Nawet 380 tys. ludzi w czasie okupacji hitlerowskiej w Polsce należało do Armii Krajowej. Do końca okupacji żołnierze AK przeprowadzili ponad 110 tysięcy większych akcji zbrojno-dywersyjnych. Szacuje się, że przez ten czas wysadzili około 1300 pociągów
Armia Krajowa przeprowadzała akcje wywiadowcze, zdobywała cenne dokumenty oraz wykonywała operacje sabotażowe i dywersyjne. Wymierzała sprawiedliwość zdrajcom i przestępcom. Dokonywała zamachów na niemieckich dygnitarzy i katów. Także w samym jądrze ciemności – w nazistowskim Berlinie. Wreszcie zorganizowała akcję „Burza” i Powstanie Warszawskie – uznawane za największą, po Stalingradzie, bitwę miejską Drugiej Wojny Światowej.
Narodziny Armii Krajowej
Już 27 września, tuż przed ostateczną klęską wojny obronnej, powołano Służbę Zwycięstwu Polski. Niedługo później na rozkaz gen. Władysława Sikorskiego utworzono Związek Walki Zbrojnej. To on był zalążkiem przyszłej Armii Krajowej. Powstała ona w 1942 roku. Miała status podziemnego Wojska Polskiego, równoważnego z polskimi siłami zbrojnymi na Zachodzie. W krótkim czasie przebiła je jednak liczebnie. Dekretem z 1 września 1942 roku dowódcy Armii Krajowej przysługiwały na terenie kraju uprawnienia Naczelnego Wodza – do czasu jego powrotu do Polski.
Do końca okupacji żołnierze AK przeprowadzili ponad 110 tysięcy większych akcji zbrojno-dywersyjnych. Szacuje się, że przez ten czas wysadzili około 1300 pociągów, a liczba wszystkich akcji skierowanych przeciw transportom wroga wyniosła około 2300. Skala działalności podziemnej armii zaskakiwała okupanta. W blisko 1300 operacjach przeciw partyzantom obok specjalnych oddziałów policji i żandarmerii musiało brało udział regularne wojsko – w tym jednostki pancerne Wehrmachtu i lotnictwo.
Najsilniejszy ruch oporu w Europie
– Polska spośród wszystkich okupowanych krajów stawiła najsilniejszy opór Niemcom. Armia Krajowa – największy, najbardziej zaawansowany i najlepiej zorganizowany ruch oporu w całej Europie – oczekiwała od Polaków, że przeciwstawią się hitlerowcom wszystkimi możliwymi sposobami. Poczynając od odmawiania współpracy, a kończąc na dywersji i sabotażu – podkreśla Lynne Olson w publikacji „Wyspa ostatniej nadziei. Anglicy, Polacy i inni”.
Nie sposób w jednym tekście opisać całościowego wachlarza działań AK. Żołnierze podziemia dostarczali meldunki wywiadowcze na Zachód, wykradali cenne plany i dokumenty (m.in. zlokalizowali ośrodek badań nad rakietami V-2 na wyspie Uznam, a także zdobyli egzemplarz pocisku i przekazali Brytyjczykom), sporządzali raporty dotyczące Holocaustu, wysadzali pociągi. Harcerze z Szarych Szeregów podnosili morale społeczeństwa, w ramach małego sabotażu malując na murach kotwice Polski Walczącej, ośmieszając okupanta, dezorganizując jego działalność, kolportując podziemne ulotki i prasę.
Czytaj też: Zagra-Lin i polskie bomby w Berlinie. Tak Armia Krajowa mściła się za hitlerowskie zbrodnie
Za zdradę ojczyzny
W ciągu 6 lat okupacji pod nosem wroga działało Polskie Państwo Podziemne – z własnym sądownictwem, systemem edukacji, pionem wojskowym i cywilnym. Bezlitośnie rozprawiało się z wrogami ojczyzny. Referat 993/W kryptonim „Wapiennik” wykonywał wyroki na zdrajcach, kolaborantach i Niemcach, którzy zasłużyli na śmierć wyjątkowym bestialstwem. W ciągu trzech lat swego istnienia „Wapiennik” wykonał 70 akcji bojowych na terenie Warszawy. Zginęło około 70 Niemców oraz kolaborantów. 60 osób zlikwidowanych przez 993/W zostało skazanych przez polskie sądy podziemne.
W październiku 1943 roku egzekutorzy z „Wapiennika” zabili m.in. Józefa Stauszera, zdrajcę, właściciela lokalu „Za kotarą”, w którym często bywali niemieccy oficerowie. W trakcie akcji Polacy zastrzelili też 7 agentów Gestapo, a w marcu 1944 roku rozstrzelali Michajło Pohotowka, szefa tzw. Komitetu Ukraińskiego, kolaborującego z okupantem.
Czytaj też: Byłem egzekutorem AK. Porażające wyznania członka sekcji likwidacyjnej Kedywu
Zwyrodnialec z Pawiaka
W 1943 roku decyzją gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego rozpoczęła się akcja „Główki”. Nazwa nawiązywała do nazistowskiego symbolu Totenkopf – czaszek umieszczonych na uniformach SS. W ramach akcji polscy żołnierze likwidowali szczególnie okrutnych SS-manów i gestapowców. Lista, zawierająca ok. 100 nazwisk nazistów, którzy zostali skazani przez podziemne sądy na śmierć, powstała 20 lutego 1944 roku. Pierwsze wyroki zaczęto wykonywać jednak jeszcze w 1943 roku.
7 września 1943 roku od kul żołnierzy oddziału „Agat” zginął w Warszawie gestapowiec Franz Bürkl, zastępca szefa więzienia Pawiak, słynący z wyjątkowego okrucieństwa. Niejednokrotnie zabijał więźniów wyłącznie dla zabawy, nie tylko podczas przesłuchań, ale nawet w trakcie spaceru po więzieniu. Miał zwyczaj szczuć na ludzi swego psa. Kastor – bo tak się wabił – rzucał się wściekle na więźniów i gryzł do krwi. Bürkl wieszał swoje ofiary, zmuszał do chodzenia po rozżarzonym żużlu. Bił do nieprzytomności. Organizował osadzonym „prysznice”, polewając na przemian gorącą i lodowato zimną wodą. W ciągu dwóch lat pracy na Pawiaku zamordował kilkadziesiąt osób.
Do likwidacji oprawcy dowódca oddziału „Agat”, cichociemny Adam Borys ps. Pług, wyznaczył grupę żołnierzy z I plutonu. Na ich czele stanął st. strz. Jerzy Zborowski „Jeremi”. Konspiratorzy już na początku mieli pewien zasadniczy problem – musieli ustalić wygląd SS-mana, którego do tej pory znali jedynie ze słyszenia. Wywiad Armii Krajowej dysponował dość lakonicznym opisem: „wzrost średni, mocnej, krępej budowy, twarz o cerze oliwkowej, typ południowca, orli nos”. Wiadomo było też, że Bürkl nie rozstaje się ze swoim wilczurem.
Czytaj też: Theodor Eicke – dowódca Dywizji SS „Totenkopf”
Wyrok śmierci dla kata
„Jeremi” najpierw próbował zlokalizować Bürkla dzięki wskazówkom osób, którym szczęśliwie udało się uniknąć śmierci na Pawiaku i wyjść na wolność. Zadanie powierzono Aleksandrowi Kunickiemu „Rayskiemu”, jednemu z najlepszych żołnierzy Kedywu. Kontakt z byłymi więźniarkami nic jednak nie dał.
„Rayski” zdecydował się więc przez kilka tygodni dzień w dzień obserwować bramę Pawiaka, notując godziny wejść i wyjść Niemców oraz opisując ich wygląd. W ten sposób ustalił, że każdego dnia o 12.45 z siedziby Gestapo przy al. Szucha wyjeżdżała ciężarówka wioząca SS-manów na Pawiak. Kunicki wyłuskał wśród nich funkcjonariusza z owczarkiem. Cierpliwie czekał na moment, w którym Bürkl wyjdzie z „pracy” i go śledził. Okazało się, że po zmianie na Pawiaku, podczas której katował i mordował więźniów, wracał do domu przy ul. Polnej 22. Wywiad dotarł do księgi meldunkowej kamienicy. Okazało się, że faktycznie mieszka tam małżeństwo Bürklów. Pozostało jedynie poczekać na dogodną okazję…
Konspiratorzy ustalili, że Bürkl codziennie rano o 10 ulicami Litewską i Marszałkowską szedł na aleję Szucha. Tu miały dosięgnąć go kule – zgodnie z wyrokiem podziemnego sądu, który skazał kata na śmierć. Problemem było to, że wokół kręciła się masa uzbrojonych Niemców. Trzeba było szybko i precyzyjnie zlikwidować skazanego, a następnie się ewakuować. Wykonawcą wyroku miał być „Jeremi”. Oprócz niego w grupie znalazło się jeszcze czterech innych wywiadowców: Bronisław Pietraszewicz „Lot” jako drugi napastnik, Eugeniusz Schielberg „Dietrich” i Henryk Migdalski „Kędzior” ubezpieczający kolegów i Józef Nowocień „Konrad” w roli kierowcy ciężarówki, którą mieli uciec zamachowcy.
Akcja „Bürkl”
7 września 1943 roku o godzinie 9.20 wszyscy konspiratorzy byli na swoich pozycjach. Okazało się, że tuż obok wyznaczonego miejsca zamachu stoi patrol trzech uzbrojonych Niemców. Na domiar złego przyjechał tramwaj „nur für Deutsche” zapełniony niemieckimi funkcjonariuszami, a na przystanku czekali kolejni uzbrojeni hitlerowcy. W okolicy kręcił się też 6-osobowy patrol motocyklowy. Główną komplikacją był jednak fakt, że akurat tego dnia Bürkl… zachował się inaczej niż zwykle. Co prawda punktualnie wyszedł do pracy, ale nie sam. Towarzyszyła mu żona, na dodatek pchająca dziecięcy wózek. W przeciwieństwie do nazistów żołnierze AK nie tylko nie uznawali zabijania bez wyroku sądu, ale też nie stosowali odpowiedzialności zbiorowej. Zabicie kobiety nie wchodziło więc w grę. Po chwili konsternacji „Jeremi” zdecydował jednak o kontynuowaniu akcji.
Małżeństwo Bürklów szło nieświadome, że to ich ostatni spacer. W pewnym momencie parę minęło dwóch Polaków. Byli to „Jeremi” i „Lot”. Pozostali czekali w ukryciu. w jednej z bram od strony pl. Unii Lubelskiej z bronią czaił się „Kędzior”. „Dietrich” osłaniał akcję od strony Placu Zbawiciela. Kręcił się tam z futerałem na skrzypce, co uśpiło czujność niemieckich żandarmów. Wyglądał na skromnego muzykanta. Nie mieli pojęcia, że w środku zamiast instrumentu znajduje się pistolet maszynowy.
Gdy tylko „Jeremi” i „Lot” minęli małżonków, odwrócili się i wyciągnęli broń. Celna seria w plecy rzuciła Bürkla na ziemię. Zginął na miejscu. Momentalnie rozpętało się piekło. Żona SS-mana zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Rzuciła się z pięściami na „Lota”, który – zgodnie z procedurą przyjętą przez Armię Krajową – po zabiciu skazanego podbiegł do niego, by go przeszukać i zabrać dokumenty. Stanowiły one dowód, że zamach został wykonany.
Czytaj też: Ślub Kata Warszawy. Martwy pan młody i kondukt weselny na… Powązki
90 sekund do śmierci
Krzyk zrozpaczonej kobiety zaalarmował hitlerowców przebywających w okolicy. Rozpętała się strzelanina. Zdezorientowani SS-mani w pierwszym momencie nie wiedzieli, gdzie kierować ogień. Tymczasem do akcji wkroczyli pozostali AK-owcy. Eugeniusz Schielberg wyciągnął pistolet maszynowy z futerału na skrzypce i zaczął celnie ostrzeliwać wroga. „Kędzior” również nie próżnował. Rozległy się jęki rannych i umierających hitlerowców. Zamachowcy zniknęli bez śladu.
Auto, którym się ewakuowali, trafiło pod silnym ogień. W międzyczasie „Lot” wyrzucił przez tylne okno kolce, mające uniemożliwić pościg. Na szczęście serie z karabinów podziurawiły jedynie samochód. Żadnemu z Polaków nic się nie stało, nie licząc siniaków, które nabiła „Lotowi” pani Bürkl. Cała akcja trwała zaledwie 90 sekund. Oprócz kata Pawiaka, zginęło także 7 innych hitlerowców, którzy wdali się w strzelaninę.
Zamach na Bürkla okazał się pełnym sukcesem. Podziemie miało powody do świętowania. Hitlerowskie władze okupacyjne były przerażone. Uświadomiły sobie, jak groźny i świetnie zorganizowany jest polski ruch oporu. W odwecie rozstrzelano 30 więźniów Pawiaka. Mimo to likwidacja sadysty podziałała budująco na warszawiaków. Tym bardziej że akcja „Bürkl” dała początek całej serii zamachów na innych oprawców i okupacyjnych dygnitarzy w Warszawie – w tym Franza Kutscherę, dowódcę SS i policji dystryktu warszawskiego. Zginął od kul konspiratorów z AK 1 lutego 1944 rokuw Alejach Ujazdowskich.
Czytaj też: Armia Krajowa nie zostawia swoich. Rozbicie więzienia w Jaśle
Armia bez broni
Prawdziwym majstersztykiem była też działalność komórki o nazwie Zagra-Lin, która przeprowadzała zamachy bombowe… w samej III Rzeszy – m.in.na dworcach kolejowych w Berlinie i Breslau. Akcje miały pokazać okupantowi, że Polacy są zdolni zadać mu celny cios na jego własnym terenie. Według informatorów AK w kilku atakach bombowych zginąć i odnieść rany mogło nawet ponad 100 osób.
Wymienione przykłady są tylko drobną cząstką całego wachlarza działań największego ruchu oporu w ówczesnej Europie. Niestety Armia Krajowa, mimo że złożona z ludzi o wielkim morale, świetnie wyszkolonych i zorganizowanych – nie zdołała zrealizować swego głównego celu: wywołania powszechnego powstania w całej Polsce. Fiaskiem zakończyła się też operacja „Burza” mająca uchronić ojczyznę przed dostaniem się w sowiecką strefę wpływów.
Do dziś historycy spierają się o największy zryw AK – Powstanie Warszawskie. Choć zakończone klęską, po raz kolejny pokazało, jak wielka była skala oporu Polaków. Dziś badacze uważają je za największą – po Stalingradzie – bitwę miejską tej wojny. Bitwę toczoną przy ogromnej dysproporcji sił. Uzbrojenie, którym dysponowała podziemna armia, było bowiem nieporównywalnie skromniejsze do zasobów wroga. Nie do przecenienia jest też fakt, że polski ruch oporu został przez silniejszych sojuszników złożony na ołtarzu geopolityki w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Nigdy nie doczekał się pomocy, na jaką zasługiwał.
Metody działania, konspiracji, sabotażu AK były natomiast przykładem dla kolejnych pokoleń Polaków. Wzorowali się na nich w latach 80. także działacze Solidarności. Do dziś Armia Krajowa pozostaje jednym z najjaśniejszych punktów oporu wobec dwóch nieludzkich totalitaryzmów, które prześladowały Europę w XX wieku.
Bibliografia:
- Andrzej Chmielarz: „Osa”-„Kosa”. W: Krzysztof Komorowski (red.): Warszawa walczy 1939–1945. Leksykon. Warszawa: Fundacja Warszawa Walczy 1939–1945 i Bellona SA, 2014.
- Aleksander Kunicki: Cichy front. Warszawa: Instytut Wydawniczy PAX, 1969.
- Tomasz Strzembosz: Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939–1944. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1983
Polecamy video: Obława na ślubie – największa „wsypa” Armii Krajowej. Kto zdradził żołnierzy podziemia?
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.