być polskie stanowiska, nie zauważyli, że mówili coraz głośniej. Nagle z sąsiedniej kamienicy dobiegło ich pytanie: „Kto tam?”. Dotarli do Śródmieścia.
Bibliografia
- Deczkowski J. B. – „Laudański”, Wspomnienia żołnierza baonu AK „Zośka”, Warszawa 2004.
- Kamiński A., Zośka i Parasol, Warszawa 2009.
- Nowak Sz., Przyczółek Czerniakowski 1944, Zabrze 2011.
- Nowożycki B., Zgrupowanie AK „Radosław”, Warszawa 2014.
- Wróblewski J., Zośkowiec, Warszawa 2013.
KOMENTARZE (5)
Przeklęci politycy. 200 tyś ofiar powstania. To nie jest BOHATERSTWO ANI PATRIOTYZM.
Nie było siły latem 1944 zatrzymać Tych ś.p. młodych przed walką o wolność , o Polskę. Mieszkałem przy ul. Kochanowskiego /12-16??/ w Pruszkowie w domu, gdzie polonistka ciotka Aleksandra Wąsowicz prowadziła komplety tajnego nauczania. Następnie pod koniec Powstania z opaskami czerwonego krzyża na rękawie, wynoszono z baraków obozowych w Pruszkowie , pod pozorem tyfusu plamistego, ważne osoby!!
Prości powstańcy nie byli politykami, ale właśnie BOHATERAMI i WIELKIMI PATRIOTAMI !!!
Podobnie ludność cywilna, która nie uciekła mimo że długo miała taką możliwość, bo była PATRIOTYCZNA i BOHATERSKA !!!
Nieprawdą jest też, że na pewno zginęło 200 tys. mieszkańców Warszawy (tysiące zaginionych odnalazło się po wojnie lub z(a)ginęło po za Warszawą), prawdopodobnie maks. zginąć mogło 150 tys., a najprawdopodobniej około 100 tys. … Wiem to i tak ogrom istnień ludzkich, zgoda, nie licytujmy się więc niepotrzebnie. Dodam tylko, że w nieco tylko mniejszym Wrocławiu oficjalnie w czasie długotrwałego oblężenia zginęło ok. 25 tys. (ale mogło być to i 80 tys.) cywili, a w czasie ewakuacji miasta blisko 90 tys. stało się śmiertelnymi ofiarami siarczystego mrozu i bezwzględnego sowieckiego ostrzału… I bez powstania to się wszystko odbyło.
„29 lipca 1944 roku Związek Patriotów Polskich poprzez propagandowe sowieckie Radio Moskwa wezwał mieszkańców Warszawy do rozpoczęcia powstania…” De facto Stalin oskarżał nas Polaków wtedy o tchórzostwo, że nie chcemy pomóc walczącej na rogatkach Warszawy krasnej armii…
Śp. Prof. Paweł Wieczorkiewicz i jego miejmy nadzieję epigoni, mówił, mówią że powstanie to zbrodnia głównie polskich władz na uchodźstwie i największa klęska w polskich dziejach.
Po pierwsze, mimo wiedzy o np. Oświęcimiu, nie przywidywano, że Niemcy będą aż tak okrutni. Po drugie powstania miało nie być, a jedynie akcja Burza (wyzwolenie strategicznych punktów przedwrześniowej Polski przez polskie podziemie), stąd takie słabe było uzbrojenie powstańców bo broń poszła do leśnych oddziałów, i tyle ofiar wśród powstańców – 16 tys. wobec 1,5 tys. Niemców. Mimo to powstanie trwało dwa razy dłużej niż kampania wrześniowa… Co więc, choćby przy tym porównaniu zostając tylko, było większą klęską?
Owszem powstańcy przegrali na dany moment bitwę, ale czy w ogóle przegrali?
Władze powstania liczyły na to, że Stalin ugnie się przed opinią publiczną międzynarodową i pomoże powstańcom, wg. prof. Wieczorkiewicza nigdy tego nie miał zamiaru zrobić i nie zrobił. To też nie cała prawda.
Stalin jednak był bowiem na swój sposób co prawda, ale inteligentnym człowiekiem. Po mniej więcej miesiącu trwania powstania zdał sobie sprawę, zrozumiał, że klęska tego powstania będzie zaczynem dla kolejnego, kolejnego i tak aż do skutku…
I jak wiemy, znając historię najnowszą, miał rację – nie tylko bowiem dla mnie, Powstanie Warszawskie tak naprawdę zakończyło się 4 czerwca i 12 listopada 1989 r. .
Pomoc – zarówno zrzuty jak i wojskowa sowiecka, przyszła jednak za późno – w okolicach Warszawy i w mieście Niemcy zdążyli zgromadzić potężne siły w tym i pancerne, które dopiero w celu przeprowadzenia operacji w Ardenach, pod koniec roku, zaczęli przerzucać na zachód.
Owszem ofiar mogło być mniej ale hańbą jest zrzucanie winy z niemieckich i sowieckich zbrodniarzy na ich ofiary, polskich polityków londyńskich, fakt jest to wygodne ale nic nie mające wspólnego z faktami…
Zatem… gdyby nie Powstanie Warszawskie to być może bylibyśmy do dzisiaj kolejną sowiecką republiką, nie byłoby polskiego czerwca, marca, grudnia, sierpnia… ani tej kulawej, bo kulawej, ale jednak naszej, wolnej III RP.
Armia Czerwona, która od końca lipca, nieustającymi szturmami zdobywała prawobrzeżną Warszawę, przy b duzych swoich stratach, odciążała Powstańców w walce z Niemcami. Szeregowy powstaniec, nie miał pojęcia, że na rozkaz dowództwa Armi Środek walczącej na przedpolach Warszawy, uszczuplano siły z regularnych jednostek Wermachtu, które pacyfikowały powstanie, po to żeby wspomagły ich obronę przed Sowietami i łatały dziury na froncie na wschód od Wisły.
Wypociny